Cześć,
W sobotę parkrun o 9.
5 km bardzo ekonomicznie w czasie 27 min.
Potem o 11 zawody na 6 km. Trasa leśna, płaska, jeden odcinek gdzie jest szeroko i można bezpiecznie wyprzedzać.
W zeszłym roku najlepszy czas na tej trasie miałem 32 minuty.
W tym roku 30:22 i mój cel to złamać tu 30 minut.
Wczoraj prawie bym to zrealizował ale na 2 km przed metą dopadła mnie kolka, a na samej końcówce zablokował mnie napakowany osiłek ze słuchawkami na uszach.
Zaryzykowałem i "pociąłem" bokiem po krzakach - czas na mecie 30:01.
Dwie sekundy zabrakło
Dziś o 9 rano szybka 5 na asfalcie.
Do 3 km dobrze mi się biegło, potem lekko mnie zatkało.
Pół km przed metą spojrzałem na zegarek i wyszło, że mam szansę pobiec poniżej 24 minut więc już poleciałem "w trupa" i na mecie było 23:57.
Następny bieg to cross leśny o 11 na 5,5 km, tu już były górki.
Po 2 km nogi dały o sobie znać ale walczyłem do końca.
Na mecie było 28 minut z haczykiem.
Ogólnie czuję, że wracam do życia po oddaniu krwi i podwojeniu km przebieganych w tygodniu.
Czuję lepszy komfort biegu i czasy są lepsze.
To tak w skrócie o moim weekendowym "maratonie"