Za to w zeszłą niedzielę zaszałałam i szarpnęłam się na półmaraton w Dreźnie. Od dawna chciałam zobaczyć Drezno, jakoś nigdy nie było okazji, więc potraktowałam start jako turystykę biegową. Impreza rewelacyjna. Świetna organizacja, pogoda i atmosfera. Był to jednocześnie maraton, półmaraton i bieg na 10 km, łącznie startowało ponad 7 000 osób. Start wspólny, uczestnicy biegu na 10 km po ok 4 km odbijali z trasy i biegli któtszą pętlę, połmaratończycy biegli jedno okrążenie przez miasto, maratończycy biegli powtarzali tę samą trasę. Pobiegłam bez zegarka, pulsometru i żadnych założeń co do wyniku. Wybiegałam netto 2:03;32, na mecie czułam się świetnie, po zjedzeniu porcji makaronu, wypiciu apfelschorle i prysznicu poszłam z mężem zwiedzać miasto. Cały bieg miałam uśmiech na twarzy, ale jak tu się nie cieszyć kiedy na trasie przygrywają orkiestry sambowe. Nawet to, że na jednym z punktów odżywczych zaserwowano nieobrane banany i poślizgnęłam się na skórce nie zepsuło mi humoru. Startowy haj, można się uzależnić

Jacku, mam nadzieję, że będziemy jeszcze pracować nad techniką biegu, bo moja jest fatalna.