Strasb - w pogoni za formą
Moderator: infernal
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Wtorek 01/04/2014
1h06' w tym piramida 400m/800m/1600m/800m/400m p=400m; buty Light Silence
To nie Prima Aprilis. Zagrałam na nosie przeziębieniu i stawiłam się na spotkanie ekipy interwałującej. Z panem małżonkiem w bonusie. Dziś była nas w sumie piątka. Podczas rozgrzewkowych kółek zostało ustalone, że robimy jak to zwykle miała ekipa w zwyczaju piramidę. Pierwsza wersja zakładała 1/3/5/3/1 okrążeń, ale ostatecznie stanęło na 1/2/4/2/1. Mnie się zdawało to i tak a ambitnie, lae pan małżonek chciał spróbować. No to polecielim, oczywiście sporo wolniej niż reszta, ale oni postanowiwli dobrodusznie czekać na nas po każdym powtórzeniu przed rozpoczęciem truchtanego kółka. W ten sposób odpoczywali więcej, więc na kolejnym powtózeniu uciekali nam jeszcze bardziej. Ale nic to. Pod koniec czułam nogi i brzuch ciągnął, ale trenig ładnie wszedł. I dzięki motywacji grupowej przerwy truchtane zamiast marszu - jakbym była sama, to na pewno znalazłabym powód, żeby maszerować. Na koniec trochę ćwiczeń - bieg tyłem, przekładanka, nawet 2x10 grzybów walnęłam. Znów było mega pozytywnie, grupa przyjęła nas bardzo serdecznie, pomimo żeśmy nowi i nie szybcy. Super jak sie tak wszyscy motywują wzajemnie niezależnie od poziomu.
1h06' w tym piramida 400m/800m/1600m/800m/400m p=400m; buty Light Silence
To nie Prima Aprilis. Zagrałam na nosie przeziębieniu i stawiłam się na spotkanie ekipy interwałującej. Z panem małżonkiem w bonusie. Dziś była nas w sumie piątka. Podczas rozgrzewkowych kółek zostało ustalone, że robimy jak to zwykle miała ekipa w zwyczaju piramidę. Pierwsza wersja zakładała 1/3/5/3/1 okrążeń, ale ostatecznie stanęło na 1/2/4/2/1. Mnie się zdawało to i tak a ambitnie, lae pan małżonek chciał spróbować. No to polecielim, oczywiście sporo wolniej niż reszta, ale oni postanowiwli dobrodusznie czekać na nas po każdym powtórzeniu przed rozpoczęciem truchtanego kółka. W ten sposób odpoczywali więcej, więc na kolejnym powtózeniu uciekali nam jeszcze bardziej. Ale nic to. Pod koniec czułam nogi i brzuch ciągnął, ale trenig ładnie wszedł. I dzięki motywacji grupowej przerwy truchtane zamiast marszu - jakbym była sama, to na pewno znalazłabym powód, żeby maszerować. Na koniec trochę ćwiczeń - bieg tyłem, przekładanka, nawet 2x10 grzybów walnęłam. Znów było mega pozytywnie, grupa przyjęła nas bardzo serdecznie, pomimo żeśmy nowi i nie szybcy. Super jak sie tak wszyscy motywują wzajemnie niezależnie od poziomu.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Środa 02/04/2014
Wspinaczka 2.5h
Dziwny wieczór. Jakaś dziwna kombinacja temperatury i wilgotności powietrza sprawiła, że strasznie pociły się ręce i ślizgały na chwytach. Straciłam na początku sporo sił na jednej drodze niby na moim poziomie, a w odczuciu bardzo trudnej i potem jakoś nic mi nie pasowało i wszystko nie szło. Po chwili odpoczynku i przerzuceniu się na wędkowanie (otworzyli kilka nowych ciekawych dróg w sektorze wędkowym) na szczęście frajda wróciła. Nieco z przerażeniem przyglądałam się grupce odpywającej kurs "latania". Ja w sumie chyba chciałabym ten swój strach pokonać...tylko się boję. Jak robili ćwiczenia wstępne, to wyglądało to nawet zachęcająco. Ale potem same loty, szczególnie w wykonaniu potężniejszych panów - masakra. Ale jednak stwierdziłam, że w jakiś sposób instruktor wzbudza we mnie zaufanie i pod koniec miesiąca będę mieć prywatną szkołę latania. Stephane ostrzeżony, że ma się przygotować na ciężki przypadek.
Dziś rano obudziłam się chyba jeszcze bardziej zakatarzona niż wcześniej byłam. A niby zdrowieję. Chyba że to dzisiejsza ponura pogoda takie dziwne odczucie daje. W każdym razie zobaczymy jak to z bieganiem będzie.
Wspinaczka 2.5h
Dziwny wieczór. Jakaś dziwna kombinacja temperatury i wilgotności powietrza sprawiła, że strasznie pociły się ręce i ślizgały na chwytach. Straciłam na początku sporo sił na jednej drodze niby na moim poziomie, a w odczuciu bardzo trudnej i potem jakoś nic mi nie pasowało i wszystko nie szło. Po chwili odpoczynku i przerzuceniu się na wędkowanie (otworzyli kilka nowych ciekawych dróg w sektorze wędkowym) na szczęście frajda wróciła. Nieco z przerażeniem przyglądałam się grupce odpywającej kurs "latania". Ja w sumie chyba chciałabym ten swój strach pokonać...tylko się boję. Jak robili ćwiczenia wstępne, to wyglądało to nawet zachęcająco. Ale potem same loty, szczególnie w wykonaniu potężniejszych panów - masakra. Ale jednak stwierdziłam, że w jakiś sposób instruktor wzbudza we mnie zaufanie i pod koniec miesiąca będę mieć prywatną szkołę latania. Stephane ostrzeżony, że ma się przygotować na ciężki przypadek.
Dziś rano obudziłam się chyba jeszcze bardziej zakatarzona niż wcześniej byłam. A niby zdrowieję. Chyba że to dzisiejsza ponura pogoda takie dziwne odczucie daje. W każdym razie zobaczymy jak to z bieganiem będzie.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Sobota 05/04/2014
45'E(?), buty Light Silence
Masakra, orka na ugorze. A miało być fajnie. Bo jednak niezła pogoda zamiast deszczu i pan małżonek przy boku. Tylko jakoś po parogodzinnym pucowaniu mieszkania mieliśmy nieco ciężkie nogi. Ale to by się rozruszało. Niestety zaraz po ruszeniu stwierdziłam, że nieźle kuje mnie w boku, tzn. w prawym bardziej niż w lewym. I nie chciało odpuścić. Po pewnym czasie jeszcze przyszła mega zgaga i ból głowy (z którego powodu nie biegałam już w czwartek i w piątek). I ta zgaga to był największy problem. Chyba sobie coś w plecach poprzestawiałam podczas sprzątania i stąd taki efekt, bo po obiedzie swoje odczekaliśmy. Te 45 minut było naprawdę wymęczone.
45'E(?), buty Light Silence
Masakra, orka na ugorze. A miało być fajnie. Bo jednak niezła pogoda zamiast deszczu i pan małżonek przy boku. Tylko jakoś po parogodzinnym pucowaniu mieszkania mieliśmy nieco ciężkie nogi. Ale to by się rozruszało. Niestety zaraz po ruszeniu stwierdziłam, że nieźle kuje mnie w boku, tzn. w prawym bardziej niż w lewym. I nie chciało odpuścić. Po pewnym czasie jeszcze przyszła mega zgaga i ból głowy (z którego powodu nie biegałam już w czwartek i w piątek). I ta zgaga to był największy problem. Chyba sobie coś w plecach poprzestawiałam podczas sprzątania i stąd taki efekt, bo po obiedzie swoje odczekaliśmy. Te 45 minut było naprawdę wymęczone.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Niedziela 06/04/2014
wpinaczka 4-5h + Long Run 1h15', buty Light Silence
Niedzielne smażenie się w St. Triphon + pierwszy od dawna long nie na nartach. Jak wyruszaliśmy rano z domu, było mgliście i ponuro, zero słońca. Ubrana byłam w bluzę i jeszcze puchówkę na wierzch zarzuciłam. Po drodze jeziora w zasadzie nie było widać, mleko. Na miejscu rozpogadzało się coraz bardziej, szybko zaczął po nas lecieć pot ciurkiem. Wspinałam się dziś wyłącznie na wędkę, ale przynajmniej ambitne rzeczy. Ludzi było mało, prognoza pogody ich chyba zniechęciła. Szkoda, że mnie zniechęciła do wzięcia okularów przeciwsłonecznych i kremu z filtrem. na rękach mam barwy patriotyczne - pod rękawkiem biało, poniżej czerwono.
Na longa wyszłam późnym wieczorem. Z wahaniem sporym, bo wczorajsza zgaga jeszcze świeżo w pamięci + słońce w St. Triphon nieźle mnie zmęczyło. I wyobrażałam sobie, jak spalone ręce będą piec. Ruszyłam jednak i się okazało, że nogi mam dużo świeższe po wspinaczce niż po podobnym czasowo sprzątaniu wczoraj. Ręce nie piekły, lekarstwo na zgagę spokojnie przeleżało cały bieg w kieszonce - same pozytywy w zasadzie. Tylko nawet o tak późnej porze jest już w zasadzie za ciepło do biegania. Na duszno w każdym razie.
wpinaczka 4-5h + Long Run 1h15', buty Light Silence
Niedzielne smażenie się w St. Triphon + pierwszy od dawna long nie na nartach. Jak wyruszaliśmy rano z domu, było mgliście i ponuro, zero słońca. Ubrana byłam w bluzę i jeszcze puchówkę na wierzch zarzuciłam. Po drodze jeziora w zasadzie nie było widać, mleko. Na miejscu rozpogadzało się coraz bardziej, szybko zaczął po nas lecieć pot ciurkiem. Wspinałam się dziś wyłącznie na wędkę, ale przynajmniej ambitne rzeczy. Ludzi było mało, prognoza pogody ich chyba zniechęciła. Szkoda, że mnie zniechęciła do wzięcia okularów przeciwsłonecznych i kremu z filtrem. na rękach mam barwy patriotyczne - pod rękawkiem biało, poniżej czerwono.
Na longa wyszłam późnym wieczorem. Z wahaniem sporym, bo wczorajsza zgaga jeszcze świeżo w pamięci + słońce w St. Triphon nieźle mnie zmęczyło. I wyobrażałam sobie, jak spalone ręce będą piec. Ruszyłam jednak i się okazało, że nogi mam dużo świeższe po wspinaczce niż po podobnym czasowo sprzątaniu wczoraj. Ręce nie piekły, lekarstwo na zgagę spokojnie przeleżało cały bieg w kieszonce - same pozytywy w zasadzie. Tylko nawet o tak późnej porze jest już w zasadzie za ciepło do biegania. Na duszno w każdym razie.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Poniedziałek 07/04/2014
Bouldering 2h
Co jest najfajniejszego w boulderingu? Może to, że sala tak przyjemnie blisko domu i pracy w porównaniu z długa jazdą na ściankę? Albo atmosfera i aspekt socjalny takiej działalności - jak to błyskawicznie jeszcze przed chwilą nieznajomi łączą się w zaciętej walce z wrednym problemem? W każdym razie obie rzeczy złożyły się na całkiem przyjemny wieczór wczoraj. I nawet to czego nie lubimy w boulderingu - zmasakrowanej skóry na dłoniach i ciężkiego wstawania nazajutrz - nie zepsuło tego wrażenia.
Bouldering 2h
Co jest najfajniejszego w boulderingu? Może to, że sala tak przyjemnie blisko domu i pracy w porównaniu z długa jazdą na ściankę? Albo atmosfera i aspekt socjalny takiej działalności - jak to błyskawicznie jeszcze przed chwilą nieznajomi łączą się w zaciętej walce z wrednym problemem? W każdym razie obie rzeczy złożyły się na całkiem przyjemny wieczór wczoraj. I nawet to czego nie lubimy w boulderingu - zmasakrowanej skóry na dłoniach i ciężkiego wstawania nazajutrz - nie zepsuło tego wrażenia.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Wtorek 08/04/2014
1h E, buty Light Silence
Niestety nie wyrobiliśmy się pracowo na stadion, postanowiliśmy więc jechać do domu i tam pobiegać. Decyzja była dobra, bo i tak później się okazało, że pan małżonek w pracy nie miał ze sobą butów do biegania i ciężko by było z tymi interwałami w półbucikach skórzanych. W domu jak to w domu późnym wieczorem - leń zaczyna atakować, ale na szczęście była mężowska motywacja i wyszliśmy. Miałam nieco cieplejszą bluzę i w sumie nie żałowałam, przedpołudniowy deszcz nieco schłodził otoczenia. Na początku biegliśmy wyraźnie energiczniej niż zwykle, ale potem nam się gdzieś ta energia zgubiła i tempo było raczej zwyczajne. Tak czy tak - pozytywnie.
1h E, buty Light Silence
Niestety nie wyrobiliśmy się pracowo na stadion, postanowiliśmy więc jechać do domu i tam pobiegać. Decyzja była dobra, bo i tak później się okazało, że pan małżonek w pracy nie miał ze sobą butów do biegania i ciężko by było z tymi interwałami w półbucikach skórzanych. W domu jak to w domu późnym wieczorem - leń zaczyna atakować, ale na szczęście była mężowska motywacja i wyszliśmy. Miałam nieco cieplejszą bluzę i w sumie nie żałowałam, przedpołudniowy deszcz nieco schłodził otoczenia. Na początku biegliśmy wyraźnie energiczniej niż zwykle, ale potem nam się gdzieś ta energia zgubiła i tempo było raczej zwyczajne. Tak czy tak - pozytywnie.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Środa 09/04/2014
Bouldering 2h
Znów działalność boulderowa. Niby za wiele nie weszłam, bo strach nawet tak nisko nad ziemią mnie blokuje (choć dotyczy on nieco innych rzeczy), ale po powrocie do domu zmęczona byłam bardzo.
Bouldering 2h
Znów działalność boulderowa. Niby za wiele nie weszłam, bo strach nawet tak nisko nad ziemią mnie blokuje (choć dotyczy on nieco innych rzeczy), ale po powrocie do domu zmęczona byłam bardzo.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Piątek 11/04/2014
57' po miejskich pagórkach, buty Light Silence
W czwartek nie pobiegałam bo...bo miałam na to aż za dużo czasu, nie mogłam się zebrać na bieganie w pracy, a jak już wróciłam do domu, to zostałam na dobre. Ale jak tu było odmówić zaproszenia na grilla?
W piątek też nie zebraliśmy się wcześnie, ale przynajmniej nie było wątpliwości, że wyjdziemy. Plan taki sam jak w czwartek - pagórki. Pobiegliśmy okrężną drogą pod katedrę i zamek (35') a potem zbiegaliśmy na azymut klucząc pod niedawno poznanych i nieznanych uliczkach - bardzo to w Lozannie lubię. Pod górę biegło się wyjątkowo dobrze, totalne zaskoczenie. Kolejne, gdy pod katedrą natknęłam się na spanikowaną tchórzofretkę (?). Fajnie tak się szwędać biegowo po naszym mieście w ciepły (chciałoby się powiedzieć letni) wieczór. Nie ma ludzi zabieganego tłumu, są ludzie radośni bawiący się. I nawet Ci nieco wstawieni, którzy komentowali nasz bieg robili to w sumie sympatycznie. Część osób się pytało, czy trenujemy do 20km de Lausanne (to za 2 tygodnie), bo faktycznie kawałki tej trasy zaliczyliśmy. Super odczucia miałam podczas tego biegu, wolność, radość - ach żeby tak było zawsze!
Sobota 12/04/2014
41'E, buty Evo
Trzy dni biegowe z rzędu to szaleństwo, postanowiłam jednak tego szaleństwo spróbować, skoro wreszcie biegam z radością. Ale skoro jutro ma być long, to dzisiaj musiał być trening lajtowy. Pomyślałam sobie - tak z 40 minut, żadnych górek, może jakieś przebieżki. Wyruszyłam znów wieczorem, choć nieco wcześniej niż wczoraj. Wcześniej były zakupy, skręcanie mebli, pranie, pranie, sprzątanie. Bezpośrednio po sprzątaniu coś pobolewały plecy, ale zdążyłam się zregenerować w moim nowym wygodniutkim fotelu. Wyszłam więc na bieganie w zasadzie świeża, kluczyłam sobie po ukwieconych uliczkach, strając się trzymać płaskiego. Nie do końca to wyszło, bo mimo że w zasadzie nie czułam zbiegania, to na koniec zostało mi jakoś dziwnie sporo do podbiegnięcia. Przebieżek więc już nie było. I jak ostatnimi czasy na treningach często odliczałam tylko czas do końca, to dziś skończyłam autentycznie z niedosytem.
57' po miejskich pagórkach, buty Light Silence
W czwartek nie pobiegałam bo...bo miałam na to aż za dużo czasu, nie mogłam się zebrać na bieganie w pracy, a jak już wróciłam do domu, to zostałam na dobre. Ale jak tu było odmówić zaproszenia na grilla?
W piątek też nie zebraliśmy się wcześnie, ale przynajmniej nie było wątpliwości, że wyjdziemy. Plan taki sam jak w czwartek - pagórki. Pobiegliśmy okrężną drogą pod katedrę i zamek (35') a potem zbiegaliśmy na azymut klucząc pod niedawno poznanych i nieznanych uliczkach - bardzo to w Lozannie lubię. Pod górę biegło się wyjątkowo dobrze, totalne zaskoczenie. Kolejne, gdy pod katedrą natknęłam się na spanikowaną tchórzofretkę (?). Fajnie tak się szwędać biegowo po naszym mieście w ciepły (chciałoby się powiedzieć letni) wieczór. Nie ma ludzi zabieganego tłumu, są ludzie radośni bawiący się. I nawet Ci nieco wstawieni, którzy komentowali nasz bieg robili to w sumie sympatycznie. Część osób się pytało, czy trenujemy do 20km de Lausanne (to za 2 tygodnie), bo faktycznie kawałki tej trasy zaliczyliśmy. Super odczucia miałam podczas tego biegu, wolność, radość - ach żeby tak było zawsze!
Sobota 12/04/2014
41'E, buty Evo
Trzy dni biegowe z rzędu to szaleństwo, postanowiłam jednak tego szaleństwo spróbować, skoro wreszcie biegam z radością. Ale skoro jutro ma być long, to dzisiaj musiał być trening lajtowy. Pomyślałam sobie - tak z 40 minut, żadnych górek, może jakieś przebieżki. Wyruszyłam znów wieczorem, choć nieco wcześniej niż wczoraj. Wcześniej były zakupy, skręcanie mebli, pranie, pranie, sprzątanie. Bezpośrednio po sprzątaniu coś pobolewały plecy, ale zdążyłam się zregenerować w moim nowym wygodniutkim fotelu. Wyszłam więc na bieganie w zasadzie świeża, kluczyłam sobie po ukwieconych uliczkach, strając się trzymać płaskiego. Nie do końca to wyszło, bo mimo że w zasadzie nie czułam zbiegania, to na koniec zostało mi jakoś dziwnie sporo do podbiegnięcia. Przebieżek więc już nie było. I jak ostatnimi czasy na treningach często odliczałam tylko czas do końca, to dziś skończyłam autentycznie z niedosytem.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Niedziala 13/04/2014
Wspinaczka - Drapel
Postanowiliśmy ze znajomymi odwiedzić nowe - dla nas - miejsce wspinaczkowe. Położone nieco wyżej niż dyżurne St.Triphon, ale w sumie mamy już prawie lato, więc nie ma się już co śniegu obawiać. Wąskimi dróżkami przez winnice podjechaliśmy autem, ale spacerek przez las w górę ku skale już na nogach. W sumie wyszło tego spacerku w obie strony z 40 minut. Ludzi sporo, co da się zrozumieć, bo drogi ciekawe, widoki podczas wspinaczki ładne. Tylko moja głowa jak zwykle szwankowała. A po południu to przynajmniej miałam już wymówkę dlaczego - słońce tak grzało, że zaczęło mi się kręcić w głowie i takie tam. A cienia tam o tej porze jak na lekarstwo. Latem się tam na pewno nie wybiorę.
Ból głowy w sumie przeszedł po solidnym napojeniu i zejściu w chłodniejsze okolice, więc pomyślałam, że się jakoś przed longiem zregeneruję. Niestety ból mięśni i zmęczone ciężkie nogi to dopiero nadeszły. Wydawało się naprawdę szaleństwem wychodzić w takim stanie, ale przecież jak już w piątek postanowiłam, że w ten weekend będę szaleć. Wyszłam więc, z nastawieniem, że co będzie to będzie. Wreszcie zupełnie na krótko nawet bez rękawków, spalone na słońcu ręce grzały wystarczająco, pomimo początkowego chłodnego wiatru. Nogi były ciężkie, ale i obrana trasa najłatwiejsza z łatwcych, tak płaska jak to się w Lozannie da, obiegana na wylot, sprzyjająca zawieszeniu się i bezrefleksyjnemu szuraniu. Nie było fantazji i szaleństwa z poprzednich dwóch dni, nie uktywam, że było patrzenie na zegarek i przeliczanie dla zajęcia głowy. Przerzucałam też w głowie obrazy z trasy, wyobrażając sobie gdzie przecież już zaraz będę. I takimi to sztuczkami doszurałam do wyznaczonego celu, z jedną tylko krótką przerwą przy poidełku po 1h16'. Positive split, od nawrotki do domu o 3 minuty dłużej, ale tego dokładnie się spodziewałam, bo na koniec trzeba się było wtoczyć pod domową górkę.
Long run 1h30', buty Light Silence
Wspinaczka - Drapel
Postanowiliśmy ze znajomymi odwiedzić nowe - dla nas - miejsce wspinaczkowe. Położone nieco wyżej niż dyżurne St.Triphon, ale w sumie mamy już prawie lato, więc nie ma się już co śniegu obawiać. Wąskimi dróżkami przez winnice podjechaliśmy autem, ale spacerek przez las w górę ku skale już na nogach. W sumie wyszło tego spacerku w obie strony z 40 minut. Ludzi sporo, co da się zrozumieć, bo drogi ciekawe, widoki podczas wspinaczki ładne. Tylko moja głowa jak zwykle szwankowała. A po południu to przynajmniej miałam już wymówkę dlaczego - słońce tak grzało, że zaczęło mi się kręcić w głowie i takie tam. A cienia tam o tej porze jak na lekarstwo. Latem się tam na pewno nie wybiorę.
Ból głowy w sumie przeszedł po solidnym napojeniu i zejściu w chłodniejsze okolice, więc pomyślałam, że się jakoś przed longiem zregeneruję. Niestety ból mięśni i zmęczone ciężkie nogi to dopiero nadeszły. Wydawało się naprawdę szaleństwem wychodzić w takim stanie, ale przecież jak już w piątek postanowiłam, że w ten weekend będę szaleć. Wyszłam więc, z nastawieniem, że co będzie to będzie. Wreszcie zupełnie na krótko nawet bez rękawków, spalone na słońcu ręce grzały wystarczająco, pomimo początkowego chłodnego wiatru. Nogi były ciężkie, ale i obrana trasa najłatwiejsza z łatwcych, tak płaska jak to się w Lozannie da, obiegana na wylot, sprzyjająca zawieszeniu się i bezrefleksyjnemu szuraniu. Nie było fantazji i szaleństwa z poprzednich dwóch dni, nie uktywam, że było patrzenie na zegarek i przeliczanie dla zajęcia głowy. Przerzucałam też w głowie obrazy z trasy, wyobrażając sobie gdzie przecież już zaraz będę. I takimi to sztuczkami doszurałam do wyznaczonego celu, z jedną tylko krótką przerwą przy poidełku po 1h16'. Positive split, od nawrotki do domu o 3 minuty dłużej, ale tego dokładnie się spodziewałam, bo na koniec trzeba się było wtoczyć pod domową górkę.
Long run 1h30', buty Light Silence
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Wtorek 15/04/2014
52' w tym 4x200m p=30'' 2x400m p=1' 1x800m p=2' 2x400m p=1' 4x200m p=30'', buty Evo
Wtorkowe interwały. Mieliśmy iść we dwójkę z panem małżonkiem, ale jego ostatecznie praca nie wypuściła. Ja też się pod koniec dnia wciągnęłam w rozwiązywanie pewnego problemu i gdyby nie to, że już tydzień temu nie poszłam (bo obiecaniu, że się zjawię), to bym odpuściła. A tak chwyciłam w ostatniej chwili jedną ręką torbę i poleciałam się przebierać i lecieć na stadion. Na szybko wciągnęłam wiatrówkę, rękawki do kieszeni. Okazało się, że przy mocnym bise, naszym wietrze ulubionym, to ta wiatrówka zdecydowanie jest przydatna. Dotarłam na stadion, ludzi trochę, ale żadnej znajomej gęby. Może jeszcze nie przybiegli? A może raczej pobiegli gdzieś się przed wiatrem schować. Doszurałam do ok. kwadransa rozgrzewki i był czas ruszyć szybciej. Tylko że ja absolutnie nie miałam obmyślone jak, liczyłam, że dziś polecę za grupą. Odgrzebałam na szybko w pamięci biegane niegdyś w poszukiwaniu luzu piramidy. Zaczęłam dwusetki i już na pierwszej było ciężko. Chyba przy tym wietrze siadło u mnie zupełnie wyczucie tempa i obciążenia. Melanż poniósł, a stopującu wiatr sprawiał wrażenie, że ja w zasadzie stoję w miejscu. Po samych tylko dwusetkach w zasadzie miałam dosyć. Może by tak resztę treningu przeszurać? Kusiło, ale powiedziałam sobie, że przecież mogę po prostu pobiec wolniej i nawet jak będzie dosyć wolno, to i tak swoje się poruszam. Dołożyłam przerwy w marszu zamiast truchtu i jakoś to poszło. Nie trzeba było wątpić. A w nagrodę powrót do pracy pod górkę był spacerkiem. Dwa wnioski z dzisiejszego treningu: 1) przy wietrznej pogodzie zabierać buffa, bo co chwila miałam zasłonę z włosów na oczach, 2) nie zapominać przypiąć do shocka przedłużki po praniu.
52' w tym 4x200m p=30'' 2x400m p=1' 1x800m p=2' 2x400m p=1' 4x200m p=30'', buty Evo
Wtorkowe interwały. Mieliśmy iść we dwójkę z panem małżonkiem, ale jego ostatecznie praca nie wypuściła. Ja też się pod koniec dnia wciągnęłam w rozwiązywanie pewnego problemu i gdyby nie to, że już tydzień temu nie poszłam (bo obiecaniu, że się zjawię), to bym odpuściła. A tak chwyciłam w ostatniej chwili jedną ręką torbę i poleciałam się przebierać i lecieć na stadion. Na szybko wciągnęłam wiatrówkę, rękawki do kieszeni. Okazało się, że przy mocnym bise, naszym wietrze ulubionym, to ta wiatrówka zdecydowanie jest przydatna. Dotarłam na stadion, ludzi trochę, ale żadnej znajomej gęby. Może jeszcze nie przybiegli? A może raczej pobiegli gdzieś się przed wiatrem schować. Doszurałam do ok. kwadransa rozgrzewki i był czas ruszyć szybciej. Tylko że ja absolutnie nie miałam obmyślone jak, liczyłam, że dziś polecę za grupą. Odgrzebałam na szybko w pamięci biegane niegdyś w poszukiwaniu luzu piramidy. Zaczęłam dwusetki i już na pierwszej było ciężko. Chyba przy tym wietrze siadło u mnie zupełnie wyczucie tempa i obciążenia. Melanż poniósł, a stopującu wiatr sprawiał wrażenie, że ja w zasadzie stoję w miejscu. Po samych tylko dwusetkach w zasadzie miałam dosyć. Może by tak resztę treningu przeszurać? Kusiło, ale powiedziałam sobie, że przecież mogę po prostu pobiec wolniej i nawet jak będzie dosyć wolno, to i tak swoje się poruszam. Dołożyłam przerwy w marszu zamiast truchtu i jakoś to poszło. Nie trzeba było wątpić. A w nagrodę powrót do pracy pod górkę był spacerkiem. Dwa wnioski z dzisiejszego treningu: 1) przy wietrznej pogodzie zabierać buffa, bo co chwila miałam zasłonę z włosów na oczach, 2) nie zapominać przypiąć do shocka przedłużki po praniu.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Czwartek 17/04/2014
1h05' w tym 37' pod górkę, buty Light Silence
O zachodzie słońca, z panem małżonkiem, tradycyjna - bo to już w końcu drug tydzień - porcja pagórków. Nie było jednomyślności, czy na te pagórki chcemy, ale wynegocjowaliśmy, że spróbujemy. Dokąd? Do Sauvebelin - rzucił pan małżonek. Ponoć w zasadzie żartem, ale tak właśnie zrobiliśmy. Biegło mi się już nie tak zaskakująco lekko jak tydzień temu, po prostu normalnie, powiedziałabym. Myślałam, że w sumie dociągniemy do Hermitage i zawrócimy, bo to akurat pół godzinki, ale pan ambitny jak już złapał rytm, to chciał naprawdę do Sauvebelin, mimo ostrzeżeń, że najstromiej jest na koniec. Ja na tym ostatnim kawałku zrobiłam sobie dwie minutowe przerwy w marszu - dla lepszej symulacji zawodów, oczywiście. Powrót inną drogą - żeby nie było nudno - i dlatego wyszedł nam dość długi.
Na początku treningu było zimno, bo my wyszliśmy na krótko, a tu wiało solidnie - rękawki grzały, ale przewiewało tshirta. W połowie pierwszego podbiegu już miałam komfort termiczny. Jutro pewnie jakieś spokojne szuranie, bo w sobotę może być ciężej je zmieścić czasowo, a jutro wolne od pracy.
1h05' w tym 37' pod górkę, buty Light Silence
O zachodzie słońca, z panem małżonkiem, tradycyjna - bo to już w końcu drug tydzień - porcja pagórków. Nie było jednomyślności, czy na te pagórki chcemy, ale wynegocjowaliśmy, że spróbujemy. Dokąd? Do Sauvebelin - rzucił pan małżonek. Ponoć w zasadzie żartem, ale tak właśnie zrobiliśmy. Biegło mi się już nie tak zaskakująco lekko jak tydzień temu, po prostu normalnie, powiedziałabym. Myślałam, że w sumie dociągniemy do Hermitage i zawrócimy, bo to akurat pół godzinki, ale pan ambitny jak już złapał rytm, to chciał naprawdę do Sauvebelin, mimo ostrzeżeń, że najstromiej jest na koniec. Ja na tym ostatnim kawałku zrobiłam sobie dwie minutowe przerwy w marszu - dla lepszej symulacji zawodów, oczywiście. Powrót inną drogą - żeby nie było nudno - i dlatego wyszedł nam dość długi.
Na początku treningu było zimno, bo my wyszliśmy na krótko, a tu wiało solidnie - rękawki grzały, ale przewiewało tshirta. W połowie pierwszego podbiegu już miałam komfort termiczny. Jutro pewnie jakieś spokojne szuranie, bo w sobotę może być ciężej je zmieścić czasowo, a jutro wolne od pracy.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Piątek, 18/04/2014
45'E, buty Hyperspeed
Takie sobie plumkanie na - nie ukrywajmy - zmęczonych nogach. Szaro, ponuro, nawet mokro - tak nam się zrobiło na Wielki Piątek. Chociaż tyle, że padać przestało, gdy wyszłam szurać. Na nogach Hyperspeedy bo rano tu coś ciągnęło, tam lekko kuło - nogom należała się pewna ochrona. 45 minut czyli lekki, krótki trening, pomyślałam sobie wychodząc. I to świadczy najlepiej, że trenuję ostatnio bardziej serio. Nie obyło się jednak bez zerkania na zegarek - bo bardzo burczało mi w brzuchu i w sumie przez cały bieg marzyłam o czekającej w domu kolacji.
45'E, buty Hyperspeed
Takie sobie plumkanie na - nie ukrywajmy - zmęczonych nogach. Szaro, ponuro, nawet mokro - tak nam się zrobiło na Wielki Piątek. Chociaż tyle, że padać przestało, gdy wyszłam szurać. Na nogach Hyperspeedy bo rano tu coś ciągnęło, tam lekko kuło - nogom należała się pewna ochrona. 45 minut czyli lekki, krótki trening, pomyślałam sobie wychodząc. I to świadczy najlepiej, że trenuję ostatnio bardziej serio. Nie obyło się jednak bez zerkania na zegarek - bo bardzo burczało mi w brzuchu i w sumie przez cały bieg marzyłam o czekającej w domu kolacji.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Niedziela 20/04/2014
Long run 1h45', buty Light Silence
Biegowe wytrząsanie "śniadanka" zamiast obiadu. Po powrocie z porannego biesiadowania opadła niemoc, ale udało się wstać w fotela ledwie 3 kwadransy później niż planowane i wskoczyć w ciuchy biegowe. Postanowiłam przypomnieć nogom, jak się biega w opaskach kompresyjnych. A jak opaski to do kompetu spodenki przed kolano zamiast do połowy łydki. A na górę jednak na wierzch wiatrówka, bo akurat na święta lato nas opuściło i jest ledwie wiosna - z wiaterkiem, choć i ze słońcem - w odróżnieniu od piątku. U boku pan małżonek, miał pobiec ze mną godzinę, a później się zobaczy. Stąd też trasa blisko domu. Ruszyliśmy, śniadanie nieco ciążyło, ale bywało już gorzej. Wiatru jednak nie ma, może będzie nad jeziorem, a słońce świeci - szybciutko się z wiatrówki rozbierałam. Szuramy sobie, może się jakoś uda rozbujać, a tu zamiast tego coraz nieprzyjemniej w lewej łydce z tyłu. Ki czort? W końcu po prawie pół godzinie zatrzymaliśmy się w parku nad jeziorem i postanowiłam nieco tę łydkę porozciągać. Tylko, że przy rozciąganiu bolało, zdawało się, że mogę tym sobie jeszcze więcej krzywdy narobić. Zaczęłam więc łydkę obmacywać - twarde, napięte. Delikatny masaż później leciuteńkie rozciąganie - i nagle puściło. Do końca biegu już nie było problemu. A jak wpadliśmy w rytm to po połówce biegło się zdecydowanie lepiej niż na początku. Pan małżonek został ze mną do końca, nawet mi ciężko było za nim pod górkę nadążyć.
Ładny trening wpadł. W ogóle cały tydzień ładny. Systematyczność w treningach daje jednak wielką satysfakcję. I miejmy nadzieję bardziej wymierne efekty.
Long run 1h45', buty Light Silence
Biegowe wytrząsanie "śniadanka" zamiast obiadu. Po powrocie z porannego biesiadowania opadła niemoc, ale udało się wstać w fotela ledwie 3 kwadransy później niż planowane i wskoczyć w ciuchy biegowe. Postanowiłam przypomnieć nogom, jak się biega w opaskach kompresyjnych. A jak opaski to do kompetu spodenki przed kolano zamiast do połowy łydki. A na górę jednak na wierzch wiatrówka, bo akurat na święta lato nas opuściło i jest ledwie wiosna - z wiaterkiem, choć i ze słońcem - w odróżnieniu od piątku. U boku pan małżonek, miał pobiec ze mną godzinę, a później się zobaczy. Stąd też trasa blisko domu. Ruszyliśmy, śniadanie nieco ciążyło, ale bywało już gorzej. Wiatru jednak nie ma, może będzie nad jeziorem, a słońce świeci - szybciutko się z wiatrówki rozbierałam. Szuramy sobie, może się jakoś uda rozbujać, a tu zamiast tego coraz nieprzyjemniej w lewej łydce z tyłu. Ki czort? W końcu po prawie pół godzinie zatrzymaliśmy się w parku nad jeziorem i postanowiłam nieco tę łydkę porozciągać. Tylko, że przy rozciąganiu bolało, zdawało się, że mogę tym sobie jeszcze więcej krzywdy narobić. Zaczęłam więc łydkę obmacywać - twarde, napięte. Delikatny masaż później leciuteńkie rozciąganie - i nagle puściło. Do końca biegu już nie było problemu. A jak wpadliśmy w rytm to po połówce biegło się zdecydowanie lepiej niż na początku. Pan małżonek został ze mną do końca, nawet mi ciężko było za nim pod górkę nadążyć.
Ładny trening wpadł. W ogóle cały tydzień ładny. Systematyczność w treningach daje jednak wielką satysfakcję. I miejmy nadzieję bardziej wymierne efekty.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
Wtorek 22/04/2014
1h05' w tym 1200m+2000m+1200m+400m p=400m, buty Light Silence
Wtorkowe wieczorne interwały. Skład ekipy nieco zmieniony - byli jeszcze szybsi i to sporo. A niby ostrzą przed sobotnim 20km de Lausanne... Tuż przed wyjściem na trening miałam atak głodu, więc wciągnęłam po kawałku serniczka i placka z rabarbarem - spuścizny poświątecznej. Ssać przestało, ale nieco się na mnie to ładowanie zemściło - gdy wszyscy ruszali na pierwsze 400m, ja ruszałam na przerwę techniczą. No nic, i bez tego swoje szybciej wybiegałam. Biegłam w zasadzie cały czas sama, szybsza grupa była poza zasięgiem od razu, a pan małżonek odsadzał mniej stopniowo. Nie przeszkadzało mi to, swoje się zmachałam. I jakoś zdecydowanie to szybsze bieganie idzie lepiej niż miesiąc temu.
Narzekam sobie czasem, że życie jest niesprawiedliwe, bo ja zasuwam 3-4 razy w tygodniu, żeby powoli zwiększać swoje możliwości, a pan małżonek dołącza do mnie po dłuższym niebieganiu i trzaska trening szybciej ode mnie. I jak tu się motywować? No np. w ten sposób, że ja wczoraj na starcie interwałów byłam świeża, a jego łydki jeszcze głośno kwiczały po niedzielnym longu.
1h05' w tym 1200m+2000m+1200m+400m p=400m, buty Light Silence
Wtorkowe wieczorne interwały. Skład ekipy nieco zmieniony - byli jeszcze szybsi i to sporo. A niby ostrzą przed sobotnim 20km de Lausanne... Tuż przed wyjściem na trening miałam atak głodu, więc wciągnęłam po kawałku serniczka i placka z rabarbarem - spuścizny poświątecznej. Ssać przestało, ale nieco się na mnie to ładowanie zemściło - gdy wszyscy ruszali na pierwsze 400m, ja ruszałam na przerwę techniczą. No nic, i bez tego swoje szybciej wybiegałam. Biegłam w zasadzie cały czas sama, szybsza grupa była poza zasięgiem od razu, a pan małżonek odsadzał mniej stopniowo. Nie przeszkadzało mi to, swoje się zmachałam. I jakoś zdecydowanie to szybsze bieganie idzie lepiej niż miesiąc temu.
Narzekam sobie czasem, że życie jest niesprawiedliwe, bo ja zasuwam 3-4 razy w tygodniu, żeby powoli zwiększać swoje możliwości, a pan małżonek dołącza do mnie po dłuższym niebieganiu i trzaska trening szybciej ode mnie. I jak tu się motywować? No np. w ten sposób, że ja wczoraj na starcie interwałów byłam świeża, a jego łydki jeszcze głośno kwiczały po niedzielnym longu.
- strasb
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4779
- Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Lozanna
W czwartek nie biegałam, bo do późna robiłam coś ważnego, w piątek bo nie zdążyłam odpocząć po tym czwartku, a poza tym miałabym czas tylko na jakieś szuranie krótko pod domem, a nie chciałam robić znów 3 dniowego biegowego maratonu. I jakiś kiepski to dzień był ten piątek.
A dziś to już zupełnie co innego.
Sobota 26/04/2014
12km cross, 1h25', buty WT110
Dawno nas nie było w Chalet a Gobet - bo brak śniegu na śmiganie na nartach nie pozwolił. Dziś z przyjemnością tam dotarliśmy po załatwieniu różnych sprawunków. Postanowiliśmy pobiec najdłuższą, 12 kilometrową petlę z pagórkami. Pomimo pochmurnego nieba i wiaterku zostawiłam bluzę w samochodzie i był to zdecydowanie dobry wybór. Słońce szybko wyszło i zrobiło się wręcz duszno. Na początkowej prawie pętelce było jak zwykle ciężko - bo z miejsca teren faluje. Na głównym długim pobiegu dyszałam jak parowóz i nieco dał mi kuksańca żołądek, ale i tak się z kolejnymi kilometrami "rozpędzaliśmy". Było wyjątkowo sucho (pomimo popadywania w ciągu tygodnia) - w miejscach gdzie się normalnie ślizga w mazi po kostki było ubite klepisko, szok normalnie. Już się całkiem przyjemnie biegło, ale nadeszła TA górka. Słonko grzało, a mnie się zdawało, że drogi przede mną nie ubywa, tylko przybywa, a ja ciągle zwalniam i się zapadam w ten podbieg jakoś. Na szczęście za pewnym zakrętem stroma część się kończy, zostaje już tylko ponad kilometr stałego, lekkiego podbiegu. Od szałasu wreszcie idzie w dół - oj wypatrywałam tego szałasu bardzo. A tu jeszcze dla osłody mąż zaczął mówić, że kiedyś to w sporo lepszym tempie biegaliśmy nawet i długie wybiegania i trzeba by znów biegać tak po 6min/km. Miałam ochotę go zdzielić normalnie. Dokulaliśmy się do znaczka 10km w 1h12'50'' i puściłam małża, żeby się wyhulał na ostatnich 2km. Ja stwierdziłam, że zupełnie nie mam siły, po czym jak tylko on zniknął za zakrętem, to nóżki jakoś same zaczęły się szybciej kręcić i rzeczywiście zrobiłam dwa najszybsze kilometry podczas tego treningu, z tego najlepiej ten ostatni, z długą górką. Na koniec humor wyśmienity, tylko mam wątpliwości, czy rzeczywiście startować za tydzień, bo jak ma mnie znów tak w górki wgniatać...
Wspinaczka 2h
Po bieganiu i chwili wahania pojechaliśmy na ściankę wspinaczkową - bo przecież tak blisko już byliśmy. Zastanawiałam się, jak to się bedzie wspinać takim zasapanym, ale jedynym problemem były lekko przypuchnięte po bieganiu stopy - w butach wspinaczkowych każdy dodatkowy milimetr robi różnicę. Zaczęłam rozsądnie od bardzo łatwych dróg - jak to po wakacjach od ścianki wypada, ale na koniec powalczyłam i na ambitniejszych rzeczach, jak już wróciły pewne nawyki. Ale na wędkę tylko. Prowadzenie to wyższy stopień zaangażowania głowy. A tu we wtorek czeka mnie szkoła latania...
Wróciliśmy ze ścianki o takiej porze, że akurat mogłam wyjść i pokibicowac pod domem biegnącym 20km de Lausanne. Tylko jednej osoby ze znajomych, o których wiedziałam, że biegną, nie udało mi się wypatrzeć. Jak już skończyłam pilne skanowanie twarzy, to mogłam się i na nogi chwilę popatrzeć, jedne bose stopy i jedne sandały Tahamura zanotowałam. A przy oglądaniu najszybszych zawodników - tzn. już za czołówką, ale wciąż top 5% zadziwiło mnie jak wielu z nich biegło "dziwnie" - taka postawa czy praca rąk, że w zasadzie aż niewygodnie patrzeć, a oni zapodawali w takim tempie.
A dziś to już zupełnie co innego.
Sobota 26/04/2014
12km cross, 1h25', buty WT110
Dawno nas nie było w Chalet a Gobet - bo brak śniegu na śmiganie na nartach nie pozwolił. Dziś z przyjemnością tam dotarliśmy po załatwieniu różnych sprawunków. Postanowiliśmy pobiec najdłuższą, 12 kilometrową petlę z pagórkami. Pomimo pochmurnego nieba i wiaterku zostawiłam bluzę w samochodzie i był to zdecydowanie dobry wybór. Słońce szybko wyszło i zrobiło się wręcz duszno. Na początkowej prawie pętelce było jak zwykle ciężko - bo z miejsca teren faluje. Na głównym długim pobiegu dyszałam jak parowóz i nieco dał mi kuksańca żołądek, ale i tak się z kolejnymi kilometrami "rozpędzaliśmy". Było wyjątkowo sucho (pomimo popadywania w ciągu tygodnia) - w miejscach gdzie się normalnie ślizga w mazi po kostki było ubite klepisko, szok normalnie. Już się całkiem przyjemnie biegło, ale nadeszła TA górka. Słonko grzało, a mnie się zdawało, że drogi przede mną nie ubywa, tylko przybywa, a ja ciągle zwalniam i się zapadam w ten podbieg jakoś. Na szczęście za pewnym zakrętem stroma część się kończy, zostaje już tylko ponad kilometr stałego, lekkiego podbiegu. Od szałasu wreszcie idzie w dół - oj wypatrywałam tego szałasu bardzo. A tu jeszcze dla osłody mąż zaczął mówić, że kiedyś to w sporo lepszym tempie biegaliśmy nawet i długie wybiegania i trzeba by znów biegać tak po 6min/km. Miałam ochotę go zdzielić normalnie. Dokulaliśmy się do znaczka 10km w 1h12'50'' i puściłam małża, żeby się wyhulał na ostatnich 2km. Ja stwierdziłam, że zupełnie nie mam siły, po czym jak tylko on zniknął za zakrętem, to nóżki jakoś same zaczęły się szybciej kręcić i rzeczywiście zrobiłam dwa najszybsze kilometry podczas tego treningu, z tego najlepiej ten ostatni, z długą górką. Na koniec humor wyśmienity, tylko mam wątpliwości, czy rzeczywiście startować za tydzień, bo jak ma mnie znów tak w górki wgniatać...
Wspinaczka 2h
Po bieganiu i chwili wahania pojechaliśmy na ściankę wspinaczkową - bo przecież tak blisko już byliśmy. Zastanawiałam się, jak to się bedzie wspinać takim zasapanym, ale jedynym problemem były lekko przypuchnięte po bieganiu stopy - w butach wspinaczkowych każdy dodatkowy milimetr robi różnicę. Zaczęłam rozsądnie od bardzo łatwych dróg - jak to po wakacjach od ścianki wypada, ale na koniec powalczyłam i na ambitniejszych rzeczach, jak już wróciły pewne nawyki. Ale na wędkę tylko. Prowadzenie to wyższy stopień zaangażowania głowy. A tu we wtorek czeka mnie szkoła latania...
Wróciliśmy ze ścianki o takiej porze, że akurat mogłam wyjść i pokibicowac pod domem biegnącym 20km de Lausanne. Tylko jednej osoby ze znajomych, o których wiedziałam, że biegną, nie udało mi się wypatrzeć. Jak już skończyłam pilne skanowanie twarzy, to mogłam się i na nogi chwilę popatrzeć, jedne bose stopy i jedne sandały Tahamura zanotowałam. A przy oglądaniu najszybszych zawodników - tzn. już za czołówką, ale wciąż top 5% zadziwiło mnie jak wielu z nich biegło "dziwnie" - taka postawa czy praca rąk, że w zasadzie aż niewygodnie patrzeć, a oni zapodawali w takim tempie.