No i po ptokach
Wstalem rano, chcialem sobie zrobic standardowo tosty z maslem orzechowym i dzemem.
Szkoda tylko, ze zapomnialem kupic chleb tostowy dzien wczesniej, bo ta resztka co ja mialem to splesniala
Szukalem czegos lekkiego i znalazlem tylko paluszki slone, to ich troche zjadlem. Za malo ofc, shit.
Tym bardziej, ze dzien wczesniej stracilem nadzieje na start i sie nie naladowalem wegli.
Zaczalem wiecej jesc dopiero pod wieczor, a to juz troche pozno, zeby usupelnic bak
Dobrze, ze sie chociaz zestresowalem na maksa, bo zanim wyszedlem zawitalem do kibelka 5 czy 6 razy (sic!).
Zebralismy i pojechalismy. Tutaj nastepna skucha, bo cos przerabiaja, musialem jechac troche naokolo,
potem okazalo sie, ze nie ma za cholere gdzie zaparkowac (tam tez cos przebudowali/przebudowuja).
Krazylem z 10 minut po okolicy zanim cos w koncu znalazlem, a czas leci. Do tego trzeba sie bylo kawalek przejsc.
No i jeszcze nie mialem swojego numerka. Na szczescie kompetenty wolontariusz wskazal mi droge do wlasciwego stanowiska.
Tam na szczescie poszlo szybko i dostalem numer, jej!
Szybko sie przebralem, a tu pojawila sie ponowna koniecznosc zawitania do kibelka (duzo pilem

).
A tu ofc calkiem spora kolejka, a do startu 15 minut. Zatem czekala mnie rozgrzewka w czasie oczekiwania na toitoia, ech.
Jak wyszedlem, to wlasnie koles obwieszczal "last call" dla startujacych o 10-ej, swietnie. Nie przebieglem sie nawet 100m.
Kilka minut pozniej... bomba poszla w gore.
Zaczalem dosc spokojnie, bo byl tlok, szukalem sobie miejsca, pierwszym km w 4:18, trzeba przyspieszyc. Tak zrobilem.
Po kilku km srednia krecila sie w okolicy 4:13, ale nie bylo lekko. To nie byl najlepszy dzien, nie zly, ale i nie dobry.
Po 8-10km wiedzialem, ze nie bedzie lekko i w najlepszym przypadku powalcze o sub90.
Z czasem coraz trudniej bylo mi utrzymac tempo <4:15, srednia spadla do 4:14.
Trzymalem sie tylko mysli, zeby nie spadla do 4:15, bo bedzie po zawodach.
Nie liczylem juz na jakies przyspieszanie, srednio pusty bak glikogenowy zaczalem odczuwac po godzinie.
Tetno spadlo z ~170 nawet ponizej 160 i tylko zrywami udawalo mi sie wejsc na okolice 170.
Na 19-ym km zaczalem leciutko przyspieszac, ale naprawde leciutko, wychodzilo 1s/km
Ostatnie 100-200m jeszcze przespieszylem i wpadlem na mete. Za meta obejrzalem przez chwile buty, dyszalem jak parowoz.
Zerknalem na zegarek i zobaczylem upragnione 1:29:50, uff...
Tego dnia wiecej z siebie nie bylem w stanie wycisnac. Gdyby nie fakapy zywieniowe, to moze bym powalczyl o 1:29, ale to tylko gdybanie.
Oficjalne wyniki juz sa: moj czas netto, to 1:29:43, w M45 nawet zalapalem sie na 4-te miejsce na 50 startujacych.
W generalce bylem 56-ty na 537 startujacych (to nie jest jakis duzy bieg, a w tym roku bylo jeszcze mniej niz zwykle).
Ogolnie mowiac jestem zadowolony, upgragnione sub90 zaliczone. Pekla nareszcie gdzies w glowie pierwsza barieria.
Teraz przyjdzie mam nadzieje czas na nastepne: sub19, sub40 oraz sub5h. Ale to juz w nastepnym sezonie....