WPIS SŁABY JAK KUROPATWA
wpis będzie długi, może jednak ktoś to przeczyta i kogoś zainteresuje.
będzie dużo ciekawych rzeczy o Xert i treningach z mocą.
gdyż Xert opiera się na mocy.
przez ten cholerny wiatr w przedostatnią sobotę musiałem zamienić dni
i weszła niby lekko sobota a mocno niedziela.
zamiast odwrotnie.
probuję złapać jakiś balans między nieletkkim momentami, bieganiem a fabryką.
i jestem na etapie takiego seta:
sobota long, albo jakiś dłuższy akcent.
niedziela max do godziny już bez większego znaczenia, czy będzie mocniej czy słabiej.
w końcu jest weekend, obowiązków dużo nie ma i można poleżeć kołami do góry.
regenerację zdążę robić.
i zakończyć triadę poniedziałkiem.
człowiek jeszcze mimo dwóch dni solidnego biegania,
nieumordowany po poniedziałku i nawet jak wyskoczy akcent,
to jeszcze będzie na świeżości.
co prawda tej bułkahowskiej, drugiej.
ale zawsze to świeżość.
potem wtorek wolne.
środa, czwartek, biegamy biegamy.
piątek wolny i cykl zapierdzielania zaczyna się od nowa.
taką mam koncepcję na tą chwilę,
na pewno niedługo ulegnie zmianie, ale jestem na etapie
różnych kombinacji, oczywiście w zgodzie z programem i wytycznymi.
zaczynam też, lub raczej chcę zacząć zwiększać lekko tygodniowy czas treningów.
na razie w obrębie tych pięciu dni, ale niewykluczane, że dołożę dwa kolejne.
z obecnych niecałych 5 godzin treningów, mam zamiar dojść pod koniec marca do jakichś 7-8.
czy się uda zobaczymy, bo program zamienia czasem dłuższe biegania na krótsze i mocniejsze ale tak czy inaczej delikatnie będę chciał podkręcić śrubkę w tym temacie.
treningowo dzieje się dużo.
każdy trening jest strukturalny, nawet czwartkowe easy to było 4x8min lekko ponad easy z przerwami 2 minuty.
dzień przed zresztą, biegałem konkretną drabinkę 4x11 min narastająco.
wrzucę fotę bo dużo łatwiej to sobie wyobrazić.
fajny trening i fajnie się biegał,
ale jak to w życiu,
zawsze jest ale.
w tym najczęściej, te bez pianki.
nałożył się dodatkowo na ten trening, mocny
za mocny, poniedziałek i trochę się umęczyłem.
szczególnie dały się we znaki, przedostatnie 3 minut tempem HM.
nie mogłem się wbić w zakładaną moc.
albo delikatnie za słabo, albo za mocno.
nawet późniejszą minuta w tempie LT nie sprawiała trudności.
bywa i tak.
chociaż jak wspomniałem, żebym w poniedziałek tak nie dowalił,
na pewno byłoby w środę lżej.
poniedziałek wyglądał na papierze nielekko, ale nie tak jak ja go zrobiłem.
miał to być z założenia set na wytrzymałość tempową.
i w sumie był.
ale znów odpłyniemy na chwilę od bieżącego odcinka.
do jakże uwielbianych dygresji.
biegając praktycznie pare tygodni bez biegania typowych easy,
zaczęłam drążyć temat regeneracji między tymi biegami,
proporcji easy do akcentów i takich tam dyrdymałów związanych z regeneracją.
co prawda poziom polaryzacji mam ustawiony 4:1 czyli teoretycznie
co 5 trening powinen wypaść mocny, no i tak w sumie jest a nawet rzadziej,
ale też powiedzenie, że cztery pozostałem trening to bieganie easy,
to jest grube niedopowiedzenie.
tu każdy nieakcent, jest jakimś tam mniejszym lub większym, delikatnym
lub prawie całym akcentem.
a i long sobotni, też jest przeważnie dość nieczego sobie.
tu typowo regeneracyjnych biegów nie ma,
jak na tą chwilę.
są natomiast takie bieganie w strefie tlenowej, ale często gęsto podzielone na odcinki
czyli np 8x4min Easy Plus z minuta przerwy w marszu lub baaardzo pozwolonym
truchcie.
ma to dla mnie dodatkowo sens, że każda jednostka, jest mniej monotonna.
człowiek skupia się na pilnowaniu tempa, czasu, zakresu
i jakoś tak, szczególnie w tą podłą pogodę, wszystkim szybciej mija.
kolejna sprawą jest nienakładanie się typów treningów
czyli jak biegałem akcent jak w poniedziałek, do którego jeszcze wrócimy,
to środowy półakcent jest już z innej fizjologicznej półki.
nie ma nakładania sie takich samych typów akcentów.
niemniej wracając w końcu do poniedziałku, to w poniedziałek zaliczyłem „przełom”
ale pierw czym jest ten Braketrougt.
Xert wylicza na podstawie treningów trzy parametry
LT- wiadomo.
oraz co w tym wypadku bardzo ważne:
- HIE to ilość energii lub zdolność do pracy, którą sportowiec ma powyżej swojej mocy progowej (Threshold Power, TP). Można to porównać do pojęcia W' (work capacity) używanego w badaniach naukowych sportowych, które wcześniej nazywano Anaerobic Work Capacity (AWC).
HIE jest mierzony w kilodżulach (kJ).
W Xert, HIE jest jednym z trzech parametrów tworzących "Fitness Signature" (sygnaturę fitnessu) obok TP i Peak Power (PP).
HIE wpływa na to, jak szybko sportowiec może się zmęczyć, gdy pracuje powyżej swojego TP,
oraz jak szybko może się regenerować, gdy pracuje poniżej tego progu.
- MPA (Maximal Power Available
- MPA to maksymalna moc, jaką sportowiec może wygenerować w danym momencie podczas biegu. Jest to dynamicznie zmieniająca się wartość, która zależy od aktualnego poziomu zmęczenia i ilości dostępnej energii wysokiej intensywności (HIE).
MPA jest wyliczana w czasie rzeczywistym, biorąc pod uwagę bieżące zużycie energii oraz regenerację.
Gdy sportowiec biegnie powyżej swojego TP, jego MPA zaczyna spadać, co oznacza, że dostępna moc maleje, ponieważ HIE jest zużywane.
Po okresie odpoczynku, kiedy moc jest niższa niż TP,
MPA zaczyna się regenerować, zbliżając się do wartości PP.
jako, że dostępna maksymalna moc maleje nam z czasem i intensywnością treningu ( coś jak stamina w garminie) wystarczy na 5 sekund być poniżej wartości zero, alby zaliczyć „przełom” czyli poprawę w treningu odzwierciedloną na wykresie.
gdyż z założenia i praw fizyki, nie możemy być i biec poniżej zera dostępnej energii,
znaczy to, że tak naprawdę na daną chwilę, dysponowaliśmy większym zapasem niż wyliczonym lub prognozowanym przez program.
i następuje wtedy wyliczenie nowych wartości i przekalkulowanie obecnych celów na podstawie dostępnych nowych wyliczeń.
i tylko tyle, albo aż tyle bo te wyliczenia się bardzo skomplikowane, jak xert twierdzi.
i nie takie hop hop, że byk na krowę i już cielak.
niemniej, właśnie w zeszły poniedziałek zaliczyłem srebrny przełom
na tych minutówkach, bo wyszło, że nie miałbym prawa zrobić drugiej tak mocno jak zrobiłem ( widać punkt na wykresie )
prawda jest taka, że nie było to na maksa, bo miałem w głowie kolejne, niby słabsze już z założenia, ale tak na 95-98% jednak cisnąłem.
zaliczyłem srebrny gdyż, tylko dwa parametry zostały zaktualizowane na plus.
widać po zielonych cyferkach.
co ciekawe stryd nie podniósł CP mimo, że obydwa programy do tej chwili ,
pokazywały identycznie 291.
stryd jednak wylicza z 90 dni a Xert na bieżąco.
również fajne jest to, że tak naprawdę nie trzeba zawodów, testów, żeby aktualna forma była dość dokładnie wyliczana i aktualizowana.
najważniejsze jednak z tego jest to, że chce mi się biegać i że mimo dość intensywnych treningów i paru tygodniu, wciąż noga chce lepiej, gorzej ale kręcić i brak jakiegoś zniechęcenia, chociaż oczywiście trafiają się słabsze dni.
w sobotę weszła jeszcze fajna kobyłka na longu, pobiegnięta bardzo rozsądnie,
zgodnie z planem, bez wychylania, równo i solidnie.
3x20min Maraton Pace na 5 min przerwy w marszu.
trochę zdziwił mnie ten marsz, ale skoro było tak w polanie to tak robię.
weszły te odcinki po 4.2km i @4:41.
niby nic szczególnego, ale jednak to było prawie 13km dobrego biegania.
mam nadzieje, że nie dość że ktoś to przeczytał, to jeszcze dał radę zrozumieć co napisałem,
chaos tutaj mocny jest we wpisie.
bulbuliera czyli mocne pięć.
Moderator: infernal
- cichy70
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4230
- Rejestracja: 20 cze 2001, 10:59
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: zewszont.
komenty : viewtopic.php?f=28&t=64974
- cichy70
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4230
- Rejestracja: 20 cze 2001, 10:59
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: zewszont.
TRZECIA KAWA
dość poważnie się zastanawiam, czy w ogóle jest jakiś sens prowadzenie tego bloga, czy to w ogóle ktoś czyta i czeka na wpisy.
przez lata na forum nauczyłem się już, że mało kto cokolwiek komentuje, więc teoretycznie pewnie ktoś zagląda, ale sam już nie wiem.
niemniej odłóżmy te rozterki młodego waltera na potem
i wróćmy do rzeczywistości.
jest sobota 6:25 a ja dojrzewam z kawą w dłoni przed parkrunem.
w sumie w ogóle nie nastawiałem się na jakiś start przed końcem roku,
chociaż myśl ta błąkała się gdzieś z tyłu głowy, wiadomo koniec sezonu,
czas podsumowań, obietnic, przyrzeczeń i innych głupot.
sam nie wiem, czemu zdecydowałem się na ten bieg, chyba tylko
dlatego, żeby sprawdzić gdzie jestem i żeby Xert miał kolejne dane do
analizy i ustawiania treningów.
Liczę na mocny bieg, w tym kontekście mocny, że postaram się dać z siebie
dużo, tzn o ile się „forma dnia” pozwoli na bieg mocno w trupa.
nie liczę na żaden konkretny wynik czasowy, niestety nie wypaliły plany
na „szybki plaski parkrun” i wracam na stare śmieci,
czyli tam gdzie mieszkałem ostatnie 9lat.
a tamten parkrun jest ciężki.
od cholery zakrętów i takich pełnych nawrotek
tych w sumie 3 na trasie x2 pętle daje 6
plus dwa 500 metrowe podbiegi nie nastawiają mnie optymistycznie.
w bonusie mam pogodę
leje i wieje.
normalnie deprecha.
plusem jest to, że wracam na stare śmieci, że znam trasę bardzo dobrze,
oraz, że cokolwiek by się nie wdarzyło,
całkiem spokojnie wypije trzecie piwo i dalej będę robił swoje.
założenia minimum, ale to minimum absolutne to około 295 watt na cały bieg.
optymalnie powinno być jakieś 300.
wszystko powyżej 300 będę uważał że jest powód do zadowolenia.
i te powyższe cyferki raczej by mnie dziś interesowały bardziej,
niż konkretny czas na mecie bo ze względu na warun pogodowy i trasę
to raczej nie liczę na nic.
w zeszłym roku, będąc powiedzmy, w bardzo podobnym punkcie treningowym,
po wakacjach i roztrenowaniu trenując już parę tygodnie
16 grudnia 2023
nabiegałem w lepszych warunkach pogodowych, gdyż słoneczko było
21:15 więc wypadałoby ten wynik rozmienić.
najlepszy wynik, który udało mi się ever wykręcić w birko to 19:25
i to bedąc wtedy, naprawdę w solidnym gazie.
niemniej,
trzeba jakoś zakończyć ten rok,
tym bardziej, że to już ostatni start w kategorii M50-54.
w przyszłym roku już geriatria średnia się zaczyna
i na ten przyszły rok się nastawiam.
tyle na dziś.
dość poważnie się zastanawiam, czy w ogóle jest jakiś sens prowadzenie tego bloga, czy to w ogóle ktoś czyta i czeka na wpisy.
przez lata na forum nauczyłem się już, że mało kto cokolwiek komentuje, więc teoretycznie pewnie ktoś zagląda, ale sam już nie wiem.
niemniej odłóżmy te rozterki młodego waltera na potem
i wróćmy do rzeczywistości.
jest sobota 6:25 a ja dojrzewam z kawą w dłoni przed parkrunem.
w sumie w ogóle nie nastawiałem się na jakiś start przed końcem roku,
chociaż myśl ta błąkała się gdzieś z tyłu głowy, wiadomo koniec sezonu,
czas podsumowań, obietnic, przyrzeczeń i innych głupot.
sam nie wiem, czemu zdecydowałem się na ten bieg, chyba tylko
dlatego, żeby sprawdzić gdzie jestem i żeby Xert miał kolejne dane do
analizy i ustawiania treningów.
Liczę na mocny bieg, w tym kontekście mocny, że postaram się dać z siebie
dużo, tzn o ile się „forma dnia” pozwoli na bieg mocno w trupa.
nie liczę na żaden konkretny wynik czasowy, niestety nie wypaliły plany
na „szybki plaski parkrun” i wracam na stare śmieci,
czyli tam gdzie mieszkałem ostatnie 9lat.
a tamten parkrun jest ciężki.
od cholery zakrętów i takich pełnych nawrotek
tych w sumie 3 na trasie x2 pętle daje 6
plus dwa 500 metrowe podbiegi nie nastawiają mnie optymistycznie.
w bonusie mam pogodę
leje i wieje.
normalnie deprecha.
plusem jest to, że wracam na stare śmieci, że znam trasę bardzo dobrze,
oraz, że cokolwiek by się nie wdarzyło,
całkiem spokojnie wypije trzecie piwo i dalej będę robił swoje.
założenia minimum, ale to minimum absolutne to około 295 watt na cały bieg.
optymalnie powinno być jakieś 300.
wszystko powyżej 300 będę uważał że jest powód do zadowolenia.
i te powyższe cyferki raczej by mnie dziś interesowały bardziej,
niż konkretny czas na mecie bo ze względu na warun pogodowy i trasę
to raczej nie liczę na nic.
w zeszłym roku, będąc powiedzmy, w bardzo podobnym punkcie treningowym,
po wakacjach i roztrenowaniu trenując już parę tygodnie
16 grudnia 2023
nabiegałem w lepszych warunkach pogodowych, gdyż słoneczko było
21:15 więc wypadałoby ten wynik rozmienić.
najlepszy wynik, który udało mi się ever wykręcić w birko to 19:25
i to bedąc wtedy, naprawdę w solidnym gazie.
niemniej,
trzeba jakoś zakończyć ten rok,
tym bardziej, że to już ostatni start w kategorii M50-54.
w przyszłym roku już geriatria średnia się zaczyna
i na ten przyszły rok się nastawiam.
tyle na dziś.
komenty : viewtopic.php?f=28&t=64974
- cichy70
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4230
- Rejestracja: 20 cze 2001, 10:59
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: zewszont.
KUBUŚ PUCHATEK
sam nie wiem.
niby jak życiowy optymista powinienem być zadowolony.
ale jakoś tak przy bieganiu, szklanka u mnie zawsze do płowy pusta.
a nawet dno widać.
za dużo widać pije.
po pierwsze nie padało.
to mnie najbardziej ucieszyło.
skończyły mi się soczewki, szkła kontaktowe znaczy, całkiem niedawno w sumie,
jakoś tak zeszłym roku, ale dopiero w okolicach czerwca.
ale wiadomo, czas tak pedałuje,
że wciąż nie było kiedy zamówić.
ciągle człowiek w galopie.
dramat.
jednakże.
udało się pobiegać z okularami na napisie a nie w rękach.
jak ktoś ma duże minusy i plusy, plus do tych plusów astygmatyzm,
wie ja się biega na „krecik mode”
po drugie 20:26 i 307 watt średnia moc, więc grubo powyżej zakładanego.
niemniej.
tu właśnie na scenie, pojawia się ta, ambiwalentna szklanka.
bo biegło mi się od początku źle, nie było tego,
„błysku w kroku”
było męczenie kota.
żeby nie powiedzieć konia.
kolejny raz potwierdza się dla mnie, że lepiej biegam starty z nawet
półakcentu niż wyluzowania.
a tu poniedziałek było easy 30min
wtorek wolny,
środa easy 45
i czwartek nic, bo lało wiało i postanowiłem sobie dać szansę przed.
niepotrzebnie, ale wiadomo wnioski, odpowiedzialność, pociągnięcie.
wiadomo.
dostałem przełom, co prawda tylko brązowy od Xert.
ale +12watt do LT to naprawdę duża zmiana, szczególnie
jak się weźmie pod uwagę przyszłe zakresy do biegania.
will se, jak to angliczanie mówią.
jest też jedno wiadro dziegciu w tym słoiku samozadowolenia.
waga, masa, ciężar czy jak tam zwał, żeby zaraz grammarnazi się
nie zaczęli przypierdalać.
no ważę po prostu jak dobry tucznik.
75+ to może i na keirin dobre, ale nie do biegania.
dodam przy 177 cm więc kilogramocentrymetr jest prawie 1:1
dramat.
i tu przede wszytskim zanosi się na jakieś mocne postanowienie.
i nie nie, nie od 1 stycznia
tylko tadam:
od 27 grudnia.
a co.
stać mnie i na taki gest.
piwko dla czytających.
dla tych co nie czytają, niech żałują.
kac będzie ich.
po nim.
a zdrówko nasze.
sam nie wiem.
niby jak życiowy optymista powinienem być zadowolony.
ale jakoś tak przy bieganiu, szklanka u mnie zawsze do płowy pusta.
a nawet dno widać.
za dużo widać pije.
po pierwsze nie padało.
to mnie najbardziej ucieszyło.
skończyły mi się soczewki, szkła kontaktowe znaczy, całkiem niedawno w sumie,
jakoś tak zeszłym roku, ale dopiero w okolicach czerwca.
ale wiadomo, czas tak pedałuje,
że wciąż nie było kiedy zamówić.
ciągle człowiek w galopie.
dramat.
jednakże.
udało się pobiegać z okularami na napisie a nie w rękach.
jak ktoś ma duże minusy i plusy, plus do tych plusów astygmatyzm,
wie ja się biega na „krecik mode”
po drugie 20:26 i 307 watt średnia moc, więc grubo powyżej zakładanego.
niemniej.
tu właśnie na scenie, pojawia się ta, ambiwalentna szklanka.
bo biegło mi się od początku źle, nie było tego,
„błysku w kroku”
było męczenie kota.
żeby nie powiedzieć konia.
kolejny raz potwierdza się dla mnie, że lepiej biegam starty z nawet
półakcentu niż wyluzowania.
a tu poniedziałek było easy 30min
wtorek wolny,
środa easy 45
i czwartek nic, bo lało wiało i postanowiłem sobie dać szansę przed.
niepotrzebnie, ale wiadomo wnioski, odpowiedzialność, pociągnięcie.
wiadomo.
dostałem przełom, co prawda tylko brązowy od Xert.
ale +12watt do LT to naprawdę duża zmiana, szczególnie
jak się weźmie pod uwagę przyszłe zakresy do biegania.
will se, jak to angliczanie mówią.
jest też jedno wiadro dziegciu w tym słoiku samozadowolenia.
waga, masa, ciężar czy jak tam zwał, żeby zaraz grammarnazi się
nie zaczęli przypierdalać.
no ważę po prostu jak dobry tucznik.
75+ to może i na keirin dobre, ale nie do biegania.
dodam przy 177 cm więc kilogramocentrymetr jest prawie 1:1
dramat.
i tu przede wszytskim zanosi się na jakieś mocne postanowienie.
i nie nie, nie od 1 stycznia
tylko tadam:
od 27 grudnia.
a co.
stać mnie i na taki gest.
piwko dla czytających.
dla tych co nie czytają, niech żałują.
kac będzie ich.
po nim.
a zdrówko nasze.
komenty : viewtopic.php?f=28&t=64974
- cichy70
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4230
- Rejestracja: 20 cze 2001, 10:59
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: zewszont.
MIELONKA Z KOTA BEZ BUDY
skoro czytają to trzeba pisać, na tym smutnym, jak buty nike portalu.
taka konkluzja mnie naszła po ostatnich odezwach tym temacie.
swoją drogą to od ostatniego wpisuj minęło trzy tygodnie, ale tak mało teraz osób pisze cokolwiek, że nawet nie spadłem z pierwszej strony.
faktem, jest że za bardzo nie było o czym pisać, święta, nowy rok, po świętach wiadomo jak jest.
co prawda, akurat ten okres dość uczciwie przebiegałem,
piwek wpadło tylko parę i już było prawie fajnie,
aż tu dobry tydzień wstecz, spadła n a albion plaga w postaci;
deszczu,
mrozu,
śniegu,
i mgły.
i to wszystko naraz, tylko w różnych losowych kolejnościach.
i o tym właśnie będzie ten wpis.
jak uzasadnić własne lenistwo, chociaż, czy aby na pewno to było tylko lenistwo?
w zeszłą sobotę nic nie zapowiadało dramatu, zrobiłem fajny trening,
lekkie LT 1/3/4/3/1 min i ostatnie 20 sekund z ostatniej minutówki
poleciałem sobie w „luźno w trupa jak piotruś krupa”
btw, kto te powiedzenie jeszcze tutj pamięta?
chyba już niewiele osób o ile w ogóle ktoś.
dostałem w nagrodę srebrny przełom, prawie bohater roku.
tuż po tym treningu zaczęło padać potem marznąć,
a potem już całe te powyższe combo.
dla mnie problemem jest to, że pracuje na wielkim magazynie, na którym są ze względu na dostawy praktycznie non stop otwarte bramy.
bodajże trzy z różnych stron.
więc temperatura w środku, niestety nie za wiele różni się od tej na zewnątrz.
jest cieplej.
ciut.
o ile 3 lub cztery stopnie więcej niż na dworze to lepiej.
ze względu na specyfikę pracy, biurko z kompem mam też ustawione na hali.
a nie w zamkniętym pomieszczeniu.
i te minus trzy do minus pięć codzienne na dworze,
zabiły mnie totalnie.
tym bardziej, że niestety, zamiast targać jakieś kartony, większość dni spędzałem
na pracy z komputerem.
z grzejnikiem między nogami, z rękawiczkami na palcach zmarznięty jak
kuropatwa traciłem motywację do czegokolwiek.
nie pomagały też zlodowaciałe chodnikiem chęci wyjścia na trening.
ale to była tylko dodatkowa wymówka.
niemoc jaka mnie ogarnęła w zeszłym tygodniu była przerażająca.
po 8 godzinach w lodówce moim jedynym pragnieniem, było nalać gorącej wody do termofora i iść do łóżka.
za to na ogrodzie wyglądało to pięknie.
nie poddałem się całkiem do końca, bo w środę, zmarznięty i wypluty przez fabrykę,
wyszedłem jednak na jakieś rozbieganie, ale tylko w środę.
czwartek w związku z wyjazdem do ambasady był wolny,
a piątek nie dałem rady znów.
dałem radę wypić cztery piwa.
w łóżku.
obłożony kotami i termoforem.
myśl o wyjściu na trening mnie przerażała.
tak wiem, że jest zima, że dużo ludzie ma grzej, że biega i nie patrzy.
ale ja nie patrzę na nikogo.
tutaj piszę o tym co się dzieje u mnie.
nie przyrównuje i nie porównuje się do nikogo.
walczę lub poddaje się własnym słobością
a ten raz przegrałem.
i nawet mi tego nie żal.
wczoraj wyszedłem, ubrałem kupione jeszcze jesienią terenowe adidasy
swja drogą, bardzo polecam, ja kupiłem na wyprzedaży adidasa za f82.
są niezwykle lekkie jak na buty w teren w rozmiarze 42 waza 232 gramy,
świetnie leża na nodze i ogólne w teren rewelacja.
sprawdziły się też na wczorajszym śniegu i dzisiejszym lodzie.
bo idzie wiosna.
z piątkowych -6 zostało dziś rano -1 i nad kanałem topniejący śnieg
zamienił się miejscami w lodowisko.
i mnie dziś zmiótł z planszy.
4x8min po około 5/km po prostu mnie zniszczyło.
nie wiem o co chodzi, mam nadzieję, że to ten lód bo jak wróciłem do
domu, to siadłem na schodach i chciało mi się płakać z wyrąbania.
nie mialem sił ściągnąć słuchawek z uszu.
bywa.
ten tydzień 3 treningi.
tylko lub aż.
na jutro w nagrodę dostałem wolne.
cieszy mnie to niezmiernie.
czuj czuj czuwaj.
skoro czytają to trzeba pisać, na tym smutnym, jak buty nike portalu.
taka konkluzja mnie naszła po ostatnich odezwach tym temacie.
swoją drogą to od ostatniego wpisuj minęło trzy tygodnie, ale tak mało teraz osób pisze cokolwiek, że nawet nie spadłem z pierwszej strony.
faktem, jest że za bardzo nie było o czym pisać, święta, nowy rok, po świętach wiadomo jak jest.
co prawda, akurat ten okres dość uczciwie przebiegałem,
piwek wpadło tylko parę i już było prawie fajnie,
aż tu dobry tydzień wstecz, spadła n a albion plaga w postaci;
deszczu,
mrozu,
śniegu,
i mgły.
i to wszystko naraz, tylko w różnych losowych kolejnościach.
i o tym właśnie będzie ten wpis.
jak uzasadnić własne lenistwo, chociaż, czy aby na pewno to było tylko lenistwo?
w zeszłą sobotę nic nie zapowiadało dramatu, zrobiłem fajny trening,
lekkie LT 1/3/4/3/1 min i ostatnie 20 sekund z ostatniej minutówki
poleciałem sobie w „luźno w trupa jak piotruś krupa”
btw, kto te powiedzenie jeszcze tutj pamięta?
chyba już niewiele osób o ile w ogóle ktoś.
dostałem w nagrodę srebrny przełom, prawie bohater roku.
tuż po tym treningu zaczęło padać potem marznąć,
a potem już całe te powyższe combo.
dla mnie problemem jest to, że pracuje na wielkim magazynie, na którym są ze względu na dostawy praktycznie non stop otwarte bramy.
bodajże trzy z różnych stron.
więc temperatura w środku, niestety nie za wiele różni się od tej na zewnątrz.
jest cieplej.
ciut.
o ile 3 lub cztery stopnie więcej niż na dworze to lepiej.
ze względu na specyfikę pracy, biurko z kompem mam też ustawione na hali.
a nie w zamkniętym pomieszczeniu.
i te minus trzy do minus pięć codzienne na dworze,
zabiły mnie totalnie.
tym bardziej, że niestety, zamiast targać jakieś kartony, większość dni spędzałem
na pracy z komputerem.
z grzejnikiem między nogami, z rękawiczkami na palcach zmarznięty jak
kuropatwa traciłem motywację do czegokolwiek.
nie pomagały też zlodowaciałe chodnikiem chęci wyjścia na trening.
ale to była tylko dodatkowa wymówka.
niemoc jaka mnie ogarnęła w zeszłym tygodniu była przerażająca.
po 8 godzinach w lodówce moim jedynym pragnieniem, było nalać gorącej wody do termofora i iść do łóżka.
za to na ogrodzie wyglądało to pięknie.
nie poddałem się całkiem do końca, bo w środę, zmarznięty i wypluty przez fabrykę,
wyszedłem jednak na jakieś rozbieganie, ale tylko w środę.
czwartek w związku z wyjazdem do ambasady był wolny,
a piątek nie dałem rady znów.
dałem radę wypić cztery piwa.
w łóżku.
obłożony kotami i termoforem.
myśl o wyjściu na trening mnie przerażała.
tak wiem, że jest zima, że dużo ludzie ma grzej, że biega i nie patrzy.
ale ja nie patrzę na nikogo.
tutaj piszę o tym co się dzieje u mnie.
nie przyrównuje i nie porównuje się do nikogo.
walczę lub poddaje się własnym słobością
a ten raz przegrałem.
i nawet mi tego nie żal.
wczoraj wyszedłem, ubrałem kupione jeszcze jesienią terenowe adidasy
swja drogą, bardzo polecam, ja kupiłem na wyprzedaży adidasa za f82.
są niezwykle lekkie jak na buty w teren w rozmiarze 42 waza 232 gramy,
świetnie leża na nodze i ogólne w teren rewelacja.
sprawdziły się też na wczorajszym śniegu i dzisiejszym lodzie.
bo idzie wiosna.
z piątkowych -6 zostało dziś rano -1 i nad kanałem topniejący śnieg
zamienił się miejscami w lodowisko.
i mnie dziś zmiótł z planszy.
4x8min po około 5/km po prostu mnie zniszczyło.
nie wiem o co chodzi, mam nadzieję, że to ten lód bo jak wróciłem do
domu, to siadłem na schodach i chciało mi się płakać z wyrąbania.
nie mialem sił ściągnąć słuchawek z uszu.
bywa.
ten tydzień 3 treningi.
tylko lub aż.
na jutro w nagrodę dostałem wolne.
cieszy mnie to niezmiernie.
czuj czuj czuwaj.
komenty : viewtopic.php?f=28&t=64974