Jacuś,
Bleez tak już z malutkiej perspektywy - co jest dla Was cenniejsze - debiut czy wczorajszy wynik?
Jacuś widzę, że poskutkowało „leczenie przez zmęczenie”.
Na maratonie w tym roku mi nie zależy. Na razie mam inne plany do końca roku. Może nawet jestem fizycznie w lepszej formie niż przez Silesią, ale mi się nie chce z tym męczyć. Poza tym jak na razie to dla mnie za daleko do Poznania.
Tak sobie dziś wpisałem z puslometru parametry do dzienniczka i trochę się zdziwiłem. Zakładałem sobie tempo po 5'/km i na koniec urwać ile się da. A tu pierwsze 5 km zrobiłem <4:45 (prócz 4. km w tempie 5:12 - podbieg, na którym zwolniłem). 2. piątka była bardziej pod górkę niż z górki i na górkach się oszczędzałem, przez co 4 kolejne kilometry wyszły w tempie średnio po 5:04. Ostatni km był z górki przez 500metrów i tam już wiedziałem, że dam radę jeszcze „przygazować” (he he - o ile tempo tego ostatniego km po 4:24 można nazwać przygazowaniem

). Z tego, co widziałem miałem szansę już nie tylko na zejście <50', ale <49'. Nie wiedziałem ile mam zapasu dlatego gnałem i na ostatnich 300m dogoniłem troje ludzi, a potem jeszcze jednego faceta wyprzedziłem. Zegar zobaczyłem dopiero jakieś 20m przed metą i jak tam zobaczyłem 48:45 to już była pełnia szczęścia. To, co też mnie zdziwiło robiąc zapiski w dzienniczku, to to, że wcześniej z takich zawodów śrenie tętno było na poziomie 172/173 ud/min, a z wczorajszego biegu średnie tętno miałem aż 180. Prócz tego już 3. raz osiągnąłem tętno maksymalne - 196. No i pierwszy raz na zawodach NIC mnie nie bolało! A przeważnie albo łydki paliły, albo achillesy napierdzielały.
Tak się zastanawiam czy to wysokie tętno (w tym sensie wysokie, że przy nim po prostu nie zdechłem) i jak na mnie fajne tempo było wynikeim tego, że na treningach biegałem akcenty nie na tętno, a właśnie wg prędkości, jakie mi wyszły z tabeli Danielsa. Wcześnej takich prędkości na treningach nie stosowałem, bo po prostu zaraz wypadałem nad strefę. A może po prostu ta piątkowa wódka mi tak dobrze zrobiła

.