



Elektrod, innego wyjścia nie mam - odzwyczaiłem się od biegania wieczorem, jak pójdę to na nic nie mam czasu i wolnej się regeneruję. Kiedyś pisałem jak wygląda mój dzień treningowy:
~5 wstaję (dziś budzik 4.55, ale wyszedłem 5.11, co jet do poprawy, skoro kiedyś w 6-7 minut od budzika ruszałem - i to w środku zimy)
~6-6.30 wracam, prysznic, śniadanie, budzenie dzieciaków, poganianie do żłoba, itp.
~7.30-8.00 w pracy (jak teraz żona wozi dzieciaki, to 7.30, jak wcześniej ja woziłem, to bliżej 8
~16.30-17 w domu, dzieciaki spragnione towarzystwa, więc zabawa, plac zabaw, itp. do 19
~19.00-20.15 - kąpanie, karmienie, czytanie, kładzenie spać
do 21 - kolacja i jakieś mini ogarnianie w domu, jak większe, to i do 22 schodzi.
~21/22-23.00 wszystko inne
23 (w zamyśle spać).
6-6h 15m snu mi wystarcza jeśli nie mam rzeźnickich treningów, nie wstaję w nocy za często (np. w 2 połowie 2017 młoda po 3x w ciągu nocy wstawała co mi wybiło z głowy bieganie na pół roku) i nie przycwaniakuję ("dobra, niech będzie 23.15"

Do wstawania rano trzeba 2 rzeczy:
1. Właściwa motywacja (dla mnie to czas spędzany z rodziną ORAZ chęć biegania)
2. Przygotowanie - robiłem 2-3 podejścia do biegania rano, i dopiero za 3-4 się udało. Bo nie wystarczy nastawić budzika na 4.50 żeby o 5 wstać i wyjść - trzeba zrobić bufor i "wypocząć na zapas" - przez 7-10 dni chodziłem spać 22.30 (co dla człowieka który wstawał w nocy oglądać mecze NBA mniej więcej oznacza okolice dobranocki) i wstawałem normalnie. Dopiero po kilku dniach organizm był wstanie zaakceptować, że uciąłem 15 minut "z dołu", i zamiast o 6.30 wstałem o 6.15, potem 6, i tak dalej. Doszło do tego, że wstawałem błyskawicznie, nawet zimą przy -10.