Veni, vidi, vici!
No dobra, z tym vici, to moze troche przesadzilem
Zastanawiam sie jak zaczac. Obawiam sie, ze to bedzie moj najdluzszy wpis do tej pory i jezeli nie chce sie komus przedzierac przez moje wypociny, to podsumowanie znajduje sie na koncu
Dojechalismy do Almere juz w czwartek, bo te zawody odbywaja sie juz w sobote, a nie jak wiekszosc w niedziele.
W piatek lalo i wialo caly dzien, miodzio. Pieknie sie zapowiada
Odebralem pakiet, przepakowalem sie w worki, wzialem rower i pojechalem do centrum wstawic go (i worki) do strefy zmian.
(Cala noc lalo, a do tego wialo. Nie okrywalem roweru, bo nie polecali. Mialo tak wiac, ze zdarzalo sie wczesniej, ze rower odlatywaly. Miodzio
Nastepnego dnia rower byl zupelnie mokry, ale luz tylko zapomnialem zdjac podkladki pod lokcie, wiec nasiakly woda jak gabka (to w sumie jest gabka)).
Po check-inie poszedlem na pasta-party. Napchalem sie dosc konkretnie, jedzenie bylo nawet ok, ale to ofc byl bufet, a nie elegancka restauracja.
Na podkladkach pod talerze znajdowaly sie rozne sentencje odnoszace sie do kazdego ze sportow i jedna wyjatkowo mi sie spodobala:
"Eat pasta, run fasta"
Nastepnego dnia rodzina (czesciwo) odwiozla mnie start, bo wciaz lalo (chcialem dojechac rowerem, bo to niecale 3km od nich).
Musialem tam byc juz o 7:30, zeby sie przebrac, oddac ostatni worek z rzeczami, bo najpozniej o 8:00 zamykali strefe zmian.
Moja fala startowala o 8:30.
Po raz pierwszy plynalem w piance (do tej pory zawsze byl upal i nie bylo wolno) i po raz pierwszy startowalem z wody
(tam nie ma plazy, czy innego zejscia do wody, tylko nabrzeze betonowe, wiec trzeba bylo czekac w wodzie na start plywajac w miejscu).
Woda miala ponizej 18 stopni, albo i mniej, bo nie byla cieplejsza niz powietrze.
Ustawilem blisko linii startu dosc z przodu grupy (ponad 300 osob) i to dobrze, bo ominela mnie glowna pralka, chociaz na poczatku bylo ciasno oczywiscie. Po pierwszej boi stawka zaczela sie rozwlekac, wyprzedzilem kilka osob, zlapalem spokojne tempo i dalej przed siebie. Jak zwykle troche drogi nadrobilem, bo nie lubie za czesto zerkac dokad plynac

, ale i tak bylo lepiej niz w czasie wczesniejszych startow.
Pod koniec zaczelismy wyprzedzac maruderow plynacych zabka z pelnego dystansu (oni robili 2 petle i startowali 1h wczesniej) oraz ostatnich z wczesniej fali <40 lat (startowala 10 min przed nami). Dwa razy dostalem kopa od zabkarzy i potem mocno uwazalem, kogo wyprzedzam.
Z wody wyszedlem swiezy, swietnie oszczedzalem sily, plynalem spokojnie, dlugie wolne pociagniecia (24-25/min).
Postanowilem, ze te zawody dla odmiany bede kontrolowal ja, a nie one mnie, dlatego w strefie zmian tez sie nie spieszylem.
Przy zdejmowaniu pianki zlapal mnie zwyczajowo skurcz w lewa lydke, ale nie ze mna te numery Brunner. Szybka reakcja zanim chwycil na dobre i od razu puscil. Co prawda jeszcze teraz troche jeszcze boli, ale wtedy tego nie czulem.
Mialem wielka zagwozdke jak sie ubrac, to mnie pewnie z minute kosztowalo. Bylo zimno i padalo, a ja do tej pory tylko w upalach stratowalem. Do worka wrzucilem duzo rzeczy na zapas, zeby moc sie ostatecznie zdecydowac juz w czasie przebierania. Kurtka jednak olalem, bo kosztowalaby mnie za duzo predkosci. Postanowilem zalozyc tylko rekawki. Wyruszylem i po kilku minutach stwierdzilem, ze to byl chyba jednak blad, zrobilo mi sie zimno. Padalo, wial wiatr (do tego poczatek byl pod wiatr) i mialem na sobie mokry stroj. Ale po kilku kilometrach zaczelismy jechac z wiatrem, stroj wysechl i zrobilo mi sie, nawet uzyje tego slowa: cieplo
Buty tylko momentalnie zrobily sie mokre, kola wyrzucaly wode i bloto tak wysoko, ze nawet okulary mialem zachlapane.
Tempo bylo dobre, nie spalalem sie, mimo to wyprzedzaly mnie tylko pojedyncze monstery na rakietach, ja wyprzedzalem o wiele wiecej. Trudno powiedziec kogo, bo to mogla byc wczesniejsza fala, albo juz ludzie z pelnego dystansu, ktorzy mieli do pokonania 2 petle.
(Mala dygrasja: niestety tuz przed startem zachcialo mi sie siku i to mocno, ale zdejmowanie pianki itd. nie, pomyslalem, bede lal w nia
Ale nie sie udalo, przez to cale napiecie przedstartowe nie bylem w stanie. Trzeba zawitac do toalety w T1 jak wyszedlem z wody, ale ze tak powiem olalem sprawe

i to byl blad. Na 50-ym km nie bylem juz w stanie dalej jechac, bolaly mnie nerki, musialem sie zatrzymac i to kosztowalo mnie az 4 minuty
15km przed koncem znowu mi sie nazbieralo, nerki ponownie rozbolaly, do tego mialem lekki kryzys przez pare km, ale jakos tak sie rozruszalem i ostatnie kilometry byly juz spoko, oszczedzalem nogi i wiozlem pozycje do konca.
W T2 przebralem sie i odwiedzilem pisuar, wiec ze 3 minuty dodatkowe poszly w pi...u, ale trudno wiedzialem, ze lepiej wtedy niz w czasie biegania wychodzic z rytmu, to by na koncu kosztowalo mnie wiecej czasu.
Do tej pory na zawodach tri zawsze zaczynalem bieg za szybko, wiec postanowilem wbic sobie do glowy "biegnij powoli". I tak zrobilem.
Biegne pierwszy km, tempo. 4:43min/km, cholera za szybko! (zalozenia byly, zeby utrzymac tempo ~5:00). No to trzeba zwolnic.
Nastepny kilometr: 4:44, cholera co jest? Trzeci wszedl w 4:43. WTF?
Bieglo mi sie swietnie, a wiem, ze jezeli 3km przelecialy, to jestem juz w swoim tempie. No to biegne tak dalej.
Trasa skladala sie z 3 rund dookola jeziora, gdzie plywalismy. Zdecydowalem, ze utrzymam tempo na pierwszej petli i zobaczyny co dalej.
Pod koniec 2-ej petli, na 13-ym kilometrze poczulem, ze prawy dwuglowy ma juz troche dosyc i zaczely pojawiac sie lekkie przedskurcze. Bieglem dalej bardzo ostroznie, zeby go nie forsowac.
W miedzyczasie pojawialy sie tez lekkie symptomy skurczu przepony, ale 2 czy 3 razy lekko zwolnilem tempo (kilka s/km), nacisnalem tu i owdzie, pooddychalem glebiej przepona, zrobilem przerwy od jedzienie i picia i problem odeszly juz do konca.
Na ostatniej petli postanowilem przyspieszyc i wszedlem na tempa 4:35-4:37 i cholera udalo sie je utrzymac do konca
Bardziej przyspieszyc juz jednak nie moglem, bo na ostatnich 2-3 km-ach prawy czworoglowy tez zaczal sie buntowac i te 30sekund ewentualnego zysku moglo sie przerodzic w jakiej minuty straty, gdyby mi sie cala noga "wylaczyla". Jechalem na zawody tam zalozeniem, zeby zamknac bieganie w 1:45 i taki wynik bralbym przed startem w ciemno.
I to bylby blad, bo oficjalny czas biegu to 1:38:26.
Za meta nie moglem ustac w miejscu, takich endorfin nie czulem nidgy, przenigdy
Podsumowujac: pare bledow do poprawki, oprocze tego moglem przekrecic srube lekko tu i owdzie, ale start uznaje za wiecj niz udany, jestem happy
Czas calosci: 5:14:28, 30-e miesce w grupie (40-44 lata) na 147, ktorzy ukonczyli.
Plywanie: 33:29, miejsce 24 (tempo 1:45min/100m, Garmin pokazal mi 2080m, zamiast 1900).
Rower: 2:47:45, miejsce 71 (trasa 92km, srednia ~33 km/h).
Bieg: 1:38:26, miejsce 20 (tempo 4:42, sr. tetno 159, trasa domierzona bardzo dobrze).
Pare fotek. Male, ale costam widac
