Czołem twardziele!
Wiem, że się powtórzę po Kolegach, ale nie mogę nie pogratulować sukcesu! Sama trasa, a w szczególności warunki były ciężkie, więc tym bardziej są powody do radości.
Co do mnie.... Liczyłem, że 4:30 dam radę. No trudno. Jakiś tam kryzys przyszedł koło 18 km i wtedy autobus 430 odjechał. Przypuszczam, że za szybko (jak dla mnie) ten busik chyba wydarł na początku. Na zbiegu przed Spodkiem byłem solidnie zmęczony i napomknąłem, że najchętniej skręciłbym na metę i skończył w połowie. Chyba dlatego
Piotr (Jakub738) „na wszelki wypadek” ustawił się po mojej lewej stronie blokując taki manewr. Prawdziwy dramat zaczął się dla mnie chyba na 25. km, na 3 Stawach. Było bardzo ciężko, zamuliły mnie te izotoniki tak, że myślałem, że je zwrócę, w pewnym, momencie na chwilę nawet chyba przestałem kontaktować. Gdzieś po 30. km poprawiło mi się, no ale siły już nie powróciły i od tego 22. km to był marszobieg. Przy familokach „dogoniliśmy”
Rapacinho, który nie bardzo kontaktował jak do niego mówiliśmy. Potem było lepiej

i tak sobie maszrszobiegliśmy razem aż do mety. Gdzieś tak od 34-35 kilometra zacząłem odliczać ile jeszcze zostało do tej „pi....nej mety”. Na tym cholernym podbiegu na 38-39. km widzieliśmy przed sobą jakąś dziewczynę i
Piotr zaproponował byśmy ją dogonili, ale spotkał się ze stanowczym „nie”. No ale co się odwlecze to nie uciecze - od 40. km było już nas czworo. Na tym zbiegu koło cmentarza dostałem skurczu prawej łydki - na szczęście łagodnego. Ledwo ją rozciągnąłem złapało 2. łydkę. Na szczęście był to incydent. A potem ten 41. kilometr i ten uśmiech na asfalcie!!! Ale to był czad!!! Dostałem skrzydeł! Od tego 40. km ogarnęła mnie jakaś euforia, jakiś taki dziwny stan ducha, poczułem się wspaniale bo wiedziałem, że meta jest już moja! Na ostatnim kilometrze czułem, że mam tyle energii, że mógłbym gnać do mety jak dziki. Ale nie było o co walczyć, było pewne, że w 5:15 się zmieścimy i więcej radości miałem z tego, że wszyscy czworo wbiegliśmy wspólnie na metę. Na mecie byłem szczęśliwy, że wreszcie jestem, że mimo wszystko udało się. Miałem wrażenie, że w te kilka godzin jak w soczewce skupiło się zmęczenie z tych wszystkich 2 lat treningów. Nie był to debiut moich marzeń. Z ukończenia maratonu jestem przeszczęśliwy, ze stylu trochę mniej, ale czy będę jeszcze o tym kiedyś pamiętał patrząc na ten bezcenny medal???
Trasa. Pomijając fakt, że była ciężka, moim zdaniem była po prostu odlotowa. Otoczenie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Od zielonych zakątków parkowych i lasów poprzez pola i osiedla aż do miejsc niemal całkowicie przez człowieka zrujnowanych i wynaturzonych. Największe wrażenie na mnie zrobiły familoki na Nikiszowcu. Gdyby nie to, że były tam zaparkowane samochody to można by się poczuć jak podczas podróży w czasie. Prysznic na 32. też był rewelacyjny. Wg mnie byłby jeszcze większy czad, gdyby start był ze Śląskiego. No ale Bleez Tomek i ja rundkę na Śląskim zaliczyliśmy

.
Świetny był również doping na trasie. Dzieciaki przybijające „piatkę” i wychciewające mojego balona (doniosłem go do mety, w domu zajęła się nim córka

). Nie pamiętam w którym to miejscu było, ale naprawdę było niesamowite, jak dzieciaki same z siebie latały z baniakami i pytały czy polać wodą.
Napiszę jeszcze raz - maraton ukończyłem tylko dzięki
Piotrowi, tylko dzięki Jego motywowaniu nie zszedłem z trasy, tylko dzięki Niemu pokonałem kryzys. Tak jak napisałem wcześniej - bez Ciebie nie byłbym dziś maratończykiem.
Piotrek spokojnie mógł dobiec z grupą 4:30, ale został ze mną i najpierw „holował” mnie, a od familoków również
Rapacinho. Człowiek poświęcił się dla nas niesamowicie. Jeszcze raz bardzo Ci za to dziękuję!
O organizacji chyba nie ma co się rozpisywać, bo nie było chyba się do czego doczepić.
Chcę też podziękować
Agnieszce_, bo bez jej balonów

nie ma szans byśmy się odnaleźli. Również za to, że dzięki Niej możemy o sobie poczytać na stronie Silesia Marathonu i za wiele innych drobnych i pomocnych spraw. Szkoda, że nie udało się nam też zrobić jakiejś wspólnej fotki całej grupy Debiutantów, a ten fotograf to jakiś nie teges był.
Na samym końcu chcę podziękować Wam chłopaki za to, że przez 7,5 miesiąca powodowaliście, że ten wątek rozwijał się i tętnił intensywnym życiem. Za wzajemne motywowanie się, a ode mnie osobiście Tobie
Jaciś za nie przebieranie w słowach w tej motywacji. To po Twoim opierdzielu zdecydowałem się na zapisanie się na Silesia Marathon

. Nie jestem pewien, ale nasz wątek jest chyba najobszerniejszym na tym forum co mnie, jako jego inicjatora cieszy szczególnie. A radość jest tym większa, że wszyscy osiągnęliśmy tytułowy cel!
Jako że wątek ma tytuł „Debiut w maratonie w 2009”, więc zostało jeszcze 8 miesięcy, to może teraz Wy
Soprano99, Elendil1985, Biegacz77, Husky_turek, Jagoda81, Sinister, Krismen, Jacek_f, Ooco przejmiecie pałeczkę i „pociągniecie” ten temat dalej? Jak widać maraton to nie jest coś, czego nie można pokonać. Kosztuje to wiele wysiłku, litry potu na treningu, ale jak widzicie DA SIĘ! A radość „PO” - bezcenna!!! Teraz, na naszym przykładzie, przynajmniej wiecie jak to się robi

.
Lucy4na przykro mi, że Ci się nie udało. Może po prostu zabrakło Ci takiego
Piotra jakiego ja miałem.
No i też nie mogę nie podziękować za gratulacje

.
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś na trasie.
Ps.: Przepraszam, że rozpisałem się jak jakiś Sienkiewicz. Przynajmniej jak kiedyś skleroza mnie dopadnie to se poczytam archiwum i będzie co wnukom opowiadać

.
____________________________________________________
No i co? Teraz to trochę jak w tej piosence Elektrycznych Gitar:
Byłem w Rio, byłem w Bajo, miałem bilet na Hawajo,
Byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie
(przebiegłem maraton)
Wszystko ch...
O ja wam mówię, wszystko ch...
NIKT nam tego nie zabierze.