09.12.2024 - 15.12.2024
poniedziałek - wolne
Na rowerze do pracy i z pracy, w obie strony po ciemku, pizga złem. Łącznie 21 km. Trochę depresyjnie. Przyda się bieganie na poprawę humoru.
wtorek - 8 km: BS + 8x100m
Dziś trochę mniej i ostrożniej, z dwóch powodów. W niedzielę zawody, a do tego chciałem sprawdzić, jak łydka będzie zachowywać się na większych prędkościach, ale na krótkich odcinkach. Na szczęście wszystko szło sprawnie. No może poza gigawiatrem, który akurat w trakcie przebieżek miałem w twarz. Traktuję to jako dobre wyzwanie, która zaprocentuje w przyszłości.
8,1 km @ 5:13 min/km ~ 143 bpm
środa - wolne
Ponownie rower do pracy i z powrotem, łącznie 21 km. Dziś nastrój już znacznie lepszy!
czwartek - 10 km BS
Wcześnie rano, pierwsze 5 km z kolegą spędzone na spokojnym truchtaniu i pogaduchach, nieco wolniej niż 6:00 min/km. Druga część już samemu, tempem ok. 5:25-5:30. Bez większej historii, było OK, na niskim pulsie.
Wieczorem wpadła jeszcze prawie godzina jazdy na łyżwach i trochę się bałem, że narobię sobię zakwasów od nietypowej aktywności, ale na szczęście było w miarę OK.
10 km @ 5:44 min/km ~ 132 bpm
piątek - wolne
Należny odpoczynek i w ramach wyjątku wjechały też dwa piwka i gra w bilarda.
sobota - 5 km BS
Znowu truchtanie z kolegą w ramach parkrunu. Przyjechałem i wróciłem na rowerze po 3 km w każdą stronę. Bardzo spokojny bieg po 5:33, puls 134. Bez historii, trochę zmagań z deszczem i wiatrem, poza tym OK.
niedziela - zawody 10 km - Z&Z Circuit - Ter Speckeloop (Lisse)
Start o 11:10. Najpierw ruszali koledzy na 5 km. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, bo dość mocno wiało, za to zrobiło się teoretycznie cieplej, bo było 9 stopni. Teoretycznie, bo w praktyce i tak pizgało złem.
Od piątku wieczorem ładowałem się węglami zgodnie z ustaleniami koleżanki dietetyk, do tego wjechały codziennie szoty z buraka. Placebo czy nie, czułem się bardzo dobrze przed biegiem, zarówno pod kątem energetycznym (dużo energii), jak i jelitowo-trawiennym (zero problemów w trakcie biegu). W dzień biegu owsianka na śniadanie, a godzinę przed startem jeszcze banan. Wiem, że może kogoś zanudzać taki detal logistyczny, ale wydaje mi się, że kwestia żywienia sporo u mnie zmieniła na plus.
Poprzedni start na dychę był pod koniec listopada. Dziś odbywały się kolejne zawody z cyklu. Jest ich łącznie 8 aż do maja, aby być sklasyfikowanym w generalce, trzeba wystartować 6 razy na tym samym dystansie (są też zazwyczaj zawody na 5 i 15 km).
Dość długa rozgrzewka, bo było mi zimno, a rzeczy zostały już w depozycie. Koledzy namówili mnie na start w krótkim rękawie i zacząłem trochę żałować. Pewnie przebiegłem ok. 2-3 km + trochę ćwiczeń i przebieżek i mały rekonesans trasy. Cel na dziś to pobiec poniżej 42 minut.
1. 4:13. Ruszamy. Wyjątkowo ustawiłem się dość blisko przodu stawki, więc wszyscy dookoła zaczęli dość żwawo. Gdy widziałem na zegarku tempo ok. 4:00, postanowiłem nie szaleć i zwolniłem, dając się wyprzedzać.
2. 4:14. Początek pętli jest mocno pod wiatr. Staram się schować za kimś, ale popełniłem błąd taktyczny. Niestety uformowały się dwie duże grupki, jedna daleko przede mną, druga daleko za mną. Starałem się nadgonić, ale nie za szybko, aby nie przepalić biegu. Do tego jedna nawrotka o 180 stopni trochę wybija mnie z rytmu.
3. 4:16. Dalej ostro pod wiatr. Zaczynam się zbliżać do grupki przede mną. Trasa jest dość fajna, mało zakrętów, właściwie taki niemal kwadrat o boku ponad kilometra (biegniemy dwie pętle). Czuję, że jest to dość mocna robota, więc nie jestem w stanie nawet za bardzo przyspieszyć, ale wciąż mam sytuację pod kontrolą. Trochę wolniej niż planowałem, ale może uda się nadrobić na trasie.
4. 4:11. Wreszcie lecimy z wiatrem. Jest dużo łatwiej. Łapię swój rytm i się go trzymam. Po drodze mijam kolegę, który skończył już bieg na 5 km i krzyczy do mnie motywujące słowa.
5. 4:07. Trochę za szybko, ale atmosfera mnie poniosła, bo w okolicach startu/mety bardzo dużo kibiców. Na stacji z wodą chlapnąłem sobie kubek, połowa wpadła do ust, połowa na twarz, ale fajnie mnie to odświeżyło. Udało mi się wreszcie doścignąć grupkę przede mną.
6. 4:12. Znowu atak wiatru w mordę. Tym razem biegłem już z grupą 4 osób. Jakiś gościu coś krzyczy po holendersku, chyba chciał, abyśmy się wymieniali i osłaniali przed wiatrem. Sam się cwaniak schował z tyłu i chciał, żebym robił za parawan. Niestety nic z tego nie wyszło, bo zaraz za nawrotką o 180 stopni ich wyprzedziłem i znowu zostałem sam.
7. 4:16. Zrobiło się ciężko. Oddechowo spoko, nogi spoko. Choć od pewnego czasu pulsuje mi noga w lewym kolanie. Na treningach nie miałem takich objawów. Z filmików na YT prowadzonych przez amerykańskiego maratończyka olimpijskiego, Claytona Younga, zacząłem stosować jego sposób na trudne chwili i liczyłem do 100 (każdy oddech to 1). Świetny kanał, gorąco polecam. Zauważyłem, że oddycham równo co 3 kroki.
8. 4:12. Dogoniłem kolejnego gościa, który krzyknął mi powodzenia. Ogólnie bardzo pusto na trasie, biegniemy przed pola kwiatowe, poldery lub lasy po asfaltowych drogach, nikogo nie ma. Przede mną widzę jeszcze jakąś dziewczynę z warkoczem. Ach nie, jednak przydałyby mi się okulary lub soczewki, bo gdy go dogoniłem okazało się, że to facet tylko z czarnym pionowym paskiem na koszulce.
9. 4:08. Najtrudniejsze za mną, wreszcie z wiatrem. Złapałem swój dobry rytm i staram się lekko przyspieszyć. 42 minuty powinny zostać złamane. Zegarek łapie autolapa nieco szybciej niż flagi km, więc tym bardziej mam pewien zapas. Dalej stosuję sposób odliczania do 100. Teraz jednak nie żałuję, że biegnę w krótki rękawie, bo inaczej bym się ugotował. Jedynie pod wiatr było mi zimno.
10. 3:56. Finiszowe metry. Wreszcie więcej kibiców, koledzy coś do mnie krzyczą na zakręcie, ale ledwo ich widzę, bo jestem skupiony na celu. Na ostatniej pętli musimy jeszcze odbić w bok i wbiec na bieżnię. Ostatnie 250m po tartanie. Nie mam już siły na sprint, ale widzę, że spokojnie będzie poniżej 42 minut. Jestem zaskoczony, bo zegarek pokazał mi 41:25.
Czas oficjalny netto na mecie to właśnie 41:25. Chyba mój najlepszy wynik od czasów kontuzji. Zegarek zmierzył mi o 80m za mało, ale nawet gdyby trasa była niedomierzona, zmieściłbym się poniżej 42 minut na pełnej trasie, więc jest git.
HR avg 173 bpm, max 184 bpm - mocno zdziwił mnie tak relatywnie niewysoki puls, bo wysiłek był naprawdę maksymalny. Kiedyś biegałem ze średnią co najmniej 178-182 na dyszkę, a na finiszu grubo powyżej 190 się pojawiało. Może to kwestia tego, że przez większość biegu było mi dość zimno.
Łącznie w tygodniu: 33 km
Nie za wiele, ale był to tydzień startowy. Niedługo mam zamiar rozpocząć prawdziwe akcenty pod 10 km. Jestem bardzo zadowolony, że bez mocnych treningów i z dość ostrożnym kilometrażem, ok. 40-45 tygodniowo osiągnąłem już przyzwoity wynik. Oby tylko kolano nie dolegało, wczoraj po rozciąganiu i rolowaniu odpuściło, zobaczymy, co będzie na kolejnych treningach.
