Ta historia z Tanzańczykiem w tle przypomniała mi
spotkanie z innym biegaczem z Tanzanii, który biegał w tamtych czasach i znał Malinowskiego. Sprawdziłem go potem w
bazie jafu i znalazłem nawet
nagranie biegu, w którym był drugi (ten niższy z Tanzańczyków).
Posprawdzałem sobie wtedy tych wszystkich gości z Afryki z tamtych lat i okazuje się, że wynikami nie odbiegali jakoś od europejskich. Czasy na 3k, 5k i 10k nierzadko słabsze od rekordów Malinowskiego i Kowola. Technika biegu, czyli to co mnie najbardziej interesuje, raczej kiepska (belek do dzisiaj nie ogarniają). Były to czasy przed nastaniem wielkich techników jak Gebrselassie, Bekele, czy Kipchoge, gdzie wynikami odjechali białym w kosmos. Maraton w czasach Bronka to też poziom 2:08, czyli teoretycznie miałby w zasięgu rekord świata. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaczęła się większa selekcja naturalna w Afryce dzięki wzrostowi popularności biegania w Kenii i Etiopii. Tanzanię to jakby ominęło. Ostra rywalizacja wewnętrzna poziomem przewyższająca imprezy rangi MŚ i IO, doprowadziła w końcu do wyłonienia ludzi o niezwykłym talencie motorycznym. W połączeniu z klasycznym etosem biednego Afrykańczyka, dawało to receptę na maszynę do biegania.