LINK - Polar Flow
LINK - Strava
Wieczorem wybrałem się z kolegą na tę samą 333m bieżnię do Jastrzębia. Ciepło, słonecznie, przyjemnie. Ludu masa, jakiś trening dla dzieciaków, jakieś byczki po boku trenują kalistenikę, kilka dziewczyn truchta powolutku i z gracją, ale oczywiście wszystkie zajmują pierwszy tor.


Umówiliśmy się z Tomkiem dziś na ściganie każdy w swoim tempie. Raczej nie miałem wielkich szans, bo kolega jest z dużo wyższego poziomu ode mnie, jest typowym szybkościowcem, w szczycie formy atakowałby pewnie sub3, tyle że ostatnio bardzo niewiele biegał. Celowałem w wynik poniżej 3:20, a po cichu marzyło mi się nawet 3:15. Przez kilka tygodni trochę się obiegałem i czułem się już mocniejszy, choć typowo pod 1 km niewiele zrobiłem, trochę przebieżek i krótkich podbiegów.
Odpoczęliśmy w marszu jakiś 1 km, chwila na złapanie oddechu, stajemy na linii, bez zbednęj filozofii ruszamy. Biegnę po wewnętrznej, Tomek oczywiście cwany lis ustawił się za moimi plecami. Zostawiłem go spory kawałek z tyłu, odkrzyknął coś, że ma nogi jak z galarety. Biegłem początek na czuja bez specjalnego patrzenia na zegarek, bo pokazywałby bzdury. Zalapowałem pierwsze kółko w 01:06.7, czyli w sam raz na 3:20. Czuję, że jest wymagająco, ale nie ma jeszcze zajezdni, choć płuca wentylują jak u psa po długim spacerze. Drugie kółko jakoś przespałem i wpadło wolniej niż 1:10... Już nie pamiętam dokładnie, czy byłem aż tak styrany, ale chyba nie, po prostu nie umiałem chyba się zmusić do maksymalnego wysiłku. Oczywiście cała piękna technika biegu poszła gdzieś na grzyby i musiałem wyglądać jak kaczka, starając się biec jak najszybciej. Oddech już maksymalny, ale w nogach nie czuć betonu. Pod koniec okrążenia musiałem wcisnąć się od wewnętrznej przed dziewczynę na pierwszym torze. Nie blokowała specjalnie drogi, ale chyba była mocno zdziwiona. Tomek ciągle daleko za plecami. Gdy zalapowałem drugie okrążenie, stwierdziłem, że jest zdecydowanie za wolno i muszę teraz odpalać rakietę. Na łuku wyprzedziłem jeszcze jedną dziewczynę na pierwszym torze, specjalnie tu też chyba nie straciłem. Oddechowo jest bardzo wymagająco, płuca palą, ale nogi nic a nic. Na przedostatniej prostej Tomek zaczął mnie ostro gonić, chłopak ma mega sprinterski finisz i na łuku mnie wyprzedził jak starą furmankę, mimo że biegłem dużo szybciej niż wcześniej. Traciłem kolejne metry, ostatnia prosta już na 110% możliwości. Ostatnie kółko wpadło najszybciej, poniżej 1:06.
Za linią mety o dziwo utrzymałem się na nogach, ale szukanie przycisku stop w zegarku zajęło mi chyba wieki.

Ale muszę popracować nad refleksem, bo na początku treningu w Polar Flow też widzę, że bieg zaczyna się dopiero po ~3 sekundach? Na końcu też może z sekundkę straciłem. A wg Strava moving time to 3:17. WTF? Też tak macie?
Po treningu jeszcze 3 km schłodzenia w truchcie i wio do domu. Myślę, że w czerwcu podejmę jeszcze jedną próbę złamania 3:20.

3:23 - 1,00 km ~ 173 bpm (max 184).
PS. Oczywiście znowu zegarek pokazał mniej niż 1 km, ale bieżnia jest odmierzona. Koledze pokazało 1,05 km

Okrążenia:
1:06,7
1:10,6
1:05,8