Dziś był II Półmaraton Kampinoski. Dobiegłem i to nie ostatni. Ale nie czuję się wygranym.
Pierwotny plan był, aby biec 7:30 min/km, ale ostatnie przebieżki po lesie pokazywały raczej 6:40 - 6:50, więc postanowiłem zaryzykować i pobiec okolice 7:00 min/km licząc, że może uda się złamać 2:30 na półmaratonie.
Wybrałem akurat ten półmaraton, bo:
a) w lesie - czyli po miękkim,
b) limit czasu był 4h (a więc duża szansa ukończenia).
Dosyć szybko od startu droga zrobiła się wąska i nie było co liczyć na wyprzedzanie, albo dawanie się wyprzedzać i tak poleciałem 6:41 - tuż z przodu różowa bluzka biegaczki, a tuż z tyłu - oddech biegacza. Ani zwolnić, ani przyspieszyć. No i tak biegnąc 6:41 zdecydowałem, że mając taki zapas czasu powinno się udać klepnąć 2:30h.
Wszystko szło REWELACYJNIE, chociaż wyjątkowo słabo czułem się na nogach - myślę, że moje delikatne biegi w ostatnim tygodniu były jednak zbyt męczące.
Na 17. kilometrze spotkało mnie całkowite porażenie. Prawa kostka wyła z bólu niezależnie jak bym stawiał nogę, a kręgosłup cierpiał w odcinku lędźwiowym. (Trochę się przestraszyłem kręgosłupa, bo jestem kilka lat po operacji L5/S1). A noga też wcale mnie nie ucieszyła. Wiem, że dobiegnę, ale w środę lecę na niemal 2 tygodnie z rodziną i jestem jedyny, który może dźwigać walizki i dziecko. Kontuzjowana noga na pewno by w tym nie pomogła.
Na 17km zacząłem zwalniać i na jakiś czas pomogło. Jednak na dalszej drodze musiałem wymyślić sposób odpoczynku. Kondycja dawała radę, ale noga - nie. Przypomniałem sobie metodę biegania Gallowaya... i przyznaję musiałem nieco przemaszerować. Szacuję, że szedłem jakieś w sumie 800 metrów. Znalazłem się na mecie.
Ten fragment marszu (a dokładnie chyba 3 fragmenty) zabrał mi całą radość z osiągnięcia mety.
2:31:08 i to mój życiowy rekord w półmaratonie.
Nie dałem rady zjeść posiłku, który serwowali organizatorzy - bo tak byłem zmęczony. A był GORĄCY makron z mięsem.
W drodze powrotnej wymiotowałem dwa razy, a w domu padłem na łóżko i dopiero godzinny sen postawił mnie jako-tako na nogi.
Błędy:
- za ostre bieganie w tygodniu przed zawodami,
- za małe rozbieganie dłuższych dystansów przed półmaratonem (szacuję, że powinienem zrobić co najmniej 4 - 5 biegi na 15km przed atakiem na półmaraton),
- niepotrzebnie (i za szybko) zjedzony banan przed samym biegiem,
- żel energetyczny (spożyty prewencyjnie około 10km) popity izotonikiem słodzikowym (natłok słodkości zabił mój żołądek) - następnym razem - tylko woda,
- niesłusznie przyspieszenie na początku i złamanie planu biegowego (też bym dobiegł 2:3x, ale bym pewnie nie był tak zmęczony i biegł całość).
W każdym razie - wiem co zrobić przed następnym półmaratonem, a zdaje się, że coś na zimę jest organizowane w czapkach Św. Mikołaja.
Bieg bardzo mi pasował. Trenuję w Lesie Kabackim, więc Puszcza Kampinoska jest dosyć bliska mojemu treningowi, chociaż "u nas" nie ma aż tyle korzeni, gałęzi, itp.
Ludzie na biegu - bardzo pozytywnie nastawieni i raczej wyluzowani. Pewnie to, że trasa nie była atestowana dało możliwość biegu rekreacyjnego, a nie gonienia rekordu świata.