Robbur - ponowna nauka biegania

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

12-01-2012 - czwartek
Obrazek
Czyli niebieskiego Jacka Danielsa ciąg dalszy: 15'BS + 20' tempo P + 15'BS + 4 przebieżki
godz 5.20. Pogoda fajna. Ciepło, wiatr niespecjalnie uciążliwy. Bardziej marcowo niż styczniowo. Bałem się tego treningu, bo to pierwszy bieg w tempie progowym (stąd ta tajemnicza literka P), które dla mnie wychodzi w granicach 4:33/km. Nigdy nie biegałem dłużej w takim tempie, poza ostatnimi zawodami na dychę, podczas których pobiegłem odrobinę szybciej.
Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Całkiem przyjemny bieg i wcale nie taki skrajny jak myślałem. Trening interwałowy, polegający na czterech 1200 metrowych odcinkach po 4:10/km na 4 minutowym odpoczynku wydaje się bardziej męczący. Myślę, że po tych 20 minutach zapas na jeszcze jeden kilometr miałem.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

15-01-2012 - niedziela
Weekend zgodnie z planem. W sobotę 17 km po lesie, dzisiaj to samo, tylko mniej i w nieco agresywniejszy sposób. Spadł śnieg i po raz pierwszy biegałem po śniegu (nie licząc jakichś tam prób rok temu - tamten etap uznaje jednak, za wstępny okres biegania, bo biegałem maksymalnie 5 km). Dość ciężko - ścieżki leśne zostały zdewastowane przez pojazdy kołowe - jakieś quady czy cóś. Wycieczki konne (mimo całej sympatii do tego rodzaju aktywności) też potrafią zmasakrować miękką, leśną nawierzchnie. Efektem były zmarznięte, poszarpane koleiny pod śniegiem. Jeszcze mnie kostki bolą. Dzisiejszy bieg nie był za bardzo zgodny z założeniami Danielsa, ale był tym czego potrzebowałem po wczorajszej jednostajnej męce. Kros niby bez akcentów, ale za to z mocniejszymi podbiegami. Odcinki równe oraz z górki biegane spokojne, natomiast podbiegi dość poważnie.
cyferki:
sobota:
01:39:02
17km 403m
(00:05:41)

niedziela:
00:47:55
8km 520m
(00:05:37)

Podsumowanie tygodnia - biegowo całkiem nieźle, jednak wyjątkowo mało ćwiczeń pozabiegowych. Rozciąganie tylko dzisiaj, nie licząc łazienkowych wygibasów po porannych biegach. Ten tydzień to totalny brak czasu, gdybym nie biegał przed świtem w tygodniu, to pewnie w ogóle bym nic nie nabiegał. Wynika to głównie z tego, że muszę zagęszczać ruchy i dokończyć piętro zanim pojawi się kolejny członek rodziny. Już prawie skończyłem obklejać płytkami schody. Najlepsze jest to, że się na tym nie znam ;)
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

16-01-2012 - poniedziałek
Poranny bieg zaliczony. Niestety, musiałem zrezygnować z planu Danielsa. Drogi pokryte centymetrową warstwą śniegu, pod którą czai się lód i zmarznięty żużel. O szybkim bieganiu można zapomnieć, a Daniels przewidział na rozpoczęcie tygodnia dwu i czterysetki w tempie 3:50 - 3:55. O bieganiu poniżej 4:00 nie ma mowy w takich warunkach.
Są jednak i plusy. Na świecie biało i zdecydowanie jaśniej. Wreszcie widzę co jest poza okręgiem rozświetlanym przez czołówkę. Wyszło niecałe 10 km w tempie 5:30 - 5:40. Dwa kilometry w tempie P, dla sprawdzenia czy wykonalne. Przy sporej koncentracji te 4:30 da się biegać.
Czuję, że na tej zmarzniętej żużlówce najbardziej napracowały się łydki i mięśnie z przodu łydek.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Krótkie streszczenie tygodnia. Od wtorku urlopuję, jednak urlop jest mało wypoczynkowy. Przynajmniej nie wstaje przed świtem na bieganko i mogę pohasać przy świetle dziennym. Urlop bardziej pracowity niż nieurlop, bo oprócz prac ślusarsko-malarskich-posadzkarskich-tynkarskich-ciesielskich reaktywuję własną działalność i kilka godzinek muszę wygospodarować na dłubanie w kodzie programu i przygotowaniu baz danych pod konkretne zlecenia. Trzeba zarobić te parę groszy.
18-01-2012 - środa
Nadal ślisko, ale po lesie pobiegać się dało. Bieg spokojny z przebieżkami - zgodnie z Danielsem, jednak przebieżki zdecydowanie bez wyraźnej struktury - jak teren i podłoże pozwalało.
00:55:43
9km 607m
(00:05:48)
21-01-2012 - sobota
W czwartek musiałem zrezygnować z planu Danielsa i biegania w ogóle. Dopadło mnie przemęczenie. Za to sobotnie 18 kilometrów po lesie w świetle dziennym to już sama radość. Mokro, błotnisto, miejscami ślisko. Delikatnie padało. Znowu zabłądziłem na chwilę - przynajmniej nie musiałem sztucznie przedłużać trasy, żeby wyszła ta osiemnastka.
01:42:13
18km 400m
(00:05:33)
22-01-2012 - niedziela
Tradycyjnie już zastąpiłem Danielsowski BS nieco szybszym krosem nastawionym na podbiegi. Bardziej mokro niż ślisko. Błotnisto.
00:52:55
9km 535m
(00:05:33)

23-01-2012 - poniedziałek
zgodnie z Danielsem: 15'BS+4x(2x(200R+200BS) + 400R+400BS)+15'BS
Wyjście z lasu na żużlówkę. 15'BS, czyli dobieg do interwałowni po bardzo fajnej, miękkiej ale stabilnej żużlówce. Nawet pierwsze 200 m po mojej interwałowej trasie też przyjemne. A dalej to się wpier..łem w błoto. Najgorsze odcinki wypadły akurat w momentach szybkiego biegu. 400 m błotnego biegu w założonym tempie poniżej 4'/km - świetna sprawa. Przy okazji kanadie po raz kolejny pokazały, że są stworzone do takiej nawierzchni. Nawet mi nie przeszkadzało, że nie są nieprzemakalne.

Kilka spostrzeżeń:
- zacząłem poważniej biegać na wyczucie - nie ma sensu co chwilę spoglądać na wyświetlacz garmina, szczególnie w warunkach nierównego podłoża.
- quady i pseudoterenówki - plaga lasu - potrafią rozjeździć najfajniesze podłoże. Zamiast przyjemnej ścieżki pokrytej igliwiem zostawiają po sobie rozorane piaszczyste pułapki na kostki i kilkudziesięciometrowe błotne koleiny.
- nabyłem kolce polecane przez Jurka Kuptela, ale akurat przyszła odwilż ;)
- wywiercenie trzech otworów fi 10 mm w płytce gresowej zajmuje mi tyle samo czasu ile prawdopodobnie byłbym w stanie przebiec obecni dychę. Zanim nabyłem wiertło diamentowe był to czas półmaratonu.
- metodą obserwacji znajomych majstrów - fachowców wyczaiłem dwa atrybuty prawdziwego fachowca - 1. widoczny rów międzypośladkowy wystający spoza paska spodni, 2. Browar w łapie. Ten rów to sobie darowałem, ze względów estetycznych i zdrowotnych, ale browar czyni ze mnie prawie fachowca. Po drugim przestaje używać poziomicy.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Streszczenie tygodnia
Ogólnie: wprowadzałem w dalszym ciągu bieganie na wyczucie. Tzn parametry z garmina sprawdzałem w domu, starając się biegać tak jak mi wewnętrzny mechanizm podpowiada.
23-01-2012 - poniedziałek
Niebieskodanielsowo czyli: Rytmy po 400 i 200 m (tajny kod: 15'BS+4x(2x(200R+200BS) + 400R+400BS)+15'BS)
Błotniście. Dałem się nabrać na to, że kilkukilometrowy dobieg do mojej "interwałowni" był całkiem elegancki. W sumie to błotnisto robiło się dopiero tam, gdzie miałem biegać szybsze odcinki. Zaletą tego odcinka jest jednak to, że przebiega z dala zabudowań i mam spokój z Burkami i innymi Reksami.
Tak się śmisznie złożyło, że pierwszy 400 metrowy odcinek wyszedł mi praktycznie w błocie po kostki. Masakra. Odcinki były ze sobą nieporównywalne, bo różnie wychodziły w nich fragmenty błotniste i twarde, ale i tak po sprawdzeniu temp w domu okazało się, że było całkiem przyzwoicie i dość blisko założonego.

01:01:02
12km 165m
(00:05:01)

25-01-2012 - środa
Miał być spokojny bieg z przebieżkami - ale nie było. Dzień poświęcony na pracę.

26-01-2012 - czwartek
Danielsowski 20minutowy bieg w tempie progowym zamknięty w ramy biegu spokojnego i przebieżki
Bieg na wyczucie. Wyszło odrobinę za szybko. Zwalam to na wyjątkowo dobre samopoczucie - aż mnie nosiło po całym dniu przy wiertarce, wkrętarce i szlifierce.

00:55:56
11km 628m
(00:04:49)

28-01-2012 - sobota
Tradycyjny BD, czyli bieg długi.
18 km po leśnych ścieżkach. Masakra. Po 10 km odechciało mi się krosu. Wszystko przez zmarzlinę. Ścieżki w trakcie odwilży rozjeżdżone przez quady i nibyterenówki, podeptane przez konie w chwili obecnej odczuwalne były jak bieg po betonowych koleinach. Nie ma co - mięśnie nóg i kostki dostały za swoje - próba utrzymania się na tak porypanej powierzchni była bardzo kosztowna. Po raz pierwszy odpoczywałem na końcowym - 500metrowym odcinku asfaltowym.

01:41:42
18km 256m
(00:05:34)

29-01-2012 - niedziela
Bieg spokojny - ok 60 min
Po sobotnim krosie musialem dać nogom odpocząć. Postanowiłem wybiec na wiochę, sprawdzić w jakim stanie jest moja interwałownia. Jutro mam tam w planach poszaleć przed świtem, więc nie chciałbym się po ciemku wpieprzyć w porytą twardymi koleinami drogę przy prędkości poniżej 4'/km. Interwałownia nie nadaje się do niczego poza biegiem spokojnym. To samo co w lesie. Błoto rozjeżdżone w trakcie odwilży zamieniło się w zabójczą pułapkę dla kostek. Na szczęście reszta trasy całkiem fajna. Żużlówka twarda, ale stabilna. Spodziewałem się tego, więc założyłem kupione jeszcze w zeszłym roku adidas sequence 4 - szkoda kanadiowych kolców na tak twardą nawierchnię. Dziwne, jest to, że biegłem niby spokojnie, a wyszło zdecydowanie za szybko. Nie wiem, może z powodu zimna. Dałbym głowę, że ledwo co truchtałem. A tu średnie tempo 4'57''/km. Może się garmin spierdzielił.
Ten bieg minął pod znakiem luzem puszczonych psów. Dwójka dzieciaków na rowerze - na oko 7-9 lat z bydlakiem większym od przypiętej do mojego pasa Kuli. Zero smyczy, obroży. Tylko zębiska i warkot. Pomiędzy nimi a moją łydką tylko Kula. W sumie to nawet na niego nie warczała, ale wystarczało, żeby trzymał się te 3 metry za nami. Dzieci wrzeszczą z odległości 20 m: "Reksiu, Reksiu, chodź", a Reksiu zalewa się pianą szczerząc zęby. Na szczęście odpuścił w końcu. Kilometr dalej znowu jakiś burek wyleciał z otwartej zagrody. Ten był jednak mniejszy i od razu spękał na widok Kuli. K...wa - potem jakieś bydle podobne do bernardyna próbowało wyleźć przez metrowy płotek. Na zakończenie jakieś średniej wielkości cholerstwo pobiegło sprintem przez pole w naszym kierunku, ale zmierzywszy Kulę wzrokiem z odległości 5 m stanęło i tylko szczekało. Ja się pytam - jak tu biegać, panie premierze?

00:50:56
10km 284m
(00:04:57)

Ponadto: piewszy wybieg w nowych butach. Cholera obcierają w tym samym miejscu co felerne glidy. Dziwne - kanadie leżą jak papcie, a buty o tej samej charakterystyce podeszwy obcierają jak głupie. Gdybym biegł w nich półmaraton - krwisty pęcherz murowany. Zobaczymy, może jednak się ułożą.

Tydzień
Ogólnie dobry, chociaż jeden trening wypadł. 52,3 km jednak stuknęło. Od jutra wracam do trybu biegowo-porannego, koniec urlopa.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

SPOKOJNIE - TO TYLKO AWARIA
30-01-2012 - poniedziałek
Miał być poranny bieg z danielsowskimi rytmami po 200 i 400 m. Był. Tak jakby częściowo. Wstałem o 4:50. O 5:10 już biegłem. Inna trasa niż zazwyczaj, bo moja interwałownia była zbyt porypana zmarzniętymi koleinami. Bieg przy świetle czołówki wiejską żużlówką. Twardo, nierówno ale przynajmniej bez lodu. Śmignąłem pierwszą serię - tj dwie dwusetki i jedną czterysetkę. W trakcie drugiej serii coś mnie rypnęło w lewej łydce. Gdzieś tak pod koniec 200 metrowego odcinka. Trochę pokuśtykałem, porozciągałem, pomasowałem. Nadal bolało.
Niewesoła sytuacja - 4,5 km od domu, najzimniejszy poranek tej zimy (jakieś - 15 na termometrze), ciemno jak w kopalni, łyda naparza. Kilka próbnych kroków, bez zmian. Zaczęło mi być chłodno od potu po tych kilku akcentach, na rękawiczkach białe kryształki lodu. Zmobilizowałem się w końcu i jakoś zacząłem truchtać. Tempo ok. 5:40/km. Trochę za wolno, żeby się rozgrzać (ostatnio wolne wybiegi robiłem około 5:10 - 5:20, 5:30 leśne osiemnastki). Jakoś się jednak dokulałem do domu. Nigdy jeszcze tak nie zmarzłem podczas biegu. Teraz wiem, dlaczego wczorajszy spokojny bieg wyszedł mi po 4:59.
Na razie lekko kuleję, w panikę jednak nie wpadam. Mało ostatnio było ćwiczeń poza bieganiem. Nawet rozciąganie z braku czasu zaniedbałem. Na dodatek te szybsze odcinki po twardej, nierównej nawierzchni, w świetle czołówki. Mam nadzieję, że do środy będzie OK. Traktuje to jako ostrzeżenie. Więcej ćwiczeń wzmacniających, dostosować trening do warunków, nie ciągnąć na siłę Danielsa jak nie ma warunków. Nie jestem niezniszczalny.

ps. Łydki nie bolały mnie nigdy, wydawało mi się, że jak coś to pierwej wysiądzie prawy dwugłowy, bo go najczęściej odczuwam.
Ale ponad 9 km sobie o poranku trzasnąłem ;)
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

31-01-2012 - wtorek
Pozdrowienia od Her Flika. Łydka odrobinę lepiej. Jak chodzę to prawie nie kuleję. Myślę jednak, że do końca tygodnia z bieganiem mogę się pożegnać. Przynajmniej się wyśpię.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

08-02-2012 - środa
Próba biegu pozytywna. Łyda sobie milczała. Bieg lekki, bez akcentów. Między pracą a obiadem, bo nie chciałem ryzykować biegu po ciemnicy po wiosce - w lesie mam taką trasę, że w razie co zawsze bliżej do domu. 60-70% przeciętnego dystansu, czyli wyszło niewiele ponad 7 km. Na razie kilka dni tak pobiegam, w sobotę długi bieg zamiast 18stu km skrócę do 13stu. Jak będzie ok, to od przyszłego tygodnia znowu do boju.
Ale pogoda dzisiaj była piękna, nawet w lesie bardziej miękko. Może te największe mrozy już mijają. Dzięki kontuzji miałem przynajmniej pretekst, żeby nie wystawiać dupska na -20 o piątej rano.
Tydzień to niby niewiele - wypadło mi raptem 5 dni biegowych, ale mam wrażenie jakbym nie biegał pół roku. Mentalnie, bo kondycyjnie aż tak źle nie było.
A tak poza tym, to kupiłem sobie drugie kanadie z wyprzedaży ;) Mam zapas trailówek do końca roku ;)
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

09-02-2012 - czwartek
Ogólnie bardzo fajnie, bo łydka nie doskwiera. Las niestety jest chwilowo niebiegalny - spadł śnieg na dość zmarznięte, nierówne podłoże. Co krok to pułapka, której nie widać. Poza naturalnymi przeszkodami, takimi jak korzenie, kamienie, zamarznięte anakondy i krokodyle, pod śniegiem pełno nierówności pochodzenia antropogenicznego (skąd ja wytrzasnąłem takie trudne słowo?). Wczoraj, bez śniegu bezwiednie wiedziałem, gdzie stawiać stopę. Teraz te 7,5 km to droga przez mękę. Każdy krok wydawał się fałszywym. W kostkach czuję przemęczenie. Szkoda, bo okoliczności przyrody fantastyczne.
00:44:12
7km 591m
(00:05:49) - tempo oddaje stopień trudności biegu.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

12-02-2012 - niedziela
Czwartkowy trening dał mi się bardziej we znaki niż początkowo sądziłem. Nowe doświadczenie - nigdy nie biegać w lesie, gdy pod warstwą śniegu znajduje się zmarznięte, nierówne podłoże. Kostki puchły przez dwa dni, czułem chyba nawet oba achillesy. Na szczęście dzisiaj już było ok.
Z uwagi na ostatnią leśną przygodę, postanowiłem pobiegać po wiejskich żużlówkach. Uprzedni rekonesans zmotoryzowany ;) wykazał znaczne oblodzenie żużlówy. Była więc okazja wypróbować kolce, które za poradą Jurka Kuptela ostatnio nabyłem. Taki oto bajer:
Obrazek
Nałożyłem je na Adidasy Sequence, jako, że kanadie z racji swojej trailowatości nie mają zbyt równej podeszwy. Zaprawdę powiadam Wam - rewelacja!!!! Nagrodę nobla otrzyma ten, kto się w tych nakładkach poślizgnie. Prędzej wieloryb przejdzie przez ucho igielne. Opanowała mnie taka radość biegania, że wyszedł mi zupełnie niespodziewanie bieg z narastającą prędkością. Na dodatek zacząłem po 4:55, ósmy kilometr kończyłem natomiast 4:07. Potem jeszcze 1,5 km zwalniania, żeby się zatrzymać przed domem.
Tym razem sequency zaczęły ocierać dopiero po 8 km, jest więc szansa, że się do siebie dostosujemy. W końcu to dopiero ich drugi, albo trzeci wybieg.
Mała statystyka:
czas: 00:43:54
dystans: 9km 313m
średnie tempo: (00:04:43)

najwyższy czas wrócić do regularniejszego biegania.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

14-02-2012 - poniedziałek
Daniels przykłada wielką wagę do tego, żeby wiedzieć jaki jest cel każdego z treningów. Nie mam powodu powątpiewać w jego treningowe mądrości poparte latami doświadczeń, więc traktuje to jako aksjomat.
Tyle, że dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć po kiego grzyba biegałem tak jak biegałem. Wczorajsze, nieco szybsze tempo, dzięki zastosowaniu nakładek z kolcami na buty tak mnie podrajcowało, że postanowiłem sobie śmignąć coś w rodzaju interwałów. Nie było to jakieś działanie z premedytacją. Ot - biegnę sobie po zaśnieżonej, nieco nierównej żużlówie i nagle uderza mi do baniaka taka myśl, żeby sobie kilometra śmignąć w tempie zbliżonym do 4:00 /km. No to śmig. Było całkiem nieźle. Niestety drugą taką próbę już przerwałem po lekko ponad 500 m. Nowe doświadczenie - brakło sił. Potem jeszcze kilka krótszych odcinków, bieganych w miarę szybko, bez specjalnego przejmowania się długością przerwy.
Co przez to osiągnąłem? Zajechałem się - przybiegłem do domu zmęczony jak nigdy. Korzyści z treningu - oprócz testu kolcow i fizycznego wyżycia sie - raczej żadne. Dwa mocniejsze treningi pod rząd - bez sensu. Wczoraj radość, rześkość uczucie relaksu, dzisiaj - totalne wypompowanie. Co odczułem podczas popołudniowo-wieczornych prac wiertarkowo-wkrętarkowych. Dawno nie byłem taki padnięty - może dam radę przeczytać jeszcze jeszcze ze trzy strony Holmesa.
ps. podczas wieczornej sesji prac wykończeniowych słuchałem trójki (rzadko słucham coś innego - chyba, że własną muzę) - był wywiad z Romanem Polko - tym generałem od Gromu. Był temat biegowy. Generał jest maratończykiem ;)
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Coś luty nie jest dla mnie biegowo zbyt łaskawy. W środę nie biegałem, bo trzeba było trochę czasu poświęcić na szukanie kilku niedrogich mebli w związku ze zbliżającym się (termin za 3 tygodnie) powiększeniem rodziny.
16-02-2012
W czwartek za to w trakcie biegu nabawiłem się odcisków, w kolorze idealnej czerwieni na prawej stopie. Cholera - nie mogę coś się zgrać z butami. Adidas sequence obcierają praktycznie tak samo jak glidy. O co chodzi? Mniejsza z odciskami, można je przeżyć, gorzej, że nie mam w czym biegać po asfalcie. Chyba, że się jeszcze pomęcze i ułożę te sequency. Sam bieg natomiast całkiem pozytwywny - kolce na zaśnieżonej żużlówce sprawują sie cały czas dobrze. Śnieg jest dość ubity i śliski, w normalnych butach ciężko się po tym chodzi - wzbudzałem więc sensację zasuwając moją dwudziestominutówkę w tempie 4:30 (a nawet 4:20). Mimo kolców, bieganie po takim podłożu jest znacznie trudniejsze niż po zwykłym żużlu. Z tego powodu z tempa jestem zadowolony. Myślę, że w normalnych warunkach, odpowiada to ok 4:20 - 4:15.

00:55:14
11km 013m
(00:05:01)

18-02-2012 - sobota
Znowu wlazłem do lasu. Zaczęła się odwilż, więc liczyłem na miękkie podłoże. W rzeczywistości było to różnie. Testowałem nowe kanadie. Test bardzo pozytywny, bo żadnych odcisków nie stwierdziłem. Pierwszy bieg, ponad 16 km w bardzo trudnych warunkach i żadnych odcisków (mimo nie do końca zagojonych czwartkowych) - jakbym się w tych butach urodził.
Gorzej z podłożem - kilka kilkasetmetrowych odcinków przebiegłem w kilkunastocentymetrowym, dziewiczym śniegu. Dziewiczym - bo nie nie było na nim żadnych innych śladów biegaczy. Męką jak zwykle były odcinki porytego piasku, które do końca nie odmarzły.
Na ostatnim kilometrze już wyraźnie bolały mnie nogi w kostkach, marzyłem tylko o tym żeby dobiec do krótkiego odcinka asfaltu. 10, czy 12 km w takich warunkach są do przeżycia. Na piętnastym kilometrze praktycznie płakałem przy każdym kroku (ale żeby nie wyjść przed sobą na mięczaka każdą łęzkę kwitowałem zdecydowanym przekleństwem, którego tu cytować nie będę).
W domu nogi bolały, ale bez przesady. Nawet normalnie chodziłem. Dopiero pod wieczór okazało się, że prawica sie zregenerowała całkowicie a lewica zaczęła naparzać jak głupia. Nawet spuchła. Dzisiaj rano stan nie uległ poprawie. :wrrwrr: :wrrwrr: :wrrwrr: znowu herflikuje.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

06-03-2012 - wtorek
Spadłem na trzecią stronę męskich blogów i nie mogłem się odnaleźć w tej rzeczywistości...
Na razie nadal mam tylko jedno dziecko, ale termin wypada na najbliższą niedzielę, więc odczuwam lekkie napięcie.
Biegowo luty wypadł fatalnie. Nawet nie warto liczyć tych treningów (czy raczej prób biegania). Obecnie jest lepiej, biegam od soboty. Na razie easy i to raczej krótko, ok 7-8 km, ~40 minut. Po sobotnim i niedzielnym, leśnym krosie odczuwałem wyraźnie zmęczenie kostki (nie ból, takie jakby nadwyrężenie).
Dzisiaj wstałem o 5tej - nareszcie jak za "starych, dobrych" czasów, czyli w grudniu i styczniu. Ale pięknie, mroźno, rześko. Wybiegałem gdy szarość spychała za widnokrąg czerń nocy, wracałem, gdy już się całkowicie rozwidliło i czołówkę miałem zapaloną tylko dlatego, żeby mnie jakiś kierowca nie wziął na machę. Poczułem jakiś taki optymizm, mimo, że stopa to jeszcze nie 100% tego co powinno. Przemęczenie jednak odczuwam coraz mniejsze (ale może to dlatego, że biegałem po płaskim).
Z tego całego optymizmu do pracy przyszedłem w okularach żony, o czym zostałem uświadomiony przez nią telefonicznie po godzinie. Koleżanka z pracy stwierdziła, że zauważyła to wcześniej, ale nie chciała zwracać uwagi. Pomyślała, że może mam teraz taki styl, niemęski ale elegancki. Szczególnie dzięki takim kolorowym małym kamyczkom, czy szkiełkom z boku oprawek.
Po za tym - nadal dzień w dzień przygotowania domu na przybycie Zosi.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

08-03-2012 - czwartek
dzisiaj tak się zakręciłem, że bloga zacząłem prowadzić w komentarzach. I tak dobrze, że w swoich. Nie koryguję tego ku potomności. Będę miał się z czego śmiać jak się w końcu odkręcę. Jeśli w ogóle się odkręcę.
Awatar użytkownika
robbur
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1180
Rejestracja: 09 kwie 2011, 13:05
Życiówka na 10k: 44:44
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

13-03-2012 - wtorek
Niestety, chwilowo znowu jestem do tyłu z Waszymi blogami bo:
- Kasia (żona osobista) w szpitalu. Niestety alarm okazał się fałszywy i Zośka ciągle siedzi w jej brzuchu.
- mam na głowie pewnego prawie-siedmiolatka, żyjemy sobie po kawalersku, co chyba mu odpowiada. Dzień brudasa prawie co dzień, na kolację zapiekanki, itp. No - zdecydowanie tatuś ruinuje synkowi zdrowie i uczy tego wstrętnego niechlujstwa, ale za to ile daje radochy. Za to synek daje tacie pobiegać. Chociaż dzisiaj przyznał, że się popłakał, gdy biegałem. Zrobiło się ciemno i zapomniał, że mam latarkę na łepetynie.
- cały czas wykańczam pięterko na przybycie Zosi.
- o reaktywacji działalności gospodarczej nawet nie wspomnę (ale głupie, przeczące same sobie stwierdzenie)
W tej sytuacji moje bieganie wygląda jak rodzaj choroby umysłowej.
Z lewą nogą mam chwilowo spokój, bo bardziej boli mnie prawa. Niekoniecznie wynika to ze wzmocnienia lewicy. Powoli się przyzwyczajam do tego, że mam 40 lat i bezboleśnie to się już nie da. A biegam w miarę regularnie, chociaż niekoniecznie z jakimś planem.
Nie zrzucam dzisiejszego treningu z garmina, bo akurat nie mam żadnego kompa z windowsem pod ręką, a nie chce mi się kombinować. A odwaliłem fajne interwały - 3x1200 m po 4'00'', na 4 minutowych przerwach wplecione w 10 km bieg. Oj, jak fajnie. Cholera, bardzo fajnie.
ODPOWIEDZ