Postaram się opisać przypadłość w miarę zwięźle (krótko raczej się nie uda).
Otóż jest grudzień 2013 roku, poczułem ból w prawym kolanie. Postanowiłem zrobić przerwę i za jakiś czas spróbować ponownie. Na przełomie stycznia i lutego 2014 roku wyruszyłem ponownie w bój. Zbyt fantastycznie się chyba poczułem i jak teraz tak o tym myślę to za bardzo przyśpieszyłem. Powrót znajomego kłującego bólu.
Jako, że już wiedziałem, że nie ma to tamto udałem się do ortopedy. Wyrok: taki jak w tytule oczywiście - naderwany miesięń uda. Rehabilitacja - fizjoterapia (magnes i laser 2 tygodnie). 2 tygodnie fizjoterapii minęły, lecz w międzyczasie puknął mnie samochód podczas jazdy na rowerze i musiałem odłożyć w czasie (o kolejne 2 tygodnie) wznowienie treningów.
Wracamy do teraźniejszości. Dzisiaj wyszedłem pobiegać, świńskim truchtem zeszło około 25min (już nawet rozgrzewkę do biegu wziąłem pod uwagę, którą wykonywałem truchtem świnki ze złamanym ogonkiem

I teraz mam wątpliwości. Czułem podczas fizjo, że 'coś' się dzieje z tą nogą, mam nadzieję, że same dobre rzeczy. Czy kontynuować bieganie i wydłużać sukcesywnie czas biegania o np. 5min co trening czy zasuwać znowu do ortopedy? Chcę wierzyć, że to się już samo 'rozejdzie', a ta sytuacja jest związana z tym, że noga osłabiona, dawno nie używana (do biegania, bo inne ćwiczenia typu basen, przysiady czy rower to cały czas) i dlatego tak jeszcze sobie fochy stroi... Już kwiecień za pasem, 4 miesiące 'siedzenia' na dupie. Ja chcę na dwór
