2 czerwca 2013
odc. 401 pt. "Jak to biegłam trening w Wolsztynie"
Wczoraj był Dzień dziecka, biegowy też, no ale już dzisiaj to mus było pobiegać

No to pojechałam do Wolsztyna, myślę sobie, Gife biegnie u siebie, pewnie chłopak scykany jak mu pójdzie, to polecę, niech wie, że ktoś jest wolniejszy niż on
Mimik tez miał biec, no ale on pewnie na luzaku, w końcu na obczyźnie

Pomalowałam pazury, loki się zlokowały i jedziem
Dotarłam, poczekałam chwilę, chłopaki dotarły, pogadaliśmy, pośmialiśmy się i trzeba było się przebrać i rozgrzać. W związku z tym, że moje lexusy po ponad 1500km odmówiły współpracy, wzięłam adasie. Ależ ciężko się w nich biegło...w ogóle...po tym moim folgowaniu kalorycznym ciężko, a i te 110km, które zrobiłam w ciągu ostatnich 7 dni lekkości mi nie dało...

no ale to ostatnie, to jednak moja decyzja była i wiedziałam, jakie może mieć skutki
Start g. 13:30.
Bez zegarka, bo jak trening, to przecież nie wynik, choć mile byśmy byli zdziwieni, my A+A

A i byłam ciekawa, jak to jest. teraz już wiem, że ciekawie
Łomatko, pogoda nie pomagała. Duszno bardzo, niby nie upalnie, ale powietrze wisiało, czyli taka pogoda, która mnie męczy już przy szybszym chodzeniu.
Od 2 km standardowo chciałam zejść z trasy, wybitnie jakoś miałam chęć. Musiałam się bardzo naprzekonywać, żeby nie podlecieć do obsługi i powiedzieć: "Tej pani możecie już podziękować". Ale pomyślałam sobie o tych wszystkich smsach ze wsparciem, które dzisiaj dostałam rano od znajomych i mówię sobie: "o nieee, nie możesz...". Pomyślałam sobie też, że nie na darmo ten 4-ty z 6 treningów biegnę, żebym go teraz miała przerwać. I nie po to telepałam się taki kawał drogi, żeby teraz fochy strzelać.
To lecę dalej, znaczy się ślimaczę, bo lotem bym jednak tego nie nazwała
Ok 5km już byłam całkiem pewna, że schodzić nie będę. Na 5.5km zegar pokazał, że mam 27 min z czymś tam.
Po ok 6km wyprzedziłam dziewczynę, która myślałam, że jest moją znajomą biegową, ale okazuje się, że to pomyłka - nie ma jej nazwiska ani na liście, ani w wynikach.
Na chyba 7km dogoniłam dziewczynę, którą zgubiłam po 2km. Myślę sobie, że jest dobrze. Trochę pościgałam się z jedną panią, w sensie takim, że się mijałyśmy przez paręset metrów, ale ostatecznie udało mi się jednak ją wyminąć. Tak samo jak i dwóch panów, spotkaliśmy się chyba na 8km, ale od 9 dostałam jakiegoś turbo-doładowania i biegło mi się nawet dość żwawo. Na tyle żwawo, że wyrównałam chyba straty z drugiej połówki.
I całego treningu uzbierało się 51:24
Całkiem fajny trening, muszę przyznać

Jeśli chodzi o rozłożenie sił, to wg wyników międzyczasy są takie:
0.5km - 0:02:35/ 408
5km - 0:25:39/ 423
5.5km - 0:27:05/ 423
9.5km - 0:50:13/ 406
10km - 0:51:24/ 403
Wśród kobiet 33/ 180
Kategoria 16/ 80
Bez zegarka biegło się...no, jakoś nietypowo. Fajnie, bo nie było parcia na wynik, na te cyferki - przyspieszać, zwalniać itd. Bazowałam na samopoczuciu, tylko i wyłącznie. Fajnie tak
Po biegu poszliśmy się najeść i na losowanie nagród.
Nic nie wylosowałam, ech ani szczęścia w grze, ani w miłości - ciężkie jest życie współczesnej kobiety
Potem na deser - Gife zaprowadził nas do fajnej knajpki, w której sam był pierwszy raz. I chyba dlatego najdłużej czekał na swój deser

no, ale za to dostał największą pokrzywę jako dekorację. Znaczy się, mięta to była, ale nie rozpoznał
Pojedliśmy i czas było wracać.
Zastanawiałam się, czy z moja orientacją w terenie dotrę bezproblemowo...No...delikatne "piękna nasza Polska cała, hej" mogłabym sobie pośpiewać. Trochę źle w Kórniku skręciłam, a okazało się, że trasa prościzna, więc szybko się odnalazłam.
No i ten...w Środzie jakoś inaczej wyjechałam niż do niej wjechałam i musiałam zapytać o drogę. Zapytanym był przygodny przechodzień, o twarzy ogorzałej, bynajmniej nie od słońca

ale co było robić, jak się napatoczył i nikogo innego na celowniku? Uprzejmie odpowiedział, że w lewo (a jednak trzeba było w prawo, jak się okazało później) i dodał: "a potem to już się trzeba pytać, bo nie wiem"

śmiać mi się chciało, bo nieźle to zabrzmiało w połączeniu z tym, jak w drodze wte zapytałam pana, który akurat pasy malował (bo drogowskazu w punkcie strategicznym było brak, a ja z mapą jeżdżę, bo nawigacji nie mam), czy na Mosinę to w prawo (gdyż tak też mi się wydawało), na co pan - podobnie ogorzały - "Pani, ja nie wiem, my z lubelskiego..." Tak więc pozostało mi zaufać intuicji, co tez okazało się dobrym rozwiązaniem.
Tak też dzień uważam za bardzo udany. Bardzo
