Wczoraj wolne, a dziś wyspałem się i noga już na rozgrzewce podawała. 6km krosu + 300m mocno narastająco i następnie odcinek, na którym nie tak dawno pobiegłem 37.49min, dziś urwałem 10s przy dużo lepszy samopoczuciu. Wyszło 37.39min - ciężko można powiedzieć, że było do 5km, potem wiedziałem, że będzie luźno. Dobry prognostyk.
Motywował mnie blog, opisywanie treningów, dzielenie się tym wszystkim... Po jakimś czasie to co motywowało zaczęło wywierać totalną presję... Dalej, szybciej, mocniej... Każdy tydzień lepszy od poprzedniego, nerwy, presja, stres... Zacząłem tracić życie rodzinne, wszystko zaczynało się od biegania... Trudny trening we wtorek, to już w poniedziałek myślałem i się tym stresowałem czy wytrzymam czy nie... Każde wyjście, wizyta, impreza... Jeść, pić, nie jeść, nie pić... Stres, stres, stres... Straciłem życie realne, to poza bieganiem...
Grunt, że się w porę opamiętałem...
Wrócę, na pewno... Tylko z moim podejściem to co zyskam jak pobiegnę 1.19, 1.14 w połówce czy 2.40 w maratonie? Nic nie zyskam, a straciłem na pewno ostatni rok życia na pewno... Mam taki charakter, że za co się zabieram to na 100%... Z jednej strony to dobrze, z drugiej niekoniecznie...
Bieganie dla funu, zdrowia i dla odstresowania, a nie stresowania!
Też tak mam. Momentami bardziej, momentami lżej. Ja mam jednak łatwiej, łatwiej mi się zatracać ze względu żem solo. W sumie nie wyobrażałbym sobie treningu, gdybym znalazł sobie drugą połówkę - nie wyrobiłbym czasowo, albo byłbym tylko natrętnym ciężarem.
No i... ostatnimi czasy przed autodestrukcją pomaga mi - paradoksalnie - słabe zdrowie.
Ten sport na takim naszym żałosnym poziomie jest zwyczajnie niewdzięczny. Możesz co najwyżej walczyć o jakieś pierwsze setki, pięćdziesiątki, dziesiątki itp. Dla mnie każdy kolejny sezon jest cięższy psychicznie od poprzedniego. Po prostu się już wypalam. Już mi takie rzeczy chodzą po głowie, że... Ale za stary jestem i nikt już mnie nie weźmie ani na płotki, ani na średnie. Pozostaje mi tylko umierać
Wciąż się jednak łudzę, że mój organizm jest w stanie docelowo wzbić się na 33:XX/10k.
Typowy syndrom przetrenowania. Niestety zmierzałeś w tym kierunku twardo od pewnego czasu metodą za dużo zawodów, za dużo ciężkich treningów, za dużo podkręcania śruby i epatowania ciągłym wzrostem osiągów. Nie da się poprawiać co tydzień, nie da się robić widocznego progresu z treningu na trening. Motywacja, która Cię do tego pchała była zwyczajnie toksyczna, za bardzo na pokaz przez co zupełnie zatraciłeś układ odniesienia i to do czego dążysz. Wiele wpisów w komentach do blogów jest zupełnie oderwanych od realiów i sensu i podbija niepotrzebnie bębenek ambicji i spiralka się nakręca jak samograj aż do pęknięcia sprężyny ale to insza sprawa.
Daruj sobie Mariusz ten cały egzystencjalny bełkot o poświęcaniu życia i czasu itp. Po prostu pogubiłeś się, przetrenowałeś i masz problem zarówno fizyczny jak i psychiczny co jest klasycznym, klinicznym przykładem takiego stanu. To czy sensem jest biegać 1.19, 38 czy inne cyferki to inna sprawa, niepotrzebnie to mieszasz, podobnie można pytać czy sens ma zjedzenie trzeciej kiełbaski na grillu, wypicie dwunastego piwka czy oglądanie trzynastu odcinków serialu przez całą noc. To nie bieganie czy trenowanie wystawiło Ci rachunek tylko twoje złe podejście do tematu. Jeśli mamy regularne problemy z głową przed treningami, pytania czy poradzę, dodatkowa nerwowość przez to - to jasny sygnał, że to za ciężkie treningi, że sprawy są źle poukładane i mogą z tego być tylko problemy. Chyba większość ambitnych amatorów przeszła przez te okolice ocierając się o przetrenowanie lub tylko przemęczenie, wielu nabawiło się tez w tych rejonach kontuzji często takich, które zostają na zawsze lub na bardzo długo. Jakoś trzeba z tym żyć, poukładać to sobie i odnaleźć swoją drogę. Przerost ambicji to bardzo groźny przeciwnik, walka z nim siłą (dużo trenować i bardzo mocno) to słaby pomysł, lepszym jest cierpliwość i systematyczność. Czasami więc zwycięstwem może być nawet to marne 1.19 ale jak zrobione - kluczowe jest wtedy to JAK? Same cyfry w bieganiu amatorów są suche jak wióry i maja bardzo niewielką wartość, nie warto dla nich się mordować i jechać po bandzie, szkoda zdrowia. A przecież bardzo wiele radości daje fajny wynik zrobiony z przyjemnego treningu.