Skoor - masochizm Rolli-fikowany
Moderator: infernal
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
25.03.17 - I Bieg o Puchar Leszka Bebło
Ok. Wiec po kolei. Trasa nie byla asfaltowa w wiekszosci. Asfaltu bylo ze 3km reszta to ubity szutr i troche blota. Lapowalem co 2km i tak tez bede opisywal.
1. Na starcie ustawilem sie troche kiepsko bo zagadalem sie z kolega przez co stracilem juz na poczatku 6s do peletonu z ktorym chcialem biec. Zanim przedarlem sie przez cizbe to mialem straty juz z 80m. Postanowilem nie gonic tylko robic swoje. Pierwszy km to lekko blotnista droga i wiatr w plecy, pozniej 500m po wiekszym blocie i dalej po asfalcie ciagle z wiatrem w plecy. Tempo 3:50.
2. Jakies 1,2km asfaltem z wiatrem i 800m z silnym wiatrem bocznym, ta czesc cala asfaltem. Bieglo sie dosc dobrze. Moj peleton nie odchodzil, nawet troche sie zblizal, ale niewiele. Tempo 3:50
3. Ze 300m dalej asfaltem z bocznym wiatrem i reszta szutrem pod wiatr. Ciagle kogos dochodzilem czulem sie przyzwoicie chociaz wiatr dawal sie we znaki bo byl mocny. Bieglismy wzdluz walu. Tempo troche spadlo 3:54
4. Wyprzedzilem kogo mialem i caly czas pod wiatr z tym ze korona walu, caly czas szutr (to akurat nie przeszkadzalo) ale wiatr tu juz konkretnie przeszkadzal. Zaczela mnie lapac kolka, wyprzedzilem jeszcze 2 zawodnikow i staralem sie biec tak zeby kolka mnie nie sciela. Zaczely pojawiac sie czarne mysli i lekki dol mentalny, ze nie idzie tak jak mialo isc. Tempo 4:07.
5. Dalej kolo walu i dalej pod wiatr przez jakis kilometr, pozniej wbieg na wal i nawrotka na druga strone(200m) i dalej juz z wiatrem. Na tym laoie doszlo mnie 2 zawodnikow ktorych wczesniej wyprzedzilem. Schowalem sie za jednym z nich i chwile odpoczywalem. Troche sie pokasalismy. Troche ja wyprzedzalem, troche on. Koniec koncow wyprzedzilem i odszedlem mu i znowu bieglem sam. Tempo 4:07
6. Ostatnie 1,7km spialem dupe i przyspieszylem. dalej wiekszosc szutru i z 300m asfaltu na koncu. Tempo 3:49. Koniec koncow jak pisalem 46:03 na 11,7km, tempo srednie 3:56 czyli niewiele lepsze niz z ciaglego na treningu.
Miejsce open dosc wysokie bo 26, 12 w kategorii. Wyprzedzilem sporo osob szybszych niz ja w poprzednim sezonie do czesci sie zblizylem czyli generalnie wychodzi na to, ze poszlo przyzwoicie bo na czas ze wzgledu na warunki nie patrze. Niby dobrze, a ja czuje ze cos nie do konca zagralo tak jak trzeba. Niby wegle byly, bylem wyspany, posilek zjadlem lekki i weglowy, kupe strzelilem. Niby wszystko dopiete i jakos tak czuje, ze ten bieg mi nie wyszedl...
Ok. Wiec po kolei. Trasa nie byla asfaltowa w wiekszosci. Asfaltu bylo ze 3km reszta to ubity szutr i troche blota. Lapowalem co 2km i tak tez bede opisywal.
1. Na starcie ustawilem sie troche kiepsko bo zagadalem sie z kolega przez co stracilem juz na poczatku 6s do peletonu z ktorym chcialem biec. Zanim przedarlem sie przez cizbe to mialem straty juz z 80m. Postanowilem nie gonic tylko robic swoje. Pierwszy km to lekko blotnista droga i wiatr w plecy, pozniej 500m po wiekszym blocie i dalej po asfalcie ciagle z wiatrem w plecy. Tempo 3:50.
2. Jakies 1,2km asfaltem z wiatrem i 800m z silnym wiatrem bocznym, ta czesc cala asfaltem. Bieglo sie dosc dobrze. Moj peleton nie odchodzil, nawet troche sie zblizal, ale niewiele. Tempo 3:50
3. Ze 300m dalej asfaltem z bocznym wiatrem i reszta szutrem pod wiatr. Ciagle kogos dochodzilem czulem sie przyzwoicie chociaz wiatr dawal sie we znaki bo byl mocny. Bieglismy wzdluz walu. Tempo troche spadlo 3:54
4. Wyprzedzilem kogo mialem i caly czas pod wiatr z tym ze korona walu, caly czas szutr (to akurat nie przeszkadzalo) ale wiatr tu juz konkretnie przeszkadzal. Zaczela mnie lapac kolka, wyprzedzilem jeszcze 2 zawodnikow i staralem sie biec tak zeby kolka mnie nie sciela. Zaczely pojawiac sie czarne mysli i lekki dol mentalny, ze nie idzie tak jak mialo isc. Tempo 4:07.
5. Dalej kolo walu i dalej pod wiatr przez jakis kilometr, pozniej wbieg na wal i nawrotka na druga strone(200m) i dalej juz z wiatrem. Na tym laoie doszlo mnie 2 zawodnikow ktorych wczesniej wyprzedzilem. Schowalem sie za jednym z nich i chwile odpoczywalem. Troche sie pokasalismy. Troche ja wyprzedzalem, troche on. Koniec koncow wyprzedzilem i odszedlem mu i znowu bieglem sam. Tempo 4:07
6. Ostatnie 1,7km spialem dupe i przyspieszylem. dalej wiekszosc szutru i z 300m asfaltu na koncu. Tempo 3:49. Koniec koncow jak pisalem 46:03 na 11,7km, tempo srednie 3:56 czyli niewiele lepsze niz z ciaglego na treningu.
Miejsce open dosc wysokie bo 26, 12 w kategorii. Wyprzedzilem sporo osob szybszych niz ja w poprzednim sezonie do czesci sie zblizylem czyli generalnie wychodzi na to, ze poszlo przyzwoicie bo na czas ze wzgledu na warunki nie patrze. Niby dobrze, a ja czuje ze cos nie do konca zagralo tak jak trzeba. Niby wegle byly, bylem wyspany, posilek zjadlem lekki i weglowy, kupe strzelilem. Niby wszystko dopiete i jakos tak czuje, ze ten bieg mi nie wyszedl...
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
26.03.17 - TMŻ+BR
Takie tam truchtu truchtu pierdu pierdu. 6km z żonką w tempie ~7/km i 6km w okolicy 5/km. W sumie wyszło 12km po 6:10/km. Nawet przyjemnie się truchtało.
Takie tam truchtu truchtu pierdu pierdu. 6km z żonką w tempie ~7/km i 6km w okolicy 5/km. W sumie wyszło 12km po 6:10/km. Nawet przyjemnie się truchtało.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
28.03.16 - 21km 4:50/km (LC)
Pewnie zastanawiacie się co oznacza LC w opisie treningu. Nie? I tak napiszę LC czyli low carb. Od jakiegoś czasu dietę konsultuję z Bogilem i za jego namową postanowiłem, że pobawię się w rotowanie węglami w treningu. Ma to pomóc w zwiększeniu VO2max co powinno się przełożyć na większą efektywność biegu. No zobaczymy. Na tą chwilę efekt jest taki, że takie wybieganie jak dziś od połowy dystansu zaczyna się robić ciężkie, a po 3/4 to walka o ogień Tak było właśnie dzisiaj. Już od samego początku biegło się ciężej niż zwykle, a z każdym kilometrem tej ciężkości dochodziło. Do 10km było jeszcze dość znośnie, ale później już tylko co raz bardziej nieprzyjemnie. Do tego od 12km złapałem wmordewinda który towarzyszył mi już w zasadzie do końca.
Podsumowując, ciężki trening. Nawet mój garmin tak twierdzi i wyjątkowo się z nim zgadzam Jest jednak jeden plus dodatni. W poprzednią niedzielę biegłem podobny trening też na LC i tam, raz, że było ciężko to miałem mega zjazd energetyczny na pół dnia. Dziś w zasadzie ochłonąłem o biegu i egzystuje dalej.
21km, Tempo średnie 4:48/km tętno średnie 151bpm
Aha, po skończonym biegu lekko bolało mnie gardło. Widać, że układ oddechowy musiał popracować ciężej niż zwykle.
Pewnie zastanawiacie się co oznacza LC w opisie treningu. Nie? I tak napiszę LC czyli low carb. Od jakiegoś czasu dietę konsultuję z Bogilem i za jego namową postanowiłem, że pobawię się w rotowanie węglami w treningu. Ma to pomóc w zwiększeniu VO2max co powinno się przełożyć na większą efektywność biegu. No zobaczymy. Na tą chwilę efekt jest taki, że takie wybieganie jak dziś od połowy dystansu zaczyna się robić ciężkie, a po 3/4 to walka o ogień Tak było właśnie dzisiaj. Już od samego początku biegło się ciężej niż zwykle, a z każdym kilometrem tej ciężkości dochodziło. Do 10km było jeszcze dość znośnie, ale później już tylko co raz bardziej nieprzyjemnie. Do tego od 12km złapałem wmordewinda który towarzyszył mi już w zasadzie do końca.
Podsumowując, ciężki trening. Nawet mój garmin tak twierdzi i wyjątkowo się z nim zgadzam Jest jednak jeden plus dodatni. W poprzednią niedzielę biegłem podobny trening też na LC i tam, raz, że było ciężko to miałem mega zjazd energetyczny na pół dnia. Dziś w zasadzie ochłonąłem o biegu i egzystuje dalej.
21km, Tempo średnie 4:48/km tętno średnie 151bpm
Aha, po skończonym biegu lekko bolało mnie gardło. Widać, że układ oddechowy musiał popracować ciężej niż zwykle.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
30.03.17 - 18km 4:40/km (LC)
No ten tego, wungla jak bylo malo tak jest malo dalej, ale dzis bieglo sie bardzo dobrze. Powiedzialbym wrecz, ze rewelacyjnie. Bylo tak fajnie, ze o 12s/km szybciej niz powinienem Od samego poczatku czulem roznice w biegu. Byc moze we wtorek Leszek Bebło siedzial jeszcze w kosciach Nie moge powiedziec zebym czul dzisiaj jakis kryzys, owszem od 16km zrobilo sie deczko ciezej, ale generalnie szlo bezproblemowo. Calosc wyszla jak juz napisalem, za szybko bo w tempie 4:28/km i tetnie srednim identycznym jak we wtorek czyli 151bpm.
No ten tego, wungla jak bylo malo tak jest malo dalej, ale dzis bieglo sie bardzo dobrze. Powiedzialbym wrecz, ze rewelacyjnie. Bylo tak fajnie, ze o 12s/km szybciej niz powinienem Od samego poczatku czulem roznice w biegu. Byc moze we wtorek Leszek Bebło siedzial jeszcze w kosciach Nie moge powiedziec zebym czul dzisiaj jakis kryzys, owszem od 16km zrobilo sie deczko ciezej, ale generalnie szlo bezproblemowo. Calosc wyszla jak juz napisalem, za szybko bo w tempie 4:28/km i tetnie srednim identycznym jak we wtorek czyli 151bpm.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
31.03.17 - 18km - 1km 4:40/km + 1min. szybko (LC)
Cieeeeezko! Kwestia tego pewnie, ze pobieglem za szybko bo 1km po 4:40 czesto wychodzil po 4:30 zwlaszcza w pierwszej czesci gdzie wialo w plecy. W minute szybka, przebiegalem od 260m do 280, a w porywach 290m czyli takie okolo T10, a mialo byc srednioszybko. Tylko co to jest srednioszybko zapomnialem dopytac dokladnie Ostatnie kilometry juz oslablem bo caly czas pod wiatr bylo i siadlo tempo kilometra wolnego, ale caly czas mniej wiecej trzymalem dystans szybkiej minuty. Koniec koncow na papierze wyszedl bardzo podobny trening do wczorajszego bo tempo srednie i dystans identyczne, jedynie tetno wyzsze o 2bpm, wle to tylko na papierze bo vaktycznie wrocilem z tego treningu umordowany.
Dzis refeed. Mimo, ze jutro nie ma akcentu zrobilem sobie dzien wysoki.
Cieeeeezko! Kwestia tego pewnie, ze pobieglem za szybko bo 1km po 4:40 czesto wychodzil po 4:30 zwlaszcza w pierwszej czesci gdzie wialo w plecy. W minute szybka, przebiegalem od 260m do 280, a w porywach 290m czyli takie okolo T10, a mialo byc srednioszybko. Tylko co to jest srednioszybko zapomnialem dopytac dokladnie Ostatnie kilometry juz oslablem bo caly czas pod wiatr bylo i siadlo tempo kilometra wolnego, ale caly czas mniej wiecej trzymalem dystans szybkiej minuty. Koniec koncow na papierze wyszedl bardzo podobny trening do wczorajszego bo tempo srednie i dystans identyczne, jedynie tetno wyzsze o 2bpm, wle to tylko na papierze bo vaktycznie wrocilem z tego treningu umordowany.
Dzis refeed. Mimo, ze jutro nie ma akcentu zrobilem sobie dzien wysoki.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
01.04.17 - 10km 5/km
No tak to ja moge biegac. Luuuuuzno i przyjemnie. Srednia 4:59/km tetno srednie 129bpm. Pamietam czasy, ze zeby srednie tetno wynosilo 137 musialem slimaczyc sie po 6:15
No tak to ja moge biegac. Luuuuuzno i przyjemnie. Srednia 4:59/km tetno srednie 129bpm. Pamietam czasy, ze zeby srednie tetno wynosilo 137 musialem slimaczyc sie po 6:15
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
02.04.17 - 20km 5/km + 3km 4/km
W sumie całkiem fajny trening. Biegło się fajnie i lekko tylko żołądek przeszkadzał. Coś mi zaszkodziło, przypuszczalnie ilość Gdzieś na 14km musiałem zaliczyć krzaki co mi się zdarzyło pierwszy raz w mojej biegowej karierze. Później już nie cisnęło na szczęście, ale skurcze i zgaga pozostały Doczłapałem grzecznie do 20km, średnia wyszła mniej więcej jak przykazano - koło 5/km i rozpocząłem szybkie 3km po 4/km. Pierwszy z nich wyszedł dość drętwo, ale co się dziwić po 20km dreptania. Później się rozruszałem i kolejne 2 już wychodziły co raz szybciej.
1 10:09
2 10:00
3 10:01
4 9:51.4
5 10:01
6 10:01
7 9:52.9
8 9:56.1
9 9:52.6
10 10:01
11 0:44.8
12 4:01.4
13 3:55.1
14 0:19.4
15 3:54.3
Podsumowanie 1:52:39
Całość wyszła w tempie średnim 4:51/km i tętnie 132bpm
Później dokręciłem jeszcze 7km TMŻ-ta. Nie chciało mi się, ale ponoć kobiecie się nie odmawia. Wyszedł taki bieg regeneracyjny po 6:48/km. Teraz coś czuję prawą łydkę, muszę ją porolować delikatnie.
Kilometraż z tego tygodnia chyba rekordowy 97km
W sumie całkiem fajny trening. Biegło się fajnie i lekko tylko żołądek przeszkadzał. Coś mi zaszkodziło, przypuszczalnie ilość Gdzieś na 14km musiałem zaliczyć krzaki co mi się zdarzyło pierwszy raz w mojej biegowej karierze. Później już nie cisnęło na szczęście, ale skurcze i zgaga pozostały Doczłapałem grzecznie do 20km, średnia wyszła mniej więcej jak przykazano - koło 5/km i rozpocząłem szybkie 3km po 4/km. Pierwszy z nich wyszedł dość drętwo, ale co się dziwić po 20km dreptania. Później się rozruszałem i kolejne 2 już wychodziły co raz szybciej.
1 10:09
2 10:00
3 10:01
4 9:51.4
5 10:01
6 10:01
7 9:52.9
8 9:56.1
9 9:52.6
10 10:01
11 0:44.8
12 4:01.4
13 3:55.1
14 0:19.4
15 3:54.3
Podsumowanie 1:52:39
Całość wyszła w tempie średnim 4:51/km i tętnie 132bpm
Później dokręciłem jeszcze 7km TMŻ-ta. Nie chciało mi się, ale ponoć kobiecie się nie odmawia. Wyszedł taki bieg regeneracyjny po 6:48/km. Teraz coś czuję prawą łydkę, muszę ją porolować delikatnie.
Kilometraż z tego tygodnia chyba rekordowy 97km
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
04.04.17 - 3x5km 3:58/km p.3min
Wczoraj miałem dość ciężki dzień, dużo latania i załatwiania wszelakiego i nie wiedziałem czy uda mi się ten trening zrobić. Na szczęście wygospodarowałem trochę czasu jeszcze za dnia (wieczorem bym nie poszedł, nie chciałoby mi się zwłaszcza, że moja trasa nie jest oświetlona). Z racji ograniczonego czasu podjechałem na pętlę autem, zrobiłem 2km rozgrzewki i od razu pobiegłem interwały.
1.
1. 3:55.7
2. 3:57.0
0:19.1
3. 3:54.9
4. 3:56.7
0:19.4
5. 3:57.0
Zacząłem standardowo za szybko, ale dość szybko wyrównałem tempo. Generalnie biegło się dobrze i na luzie, co jakiś czas atakowała mnie zgaga ale delikatnie. Na nieparzystych było pod wiatr, ale nie jakiś ogromny, czuć go było na intensywności, ale bez dramatu. Przerwa 3min w lekkim truchcie i lecimy dalej.
2.
1. 3:54.2
0:19.6
2. 3:56.9
3. 3:58.8
0:19.5
4. 3:57.8
5. 3:57.8
Druga zaczęta znowu za szybko, ale tym razem nieparzyste z wiatrem więc i zacząć było łatwiej. Zgaga, zgaga, zgaga... Sam bieg dość luźny ale już lekko zmęczenie było czuć. Przerwa w marszu, ale tylko ze względu na to, że miałem się napić. W truchcie byłoby ciężko.
3.
1. 3:51.5
2. 3:59.6
0:19.6
3. 3:58.3
4. 3:56.1
0:19.4
5. 3:59.6
Za bardzo wypocząłem na przerwie bo nogi poniosły jak głupie. Wydawało mi się, że biegnie mi się wręcz łatwo mimo wiatru który znowu na nieparzystych wiał w paszczu. Na 2km lekko zwolniłem - jak się okazało, trochę za bardzo. Po 3km złapała mnie duszność, coś jak atak astmy przypuszczam... Znam to uczucie bo pojawiło się kilka razy podczas zawodów lub mocnego treningu, kilka spokojnych głębokich wdechów u puszcza. Dokończyłem bieg i zrobiłem jeszcze kilometr schłodzenia.
Generalnie treningu nie uważam za zajeżdżający, bardziej za męczący psychicznie, chociaż nogi dziś mam lekko zmęczone. Bardziej niż bieganie dokuczyła mi zgaga która po powrocie do domu nasiliła się do tego stopnia, że ciężko było mi zjeść kolacje i napić się czegoś ciepłego. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mi ona aż tak dokuczyła... Jeszcze dziś czuję, że mam podrażniony przełyk... MASAKRA.
Wczoraj miałem dość ciężki dzień, dużo latania i załatwiania wszelakiego i nie wiedziałem czy uda mi się ten trening zrobić. Na szczęście wygospodarowałem trochę czasu jeszcze za dnia (wieczorem bym nie poszedł, nie chciałoby mi się zwłaszcza, że moja trasa nie jest oświetlona). Z racji ograniczonego czasu podjechałem na pętlę autem, zrobiłem 2km rozgrzewki i od razu pobiegłem interwały.
1.
1. 3:55.7
2. 3:57.0
0:19.1
3. 3:54.9
4. 3:56.7
0:19.4
5. 3:57.0
Zacząłem standardowo za szybko, ale dość szybko wyrównałem tempo. Generalnie biegło się dobrze i na luzie, co jakiś czas atakowała mnie zgaga ale delikatnie. Na nieparzystych było pod wiatr, ale nie jakiś ogromny, czuć go było na intensywności, ale bez dramatu. Przerwa 3min w lekkim truchcie i lecimy dalej.
2.
1. 3:54.2
0:19.6
2. 3:56.9
3. 3:58.8
0:19.5
4. 3:57.8
5. 3:57.8
Druga zaczęta znowu za szybko, ale tym razem nieparzyste z wiatrem więc i zacząć było łatwiej. Zgaga, zgaga, zgaga... Sam bieg dość luźny ale już lekko zmęczenie było czuć. Przerwa w marszu, ale tylko ze względu na to, że miałem się napić. W truchcie byłoby ciężko.
3.
1. 3:51.5
2. 3:59.6
0:19.6
3. 3:58.3
4. 3:56.1
0:19.4
5. 3:59.6
Za bardzo wypocząłem na przerwie bo nogi poniosły jak głupie. Wydawało mi się, że biegnie mi się wręcz łatwo mimo wiatru który znowu na nieparzystych wiał w paszczu. Na 2km lekko zwolniłem - jak się okazało, trochę za bardzo. Po 3km złapała mnie duszność, coś jak atak astmy przypuszczam... Znam to uczucie bo pojawiło się kilka razy podczas zawodów lub mocnego treningu, kilka spokojnych głębokich wdechów u puszcza. Dokończyłem bieg i zrobiłem jeszcze kilometr schłodzenia.
Generalnie treningu nie uważam za zajeżdżający, bardziej za męczący psychicznie, chociaż nogi dziś mam lekko zmęczone. Bardziej niż bieganie dokuczyła mi zgaga która po powrocie do domu nasiliła się do tego stopnia, że ciężko było mi zjeść kolacje i napić się czegoś ciepłego. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mi ona aż tak dokuczyła... Jeszcze dziś czuję, że mam podrażniony przełyk... MASAKRA.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
06.04.17 - 3km 3:58/km
Po całym dniu siedzenia na zewnątrz na wietrze i deszczu oraz w samochodzie nie bardzo mi się chciało iść na trening, zwłaszcza, że nie wydawał mi się on szczególnie warzący na czymkolwiek. Marzyło mi się jakieś piwko bezalkoholowe i wyciągnięcie się na łóżku. Żonka (co by było gdyby nie ona) mnie jednak zmobilizowała i polazłem. Ciemno było już. Zrobiłem dobieg do mojej pętli, olałem ABC bo po ciemku bez oświetlenia średnio się to robi i poleciałem z biegu to 3km.
1. 4:01.8
2. 3:58.5
3. 3:56.6
Początkowo trochę to nie chciało zaskoczyć, widać jednak słabo rozgrzany byłem, później zatrybiło i poszło. Całkiem przyjemnie i fajnie się biegło. Nogi lekkie mimo noszenia przez cały dzień 1kg glanów Po szybszym odcinku zwolniłem do BS i w tempie ~4:40 (całkiem komfortowo, tętno spadło do 137-140) wróciłem do domu. Jednym zdaniem: Dobrze jest, nie trza psuć.
Od środy robię lekkie ładowanie zwiększając dzienną dawkę węgli. Dzisiaj będzie ich największa ilość przy jednoczesnym maksymalnym okrojeniu tłuszczy. Natomiast jutro, po 3 dniowym ładowaniu dzień niski, ale z okrojonymi tłuszczami i lekko podbitymi węglami.
Po całym dniu siedzenia na zewnątrz na wietrze i deszczu oraz w samochodzie nie bardzo mi się chciało iść na trening, zwłaszcza, że nie wydawał mi się on szczególnie warzący na czymkolwiek. Marzyło mi się jakieś piwko bezalkoholowe i wyciągnięcie się na łóżku. Żonka (co by było gdyby nie ona) mnie jednak zmobilizowała i polazłem. Ciemno było już. Zrobiłem dobieg do mojej pętli, olałem ABC bo po ciemku bez oświetlenia średnio się to robi i poleciałem z biegu to 3km.
1. 4:01.8
2. 3:58.5
3. 3:56.6
Początkowo trochę to nie chciało zaskoczyć, widać jednak słabo rozgrzany byłem, później zatrybiło i poszło. Całkiem przyjemnie i fajnie się biegło. Nogi lekkie mimo noszenia przez cały dzień 1kg glanów Po szybszym odcinku zwolniłem do BS i w tempie ~4:40 (całkiem komfortowo, tętno spadło do 137-140) wróciłem do domu. Jednym zdaniem: Dobrze jest, nie trza psuć.
Od środy robię lekkie ładowanie zwiększając dzienną dawkę węgli. Dzisiaj będzie ich największa ilość przy jednoczesnym maksymalnym okrojeniu tłuszczy. Natomiast jutro, po 3 dniowym ładowaniu dzień niski, ale z okrojonymi tłuszczami i lekko podbitymi węglami.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
08.04.17 - 5km BS + 4x60m spr.
Hmmm... Dziwnie sie bieglo, nogi jakies sztywne mialem. Tetno niskie, ale nogi... Rozruszalem sie dopiero na sprintach. Mam nadzieje, ze to tylko efekt ostatnich dni z wieksza iloscia jedzenia. Dzisiaj dzien niski i spac poloze sie lekko glodny. Jutro jakies lekkie sniadanie kolo 6 i jazda do Rzeszowa.
Hmmm... Dziwnie sie bieglo, nogi jakies sztywne mialem. Tetno niskie, ale nogi... Rozruszalem sie dopiero na sprintach. Mam nadzieje, ze to tylko efekt ostatnich dni z wieksza iloscia jedzenia. Dzisiaj dzien niski i spac poloze sie lekko glodny. Jutro jakies lekkie sniadanie kolo 6 i jazda do Rzeszowa.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
09.04.17 - 10. PKO Półmaraton Rzeszowski
Co miało być powiedziane o tym biegu zostało powiedziane, ja opiszę tylko przebieg owego wydarzenia (masz Łukasz buźkę)
Z soboty na niedzielę spałem źle, raz - że nie mogłem usnąć, dwa - jak już usnąłem to śniły mi się głupoty Wstałem o 6 wyprowadziłem sukę, zjadłem białą bułę z dżemem truskawkowym made by Teściowa i zacząłem powoli zbierać się do wyjazdu. Koło 9:30 byłem na miejscu, odebrałem pakiet, przebrałem się, pogadałem z Norbertem. O 10:30 kofeina i na rozgrzewkę. Potruchtałem sobie około 2km i ustawiłem się na starcie. Stanąłem na początku i o 11 wystartowałem. Zegarek puściłem od razu z sygnałem startu (Jak się później okazało na starcie straciłem 7s) i pobiegłem. Chwilę się trzeba było przepychać, ale po kilkuset metrach było już luźno. Biegło się dość dobrze. Nie szarpałem tempem, jak mnie ktoś wkurzał (co chwilę charkający i plujący koleś) to go wyprzedzałem. Tak się to toczyło na spokojnie do 6km gdzie doszedł mnie jeden kolega. Na pytanie na ile biegnie odpowiedział, że na 1:24. Stwierdziłem, że dobry będzie do siedzenia mu na plecach bo życiówkę ma 1:22 i będzie się na kim powieść, ostatecznie jednak po za szybkim kilometrze podziękowałem za współpracę bo kilometr ten wyszedł za szybko jak na mój plan (3:53). Dalej postanowiłem lecieć swoje czyli trzymać okolice 3:58 jak da radę, lub okolic jak coś się będzie działo. Tak radośnie minęły kolejne kilometry. Na 10 nie zlapowałem bo przegapiłem chorągiewkę albo jej nie było, a na 11km miałem czas 43:35 i wtedy zacząłem drugie okrążenie. W okolicy 12km dogonił mnie zawodnik z mojej wsi którego obiegałem ostatnio na 12km więc siadłem mu na plecy. Zaczęło robić się ciężko, ale nie było dramatu. Dobrze było mi ciągnąć za kimś i chwilę nie myśleć o tym jak biegnę, zwłaszcza, że tempo wychodziło dobre. Na 15km zameldowałem się z czasem 59:49 (-7s ze startu czyli szło ok). Fajnie pomyślałem, trzymać się tylko kolegi ze wsi i będzie dobrze, a na koniec zrobi się finisz i się odejdzie na kilka sekund. Na 16km gdzieś tam lekko chwycił skurcz, ale zaraz puścił, walczyłem jeszcze o trzymanie tempa kolegi, ale ten dalej przyśpieszał. Na 17km zaczęły się dziać cyrki z łydkami, lekki podbieg czy zbieg, czy zmiana tempa powodowały skurcze, nie mocne i długotrwałe, ale dokuczliwe. No i dawały takiego stresa, że jak już złapią to nie puszczą i tak już biegłem cudując z lądowaniem żeby nie złapały. Tempo siadło, tętno spadło i tak dotoczyłem się do mety w 1:25:50 netto. Tyle.
1km 4:02.5 4:02.5 1.01
2km 3:57.2 7:59.7 1.00
3km 4:05.3 12:05 1.04
4km 3:53.9 15:59 0.96
5km 4:07.3 20:06 1.04
6km 4:01.7 24:08 1.01
7km 3:53.9 28:02 1.01
8km 4:02.8 32:05 1.01
9km 3:59.6 36:04 0.99
10,11km 7:30.7 43:35 1.86
12km 4:01.9 47:37 1.00
13,14km 6:50.9 54:28 1.72
-- 1:20.9 55:48 0.34
15km 4:00.2 59:49 1.02
16,17km 8:36.9 1:08:26 2.12
18km 4:08.2 1:12:34 0.98
19,20km 8:47.2 1:21:21 2.03
21,1km 4:37.0 1:25:58 1.13
Co miało być powiedziane o tym biegu zostało powiedziane, ja opiszę tylko przebieg owego wydarzenia (masz Łukasz buźkę)
Z soboty na niedzielę spałem źle, raz - że nie mogłem usnąć, dwa - jak już usnąłem to śniły mi się głupoty Wstałem o 6 wyprowadziłem sukę, zjadłem białą bułę z dżemem truskawkowym made by Teściowa i zacząłem powoli zbierać się do wyjazdu. Koło 9:30 byłem na miejscu, odebrałem pakiet, przebrałem się, pogadałem z Norbertem. O 10:30 kofeina i na rozgrzewkę. Potruchtałem sobie około 2km i ustawiłem się na starcie. Stanąłem na początku i o 11 wystartowałem. Zegarek puściłem od razu z sygnałem startu (Jak się później okazało na starcie straciłem 7s) i pobiegłem. Chwilę się trzeba było przepychać, ale po kilkuset metrach było już luźno. Biegło się dość dobrze. Nie szarpałem tempem, jak mnie ktoś wkurzał (co chwilę charkający i plujący koleś) to go wyprzedzałem. Tak się to toczyło na spokojnie do 6km gdzie doszedł mnie jeden kolega. Na pytanie na ile biegnie odpowiedział, że na 1:24. Stwierdziłem, że dobry będzie do siedzenia mu na plecach bo życiówkę ma 1:22 i będzie się na kim powieść, ostatecznie jednak po za szybkim kilometrze podziękowałem za współpracę bo kilometr ten wyszedł za szybko jak na mój plan (3:53). Dalej postanowiłem lecieć swoje czyli trzymać okolice 3:58 jak da radę, lub okolic jak coś się będzie działo. Tak radośnie minęły kolejne kilometry. Na 10 nie zlapowałem bo przegapiłem chorągiewkę albo jej nie było, a na 11km miałem czas 43:35 i wtedy zacząłem drugie okrążenie. W okolicy 12km dogonił mnie zawodnik z mojej wsi którego obiegałem ostatnio na 12km więc siadłem mu na plecy. Zaczęło robić się ciężko, ale nie było dramatu. Dobrze było mi ciągnąć za kimś i chwilę nie myśleć o tym jak biegnę, zwłaszcza, że tempo wychodziło dobre. Na 15km zameldowałem się z czasem 59:49 (-7s ze startu czyli szło ok). Fajnie pomyślałem, trzymać się tylko kolegi ze wsi i będzie dobrze, a na koniec zrobi się finisz i się odejdzie na kilka sekund. Na 16km gdzieś tam lekko chwycił skurcz, ale zaraz puścił, walczyłem jeszcze o trzymanie tempa kolegi, ale ten dalej przyśpieszał. Na 17km zaczęły się dziać cyrki z łydkami, lekki podbieg czy zbieg, czy zmiana tempa powodowały skurcze, nie mocne i długotrwałe, ale dokuczliwe. No i dawały takiego stresa, że jak już złapią to nie puszczą i tak już biegłem cudując z lądowaniem żeby nie złapały. Tempo siadło, tętno spadło i tak dotoczyłem się do mety w 1:25:50 netto. Tyle.
1km 4:02.5 4:02.5 1.01
2km 3:57.2 7:59.7 1.00
3km 4:05.3 12:05 1.04
4km 3:53.9 15:59 0.96
5km 4:07.3 20:06 1.04
6km 4:01.7 24:08 1.01
7km 3:53.9 28:02 1.01
8km 4:02.8 32:05 1.01
9km 3:59.6 36:04 0.99
10,11km 7:30.7 43:35 1.86
12km 4:01.9 47:37 1.00
13,14km 6:50.9 54:28 1.72
-- 1:20.9 55:48 0.34
15km 4:00.2 59:49 1.02
16,17km 8:36.9 1:08:26 2.12
18km 4:08.2 1:12:34 0.98
19,20km 8:47.2 1:21:21 2.03
21,1km 4:37.0 1:25:58 1.13
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
11.04.17 - 8km 5/km
Potruchtalem dzis troche. Taka regeneracja. "Tam" bieglo sie fajnie a "z powrotem" juz mniej bo straszliwie wialo. Koniec koncow bieg wyszedl w zalozeniach. Po powrocie zjadlem dziwna potrawe o nazwie otreby gryczane i wstawajac od stolu poczulem, ze jednak nogi mam jeszcze zmeczone po niedzieli. W sumie czego sie bylo spodziewac.
Zdecydowanym plusem dodatnim tego polmaratonu jest to, ze przez ten jeden tydzien bez akcentu przestalo mnie wreszcie bolec biodro ktore meczylo mnie od lutego. Chociaz meczylo to moze za duzo powiedziane... Dokuczalo po akcentach. No, teraz juz nie dokucza.
Potruchtalem dzis troche. Taka regeneracja. "Tam" bieglo sie fajnie a "z powrotem" juz mniej bo straszliwie wialo. Koniec koncow bieg wyszedl w zalozeniach. Po powrocie zjadlem dziwna potrawe o nazwie otreby gryczane i wstawajac od stolu poczulem, ze jednak nogi mam jeszcze zmeczone po niedzieli. W sumie czego sie bylo spodziewac.
Zdecydowanym plusem dodatnim tego polmaratonu jest to, ze przez ten jeden tydzien bez akcentu przestalo mnie wreszcie bolec biodro ktore meczylo mnie od lutego. Chociaz meczylo to moze za duzo powiedziane... Dokuczalo po akcentach. No, teraz juz nie dokucza.
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
13.04.17 - 4x[200m(40s)+1600(6:10)+200(40s)] p.3:30
Siedzę w aucie i czekam aż gps złapie sygnał i widzę to:
Nie mogłem się powstrzymać żeby tego nie uwiecznić. Czy z takim tętnem "spoczynkowym" które na leżąco byłoby jeszcze niższe akcent może nie wyjść? Chyba nie
Z rana miałem podły nastrój, zostawiłem więc młode w domu i pojechałem na pętlę zaraz po wyjściu Frau do pracy. Wiedziałem, że jak pobiegam to będzie tylko lepiej i nie będę strzelał focha przez pół dnia. Po tym jak zajechałem na trasę a mój zegarek powiedział mi, że tylko 35 uderzeń dzieli mnie od zgonu wyszedłem na rozgrzewkę. Kilka metrów truchtu i myślę sobie... "Kurde ale POWER dzisiaj!". Nogi lekkie, podają jak głupie czy z wiatrem czy pod wiatr. Truchcik super. Po około 2km zrobiłem jeszcze ABC i takie ABC to pamiętam z 11.11. Nogi, że tak powiem, wypieprzały w kosmos Już wiedziałem, że będzie dobrze
1:
0:38.0
5:59.3
0:40.0
Pierwsze standardowo za szybko, ale całe wyszło w komforcie mimo, że ostatnie 600m z odcinka 1600 pod silny czołowy wiatr. Zmęczony czułem się dopiero po drugiej 200tce.
2:
0:39.0
6:01.1
0:39.4.
Podobnie jak pierwsze powtórzenie, z tym ,że ciężej biegło się 1600tkę na ostatnich 200-300m. Postanowiłem wtedy mocniej pilnować tempa przy następnych powtórzeniach
3:
0:40.8
6:05.0
0:39.5
Pierwsze 200m, bardzo fajnie i sprężyście. Fajne elastyczne wybicie. 1600m już pod większą kontrolą. Po 1000m byłem w czasie, ale pod wiatr jakoś samo mi się przyśpieszyło i wyszło za szybko i tak ostatnie 300m ciężkawe, ale bez zajezdni, a 200tka jak 200tka - poszła.
4:
0:40.3
6:06.8
0:37.8
Podobnie jak trzecie powtórzenie. Pierwsza 200tka dynamit w nogach. 1600 na kontroli jako takiej, a ostatnie 200m to już tak żeby skończyć
Przerwa trochę w marszu trochę w truchcie. Byłaby cała w truchcie ale coś tam miałem popijać w międzyczasie. Później schłodzenie które na luźnej łydce wychodziło w granicach 4:30-4:40.
Cud miód i grzyb dla stóp
Siedzę w aucie i czekam aż gps złapie sygnał i widzę to:
Nie mogłem się powstrzymać żeby tego nie uwiecznić. Czy z takim tętnem "spoczynkowym" które na leżąco byłoby jeszcze niższe akcent może nie wyjść? Chyba nie
Z rana miałem podły nastrój, zostawiłem więc młode w domu i pojechałem na pętlę zaraz po wyjściu Frau do pracy. Wiedziałem, że jak pobiegam to będzie tylko lepiej i nie będę strzelał focha przez pół dnia. Po tym jak zajechałem na trasę a mój zegarek powiedział mi, że tylko 35 uderzeń dzieli mnie od zgonu wyszedłem na rozgrzewkę. Kilka metrów truchtu i myślę sobie... "Kurde ale POWER dzisiaj!". Nogi lekkie, podają jak głupie czy z wiatrem czy pod wiatr. Truchcik super. Po około 2km zrobiłem jeszcze ABC i takie ABC to pamiętam z 11.11. Nogi, że tak powiem, wypieprzały w kosmos Już wiedziałem, że będzie dobrze
1:
0:38.0
5:59.3
0:40.0
Pierwsze standardowo za szybko, ale całe wyszło w komforcie mimo, że ostatnie 600m z odcinka 1600 pod silny czołowy wiatr. Zmęczony czułem się dopiero po drugiej 200tce.
2:
0:39.0
6:01.1
0:39.4.
Podobnie jak pierwsze powtórzenie, z tym ,że ciężej biegło się 1600tkę na ostatnich 200-300m. Postanowiłem wtedy mocniej pilnować tempa przy następnych powtórzeniach
3:
0:40.8
6:05.0
0:39.5
Pierwsze 200m, bardzo fajnie i sprężyście. Fajne elastyczne wybicie. 1600m już pod większą kontrolą. Po 1000m byłem w czasie, ale pod wiatr jakoś samo mi się przyśpieszyło i wyszło za szybko i tak ostatnie 300m ciężkawe, ale bez zajezdni, a 200tka jak 200tka - poszła.
4:
0:40.3
6:06.8
0:37.8
Podobnie jak trzecie powtórzenie. Pierwsza 200tka dynamit w nogach. 1600 na kontroli jako takiej, a ostatnie 200m to już tak żeby skończyć
Przerwa trochę w marszu trochę w truchcie. Byłaby cała w truchcie ale coś tam miałem popijać w międzyczasie. Później schłodzenie które na luźnej łydce wychodziło w granicach 4:30-4:40.
Cud miód i grzyb dla stóp
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
14.04.17 - 12km 5/km
Trening na zaliczenie. Nic specjalnie przyjemnego czy ciekawego. Po wczorajszym akcencie lekko podmeczony bylem, ale bez dramatu. Troche podobne odczucia mialem tydzien temu na spokojnej piatce przed HM. Bez szarpania wyszlo w zalozonym tempie. Teraz pakowanie i jazda do Tesciowej. Jutro wolne a w niedziele, swiateczny akcencik na biezni /)
Trening na zaliczenie. Nic specjalnie przyjemnego czy ciekawego. Po wczorajszym akcencie lekko podmeczony bylem, ale bez dramatu. Troche podobne odczucia mialem tydzien temu na spokojnej piatce przed HM. Bez szarpania wyszlo w zalozonym tempie. Teraz pakowanie i jazda do Tesciowej. Jutro wolne a w niedziele, swiateczny akcencik na biezni /)
- Skoor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9663
- Rejestracja: 03 maja 2013, 08:18
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
16.04.17 - 7km 3:46/km
Liczyłem na taki fajny dzień konia jak w czwartek. Przeliczyłem się. Już rozgrzewka szła wyraźnie ciężej niż ostatnio. ABC jakoś drętwo, ale wieloskoki wyszły fajnie i dynamicznie. Ustawiłem się na bieżni i ruszyłem do ciągłego. Straaaasznie wiało, ale jak to na bieżni połowę przeszkadzało, a połowę pomagało więc się tym nie przejmowałem jakoś. Początek jak zwykle lekko za szybko, po 400m byłem z jakimiś 3s zapasu, 800m na równo a pierwszy km zamknąłem w 3:48 czując, że jest ciężko. Drugi km też 3:48. Na trzecim zerwał się porywisty wiatr i spadł grad, tempo spadło do 3:54/km. Grad przeszedł, ale wiatr został, a ja byłem wykończony po 3km. Pociągnąłem jeszcze jeden kilometr w 4:02 i odpuściłem. No stanąłem, powiedziałem "pierdolę to" i poszedłem do żony która schowała się w budce sędziego przed wiatrem i gradem.
Po powrocie do domu zjadłem śniadanie(obfite) i ukręciłem sobie kogel-mogel z 6 żółtek i 12 łyżeczek cukru. A co! Święta jajeczne przecież!
Liczyłem na taki fajny dzień konia jak w czwartek. Przeliczyłem się. Już rozgrzewka szła wyraźnie ciężej niż ostatnio. ABC jakoś drętwo, ale wieloskoki wyszły fajnie i dynamicznie. Ustawiłem się na bieżni i ruszyłem do ciągłego. Straaaasznie wiało, ale jak to na bieżni połowę przeszkadzało, a połowę pomagało więc się tym nie przejmowałem jakoś. Początek jak zwykle lekko za szybko, po 400m byłem z jakimiś 3s zapasu, 800m na równo a pierwszy km zamknąłem w 3:48 czując, że jest ciężko. Drugi km też 3:48. Na trzecim zerwał się porywisty wiatr i spadł grad, tempo spadło do 3:54/km. Grad przeszedł, ale wiatr został, a ja byłem wykończony po 3km. Pociągnąłem jeszcze jeden kilometr w 4:02 i odpuściłem. No stanąłem, powiedziałem "pierdolę to" i poszedłem do żony która schowała się w budce sędziego przed wiatrem i gradem.
Po powrocie do domu zjadłem śniadanie(obfite) i ukręciłem sobie kogel-mogel z 6 żółtek i 12 łyżeczek cukru. A co! Święta jajeczne przecież!