Jacek, rekreacyjnie: tenis stołowy i bieganie
Moderator: infernal
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
(41) Nd
Plan: BD WB1 30km
Realizacja: Jak zapowiadałem, wczoraj udałem się na zjazd food trucków. Oczywiście odpowiednio przygotowany, bez obiadu. Tak ok.16-stanęliśmy przed sporym wyborem, wstępna selekcja i wytypowanie kto co chce. Sytuacja trochę przerosła moje wyobrażenia, tzn. ich brak, okazało się że wszędzie swoje trzeba odstać. Takie kilkadziesiąt minut, toteż ustawiliśmy się od razu w trzech kolejkach. O tyle jeszcze sprawa zagmatwana, że w firmie miałem małą awarię i umówiony byłem z technikiem w okolicach 18-tej. Mimo to wydawało mi się sporo czasu, ten jednak schodził szybciej niż kolejki. Przed 17-tą skontaktowałem się z serwisantem, okazało się że będzie wcześniej i trzeba zabierać się za 20 minut. Jedynie więc udało się przekąsić pierożki Dim Sum i Burrito. Ledwie się rozochociłem i już trzeba było wracać. Mocno byłem niepocieszony, ale też jakieś szczęście w tym, bowiem dobiegaliśmy do auta w strugach deszczu. Dalsze oczekiwanie i konsumpcja w takich warunkach było by mało przyjemne.
Chyba tyle o żarciu, ale też ma to jakieś przełożenie na bieganie, nawet nie małe. To jeszcze napiszę, że po wizycie w firmie pojechaliśmy na działkę, a tam już mi nastrój obżarstwa minął. Wróciłem do maratońskiej strawy, czyli bułka z pomidorem na kolację, jabłko i daktyle na deser. Wręcz obawy lekkie miałem, czy aby to nie za mało przed czekającym dziś longiem. Ale naprawdę małe, bowiem wszystkie dotychczasowe biegi długie wchodziły na porannym bananie wyśmienicie. Dlatego tradycyjnie z ranna sięgnąłem po niego, niestety sięgając drugi raz po butelkę z wodą naciągnąłem odcinek lędźwiowy pleców. A miałem później trochę roboty, także plecy dostawały cały dzień.
Dzisiejszy bieg długi, miał być tym ostatnim naprawdę długim. Zwykłe wytupanie trzydziechy. Tylko wczorajszego wieczora przeczytałem bloga @mihumor z okresu treningów pod maraton kiedy nabiegał 3:07 z sekundami oraz relację z tego biegu. Poleciałem rozpędem dalej do następnego startu, gdzie już złamał trzy godziny.Trening zupełnie inny od mojego, tzn. mnóstwo dłuższych i krótszych odcinków progowych. Ale też sporo wplecionych kilometrów w tempie maratońskim. I to mnie nakierowało na dzisiejszy trening, by też wpleść ich kilka.
Jak też stosował chyba najlepszy sposób na wyznaczenie maratońskiego tempa, czyli HM na wynik z którego kalkulatorowo wyliczyć je i następnie przebiec nim 25km. Takie coś proponuje też warszawskibiegacz, ale ja już czasu na taką strukturę nie mam.
Zjadłszy owego banan wyszedłem, przyjemna temperatura, dół na krótko, kurtka na górze. Biegnę sobie swobodnie, nie kontroluję tempa, tętno na pasie znów w ciul, więc zbytnio nie zwracam na nie uwagi. Aż tu po kilku kilometrach zaczyna ściskać mnie żołądek. Sytuacja nietypowa o tyle, że od kiedy biegam nie miałem takich niedogodności na treningu. Na HM zdarzało się w końcówce, bardziej jeszcze po jego zakończeniu, ale nie na treningu powyżej 5:00/km. Do tego stopnia, że około 10km musiałem na chwilę przystanąć. Niemniej wziąłem około 12km pierwszy żel, na sprawdzenie jak na niego zareaguję. Wówczas też myśl o wplataniu TM przerobiłem na nie. Biegnę dalej, staję czasem na sik, bo jednak już nie lato i pocenie słabe. Około 22km zjadłem drugi żel, zbliża się 25km na którym chciałem wejść na tempo maratońskie, zmieniając w między czasie decyzję na tak. W końcu maraton nie będzie sielanką i reakcję na takie niedogodności nawet lepiej też sprawdzić. Tak na 100m kiedy miałem przyspieszyć żołądek znów ścisnął, ale to chyba był ostatni raz. Wbijam po tym w TM, czyli tempo 4:27-24min/km. Na dziś zakładam właśnie takie, kiedy mam lepszy nastrój myślę o biegu na wynik 3:06 z którego będę mógł zaatakować sub3:05 lub bronić 3:08, ostatecznie 3:10. W gorszy dzień myślę iść bardziej asekuracyjnie od razu na 3:08, stąd te widełki tempa. Nie jest to nic przesądzonego, takie rozkminy na teraz. Wpływ też może mieć miejsce próby, a jeszcze większy pogoda, jak też nie wiadomo co wyjdzie na połówce.
Dziś to weszło bez większego wysiłku, co ja piszę, bez żadnego wręcz. Tętno wzrosło, ale biegło się wyśmienicie, nawet nie byłem w stanie przypilnować tempa, więc weszły km w 4:26, 4:21:, 4:20, 4:19, 4:18. Było to tak 6-10 uderzeń pod progiem LT. Mam jedynie wrażenie, że bardziej szły one w dół niż po równym, ale maraton też nie będzie tylko pod górę. Jeszcze na 29km zjadłem trzeci żel, sprawdzając jak to będzie przy takiej prędkości, kawowy skubanie słodki. Po takiej swobodzie postanowiłem jeszcze docisnąć szósty kilometr, na sprawdzenie co siedzi pod nogą i w płucach. Wszedł w 4:02, bez ciśnięcia w opór a jedynie trzymanie tętna do progu mleczanowego. Momentami myślałem, że zamknę z trójką, ale nie chodziło o takie popisy. Ostatni kilometr miał być schładzający, też jednak nie mogłem zbytnio wytracić prędkości i wskoczył w 4:12. Podsumowując trening dosko, i nie chodzi tu o dystans czy tempa, ale odczucia na całości mięśniowe, wydolnościowe, zmęczeniowe, może wszystko lekko znieczulone tak dobrą końcówką a przeto moim odbiorem i zadowoleniem.
Całość 32km, tempo 5:04min/km, czas 2:42.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
(42) Pn
Plan: WB1 10km
Realizacja: Rozbieganie w 55:30.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
(43) Śr
Plan: WB1 6km # WT 6x1km # Trucht 2km
Realizacja: Tak jak pisałem niedawno, raczej planowałem zmienić ten trening. W swojej wizji przygotowań maratońskich nie zamierzałem biegać żadnych jednostek z trójką z przodu. Co prawda przepisałem z wyjściowego planu ten jeden trening, ale już wówczas nie miałem przekonania do niego.
Złożyło się tak fartownie, że akurat dzień przed nim Tomek(Siedlak) zrobił trening, który zainspirował do identycznego. Przy tym Tomek poinstruował mnie jak ustawić alert na tętno w zegarku, wcześniej nie korzystałem z tej funkcji.
Założeniem treningu było pobiec 10km na przełomie WB2/WB3, czyli u mnie 157bmp gdzie kończy się druga strefa.
Idealny trening na poranek, rozbudzam się 1,5km i heja dyszka. Wziąłem to z lotnego, tzn. podkręciłem tętno ponad 100 uderzeń i załączyłem trening. Po półtorej minuty wbijam na założone 157.
Cóż mogę powiedzieć, chyba więcej pokazują cyfry. A tych spodziewałem się lepszych, liczyłem że zmieszczę się w 41 minutach. Dużej interpretacji pod maraton też specjalnie nie potrafię z tego wyciągnąć. Odczuciowo z każdym kilometrem biegło mi się ciut lepiej, najgorsze pierwsze 2-3 gdzie stosunkowo szybko wszedłem w dość wysoką intensywność. Tętno utrzymałem w punkt czyli 157 średnio, ale już prędkości stałej na całości nie, pomiar z GPS więc realnie też może być wolniej 2 sek/km. Bieg ani mocny, ani lekki, w każdym razie czułem się zrelaksowany po i delikatnie zawiedziony tempem.
O dziwo tym razem pasek pięknie pomierzył, bez zawiechy, doszukuję się tu swojej winy w tym że chyba za wysoko podciągałem go na sutki, przez co przerywał. Dziś był pod.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
(44) Pt
Plan: WB1 12km + podbiegi
Realizacja: 11km, średnio 5:21min/km, biegło mi się kijowo ciężko, jak też czułem się zmęczony po. Dzisiejsze podbiegi zrobiłem w zeszły piątek, wiedząc już, że w niedzielę mam połówką.
Ostatecznie odkręciłem imprezę i nie biegnę po lesie, gdzie trasa została zmieniona na cztery pętle. W tym momencie wizja dublowania na leśnych ścieżkach nie wiadomego stanu, odebrała mi ochotę na ten bieg. A uzyskany w ten sposób wynik nie wiadomo na ile byłby miarodajny. Biegnę więc atestowany asfalt, trasa nie idealna bo praktycznie cały czas się wznosi, ale też nie jakoś znacznie rozkładając po całości dystansu.
Spekulując wyglądam rezultatu 1:28, czyli tempo 4:10/km i chciałbym to uzyskać mocnym biegiem, ale nie okupionym maksymalnym wysiłkiem. Jeśli będzie bardzo ciężko zwalniam, gdyż nie jest moim celem żyłowanie się pod wynik który jest tylko sprawdzianem pod cel główny. Niemniej dwa lata temu uzyskałem na tej trasie 1:29, więc oczekiwał bym teraz tej minuty mniej. I to nie jakimś heroicznym wysiłkiem, jeśli mam widzieć efekt bieżących przygotowań. W przeciwnym razie będzie to oznaczało, że jestem w czarnym miejscu gdzie światła nie widać, wówczas trzeba będzie zastanawiać się jak wyjść stamtąd i osiągnąć zamierzony cel, tudzież obniżyć oczekiwania.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Półmaraton szlakiem walk nad Bzurą
(45) Nd
Plan: HM
Realizacja: Rozpisany plan zakładał start w HM na trzy tygodnie przed maratonem. Po małych zawirowaniach częściowo z mojej strony, jak też organizatora innego biegu, udało się ostatecznie zapisać na atestowaną połówkę w Sochaczewie. Brałem tam udział dwa lata temu, więc trasa jak i cała impreza była mi znana. Jedyne z czym trochę się gryzłem, to na jakiej intensywności pobiec. Napisałem o tym w piątkowym wejściu, mniej więcej charakteryzując plan. Tyle, że kilka godzin później nadeszła informacja której można było się spodziewać, ale wiadomo że nadzieja umiera ostatnia. Chodzi tu o maraton w Koszycach, i nowe obostrzenia na Słowacji które od 1.10 zabraniają imprez ponad 200 osób. Organizator ma wydać oświadczenie w tej sprawie jutro, ale to już raczej przysłowiowy gwóźdź.
Informacja ta lekko zmieniała moje nastawienie do dzisiejszej połówki. Dodając do tego poranną wagę 66,3kg oraz formę która jest, jakaś. Postanowiłem trochę więcej niż pierwotnie z niej wycisnąć, nie ma w końcu co odkładać na później obecnie dobrego samopoczucia. I może też jedynej zorganizowanej imprezy w tym roku, a ciężko będzie takie nastawienie przenieść na domowy maraton i czerpać tyle frajdy.
Oficjalne otwarcie biegu odbywa się na stadionie w Sochaczewie, po czym uczestnicy zostają przewiezieni autokarami na miejsce startu do Kamiona. Stamtąd ruszamy na metę w Sochaczewie.
Mój plan na początek biegu, pozostał bez zmian, czyli pierwszą dychę postanowiłem pobiec po 4:10/km. W założeniach, nawet przez całość dystansu tempo to wydawało mi się za możliwe do utrzymania, mając wręcz oczekiwania lekkiej rezerwy przy nim. A już ono dawało by mi kosmetyczną życiówkę.
Domniemałem tak na podstawie środowego treningu, gdzie dychę pobiegłem średnio po 4:10/km, na pulsie między WB2/WB3.
Dziś niestety pasek już tak dobrze nie współpracował, właściwie wcale, toteż oceniałem je na czuja. I tak przez pierwszą dychę pilnowałem właściwie tylko tempa, miało być po 4:10. Wskakiwało po 4:07-08, trochę miałem sobie za złe, ale różnica była tak mała i szło naturalnie, że do przesady się nie hamowałem.
Na tym etapie jeśli chodzi o konkurowanie, tudzież wspieranie się z innymi uczestnikami, to nic takiego nie miało miejsca. Charty poszły do przodu, właściwie do mety w zasięgu wzroku miałem jedynie dwóch biegaczy. Początkowe kilometry jeszcze inna dwója biegła przede mną, później ich wyprzedziłem, a co działo się za mną zupełnie nie interesowało mnie. Ktoś od początku podpiął się pode mnie i gdzieś do 8km deptał za plecami, ale było mi to obojętne na tym etapie biegu.
Na 5km pierwszy wodopój i lapowanie zegarka. Przestrzał względem GPS 100m, co już dość znacznie zweryfikowało wyliczenia zegarka na wynik końcowy. Drugie picie na 10km i przestrzał 300m, To już nie chciało mi się wierzyć w taką niedokładność, myślałem że zweryfikuję to na 15km, ostatecznie 20km ale nie było oznaczeń lub nie zauważyłem ich.
Ostatecznie na mecie miałem 240m naddatku, więc realnie ten początek i tak musiał w okolicach 4:10min/km wchodzić, czyli tak jak zamierzałem.
Woda w butelkach 500ml i aż było żal po trzech łykach wywalać, ale weź tu się nie napij albo taszcz ze sobą. Nie wspomniałem o pogodzie, dla mnie idealna 23C, miło w ciepełku a już nie w upale pobiegać, lekko wiało ale nie skarżę tego.
Podsumowując pierwsze 10km, to myślę że weszło gdzieś w końcówce WB2, może zahaczając o trzecią strefę, czyli dość lekko jak na zawody. Więc nie było to jakoś bardzo męczące .Swobodnie można było przejść do planu na dalszą część biegu. Ale to za chwilę, na wykresie z pierwszego startu najcięższy pod górę wrysowany był 13km. Planowałem więc dopiero po nim podkręcić tempo, oczywiście jeśli będzie z czego. Nie okazał się on jakiś odbiegający od pozostałych, jak wydawało mi się. Ale też żadna strata sekund, bowiem sporo było jeszcze do mety i bał bym się wcześniej przyciskać.
Bodaj na 12km wziąłem żel, a po 13km zacząłem wdrażać plan, czyli delikatnie przyspieszać ale tak by nadal bardziej być po stronie tych przyjemniejszych odczuć. Jeszcze gdzieś na tych kilometrach wyprzedziłem jak dotąd jednego biegacza, do którego miałem dużą stratę. Ale jak przystanął by się napić, wiedziałem już że jest „mój”, choć to było żmudne doganianie.
Po 15km tętno już poszło na plan dalszy, zresztą nawet nie było jak się nim podpierać.
Natomiast cały bieg wiedziałem że idę na życiówkę, widząc tempa poszczególnych kilometrówek i czując jeszcze zapas na tętnie. Ale już jaką za licha nie byłem w stanie wyliczyć, mimo to zupełnie się tym nie interesowałem, zadowolony byłem że ogólnie idzie dobrze i nie obawiałem się zwiędnięcia w końcówce.
Od 16km zacząłem starania pod jak najlepszy nadal nieznany wynik. Został już tylko jeden biegacz w zasięgu wzroku, wypatrywałem go często by wiedzieć gdzie mam skręcać. Odległość była znaczna, ale stopniowo, minimalnie odrabiałem. Zmniejszyła się na tyle, że poczułem krew, ale bardzo, bardzo powoli zbliżałem się. Jeszcze na którymś z ostatnich kilometrów był najbardziej stromy odcinek trasy, zresztą wznosiła się ona na całej długości, tylko że to się rozłożyło po całości. Byłem już naprawdę blisko dogonienia, a nie mogłem i zwątpiłem na chwilę. Wtedy pomyślałem j…ć wynik nie wiadomo teraz jaki, najważniejsze to przegonić rywala. Zerwałem się na dwa razy, raz kilka metrów odrobiłem odpoczynek i drugi atak do pleców. Chwilę za plecami i taktycznie zrównałem się z chłopakiem lekko zwalniając, a nuż podłapie i chwilę da odsapnąć. I chyba zadziałało, może też już słabł. Ja za to jak zobaczyłem liche tempo po 4:15, mówię do siebie - stary cały dystans lecisz poniżej 4:10 to już nie papraj statystyk. Przyspieszyłem i tak już do mety starałem się urywać sekundy. Wbiegłem na stadion, ładny nowy tartan, dwa lata temu leżał żużel. Wreszcie jakaś orientacja w czasie nastąpiła, widzę okolice 1:26 i jakieś 3/4 okrążenia przede mną. Na szybko liczę, że powinienem w minutę zdążyć, dociskam już ostatnie 100m ile mogę i udaje się.
Brzydal ale z ładnym wynikiem.
Netto 1:26,56, open byłem 20-ty, kategorii 6-ty, były przyjemne nagrody finansowe, ale do nich mam 5 minut do zdjęcia.
Podsumowując, poprawiłem poprzedni wynik o ponad minutę, najmniejszym kosztem jakim mogłem to zrobić. I była to moja najlżejsza połówka, bez zbędnych myśli w trakcie po co mi to i ile jeszcze do mety. (Choć też aby nikt nie odebrał tego jako porównania do relaksu, tudzież innego wypoczynku, po prostu poprzednie były w maksa trudne)
A jednocześnie też nie wydaje mi się, że coś więcej mógł bym ugrać zaczynając mocniej, wtedy zapewne druga połowa była by wolniej. W takim rozegraniu od 15km szła już naprawdę mocna robota, przy przebiegu całości pod pełną kontrolą. Zarazem nie wycierpiałem się w tym biegu, a wynik w pełni satysfakcjonujący, czego chcieć więcej.
(45) Nd
Plan: HM
Realizacja: Rozpisany plan zakładał start w HM na trzy tygodnie przed maratonem. Po małych zawirowaniach częściowo z mojej strony, jak też organizatora innego biegu, udało się ostatecznie zapisać na atestowaną połówkę w Sochaczewie. Brałem tam udział dwa lata temu, więc trasa jak i cała impreza była mi znana. Jedyne z czym trochę się gryzłem, to na jakiej intensywności pobiec. Napisałem o tym w piątkowym wejściu, mniej więcej charakteryzując plan. Tyle, że kilka godzin później nadeszła informacja której można było się spodziewać, ale wiadomo że nadzieja umiera ostatnia. Chodzi tu o maraton w Koszycach, i nowe obostrzenia na Słowacji które od 1.10 zabraniają imprez ponad 200 osób. Organizator ma wydać oświadczenie w tej sprawie jutro, ale to już raczej przysłowiowy gwóźdź.
Informacja ta lekko zmieniała moje nastawienie do dzisiejszej połówki. Dodając do tego poranną wagę 66,3kg oraz formę która jest, jakaś. Postanowiłem trochę więcej niż pierwotnie z niej wycisnąć, nie ma w końcu co odkładać na później obecnie dobrego samopoczucia. I może też jedynej zorganizowanej imprezy w tym roku, a ciężko będzie takie nastawienie przenieść na domowy maraton i czerpać tyle frajdy.
Oficjalne otwarcie biegu odbywa się na stadionie w Sochaczewie, po czym uczestnicy zostają przewiezieni autokarami na miejsce startu do Kamiona. Stamtąd ruszamy na metę w Sochaczewie.
Mój plan na początek biegu, pozostał bez zmian, czyli pierwszą dychę postanowiłem pobiec po 4:10/km. W założeniach, nawet przez całość dystansu tempo to wydawało mi się za możliwe do utrzymania, mając wręcz oczekiwania lekkiej rezerwy przy nim. A już ono dawało by mi kosmetyczną życiówkę.
Domniemałem tak na podstawie środowego treningu, gdzie dychę pobiegłem średnio po 4:10/km, na pulsie między WB2/WB3.
Dziś niestety pasek już tak dobrze nie współpracował, właściwie wcale, toteż oceniałem je na czuja. I tak przez pierwszą dychę pilnowałem właściwie tylko tempa, miało być po 4:10. Wskakiwało po 4:07-08, trochę miałem sobie za złe, ale różnica była tak mała i szło naturalnie, że do przesady się nie hamowałem.
Na tym etapie jeśli chodzi o konkurowanie, tudzież wspieranie się z innymi uczestnikami, to nic takiego nie miało miejsca. Charty poszły do przodu, właściwie do mety w zasięgu wzroku miałem jedynie dwóch biegaczy. Początkowe kilometry jeszcze inna dwója biegła przede mną, później ich wyprzedziłem, a co działo się za mną zupełnie nie interesowało mnie. Ktoś od początku podpiął się pode mnie i gdzieś do 8km deptał za plecami, ale było mi to obojętne na tym etapie biegu.
Na 5km pierwszy wodopój i lapowanie zegarka. Przestrzał względem GPS 100m, co już dość znacznie zweryfikowało wyliczenia zegarka na wynik końcowy. Drugie picie na 10km i przestrzał 300m, To już nie chciało mi się wierzyć w taką niedokładność, myślałem że zweryfikuję to na 15km, ostatecznie 20km ale nie było oznaczeń lub nie zauważyłem ich.
Ostatecznie na mecie miałem 240m naddatku, więc realnie ten początek i tak musiał w okolicach 4:10min/km wchodzić, czyli tak jak zamierzałem.
Woda w butelkach 500ml i aż było żal po trzech łykach wywalać, ale weź tu się nie napij albo taszcz ze sobą. Nie wspomniałem o pogodzie, dla mnie idealna 23C, miło w ciepełku a już nie w upale pobiegać, lekko wiało ale nie skarżę tego.
Podsumowując pierwsze 10km, to myślę że weszło gdzieś w końcówce WB2, może zahaczając o trzecią strefę, czyli dość lekko jak na zawody. Więc nie było to jakoś bardzo męczące .Swobodnie można było przejść do planu na dalszą część biegu. Ale to za chwilę, na wykresie z pierwszego startu najcięższy pod górę wrysowany był 13km. Planowałem więc dopiero po nim podkręcić tempo, oczywiście jeśli będzie z czego. Nie okazał się on jakiś odbiegający od pozostałych, jak wydawało mi się. Ale też żadna strata sekund, bowiem sporo było jeszcze do mety i bał bym się wcześniej przyciskać.
Bodaj na 12km wziąłem żel, a po 13km zacząłem wdrażać plan, czyli delikatnie przyspieszać ale tak by nadal bardziej być po stronie tych przyjemniejszych odczuć. Jeszcze gdzieś na tych kilometrach wyprzedziłem jak dotąd jednego biegacza, do którego miałem dużą stratę. Ale jak przystanął by się napić, wiedziałem już że jest „mój”, choć to było żmudne doganianie.
Po 15km tętno już poszło na plan dalszy, zresztą nawet nie było jak się nim podpierać.
Natomiast cały bieg wiedziałem że idę na życiówkę, widząc tempa poszczególnych kilometrówek i czując jeszcze zapas na tętnie. Ale już jaką za licha nie byłem w stanie wyliczyć, mimo to zupełnie się tym nie interesowałem, zadowolony byłem że ogólnie idzie dobrze i nie obawiałem się zwiędnięcia w końcówce.
Od 16km zacząłem starania pod jak najlepszy nadal nieznany wynik. Został już tylko jeden biegacz w zasięgu wzroku, wypatrywałem go często by wiedzieć gdzie mam skręcać. Odległość była znaczna, ale stopniowo, minimalnie odrabiałem. Zmniejszyła się na tyle, że poczułem krew, ale bardzo, bardzo powoli zbliżałem się. Jeszcze na którymś z ostatnich kilometrów był najbardziej stromy odcinek trasy, zresztą wznosiła się ona na całej długości, tylko że to się rozłożyło po całości. Byłem już naprawdę blisko dogonienia, a nie mogłem i zwątpiłem na chwilę. Wtedy pomyślałem j…ć wynik nie wiadomo teraz jaki, najważniejsze to przegonić rywala. Zerwałem się na dwa razy, raz kilka metrów odrobiłem odpoczynek i drugi atak do pleców. Chwilę za plecami i taktycznie zrównałem się z chłopakiem lekko zwalniając, a nuż podłapie i chwilę da odsapnąć. I chyba zadziałało, może też już słabł. Ja za to jak zobaczyłem liche tempo po 4:15, mówię do siebie - stary cały dystans lecisz poniżej 4:10 to już nie papraj statystyk. Przyspieszyłem i tak już do mety starałem się urywać sekundy. Wbiegłem na stadion, ładny nowy tartan, dwa lata temu leżał żużel. Wreszcie jakaś orientacja w czasie nastąpiła, widzę okolice 1:26 i jakieś 3/4 okrążenia przede mną. Na szybko liczę, że powinienem w minutę zdążyć, dociskam już ostatnie 100m ile mogę i udaje się.
Brzydal ale z ładnym wynikiem.
Netto 1:26,56, open byłem 20-ty, kategorii 6-ty, były przyjemne nagrody finansowe, ale do nich mam 5 minut do zdjęcia.
Podsumowując, poprawiłem poprzedni wynik o ponad minutę, najmniejszym kosztem jakim mogłem to zrobić. I była to moja najlżejsza połówka, bez zbędnych myśli w trakcie po co mi to i ile jeszcze do mety. (Choć też aby nikt nie odebrał tego jako porównania do relaksu, tudzież innego wypoczynku, po prostu poprzednie były w maksa trudne)
A jednocześnie też nie wydaje mi się, że coś więcej mógł bym ugrać zaczynając mocniej, wtedy zapewne druga połowa była by wolniej. W takim rozegraniu od 15km szła już naprawdę mocna robota, przy przebiegu całości pod pełną kontrolą. Zarazem nie wycierpiałem się w tym biegu, a wynik w pełni satysfakcjonujący, czego chcieć więcej.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
(46) Pn
Plan: Rozbieganie 10km
Realizacja: Jak wyżej po 5:40min/km. Za to łażę dzisiaj jak przemielony, biegałem rano i nie było źle, nie fantastycznie ale jak po zawodach to nieźle, a mięśniowo bardzo dobrze. Dalej czym więcej dnia upływa czuję się gorzej, wstępnie wiązałem to ze startem i tym że jednak trochę więcej wyciągnął ze mnie, niż pisałem wczoraj na pozytywnych emocjach. Ale teraz nie wydaje mi się taka narastająca reakcja, raczej coś mnie bierze, w domu sprawdzę temperaturę. Jednocześnie cieszę się, że mam już dziś bieganie za sobą i jutro też nie muszę.
Wracając jeszcze do poranka, dziś pas HR czytał bez zająknięcia, to dziad jeden.
Znalazłem dwa zdjęcia z biegu, okolice 12km toteż facjata jeszcze uśmiechnięta, a to rzadkość bo zazwyczaj mocno pokrzywiona.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Poniedziałkowy trening był ostatnim w tym cyklu przogotowań. I na tym koniec, niestety nic z tych planów nie będzie, życie czasem ma dla nas zgoła odmienny scenariusz, niż ten który sobie zakładamy.
Dziękuję wszystkim którzy mnie wspierali i kibicowali.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Wrzesień to 171km, biegając w zasadzie do połowy miesiąca. Później nałożyło się kilka zdarzeń zdrowotnych, zarówno bardziej jak i mniej poważnych, oraz hospitalizacja. W związku z tym jestem teraz na etapie konsultacji z lekarzem sportowym oraz badań. Tak to wygląda bez wchodzenia w szczegóły, ale też nie bardzo wiem na czym obecnie stoję, oraz czy i jak to moje bieganie będzie wyglądało. Zobaczymy co tam dalsza diagnostyka wykaże, oby nic bo jednak nie wyobrażam sobie biegania jedynie rekreacyjnego. Jakaś tam dusza sportowa drzemie i ciągła chęć poprawiania wyników sprawia największą radość.
Z powyższych powodów temat maratonu umarł z dnia na dzień. Teraz to już zupełnie bez znaczenia, ale w Koszycach i tak bym nie pobiegł. Na dziś jest zgoda jedynie na udział 200 zawodników na 4km pętli, bez cudzoziemców, choć ma startować Kamil Jastrzębski, więc są jakieś wyjątki dla elity. Dodatkowo wszyscy mają zostać przebadani przed startem.
Mi zostały przyjemne wspomnienia z przygotowań, ankieta w nagłówku i wydrukowana opaska na 3:05, bo tak planowałem biec. Może jeszcze kiedyś ją wykorzystam, gdyby nie to obecną życiówkę ledwo poniżej 4 godzin też toleruję.
Na razie bez silenia się cztery razy pobiegałem na elektryku, właściwie wczoraj chciałem wyjść w teren, to się rozpadało. Jeśli wszystko wyjdzie dobrze, może jeszcze jesienią jakąś dychę pobiegnę, mimo że bez przygotowań to ciągota jest. Wpierw jednak przebadanie się.
Jak również wielkie dzięki za życzenia zdrowia od Was.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Spoglądając jednym okiem na finał Roland Garros, drugim odnotuję tu swój udział w biegowym świecie. Choć pisać specjalnie nie mam o czym. Biegam jedynie dla samego poruszania, nie zastania a bardziej nawet zapuszczenia się. Zdjąłem kaganiec na koryto, boże jak przez to szybko wagi przybywa, z każdym dniem do góry niemal. Truchtam między 7-10km, tempowo po 5-6min/km, staram się to robić cztery razy w tygodniu. Jedynie wczoraj szybsza dycha w 48 minut, spiesząc na urodziny córy. Gdzie ostatni kilometr około 4:15 z tego co dojrzałem, wyłączyłem bowiem do maratonu automatyczne odznaczenie kilometrów i tak zostało, przez co nie mam podsumowania rozbitego na poszczególne. I z jednej strony nawet ten pojedyńczy szybszy kilometr podziałał budująca, a z drugiej nadal czekam na badania i opinię lekarza, więc nie wiem czy nawet ten jeden powinienem tak cisnąć.
To raczej wszystko w przewodnim temacie, jak widać równie dobrze mógłbym obecnie zatytułować bloga Jacek, czy wrócę do normalności...?, podbierając tytuł od Adama.
Za to dziś powróciłem do sportu B w hierarchii, i to w wydaniu turniejowym. Mianowicie chodzi o tenis stołowy, który większość życia przewijał się u mnie w strefie piwniczno-garażowej. Dziś za to zadebiutowałem w turnieju, który to podobnie jak biegi przeniesiony został z wiosny. Jednocześnie tak się złożyło, że od marca nie miałem paletki w ręku. Początkowo w związku z pandemią, później z kolei była to już moja świadoma decyzja i chęć jak najlepszego przygotowania się do maratonu. Po kilku latach biegania, przeplatanego cotygodniowy graniem, doszedłem do wniosku że wolę ten dzień poświęcić na całkowitą regenerację. Niejednokrotnie bowiem takie 2-2,5 godziny grania potrafiło bardziej umęczyć niż godzina biegu, a to jednak bieganie jest priorytetowe. Jak widać sfokusowany byłem mocno ostatnim czasy w jednym celu.
Przechodząc do sedna, pojechałem dziś na zawody lekko niepewny, bez szans schowania się w tłumie jak przy biegu. Poprzez losowanie podzielono uczestników na dwie grupy po pięć osób, czyli cztery mecze w grupie.
W pierwszym spotkaniu trafiłem na zwycięzce poprzedniej imprezy, co od razu zdjęło ze mnie tremę, wiedząc w takim rozdaniu że nic nie muszę, a jedynie mogę. Poszło gładko jak Nadalowi z Djokoviciem, mimo kilku przyzwoitych zagrań dostałem pewne 3:0 jak ten drugi.
Za to drugi mecz najłatwiejszy i też 3:0 już dla mnie, przeciwnik w dużej mierze szedł w stylu ofensywnym, na szczęście często się myląc.
W trzecim meczu też wiele nie pograłem, różnica klasy była widoczna i dużo większe spektrum zagrań przeciwnika. Ugrałem seta, ale generalnie przewaga była dosadna i zasłużone 3:1 dla rywala.
Ostatni mecz grupowy wyrównany, wygrałem 3:1 ale wszystkie sety mocno ścisłe, w tym dwa na przewagi poszły. Trochę irytujące były serwy z ręki rywala, czasem mocno mnie tym zaskakiwał i musiałem znacznie koncentrować się na tym ważnym elemencie i odbiorze.
Tym sposobem z bilansem 2:2 zająłem trzecie miejsce w grupie i przypadło grać mi o miejsce 5-te. Mecz ten był niesamowicie wyrównany, przeciwnik z bardzo podobnymi umiejętnościami zarówno ofensywnymi jak i defensywnymi do moich. Szliśmy łeb w łeb w setach, gdzie tez przewaga w punktach nie była duża. Doszło do 2:2 i decydował ostatni piąty. Tam miałem dużo szczęścia i ułożyło się w moją stronę, albo okazałem się odrobinę lepszy, szybko odskoczyłem na kilka punktów i przy stanie 9:4 jak też 9:5, czułem że te dwa końcowe punkciki powinny już skapnąć. Tak się stało.
Ostatecznie wyszedł wynik turnieju taki neutralny, trzy wygrane i dwie porażki. Co miałem przegrać to przegrałem, co niekoniecznie musiałem wygrać, akurat się udało. Pierwsza czwórka raczej nie do ruszenia, chyba żebym poświęcił temu tyle czasu i zaangażowania co bieganiu.
Po zawodach luźno jeszcze pograłem dobrą godzinę z kolegą co walczyliśmy o piąte miejsce. Z rozmowy wyszło, że gra on w piątej lidze amatorskiej, będąc już spadkowiczem do ostatniej szóstej. Więc tak klasyfikuję swój poziom, przez co oceniam większe perspektywy w bieganiu i chyba dobrze, że na to stawiam.
Jednocześnie trochę dziwi mnie sytuacja taka, że przy mojej kondycji powinienem chociaż fizycznie znacznie górować nad rywalami, a tu ludzie czasem nawet ponad dychę starsi chodzą wokół stołu przez wszystkie mecze nie zgorzej niż ja. Zresztą ja też jak skowronek nie jestem w stanie przelatać te wszystkie sety.
Za tydzień może wezmę ponownie udział, z kolei w biegowych nie wiem czy jeszcze wystartuję w tym roku.
Sorry za ten wjazd nietematyczny, wolałbym o bieganiu...
To raczej wszystko w przewodnim temacie, jak widać równie dobrze mógłbym obecnie zatytułować bloga Jacek, czy wrócę do normalności...?, podbierając tytuł od Adama.
Za to dziś powróciłem do sportu B w hierarchii, i to w wydaniu turniejowym. Mianowicie chodzi o tenis stołowy, który większość życia przewijał się u mnie w strefie piwniczno-garażowej. Dziś za to zadebiutowałem w turnieju, który to podobnie jak biegi przeniesiony został z wiosny. Jednocześnie tak się złożyło, że od marca nie miałem paletki w ręku. Początkowo w związku z pandemią, później z kolei była to już moja świadoma decyzja i chęć jak najlepszego przygotowania się do maratonu. Po kilku latach biegania, przeplatanego cotygodniowy graniem, doszedłem do wniosku że wolę ten dzień poświęcić na całkowitą regenerację. Niejednokrotnie bowiem takie 2-2,5 godziny grania potrafiło bardziej umęczyć niż godzina biegu, a to jednak bieganie jest priorytetowe. Jak widać sfokusowany byłem mocno ostatnim czasy w jednym celu.
Przechodząc do sedna, pojechałem dziś na zawody lekko niepewny, bez szans schowania się w tłumie jak przy biegu. Poprzez losowanie podzielono uczestników na dwie grupy po pięć osób, czyli cztery mecze w grupie.
W pierwszym spotkaniu trafiłem na zwycięzce poprzedniej imprezy, co od razu zdjęło ze mnie tremę, wiedząc w takim rozdaniu że nic nie muszę, a jedynie mogę. Poszło gładko jak Nadalowi z Djokoviciem, mimo kilku przyzwoitych zagrań dostałem pewne 3:0 jak ten drugi.
Za to drugi mecz najłatwiejszy i też 3:0 już dla mnie, przeciwnik w dużej mierze szedł w stylu ofensywnym, na szczęście często się myląc.
W trzecim meczu też wiele nie pograłem, różnica klasy była widoczna i dużo większe spektrum zagrań przeciwnika. Ugrałem seta, ale generalnie przewaga była dosadna i zasłużone 3:1 dla rywala.
Ostatni mecz grupowy wyrównany, wygrałem 3:1 ale wszystkie sety mocno ścisłe, w tym dwa na przewagi poszły. Trochę irytujące były serwy z ręki rywala, czasem mocno mnie tym zaskakiwał i musiałem znacznie koncentrować się na tym ważnym elemencie i odbiorze.
Tym sposobem z bilansem 2:2 zająłem trzecie miejsce w grupie i przypadło grać mi o miejsce 5-te. Mecz ten był niesamowicie wyrównany, przeciwnik z bardzo podobnymi umiejętnościami zarówno ofensywnymi jak i defensywnymi do moich. Szliśmy łeb w łeb w setach, gdzie tez przewaga w punktach nie była duża. Doszło do 2:2 i decydował ostatni piąty. Tam miałem dużo szczęścia i ułożyło się w moją stronę, albo okazałem się odrobinę lepszy, szybko odskoczyłem na kilka punktów i przy stanie 9:4 jak też 9:5, czułem że te dwa końcowe punkciki powinny już skapnąć. Tak się stało.
Ostatecznie wyszedł wynik turnieju taki neutralny, trzy wygrane i dwie porażki. Co miałem przegrać to przegrałem, co niekoniecznie musiałem wygrać, akurat się udało. Pierwsza czwórka raczej nie do ruszenia, chyba żebym poświęcił temu tyle czasu i zaangażowania co bieganiu.
Po zawodach luźno jeszcze pograłem dobrą godzinę z kolegą co walczyliśmy o piąte miejsce. Z rozmowy wyszło, że gra on w piątej lidze amatorskiej, będąc już spadkowiczem do ostatniej szóstej. Więc tak klasyfikuję swój poziom, przez co oceniam większe perspektywy w bieganiu i chyba dobrze, że na to stawiam.
Jednocześnie trochę dziwi mnie sytuacja taka, że przy mojej kondycji powinienem chociaż fizycznie znacznie górować nad rywalami, a tu ludzie czasem nawet ponad dychę starsi chodzą wokół stołu przez wszystkie mecze nie zgorzej niż ja. Zresztą ja też jak skowronek nie jestem w stanie przelatać te wszystkie sety.
Za tydzień może wezmę ponownie udział, z kolei w biegowych nie wiem czy jeszcze wystartuję w tym roku.
Sorry za ten wjazd nietematyczny, wolałbym o bieganiu...
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
+ Październik - Listopad
Krótko ale napiszę.
W październiku wybiegane 152km, w tym nic co zasługiwało by choćby na jedno zdanie, sama rekreacja. Dodatkowo jeden spacer 10km i kilka gier w pong ponga.
W listopadzie jeszcze mniej, bowiem 122km również rekreacyjne. I też jeden spacer 9km z córkami, co było dość niespodziewane, że nastolatki nie stawiały oporu na tak długie wietrzenie. Za to prawie połowa z dystansu biegowego zrobiona na bieżni elektrycznej, co nie stanowi dla mnie powodu do dumy. Ale wiadomo jesień, a przy tym w pokoju wymieniłem telewizor na taki z funkcją bluetech, więc bezprzewodowe słuchawki i czas szybciej płynie.
Chyba tyle jeśli chodzi o główny nurt forum. Na połowę grudnia mam umówione istotne badanie, które może zadecydować czy jeszcze potrenuję oder jedynie potruchtam.
W związku z powyższym czas zmienić tytuł bloga, bowiem nic biegowo nie planuję w tym momencie, jak też nic już w tegorocznych wynikach nie zmienię. Nie zaprzątam obecnie sobie głowy tym czy przebiegnę..., w sensie progresów wynikowych na zawodach, bardziej czy w ogóle gdzieś jeszcze pobiegnę
A ponieważ to bieganie posypało się i przyszłość jego jest niepewna. Postanowiłem pójść równolegle w stronę tenisa stołowego. Założeniem było, aby nie zgnuśnieć w fotelu i jednak tego ruchu było więcej, niż z tak mizernego biegania. Waga też już doszła do granicy której przekroczyć bym nie chciał, gdy popuściłem z żarciem i bieganiem szybko wskoczyło 5-6kg więcej.
Tak więc od teraz ta druga część owego dziennika czy pamiętnika biegowego, nie będzie stricte związana z bieganiem. Nie będę za wiele miał do napisania o nim, więc czasami przemycę kilka zdań o drugiej dyscyplinie.
I teraz właśnie o drugim sportowym hobby, może z jakimiś porównaniami do pierwszego. A jedna z istotniejszych różnic, to brak tej niezależności, czyli trenuję lub chociażby biegam kiedy, ile, gdzie i jak chcę. Tu niestety trzeba mieć gdzie zagrać i z kim. Na tą chwilę przyłączyłem do spadkowicza z V ligi amatorskiej i trenuję z tą drużyną raz w tygodniu. Dodatkowo w inny dzień gram z innymi partnerami. Zrezygnowałem za to z trzeciego grania którym był debel, jednak podwójna gra ogranicza rozwój, za to zabiera najwięcej czasu logistycznie, dając przy tym najmniej czasu realnego grania.
Same rozgrywki na razie są przerwane z wiadomego powodu, z kolei od wiosny ze względu na pracę nie będę mógł uczestniczyć w pełnym wymiarze treningowym zespołu, więc też nie wiem czy będzie sens kontynuować. Jak jestem już przy tym, to od listopada zacząłem na platformie garmina odnotowywać poza bieganiem również granie. I wyszło mi w tym miesiącu 660 minut biegania, a tenisa 820 min. pi razy, bowiem staram się jedynie zliczać czas spędzony przy stole, odliczając odpoczynki.
Jednocześnie musiałem trochę zainwestować w sprzęt, czyli obuwie i okładziny których komplet to mniej więcej koszt butów biegowych na promce.
Jeśli miałbym coś powiedzieć o swoich umiejętnościach, jest dużo nauki przede mną i na pewno progres będzie wolniejszy aniżeli w bieganiu gdzie zaczynałem od kompletnego zera. Plusem jest oczywiście kondycja, niestety zdecydowanie bardziej chodzi tam o rękę. Na poziomie obecnych sparingpartnerów wynikowo jest nieźle, gdyż bilans dodatni.
Natomiast bezwzględna weryfikacja poziomu nastąpiła dziś, gdzie wziąłem udział w amatorskich mistrzostwach Łodzi. Oficjalnie to nie będąc nawet jeszcze zgłoszonym do rozgrywek z powodu ich zawieszenia, ale dostałem przyzwolenie za zasadach - gość. Byłem jedynym uczestnikiem z tak niskiej klasy rozrywkowej, i okazało się że przynajmniej trzy poziomy za daleko. Więc przegrałem wszystkie mecze, choć w jednym bliski byłem sprawienia niespodzianki. W piątym secie prowadziłem z gościem 8:4 i przerąbałem to. Teraz siedzi mi to we łbie jak nieudany bieg. Brakło trochę ogrania, zimnej krwi ale przede wszystkim umiejętności odbioru serwisu. Od tego się zaczyna, grając ciągle z tymi samymi parterami, których podania są łatwe, bądź przynajmniej znane, trafiając później na wszelakie inne i urozmaicone jest z tym ogromny problem. Ale nic, nie od dziś wiadomo, że jak uczyć się to od najlepszych. Dodatkowo w ewentualnych następnych mistrzostwach teoretycznie powinno być mi łatwiej, będę już w kategorii 46+, nie jak teraz z młodymi wilczkami.
Niezrażony dzisiejszym pogromem jadę jutro podnosić umiejętności.
Krótko ale napiszę.
W październiku wybiegane 152km, w tym nic co zasługiwało by choćby na jedno zdanie, sama rekreacja. Dodatkowo jeden spacer 10km i kilka gier w pong ponga.
W listopadzie jeszcze mniej, bowiem 122km również rekreacyjne. I też jeden spacer 9km z córkami, co było dość niespodziewane, że nastolatki nie stawiały oporu na tak długie wietrzenie. Za to prawie połowa z dystansu biegowego zrobiona na bieżni elektrycznej, co nie stanowi dla mnie powodu do dumy. Ale wiadomo jesień, a przy tym w pokoju wymieniłem telewizor na taki z funkcją bluetech, więc bezprzewodowe słuchawki i czas szybciej płynie.
Chyba tyle jeśli chodzi o główny nurt forum. Na połowę grudnia mam umówione istotne badanie, które może zadecydować czy jeszcze potrenuję oder jedynie potruchtam.
W związku z powyższym czas zmienić tytuł bloga, bowiem nic biegowo nie planuję w tym momencie, jak też nic już w tegorocznych wynikach nie zmienię. Nie zaprzątam obecnie sobie głowy tym czy przebiegnę..., w sensie progresów wynikowych na zawodach, bardziej czy w ogóle gdzieś jeszcze pobiegnę
A ponieważ to bieganie posypało się i przyszłość jego jest niepewna. Postanowiłem pójść równolegle w stronę tenisa stołowego. Założeniem było, aby nie zgnuśnieć w fotelu i jednak tego ruchu było więcej, niż z tak mizernego biegania. Waga też już doszła do granicy której przekroczyć bym nie chciał, gdy popuściłem z żarciem i bieganiem szybko wskoczyło 5-6kg więcej.
Tak więc od teraz ta druga część owego dziennika czy pamiętnika biegowego, nie będzie stricte związana z bieganiem. Nie będę za wiele miał do napisania o nim, więc czasami przemycę kilka zdań o drugiej dyscyplinie.
I teraz właśnie o drugim sportowym hobby, może z jakimiś porównaniami do pierwszego. A jedna z istotniejszych różnic, to brak tej niezależności, czyli trenuję lub chociażby biegam kiedy, ile, gdzie i jak chcę. Tu niestety trzeba mieć gdzie zagrać i z kim. Na tą chwilę przyłączyłem do spadkowicza z V ligi amatorskiej i trenuję z tą drużyną raz w tygodniu. Dodatkowo w inny dzień gram z innymi partnerami. Zrezygnowałem za to z trzeciego grania którym był debel, jednak podwójna gra ogranicza rozwój, za to zabiera najwięcej czasu logistycznie, dając przy tym najmniej czasu realnego grania.
Same rozgrywki na razie są przerwane z wiadomego powodu, z kolei od wiosny ze względu na pracę nie będę mógł uczestniczyć w pełnym wymiarze treningowym zespołu, więc też nie wiem czy będzie sens kontynuować. Jak jestem już przy tym, to od listopada zacząłem na platformie garmina odnotowywać poza bieganiem również granie. I wyszło mi w tym miesiącu 660 minut biegania, a tenisa 820 min. pi razy, bowiem staram się jedynie zliczać czas spędzony przy stole, odliczając odpoczynki.
Jednocześnie musiałem trochę zainwestować w sprzęt, czyli obuwie i okładziny których komplet to mniej więcej koszt butów biegowych na promce.
Jeśli miałbym coś powiedzieć o swoich umiejętnościach, jest dużo nauki przede mną i na pewno progres będzie wolniejszy aniżeli w bieganiu gdzie zaczynałem od kompletnego zera. Plusem jest oczywiście kondycja, niestety zdecydowanie bardziej chodzi tam o rękę. Na poziomie obecnych sparingpartnerów wynikowo jest nieźle, gdyż bilans dodatni.
Natomiast bezwzględna weryfikacja poziomu nastąpiła dziś, gdzie wziąłem udział w amatorskich mistrzostwach Łodzi. Oficjalnie to nie będąc nawet jeszcze zgłoszonym do rozgrywek z powodu ich zawieszenia, ale dostałem przyzwolenie za zasadach - gość. Byłem jedynym uczestnikiem z tak niskiej klasy rozrywkowej, i okazało się że przynajmniej trzy poziomy za daleko. Więc przegrałem wszystkie mecze, choć w jednym bliski byłem sprawienia niespodzianki. W piątym secie prowadziłem z gościem 8:4 i przerąbałem to. Teraz siedzi mi to we łbie jak nieudany bieg. Brakło trochę ogrania, zimnej krwi ale przede wszystkim umiejętności odbioru serwisu. Od tego się zaczyna, grając ciągle z tymi samymi parterami, których podania są łatwe, bądź przynajmniej znane, trafiając później na wszelakie inne i urozmaicone jest z tym ogromny problem. Ale nic, nie od dziś wiadomo, że jak uczyć się to od najlepszych. Dodatkowo w ewentualnych następnych mistrzostwach teoretycznie powinno być mi łatwiej, będę już w kategorii 46+, nie jak teraz z młodymi wilczkami.
Niezrażony dzisiejszym pogromem jadę jutro podnosić umiejętności.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
No i wuj, liczyłem, że będzie dziś diagnoza. A będzie kolejne badanie. Poszły już kolejno: EKG, echo serca, Holter, próba wysiłkowa, tomografia serca, czas na SPECT MIBI. Niestety każde z nich skutkuje koniecznością zrobienia kolejnego, bo coś. Najświeższy news po ostatnim, to mieszana blaszka miażdżycowa w segmencie 6.
Właściwie byłem(chyba) już dziś przygotowany na wieś o wynikowo-biegowej emeryturze, widać muszę jeszcze poczekać, za to do tej ZUS-owskiej mogę nie dobiec.
Tak czy inaczej, cytując za Winston Groom „Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi”
Następnym razem postaram się już napisać coś w bardziej sportowym charakterze.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Już kilka razy zbierałem się do napisania czegoś, głównie podczas biegania, po czym mówiłem, nie ma o czym, więc bez sensu. Ale nawet tak dla siebie i utrzymania systematyczności zrobię króciutkie podsumowanie zeszłego sezonu.
A był to kolejny dobry rok rekreacyjno-„wyczynowy”. Przebiegłem 2330km, czyli jakieś 70km mniej niż w najlepszym poprzednim. Gdyby, więc nie wymuszona słabsza końcówka, byłoby bardzo podobnie i ta wartość w zupełności wystarcza mi. Przy tym nie nabawiłem się żadnej kontuzji, toteż rekreacja pełną gębą.
Sportowo zaliczyłem niezłą piątkę zimą, było bardzo blisko poprawy na 3000m, udało się to w HM, do tego trzy razy powalczyłem w pandemiaku, jak też zrobiłem fajne i niemal całe przygotowania pod maraton.
Za ten organizator bez problemu i w szybkim czasie zwrócił wpisowe. Miałem do wyboru; zwrot, przeniesienie na przyszły rok, lub pozostawienie wpisowego i odbiór pakietu. Gdybym biegł solo jak planowałem, wybrałbym trzeci wariant i cieszył się z medalu. Ogólnie, to uczestnik ma tam zawsze możliwość odstąpienia od biegu, nawet w dość bliskim startu okresie i za dopłatą 6 euro przeniesienie uczestnictwa na kolejny rok. Bardzo dobra opcja w razie urazu, tudzież innych komplikacji, piszę to jako ciekawostka w odniesieniu do rodzimych imprez.
Od tego niedoszłego startu udało mi się też przytyć 7-8kg, gdzie w święta poleciałem już jak za starych przed biegowych czasów, czyli pod korek. Na szczęście w porę się opamiętałem i próbuję trzymać nad tym kontrolę. Wiem, chudnie się w kuchni, ale też sprzyja temu bieganie. A tego za wiele nie ma, taki okres roku i nieznana przyszłość biegowa nie dodaje motywacji.
W obecnym miesiącu szala aktywności przechyla się już na stronę tenisa stołowego. I nie ukrywam, że mam obecnie o wiele większą chęć pograć niż pobiegać. Moralniaka z tego powodu nie ma, ruch to ruch, miałbym gdybym nie robił nic.
W grudniu wziąłem udział w jeszcze jednym turnieju i znów zebrałem oklep. O ile za pierwszym razem emocje miałem pozytywne, tak drugim razem już nie tak bardzo. Do tego uświadomiłem sobie, jak bardzo się myliłem, licząc na to, że w kategorii +46 będzie mi się łatwiej grało z przeciwnikami. To mylne przekonanie wynikało z biegania, gdzie z wiekiem wydolność maleje. Tu nie ma ona żadnego znaczenia. Liczy się doświadczenie, za czym idzie ogranie i ułożona ręka. A sprawa wygląda tak, że nikt nie zaczyna się uczyć grać w wieku 50-60-70 lat, a są i starsi nieźle popylający. Każdy z tych graczy spędził pół życia, jak nie większość przy stole i to przynajmniej w wydaniu półprofesjonalnym.
Regulamin rozgrywek amatorskich stanowi tak, że staje się nim każdy po ukończeniu 40lat, zwany wówczas weteranem. Dodatkowo zawodniczki do pierwszej ligi i zawodnicy do trzeciej. Jak również grający w ekstraklasie, pierwszej i drugiej lidze, po okresie karencji dwóch lat lub roku od ostatniego meczu.
Staje się zasadne więc pytanie; biegasz/grasz/... czy trenujesz ?
A ponieważ z trenowaniem biegania wielka niewiadoma i przy tym coraz mocniej wkręcam się w tego tenisa, to chciałbym go trenować. Czyli obecnie zamienić proporcjami udział tych dwóch dyscyplin w moim bycie i robić to z sensem, tak by następował progres.
Może to nawet plan na ten rok, a w odleglejszej przyszłości myślę jeszcze o snookerze. Zobaczymy co wyjdzie i jak będzie.
Od biegania nie odcinam się, biegał będę, czytał o waszym i kibicował.
I już mówiąc nawiasem, podobno Andrzej Grubba robił na teście Coopera 3600m, a Ronnie O'Sullivan łamał 35min/10km, więc moje miejsce i tak jest jedynie w czarnej dupie.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Styczeń
Patrzę i nie wierzę. Przebiegłem tylko 68 km w styczniu. Możliwe, że coś pokićkałem, gdyż część aktywności wpisuję ręcznie, sporo bowiem biegam na elektryku. W każdym razie był to już miesiąc, w którym przeszedłem na stronę celuloidowej piłeczki. Choć właściwe obecnie gra się wyłącznie plastikiem.
Generalnie wszystkiego było całkiem sporo, jeśli jest możliwość staram się grać 3-4 razy w tygodniu i pozostałe 2-3 dni, co nieco pokręcić nogami. Z tym, że patrząc na styczniowy dystans, coś nie gra w tej układance, ale nie będę już tego rozwikływał. Czasowo to już ze trzy razy więcej zeszło na tenisa. Na forach pingpongowych też chyba czytałem więcej niż tu. Jednak wymiana sprzętu nie jest sprawą łatwą. Można wertować w nieskończoność, a i tak trudno utrafić w styl. W każdym razie złożyłem rakietkę i okazało się, że jest 20g cięższa od poprzedniej. A wiadomo, jaką to gra rolę na nodze w sferze mentalnej, bo raczej w biegu nie wyczujemy subtelnej różnicy obuwia. Jednak w łapie czuć bardzo. Od razu więc byłem źle nastawiony do zestawu. Odkleiłem gumy, opyliłem deskę i jedną okładzinę. Wziąłem kuchenną wagę, pojechałem do sklepu, poważyłem interesujące mnie modele i zakupiłem te odpowiadające. Czy to nie jest aby szaleństwo. Czułem się nieco dziwnie, ale jak sprzedawca użyczył mi swojej celem weryfikacji poprawności pomiaru, i to z dokładnością do 0,5g a nie jednego jak moja, uznałem to za normalność.
Takie cudo wyszło, oczywiście to nie sprzęt gra, niemniej wiara w niego pomaga.
Obecnie ogrywam rakietę na trzech frontach. W szóstoligowej drużynie bilans mam mocno dodatni, poza jednym przeciwnikiem. W drugim miejscu z dwoma zanjomkami też radzę sobie nie zgorzej. Natomiast na trzecim froncie dostaję jak Niemcy na wschodnim. Ale tam już śmietanka amatorska gra, a część z przeszłością tenisową.
W każdym razie z moją świetlicową grą mam okazję pobiegać przy stole. Akurat z tym problemu żadnego nie mam, nawet usłyszałem, że chodzę jak 16-to latek. Jednak na coś to bieganie przydało się. Nawet czasem i wygrać pomaga.
Taka scenka; gram z gościem, a ten co rusz sadzi mi świnkę po siatce z komentarzem tak chciałem. Biorę to na luzie. Też czasem zdarza mi się tak zagrać, ale jaki mam wpływ na to czy piłka obetrze o siatkę, czy przeleci kilka milimetrów wyżej. Ja żaden, natomiast u niego rzeczywiście jakby to było celowe. I już po meczu mówi, że trenował ustawiając stół przy ścianie i odbijał o nią. Dla urozmaicenia przykleił tam bilet tramwajowy i dwa tygodnie zajęło mu, zanim trafił w niego. Jak doszedł do wprawy, masakrował go już po godzinie.
Mimo, że czasem ten styl porażek jest deprymujący, tłumaczę sobie, iż też musiałem przebiec jakieś 10 tyś km przez tyś treningów, by coś było teraz w miarę łatwe.
W każdym razie sport to wytrwałość w nieustannej pracy nad sobą poprzez szlifowanie poszczególnych składników dyscypliny przez tysiące godzin.
Kończąc tematycznie, byłem w szpitalu umówić badanie. Niestety była awaria systemu, więc lekarz nie mógł wypisać skierowania. Umówiliśmy się, że załatwimy to na telefon. Po czym wysłałem sms-a, odpisał że odpowie później, oczywiście to się nie wydarzyło. Po tygodniu znów musiałem udać się pod gabinet, odstać swoje i mam to. Termin na 4-5 maj. Wyniki też nie od razu, następnie znów wizyta, więc pół roku spokojnie mogę truchtać bez napinki. Dobrze, że przez ten czas nie będziecie tu pisać o żadnych startach, nie będzie mnie tak ciągnęło. Powodzenia biegacze.
PS Myślałem też nad zmianą awatara w związku z tym przechodzeniem pomału na drugą stronę. Ale nie, za wcześnie jeszcze na rzucanie ręcznika. Nadzieja, że to tylko tymczasowe przeszkody umiera ostatnia. Cały czas liczę, że jeszcze pogonię. Może nie te konkretne cyfry, ale w miarę satysfakcjonujące, tak.
Patrzę i nie wierzę. Przebiegłem tylko 68 km w styczniu. Możliwe, że coś pokićkałem, gdyż część aktywności wpisuję ręcznie, sporo bowiem biegam na elektryku. W każdym razie był to już miesiąc, w którym przeszedłem na stronę celuloidowej piłeczki. Choć właściwe obecnie gra się wyłącznie plastikiem.
Generalnie wszystkiego było całkiem sporo, jeśli jest możliwość staram się grać 3-4 razy w tygodniu i pozostałe 2-3 dni, co nieco pokręcić nogami. Z tym, że patrząc na styczniowy dystans, coś nie gra w tej układance, ale nie będę już tego rozwikływał. Czasowo to już ze trzy razy więcej zeszło na tenisa. Na forach pingpongowych też chyba czytałem więcej niż tu. Jednak wymiana sprzętu nie jest sprawą łatwą. Można wertować w nieskończoność, a i tak trudno utrafić w styl. W każdym razie złożyłem rakietkę i okazało się, że jest 20g cięższa od poprzedniej. A wiadomo, jaką to gra rolę na nodze w sferze mentalnej, bo raczej w biegu nie wyczujemy subtelnej różnicy obuwia. Jednak w łapie czuć bardzo. Od razu więc byłem źle nastawiony do zestawu. Odkleiłem gumy, opyliłem deskę i jedną okładzinę. Wziąłem kuchenną wagę, pojechałem do sklepu, poważyłem interesujące mnie modele i zakupiłem te odpowiadające. Czy to nie jest aby szaleństwo. Czułem się nieco dziwnie, ale jak sprzedawca użyczył mi swojej celem weryfikacji poprawności pomiaru, i to z dokładnością do 0,5g a nie jednego jak moja, uznałem to za normalność.
Takie cudo wyszło, oczywiście to nie sprzęt gra, niemniej wiara w niego pomaga.
Obecnie ogrywam rakietę na trzech frontach. W szóstoligowej drużynie bilans mam mocno dodatni, poza jednym przeciwnikiem. W drugim miejscu z dwoma zanjomkami też radzę sobie nie zgorzej. Natomiast na trzecim froncie dostaję jak Niemcy na wschodnim. Ale tam już śmietanka amatorska gra, a część z przeszłością tenisową.
W każdym razie z moją świetlicową grą mam okazję pobiegać przy stole. Akurat z tym problemu żadnego nie mam, nawet usłyszałem, że chodzę jak 16-to latek. Jednak na coś to bieganie przydało się. Nawet czasem i wygrać pomaga.
Taka scenka; gram z gościem, a ten co rusz sadzi mi świnkę po siatce z komentarzem tak chciałem. Biorę to na luzie. Też czasem zdarza mi się tak zagrać, ale jaki mam wpływ na to czy piłka obetrze o siatkę, czy przeleci kilka milimetrów wyżej. Ja żaden, natomiast u niego rzeczywiście jakby to było celowe. I już po meczu mówi, że trenował ustawiając stół przy ścianie i odbijał o nią. Dla urozmaicenia przykleił tam bilet tramwajowy i dwa tygodnie zajęło mu, zanim trafił w niego. Jak doszedł do wprawy, masakrował go już po godzinie.
Mimo, że czasem ten styl porażek jest deprymujący, tłumaczę sobie, iż też musiałem przebiec jakieś 10 tyś km przez tyś treningów, by coś było teraz w miarę łatwe.
W każdym razie sport to wytrwałość w nieustannej pracy nad sobą poprzez szlifowanie poszczególnych składników dyscypliny przez tysiące godzin.
Kończąc tematycznie, byłem w szpitalu umówić badanie. Niestety była awaria systemu, więc lekarz nie mógł wypisać skierowania. Umówiliśmy się, że załatwimy to na telefon. Po czym wysłałem sms-a, odpisał że odpowie później, oczywiście to się nie wydarzyło. Po tygodniu znów musiałem udać się pod gabinet, odstać swoje i mam to. Termin na 4-5 maj. Wyniki też nie od razu, następnie znów wizyta, więc pół roku spokojnie mogę truchtać bez napinki. Dobrze, że przez ten czas nie będziecie tu pisać o żadnych startach, nie będzie mnie tak ciągnęło. Powodzenia biegacze.
PS Myślałem też nad zmianą awatara w związku z tym przechodzeniem pomału na drugą stronę. Ale nie, za wcześnie jeszcze na rzucanie ręcznika. Nadzieja, że to tylko tymczasowe przeszkody umiera ostatnia. Cały czas liczę, że jeszcze pogonię. Może nie te konkretne cyfry, ale w miarę satysfakcjonujące, tak.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Luty
Patrząc na kalendarz, był to sportowo dość okazały miesiąc. Jednak biegania było skromniutko, ujmując delikatnie. Jedynie 72km i to na 9 razy, także nawet dychy nie zamykałem. Tylko dla pamięci mięśniowej, niż czegokolwiek więcej. Raz się zdarzyło, tego najcieplejszego dnia wyjść z żonką, a wtedy nie ma jęczenia, trzeba sprawę dociągnąć do końca, więc 11km zaliczone. Przeorało mnie te 70 minut i wieczorem byłem skonany.
Jeden raz też wyciągnąłem rodzinkę na spacer, przeszliśmy 7,5km, co też zaliczyłem do dziennej aktywności.
Pozostałe 18 dni to już ping-pong. Ależ to jest czasochłonne tyle, że trzy godziny lecą jak jedna w biegu. Ostatni piątek był już kulminacją tego, pięć godzin spędziłem na sali. Gdyby nie ten podkład biegowy, pewnie przy czymś takim poskładałoby mnie na niej, a najpóźniej następnego poranka. Choć mimo to najlżejszy on nie był, niemniej dychę jeszcze potruchtałem.
Luty miałem trochę luźniejszy, i dopóki żona to jeszcze trawi, trzeba było korzystać.
W ostatnim tygodniu wygrałem też trzy mecze z zawodnikami, z którymi do tej pory nie udawało mi się to. Czasem zdarzają się już dłuższe przebłyski, czegoś na kształt umiejętności i można wtedy powalczyć. Jeśli więc będzie pojawiać się to częściej i na dłużej, na pewno pójdą za tym wygrane z trudnymi rywalami.
Ale też zaliczyłem kilka porażek z ludźmi o podobnych umiejętnościach i gdybym traktował to bardzo poważnie, bądź wydarzyłoby się na turnieju. Pewnie by doskwierało.
Kilka razy też zamieniałem okładziny w różnych kombinacjach, na różne deski. A ma to przecież przełożenie takie, jakby inne buty miały spowodować, że pobiegnę 35min/10km.
Gdy mierzę się z gościem, który grał w drugiej lidze, to nie ma znaczenie, że było to kilkanaście lat temu, bo ja wtedy jedynie pochłaniałem chipsy. Przeto mam teraz dużo do nadrobienia.
Także mocno ten plan B, wciągnął mnie obecnie, stając się A. Niemniej dobrze jest mieć zawsze alternatywny plan, czyli na dziś B jak bieganie. Toteż napisałem zapytanie do organizatora DOZ Maraton, jaka jest procedura przepisania opłaconego udziału z 10km na maraton. Bo przecież, jeśli mógłbym przygotowywać się pod dychę to równie dobrze i pod maraton. A jeśli nie, to i tak w końcu raczej zacznie męczyć mnie ten stan patowy i kto wie, jak postąpię.
A na razie, starał się będę dalej funkcjonować w myśl tezy;
życie to ruch, bezruch to śmierć.
Pozdrawiam
Patrząc na kalendarz, był to sportowo dość okazały miesiąc. Jednak biegania było skromniutko, ujmując delikatnie. Jedynie 72km i to na 9 razy, także nawet dychy nie zamykałem. Tylko dla pamięci mięśniowej, niż czegokolwiek więcej. Raz się zdarzyło, tego najcieplejszego dnia wyjść z żonką, a wtedy nie ma jęczenia, trzeba sprawę dociągnąć do końca, więc 11km zaliczone. Przeorało mnie te 70 minut i wieczorem byłem skonany.
Jeden raz też wyciągnąłem rodzinkę na spacer, przeszliśmy 7,5km, co też zaliczyłem do dziennej aktywności.
Pozostałe 18 dni to już ping-pong. Ależ to jest czasochłonne tyle, że trzy godziny lecą jak jedna w biegu. Ostatni piątek był już kulminacją tego, pięć godzin spędziłem na sali. Gdyby nie ten podkład biegowy, pewnie przy czymś takim poskładałoby mnie na niej, a najpóźniej następnego poranka. Choć mimo to najlżejszy on nie był, niemniej dychę jeszcze potruchtałem.
Luty miałem trochę luźniejszy, i dopóki żona to jeszcze trawi, trzeba było korzystać.
W ostatnim tygodniu wygrałem też trzy mecze z zawodnikami, z którymi do tej pory nie udawało mi się to. Czasem zdarzają się już dłuższe przebłyski, czegoś na kształt umiejętności i można wtedy powalczyć. Jeśli więc będzie pojawiać się to częściej i na dłużej, na pewno pójdą za tym wygrane z trudnymi rywalami.
Ale też zaliczyłem kilka porażek z ludźmi o podobnych umiejętnościach i gdybym traktował to bardzo poważnie, bądź wydarzyłoby się na turnieju. Pewnie by doskwierało.
Kilka razy też zamieniałem okładziny w różnych kombinacjach, na różne deski. A ma to przecież przełożenie takie, jakby inne buty miały spowodować, że pobiegnę 35min/10km.
Gdy mierzę się z gościem, który grał w drugiej lidze, to nie ma znaczenie, że było to kilkanaście lat temu, bo ja wtedy jedynie pochłaniałem chipsy. Przeto mam teraz dużo do nadrobienia.
Także mocno ten plan B, wciągnął mnie obecnie, stając się A. Niemniej dobrze jest mieć zawsze alternatywny plan, czyli na dziś B jak bieganie. Toteż napisałem zapytanie do organizatora DOZ Maraton, jaka jest procedura przepisania opłaconego udziału z 10km na maraton. Bo przecież, jeśli mógłbym przygotowywać się pod dychę to równie dobrze i pod maraton. A jeśli nie, to i tak w końcu raczej zacznie męczyć mnie ten stan patowy i kto wie, jak postąpię.
A na razie, starał się będę dalej funkcjonować w myśl tezy;
życie to ruch, bezruch to śmierć.
Pozdrawiam
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
- jacekww
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2333
- Rejestracja: 08 wrz 2015, 14:56
- Życiówka na 10k: 38:27
- Życiówka w maratonie: 3:53:44
- Lokalizacja: Łódź
Marzec
Niebiegania ciąg dalszy, odnotowuję całe 22km w trzech wyjściach. Ostatnie trzy tygodnie temu. Zaistniałą sytuację żona przewidziała dawno temu, że jak braknie mi wyzwań sportowych w bieganiu, to przestanę. Faktycznie tak się dzieje, może jeszcze jakby rósł mi bebech wychodziłbym go zrzucać. Ale jeszcze nie ma potrzeby.
Odmówiłem udział w biegu Rossmana, została tylko dycha przy maratonie. Po ogłoszeniu jesiennego terminu lekko nastroiłem się nim pozytywnie, mając chęć zaliczyć 42km. Z tym, że było to już jakiś czas temu, przy obecnych poczynaniach biegowych nie widzę już tego. Wydaje mi się jednak, że nic się nie odbędzie, gdyż pandemia trzyma się dobrze, także to też nie nastraja pro biegowo.
Natomiast ten niebiegowy czas nie został zmarnowany, wypełniłem go intensywnie tenisem stołowym. Regularnie grywam pięć razy w tygodniu, a przy tym coraz bardziej skłaniam się wejść w forumową doktrynę, pragnąc zostać tenisowym harpaganem. W tym celu zakupiłem robota i tym sposobem będę próbował wypełnić pozostałe wolne dni. Szczęśliwie to machanie rakietką jest niczym przy treningu biegowym, myślę więc, że wytrzymam wielomiesięczne obciążenia. By nikt nie widział jak kaleczę, zaadoptowałem do tego celu garaż na działce, zainstalowałem stół i wczoraj odbyłem pierwszą sesję treningową. Na razie było to miękkie poznawanie się, hardkor jeszcze przed nami.
Wygląda to mniej więcej tak https://www.youtube.com/watch?v=a8-XEFYE7W8
A ponieważ nadal w większej części jestem niezadowolony ze swoich poczynań przy stole. To mam zamiar ostro go wymęczyć, oby tylko wytrzymała ta chińszczyzna.
Tymczasem zdrowych i pobieganych Świąt.
Niebiegania ciąg dalszy, odnotowuję całe 22km w trzech wyjściach. Ostatnie trzy tygodnie temu. Zaistniałą sytuację żona przewidziała dawno temu, że jak braknie mi wyzwań sportowych w bieganiu, to przestanę. Faktycznie tak się dzieje, może jeszcze jakby rósł mi bebech wychodziłbym go zrzucać. Ale jeszcze nie ma potrzeby.
Odmówiłem udział w biegu Rossmana, została tylko dycha przy maratonie. Po ogłoszeniu jesiennego terminu lekko nastroiłem się nim pozytywnie, mając chęć zaliczyć 42km. Z tym, że było to już jakiś czas temu, przy obecnych poczynaniach biegowych nie widzę już tego. Wydaje mi się jednak, że nic się nie odbędzie, gdyż pandemia trzyma się dobrze, także to też nie nastraja pro biegowo.
Natomiast ten niebiegowy czas nie został zmarnowany, wypełniłem go intensywnie tenisem stołowym. Regularnie grywam pięć razy w tygodniu, a przy tym coraz bardziej skłaniam się wejść w forumową doktrynę, pragnąc zostać tenisowym harpaganem. W tym celu zakupiłem robota i tym sposobem będę próbował wypełnić pozostałe wolne dni. Szczęśliwie to machanie rakietką jest niczym przy treningu biegowym, myślę więc, że wytrzymam wielomiesięczne obciążenia. By nikt nie widział jak kaleczę, zaadoptowałem do tego celu garaż na działce, zainstalowałem stół i wczoraj odbyłem pierwszą sesję treningową. Na razie było to miękkie poznawanie się, hardkor jeszcze przed nami.
Wygląda to mniej więcej tak https://www.youtube.com/watch?v=a8-XEFYE7W8
A ponieważ nadal w większej części jestem niezadowolony ze swoich poczynań przy stole. To mam zamiar ostro go wymęczyć, oby tylko wytrzymała ta chińszczyzna.
Tymczasem zdrowych i pobieganych Świąt.
Blog - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=27&t=55203
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.
Komentarze - http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=55204
Biegam swoje, co nabiegam to moje.