08.01.2017
Dawno, a może jeszcze nigdy nie wróciłem z treningu z takim samopoczuciem jakie miałem wczoraj. Nie, że zmęczony czy jakiś ogólnie styrany, ale zwyczajnie rozwalony. Nie udało mi się zrobić tego biegu rano, trochę pospałem dłużej bo w nocy miałem pobudki (poniżej -20 stopni, musiałem do pieca podłożyć koło 4 i koło 7 rano - proza życia na wsi). Później do narzeczonej i koniec końców dopiero po 19 się udało. Termometr wskazywał -12 stopni, ale bez wiatru - teoretycznie fajnie i rzeczywiście na początku tak było. Zmyliło mnie zupełnie brak odczuwania głodu - obiad jadłem o 12:30 i do 19 przewegetowałem na kilku kawałkach czekolady, kawie i herbacie. Nie pomyślałem, żeby coś zjeść.
Dalej - śmieszna sprawa - biegam z footpodem i prostym zegarkiem. Wiedziałem, że na śniegu przekłamuje, nie wiedziałem o ile. No ale się wybrałem. Zegarek na koniec wskazał 19,05 km, pomiar trasy na 3 różnych serwisach - ~20,2 i jestem skłonny uwierzyć. Szczególnie patrząc na tempo, bo zegarek pokazywał ~5:30/km a zwyczajnie wiedziałem, że jest szybciej. Nie musiałem mierzyć. I rzeczywiście po przeliczeniu wszystkiego już tempo by odpowiadało. Buty + kolce radziły sobie na lodowej nawierzchni i dało się jako takie tempo utrzymać. Na słabo ubitym śniegu się zapadały ale gdzie był lód - było ok. Będę musiał pamiętać, że na suchym trzeba ustawić przelicznik 0,98 a na śniegu 1,06 - komedia.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Albo zainwestować w zegarek z GPS.
Wracając do biegania na głodzie... Od 13 km miałem już dość. Żałowałem, że nie wziąłem choćby parówki na zimno
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
16-17 km to już była jazda na oparach a raczej na bardzo uszczuplonych zapasach glikogenu. Co ja mówię - na zapasach tłuszczu. Zdecydowanie zderzyłem się ze ścianą. Marzyłem tylko o jajecznicy i ogórkach kiszonych. Po wejściu do domu nie miałem w głowie żadnego rozciągania - pierwsze były smażone jabłka ze słoika (jakieś 300 ml), potem jajecznica z 4 jajek (normalnie jadam z 3), ogórki kiszone, plaster sera, 3 mandarynki, śliwki suszone i rodzynki. Nie mogłem pohamować tego ataku. Poza głodem od około 14-15 km zaczęło mi już być zimno. Najpierw w dłonie, potem uda - warunki się nie zmieniły wcale, nie wiem co było powodem. W domu to już mnie trzęsło, po tej "kolacji" najpierw położyłem się na grzanej podłodze w łazience, potem prysznic i niemalże nietomny już do łóżka i tak spałem do rana. Rano wstałem "zdrowy". Szczerze, to myślałem że mam wysoką gorączkę i rano będę rozłożony.
Cóż, długi wpis ale było ciekawie. Chyba zainwestuję w leginsy z kieszonkami i wepchnę zawsze chociaż garstkę rodzynek czy innych moreli. Może strzał z cukru koło 15 km by mnie postawił na nogi.
- Long 20,15 km / czas 1:44:26 / śr. tempo 5:11/km
- 1. 5 km / 25:59
2. 5 km / 25:05
3. 5 km / 25:32
4. 5,15 km / 27:48
Tydzień zakończyłem z 58 kilometrami, ale tylko w 4 z 5 treningów. Jakoś nie wychodzi mi utrzymanie 100% systematyczności i 5 treningów. Nie wiem jak będzie w tym tygodniu, gdzie wykonać ciągły, gdzie minutówki jak wszystko zawalone lodem i śniegiem... Jedyne wyjście kolce.