Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 stycznia
9.18km po 5:24.
Tempo praktycznie takie samo jak wczoraj, a wrażenia zupełnie inne. Właśnie wczoraj zdążyłam pomyśleć, że coś jakoś chyba ciężko mi się ostatnio biega tempa 5/km, a tu dzisiaj ostatni kaem wpadł po 5:02, zupełnie swobodnie i bez męczarni. Z rozpędu dalsze 180m 4:55.
Nie ma to kompletnie żadnego znaczenia, z wyjątkiem tego, że lubię sobie czasem szybszy akcent dołożyć, właśnie tak lekko, łatwo i przyjemnie (choć wyglądam wtedy łomatkorudo-odwrotno ) i lubię wiedzieć, ze Yes, I can
9.18km po 5:24.
Tempo praktycznie takie samo jak wczoraj, a wrażenia zupełnie inne. Właśnie wczoraj zdążyłam pomyśleć, że coś jakoś chyba ciężko mi się ostatnio biega tempa 5/km, a tu dzisiaj ostatni kaem wpadł po 5:02, zupełnie swobodnie i bez męczarni. Z rozpędu dalsze 180m 4:55.
Nie ma to kompletnie żadnego znaczenia, z wyjątkiem tego, że lubię sobie czasem szybszy akcent dołożyć, właśnie tak lekko, łatwo i przyjemnie (choć wyglądam wtedy łomatkorudo-odwrotno ) i lubię wiedzieć, ze Yes, I can
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 stycznia
Czas temu jakiś pytam brata:
- A Ty jak biegasz, to słuchasz muzyki?
- No, żebym nie słyszał, jak ciężko sapię
Takoż i ja dzisiaj, choć bliźniakami nie jesteśmy. Czyli co wczoraj było, a dzisiaj już nie jest, nie pisze się w rejestr. No ale jak to, miałoby nie być dzisiejszych 12km? Nawet ładnie poszło, po 5:35. Nie, no nie było tak źle choć nie tak lekko jak wczoraj, nogi zmęczone, ale takie ich prawo.
Wiadukty wschodni i zachodni, czyli up&down x 4.
Adasie i Mizuno wyprane, goście sztafetowi przyjeżdżają, nie może być wstydu Dlatego na nogach Pumy Itana, z przebiegiem ponad 1270km. Moje wygrane na pierwszym obozie. Pamiętam (jak dziś) kiedy się o tej wygranej dowiedziałam. Jechałam do Decathlonu, bo miałam tylko jedną parę butów, a zalecenia były, żeby na obóz mieć dwie. No to pojechałam z myślą, że może jednak niepotrzebnie jadę, bo a nuż wygram? Takie to przeczucie mi chodziło po głowie. No ale nicto, pojechałam do Swadzimia, nabyłam Asicsy (jak się po czasie okazało - dużo za duże), jakieś chyba koszulki też i wracam. Mijam Winogrady, dzwoni telefon, ale że jadę, to nie odbieram, tym bardziej że w tym miejscu często zmienia się pasy i skupienie ma pierwszeństwo przed telefonem. Wjechałam na Orlen, oddzwaniam. I słyszę: "Cześć Ania, tu Adam Klein, wygrałaś buty w naszym konkursie obozowym. Jesteś pronatorem, supinatorem? Jaki masz numer stopy?" Się uśmiałam, przypominając moje przeczucia. Czasem mnie nie mylą Dodam jeszcze, że od tamtego roku, czyli 2010, Asicsy mają przebieg 350km
I tyle opowieści Gąski Balbinki
Czas temu jakiś pytam brata:
- A Ty jak biegasz, to słuchasz muzyki?
- No, żebym nie słyszał, jak ciężko sapię
Takoż i ja dzisiaj, choć bliźniakami nie jesteśmy. Czyli co wczoraj było, a dzisiaj już nie jest, nie pisze się w rejestr. No ale jak to, miałoby nie być dzisiejszych 12km? Nawet ładnie poszło, po 5:35. Nie, no nie było tak źle choć nie tak lekko jak wczoraj, nogi zmęczone, ale takie ich prawo.
Wiadukty wschodni i zachodni, czyli up&down x 4.
Adasie i Mizuno wyprane, goście sztafetowi przyjeżdżają, nie może być wstydu Dlatego na nogach Pumy Itana, z przebiegiem ponad 1270km. Moje wygrane na pierwszym obozie. Pamiętam (jak dziś) kiedy się o tej wygranej dowiedziałam. Jechałam do Decathlonu, bo miałam tylko jedną parę butów, a zalecenia były, żeby na obóz mieć dwie. No to pojechałam z myślą, że może jednak niepotrzebnie jadę, bo a nuż wygram? Takie to przeczucie mi chodziło po głowie. No ale nicto, pojechałam do Swadzimia, nabyłam Asicsy (jak się po czasie okazało - dużo za duże), jakieś chyba koszulki też i wracam. Mijam Winogrady, dzwoni telefon, ale że jadę, to nie odbieram, tym bardziej że w tym miejscu często zmienia się pasy i skupienie ma pierwszeństwo przed telefonem. Wjechałam na Orlen, oddzwaniam. I słyszę: "Cześć Ania, tu Adam Klein, wygrałaś buty w naszym konkursie obozowym. Jesteś pronatorem, supinatorem? Jaki masz numer stopy?" Się uśmiałam, przypominając moje przeczucia. Czasem mnie nie mylą Dodam jeszcze, że od tamtego roku, czyli 2010, Asicsy mają przebieg 350km
I tyle opowieści Gąski Balbinki
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
12 stycznia
Wczoraj, a w zasadzie dzisiaj - Sztafetowe 8km. Mogłam pobiegać dopiero po północy, wcześniej cały czas w Biurze, na samym starcie było 370 osób - liczyłam zgłoszenia, stąd wiem a jeszcze uczestnicy dopisywali się tłumnie po starcie. Fajnie.
Za chwilę lecę znów do biura, a potem mam "dyżur klubowy" na bieżni przez 2h.
Zważywszy na to, że mój udział wisiał pod znakiem zapytania (o czym później), to jestem mile zaskoczona samą sobą
Wczoraj, a w zasadzie dzisiaj - Sztafetowe 8km. Mogłam pobiegać dopiero po północy, wcześniej cały czas w Biurze, na samym starcie było 370 osób - liczyłam zgłoszenia, stąd wiem a jeszcze uczestnicy dopisywali się tłumnie po starcie. Fajnie.
Za chwilę lecę znów do biura, a potem mam "dyżur klubowy" na bieżni przez 2h.
Zważywszy na to, że mój udział wisiał pod znakiem zapytania (o czym później), to jestem mile zaskoczona samą sobą
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
c.d. 12 stycznia
W biurze siedziałam do g.11. Potem biegałam, ale trochę krócej niż 2h, bo 1h 41min, czyli 15.60km. Spokojnym, konwersacyjnym tempem. Szybciej mi się nie chciało.
Później pojechałam do domu, wykąpać się, coś zjeść, chwilę odsapnąć i znów do biura na 2h. Po 18 wyszłam na bieżnię, bo mój dyżur się skończył, a że biuro działało sprawnie, to mogłam pobiegać. I tak sobie dreptałam, wolniutko. Nie wiedziałam, kiedy skończyć. Aż sobie pomyślałam, że dokulam tyle kilometrów, żeby całkowity dystans wyniósł tyle,ile mam lat. No i wyszło mi 37.60km (8+15.6+14.05) Ta końcówka, to z okrążenia na koniec Sztafety.
A jeszcze wcześniej, podczas biegania dopołudniowego, rozmawiałam z kumplem, że tęsknię za długimi wybieganiami, ale kompletnie nie mam na nie siły. No, ale to tak na części było podzielone od północy do prawie 20, więc wiadomo, że trochę inaczej się liczy niż za jednym zamachem ale siły na dalsze dreptanie były, mała rzecz a cieszy
Impreza się udała.
W biurze siedziałam do g.11. Potem biegałam, ale trochę krócej niż 2h, bo 1h 41min, czyli 15.60km. Spokojnym, konwersacyjnym tempem. Szybciej mi się nie chciało.
Później pojechałam do domu, wykąpać się, coś zjeść, chwilę odsapnąć i znów do biura na 2h. Po 18 wyszłam na bieżnię, bo mój dyżur się skończył, a że biuro działało sprawnie, to mogłam pobiegać. I tak sobie dreptałam, wolniutko. Nie wiedziałam, kiedy skończyć. Aż sobie pomyślałam, że dokulam tyle kilometrów, żeby całkowity dystans wyniósł tyle,ile mam lat. No i wyszło mi 37.60km (8+15.6+14.05) Ta końcówka, to z okrążenia na koniec Sztafety.
A jeszcze wcześniej, podczas biegania dopołudniowego, rozmawiałam z kumplem, że tęsknię za długimi wybieganiami, ale kompletnie nie mam na nie siły. No, ale to tak na części było podzielone od północy do prawie 20, więc wiadomo, że trochę inaczej się liczy niż za jednym zamachem ale siły na dalsze dreptanie były, mała rzecz a cieszy
Impreza się udała.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 stycznia
Miałam biegać wczoraj, ale stwierdziłam, że wychodzić na 5km to jednak mi się nie chce i przekulałam się na drugi bok
Tak wogle, to wczoraj lekko nie było, ale w rezultacie powinno być dobrze.
Nigdy nie lubiłam rutyny, do szału mnie doprowadza, muszę mieć zmiany - choćby najdrobniejsze. Tak mam i już. Nawet ścieżko biegowe zmieniam - jak mi się chce, tak biegnę.
Ostatnio dość mocno zaczęła mnie dopadać frustracja - dni świstaka to coś, czego szczególnie nie znoszę.
Wczoraj była chyba frustracyjna kulminacja. I dobrze, bo przynajmniej są wnioski, a teraz będą wprowadzane w czyn. Bo na co czekać, kiedy mija czas?
Pierwszym krokiem było powiedzenie sobie - "nie musisz, możesz odpocząć".
Drugim - te dwie oto tu, bardzo szybkie i proste w przygotowaniu
Trzecim - telefon do kumpeli: "Przyjdź".
Frustracja przegadana, przemyślana.
Wniosek: kiedyś Tam, nie zapytają mnie "Jakim byłaś pracownikiem?" tylko "Jakim byłaś Człowiekiem?". Jeśli będę się skupiać na pierwszym, Życie mi nie podziękuje.
A dzisiaj - 13km. W śniegu, bosko, sezon na szron na rzęsach rozpoczęty - mam nadzieję
Jest kierunek, w którym będę zmierzać.
Miałam biegać wczoraj, ale stwierdziłam, że wychodzić na 5km to jednak mi się nie chce i przekulałam się na drugi bok
Tak wogle, to wczoraj lekko nie było, ale w rezultacie powinno być dobrze.
Nigdy nie lubiłam rutyny, do szału mnie doprowadza, muszę mieć zmiany - choćby najdrobniejsze. Tak mam i już. Nawet ścieżko biegowe zmieniam - jak mi się chce, tak biegnę.
Ostatnio dość mocno zaczęła mnie dopadać frustracja - dni świstaka to coś, czego szczególnie nie znoszę.
Wczoraj była chyba frustracyjna kulminacja. I dobrze, bo przynajmniej są wnioski, a teraz będą wprowadzane w czyn. Bo na co czekać, kiedy mija czas?
Pierwszym krokiem było powiedzenie sobie - "nie musisz, możesz odpocząć".
Drugim - te dwie oto tu, bardzo szybkie i proste w przygotowaniu
Trzecim - telefon do kumpeli: "Przyjdź".
Frustracja przegadana, przemyślana.
Wniosek: kiedyś Tam, nie zapytają mnie "Jakim byłaś pracownikiem?" tylko "Jakim byłaś Człowiekiem?". Jeśli będę się skupiać na pierwszym, Życie mi nie podziękuje.
A dzisiaj - 13km. W śniegu, bosko, sezon na szron na rzęsach rozpoczęty - mam nadzieję
Jest kierunek, w którym będę zmierzać.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 stycznia
Dzisiaj chłodniej, ale i tak pod koniec gorunc niemożebna.
Cóż, tak już mam, że jakkolwiek zimno by nie było, to przy bieganiu i tak jest mi za gorąco
Jakoś coś żwawiej i lżej mi się wydawało niż wczoraj, po spojrzeniu na zegarek 5:33 - i tak przez 8.35km. Tylko tyle, bo ostatnio grzebię się jak mucha w smole i nie mogę nigdzie zdążyć.
Ok 6 mijałam biegnącego, chyba był na Sztafecie, bo miał opaskę odblaskową, którą rozdawaliśmy przy zapisach.
W ramach odstresowania - wczoraj wieczorem muffiny z pełnoziarnistej mąki wzbogacone o suszone pomidory i oliwki. Następnym razem wezmę czarne i dodam bazylię.
A na dzisiejszy obiad soczewica już ugotowana, jako jeden z elementów pysznego dania. Dam znać, jak wyszło
Dzisiaj chłodniej, ale i tak pod koniec gorunc niemożebna.
Cóż, tak już mam, że jakkolwiek zimno by nie było, to przy bieganiu i tak jest mi za gorąco
Jakoś coś żwawiej i lżej mi się wydawało niż wczoraj, po spojrzeniu na zegarek 5:33 - i tak przez 8.35km. Tylko tyle, bo ostatnio grzebię się jak mucha w smole i nie mogę nigdzie zdążyć.
Ok 6 mijałam biegnącego, chyba był na Sztafecie, bo miał opaskę odblaskową, którą rozdawaliśmy przy zapisach.
W ramach odstresowania - wczoraj wieczorem muffiny z pełnoziarnistej mąki wzbogacone o suszone pomidory i oliwki. Następnym razem wezmę czarne i dodam bazylię.
A na dzisiejszy obiad soczewica już ugotowana, jako jeden z elementów pysznego dania. Dam znać, jak wyszło
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 grudnia
Wczoraj miałam biegać, ale zrezygnowałam. Kiedyś trzeba pospać dłużej niż 4-5h.
Na dzisiaj zaplanowane było 20km.
Wychodząc w domu i łapiąc równowagę na lodzie - plany stanęły pod znakiem zapytania.
Biegłam wolno, rozumie się - w okolicach 6/km. Plus dodatni tej sytuacji, bo zawsze jak chcę tak wolniej pobiec, to mi nie wychodzi.
Po 5km wbiegłam do lasu, pokręciłam się tam przez 5km z kawałkiem. Nawierzchnia dobra, tempo od razu skoczyło. Potem poleciałam wewte. Chciałam biec odcinkiem na wiadukt, ale przy trasie na Poznań było tak ślisko, że zawróciłam. Dobrze się złożyło, bo na wiadukcie mogłoby być ciekawie - coś w stylu "Taniec na lodzie"
No i tak sobie przekulałam 20.27km. Średnie tempo wyszło równiutkie 6/km.
Wybiegając z lasu zauważyłam, że rękawy są oblodzone. Bluza z przodu zamieniła się w lodowy gorset. No cóż - w międzyczasie padał deszcz i zaraz zamarzał, wiatr też dość mocno wiał - oj, odczułam to biegnąc nad zalewem. Z reguły jak tak mocno wieje, to sobie myślę "o niee...ja ci pokażę!" i przyspieszam. Ale teraz się nie dało przyspieszyć, drobić kroczki trzeba było, więc mnie trochę wiatrzysko sponiewerało
Garminiak też lodem oberwał
Wczoraj miałam biegać, ale zrezygnowałam. Kiedyś trzeba pospać dłużej niż 4-5h.
Na dzisiaj zaplanowane było 20km.
Wychodząc w domu i łapiąc równowagę na lodzie - plany stanęły pod znakiem zapytania.
Biegłam wolno, rozumie się - w okolicach 6/km. Plus dodatni tej sytuacji, bo zawsze jak chcę tak wolniej pobiec, to mi nie wychodzi.
Po 5km wbiegłam do lasu, pokręciłam się tam przez 5km z kawałkiem. Nawierzchnia dobra, tempo od razu skoczyło. Potem poleciałam wewte. Chciałam biec odcinkiem na wiadukt, ale przy trasie na Poznań było tak ślisko, że zawróciłam. Dobrze się złożyło, bo na wiadukcie mogłoby być ciekawie - coś w stylu "Taniec na lodzie"
No i tak sobie przekulałam 20.27km. Średnie tempo wyszło równiutkie 6/km.
Wybiegając z lasu zauważyłam, że rękawy są oblodzone. Bluza z przodu zamieniła się w lodowy gorset. No cóż - w międzyczasie padał deszcz i zaraz zamarzał, wiatr też dość mocno wiał - oj, odczułam to biegnąc nad zalewem. Z reguły jak tak mocno wieje, to sobie myślę "o niee...ja ci pokażę!" i przyspieszam. Ale teraz się nie dało przyspieszyć, drobić kroczki trzeba było, więc mnie trochę wiatrzysko sponiewerało
Garminiak też lodem oberwał
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 stycznia 2014
Nie komentuję, nie znaczy że Was nie czytam - tyle na dzień dobry
A poza tym, hm...o czym tu napisać?
Miałam biegać w poniedziałek, ale stwierdziłam, że jednak muszę zacząć dbać o sen. Przestawiłam więc zegarek na 1.5h później.
Impulsem było to, co zobaczyłam rano w sobotę w lustrze, plus słowa dawno niewidzianej koleżanki: "Wyglądasz na zmęczoną". I nie była to złośliwość, gdyż ze złośliwymi się nie zadaję - szkoda mi na nich czasu i życia.
A dzisiaj 12.3km. Po dwóch dniach przerwy lekko i przyjemnie, mimo niektórych mocno oblodzonych chodników. I nawet tempo przyzwoite jak na te warunki - 5:41/km.
Nie komentuję, nie znaczy że Was nie czytam - tyle na dzień dobry
A poza tym, hm...o czym tu napisać?
Miałam biegać w poniedziałek, ale stwierdziłam, że jednak muszę zacząć dbać o sen. Przestawiłam więc zegarek na 1.5h później.
Impulsem było to, co zobaczyłam rano w sobotę w lustrze, plus słowa dawno niewidzianej koleżanki: "Wyglądasz na zmęczoną". I nie była to złośliwość, gdyż ze złośliwymi się nie zadaję - szkoda mi na nich czasu i życia.
A dzisiaj 12.3km. Po dwóch dniach przerwy lekko i przyjemnie, mimo niektórych mocno oblodzonych chodników. I nawet tempo przyzwoite jak na te warunki - 5:41/km.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
24 stycznia
Wczoraj był plan, żeby biegać. Ale stwierdziłam, że jak mam gnać do roboty na łeb i szyję, to mi się nie chce i jeszcze się nabiegam. I luksusowo sobie nie wstałam
Dlatego dzisiaj 14km po 5:40.
Wiadukt x 3 wte i wewte. Przy trzecim razie, wbieganiu pod górkę, jak mi facet prosto w twarz zapodał dymem z fajki typu 1.50zł w promocji, to aż mi głowę wygięło
Nie wiem, o czym więcej mam pisać.
Trochę jak w tym dowcipie:
Facet został skazany na śmierć przez krzesło elektryczne. Ale był tak gruby, że się nie mieścił. Dyrekcja więzienia zaleciła dietę: przez tydzień chleb i woda. Po tygodniu ważą gościa, a waga 2kg do przodu. Wszyscy się dziwią, no ale coś trzeba zrobić. Zalecenie: połowa dotychczasowych porcji przez kolejne dwa tygodnie. Po tym czasie ważą gościa - tym razem 4kg do przodu. Szok i niedowierzanie. Zalecenie: połowa tego, co przez ostatni tydzień. Kolejne ważenie: 4kg do przodu. Włosy z głowy i ostatnia próba: przez tydzień sama woda. Znów go ważą, a koleś 3kg więcej.
- Jak to możliwe, co się dzieje, prawie pan nie je i pan nie chudnie? Dlaczego??
- A...jakoś nie mam motywacji...
Wczoraj był plan, żeby biegać. Ale stwierdziłam, że jak mam gnać do roboty na łeb i szyję, to mi się nie chce i jeszcze się nabiegam. I luksusowo sobie nie wstałam
Dlatego dzisiaj 14km po 5:40.
Wiadukt x 3 wte i wewte. Przy trzecim razie, wbieganiu pod górkę, jak mi facet prosto w twarz zapodał dymem z fajki typu 1.50zł w promocji, to aż mi głowę wygięło
Nie wiem, o czym więcej mam pisać.
Trochę jak w tym dowcipie:
Facet został skazany na śmierć przez krzesło elektryczne. Ale był tak gruby, że się nie mieścił. Dyrekcja więzienia zaleciła dietę: przez tydzień chleb i woda. Po tygodniu ważą gościa, a waga 2kg do przodu. Wszyscy się dziwią, no ale coś trzeba zrobić. Zalecenie: połowa dotychczasowych porcji przez kolejne dwa tygodnie. Po tym czasie ważą gościa - tym razem 4kg do przodu. Szok i niedowierzanie. Zalecenie: połowa tego, co przez ostatni tydzień. Kolejne ważenie: 4kg do przodu. Włosy z głowy i ostatnia próba: przez tydzień sama woda. Znów go ważą, a koleś 3kg więcej.
- Jak to możliwe, co się dzieje, prawie pan nie je i pan nie chudnie? Dlaczego??
- A...jakoś nie mam motywacji...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 stycznia
Ranek zupełnie inaczej wyglądał niż go sobie zaplanowałam.
Ale w sumie wyszło dobrze, bo poszłam pobiegać bez porannej napinki czasowej.
Miała być dyszka, ale tak mi się fajnie biegło, że wyszło 16km po 5:31. Momentami walka o utrzymanie równowagi, ale w sumie było ok. Mimo wszystko czasu aż tak dużo nie miałam, gdyby nie to, pewnie kulałabym się dłużej.
Słońce piękne, twarz przy -15st. trochę odpadała, szron sklejał rzęsy, para wypuszczanego powietrza momentalnie osiadała na twarzy. Biało. Cudnie - pola, drzewa Chciałoby się takie chwile mieć pod powiekami nie tylko w momencie mijania ich.
I poza tym bardzo sympatyczny akcent: wbiegam na wiadukt, kątem oka widzę policyjną KIA. Biegnę dalej, mijam zalew, dobiegam do lasu - patrzę - lód. Eee, to skręcam w prawo. Nagle pies, bez smyczy rzecz jasna, jamnik to też nie był Super, myślę sobie. Przystaję, za chwilę znów biegnę, pies za mną, zapowiada się, że będzie chciał się "pobawić", czyli skoczyć mi do ramion. A przede mną KIA. Zatrzymali się, coś tam powiedzieli i pies z podkulonym ogonem odszedł Okno się otwiera i pan z uśmiechem mówi: "Niech pani biegnie, bo jak się trzeci raz spotkamy, to podwozimy" No i cóż...Prawie 14km pyknął, zbiegam z wiaduktu i z kim się mijam...? Panowie policjanci z uśmiechem pomachali, ja takoż odmachałam i jak tu nie lubić biegania? :uuusmiech:
Ranek zupełnie inaczej wyglądał niż go sobie zaplanowałam.
Ale w sumie wyszło dobrze, bo poszłam pobiegać bez porannej napinki czasowej.
Miała być dyszka, ale tak mi się fajnie biegło, że wyszło 16km po 5:31. Momentami walka o utrzymanie równowagi, ale w sumie było ok. Mimo wszystko czasu aż tak dużo nie miałam, gdyby nie to, pewnie kulałabym się dłużej.
Słońce piękne, twarz przy -15st. trochę odpadała, szron sklejał rzęsy, para wypuszczanego powietrza momentalnie osiadała na twarzy. Biało. Cudnie - pola, drzewa Chciałoby się takie chwile mieć pod powiekami nie tylko w momencie mijania ich.
I poza tym bardzo sympatyczny akcent: wbiegam na wiadukt, kątem oka widzę policyjną KIA. Biegnę dalej, mijam zalew, dobiegam do lasu - patrzę - lód. Eee, to skręcam w prawo. Nagle pies, bez smyczy rzecz jasna, jamnik to też nie był Super, myślę sobie. Przystaję, za chwilę znów biegnę, pies za mną, zapowiada się, że będzie chciał się "pobawić", czyli skoczyć mi do ramion. A przede mną KIA. Zatrzymali się, coś tam powiedzieli i pies z podkulonym ogonem odszedł Okno się otwiera i pan z uśmiechem mówi: "Niech pani biegnie, bo jak się trzeci raz spotkamy, to podwozimy" No i cóż...Prawie 14km pyknął, zbiegam z wiaduktu i z kim się mijam...? Panowie policjanci z uśmiechem pomachali, ja takoż odmachałam i jak tu nie lubić biegania? :uuusmiech:
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
26 stycznia
Wyszłam sobie wieczorem na małe socjalizowanie się, jak mawia Kachita. Ale że lubię czuć sie dobrze dnia następnego, to nie poszalałam. Nie mniej jednak wstałam pół godziny później niż zamierzałam. Gdyż byłam umówiona towarzysko na morsowanie, w roli obserwatora, a nie praktykantki. No a że chciałam sobie dłużej pobiegać, to trzeba było się zwlec z łóżka, co łatwo mi dzisiaj nie przyszło
No, ale nicto, wyruszyłam 7:03.
I tak sobie biegłam, biegłam, fajnie było, częściowo inną trasą. Ludzi mało, ktoś młodociany-sfrustrowany krzyczał coś z samochodu, ale że muzyka w uszach, to nawet nie wnikałam, co tam wykrzykiwał.
No i tak jakoś, niespodziewanie czas zleciał, w pięknym słońcu, miło i przyjemnie, pyknęło 20km. Tyle ile chciałam, choć biegło mi się tak fajnie, że żałowałam że muszę się zwijać do chaty, coby zdążyć na te morsy. Co prawda już w myślach był plan, żeby jednak zrobic te 5km więcej i nie jechać, ale nie...ale nie...byłaby satysfakcja kolegów, że odwagi nie miałam
Tak więc następnego longa planuję na za tydzień, o ile wstanę
A propos wstawania - hit na niedzielę.
Morsami są też moi klubowi koledzy, akurat dzisiaj jechało dwóch. No i czekamy w aucie na jednego z nich - godz. ok 11. Dopiero wstał w końcu przyszedł, jedziemy, gadu gadu, pitu pitu. Kolega pyta: "A ty dzisiaj biegałaś?" Mówię, że tak. "A ile?". Mówię, że 20km. I że zrobiłabym jeszcze 5 więcej, gdybym wstała pół godziny wcześniej, ale 5:30 była dzisiaj poza moim zasięgiem Na co on: "Ty śpiochu!"
A na morsach...zimno, ale trochę pobiegałam sobie po jeziorze, jak się rozgrzewali.
Wchodzić do wody nie zamierzam
Myślałam, żeby jeszcze dzisiaj pójść na łyżwy, ale lekko zmarzłam i nie wiem, czy chce mi się wychodzić.
Wyszłam sobie wieczorem na małe socjalizowanie się, jak mawia Kachita. Ale że lubię czuć sie dobrze dnia następnego, to nie poszalałam. Nie mniej jednak wstałam pół godziny później niż zamierzałam. Gdyż byłam umówiona towarzysko na morsowanie, w roli obserwatora, a nie praktykantki. No a że chciałam sobie dłużej pobiegać, to trzeba było się zwlec z łóżka, co łatwo mi dzisiaj nie przyszło
No, ale nicto, wyruszyłam 7:03.
I tak sobie biegłam, biegłam, fajnie było, częściowo inną trasą. Ludzi mało, ktoś młodociany-sfrustrowany krzyczał coś z samochodu, ale że muzyka w uszach, to nawet nie wnikałam, co tam wykrzykiwał.
No i tak jakoś, niespodziewanie czas zleciał, w pięknym słońcu, miło i przyjemnie, pyknęło 20km. Tyle ile chciałam, choć biegło mi się tak fajnie, że żałowałam że muszę się zwijać do chaty, coby zdążyć na te morsy. Co prawda już w myślach był plan, żeby jednak zrobic te 5km więcej i nie jechać, ale nie...ale nie...byłaby satysfakcja kolegów, że odwagi nie miałam
Tak więc następnego longa planuję na za tydzień, o ile wstanę
A propos wstawania - hit na niedzielę.
Morsami są też moi klubowi koledzy, akurat dzisiaj jechało dwóch. No i czekamy w aucie na jednego z nich - godz. ok 11. Dopiero wstał w końcu przyszedł, jedziemy, gadu gadu, pitu pitu. Kolega pyta: "A ty dzisiaj biegałaś?" Mówię, że tak. "A ile?". Mówię, że 20km. I że zrobiłabym jeszcze 5 więcej, gdybym wstała pół godziny wcześniej, ale 5:30 była dzisiaj poza moim zasięgiem Na co on: "Ty śpiochu!"
A na morsach...zimno, ale trochę pobiegałam sobie po jeziorze, jak się rozgrzewali.
Wchodzić do wody nie zamierzam
Myślałam, żeby jeszcze dzisiaj pójść na łyżwy, ale lekko zmarzłam i nie wiem, czy chce mi się wychodzić.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
29 stycznia
Ale wiało. I to ze wschodu Jak wbiegałam na jeden z wiaduktów, to prawie bym wleciała na jezdnię, tak dawało. I na dobicie ostatni kilometr, pod ten wiatr również. Cóż było robić, mogłam się tylko zacząć śmiać
Zmielony śnieg też dzisiaj nie pomagał, ale i tak było bardzo przyjemnie i suma summarum, lelum polelum, sama nie wiem jak zleciało 20km po 5:51.
Ale wiało. I to ze wschodu Jak wbiegałam na jeden z wiaduktów, to prawie bym wleciała na jezdnię, tak dawało. I na dobicie ostatni kilometr, pod ten wiatr również. Cóż było robić, mogłam się tylko zacząć śmiać
Zmielony śnieg też dzisiaj nie pomagał, ale i tak było bardzo przyjemnie i suma summarum, lelum polelum, sama nie wiem jak zleciało 20km po 5:51.