rocha - 75' w tri-sprincie
Moderator: infernal
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Pracowite święta. W taką pogodę gospodarzenie zwierzakami zajmuje dużo czasu.
Ale przynajmniej ocknąłem się w nowe święto narodowe. 27 grudnia. Pytałem kiedyś dziadka, dlaczego mówił, że jego stopień wojskowy to "gefrajter", a na zdjęciu ma polski mundur starszego strzelca.
Wyjaśnił.
To były ciekawe czasy... decyzji dalekosiężnych...
Pruskiemu kulturkampfowi i hakacie "zawdzięczam" polski znak diakrytyczny w nazwisku. W powszechnym, narzuconym, bismarckowskim ujednoliceniu, takie "ó" było odpowiedzią na urzędowe zakłamanie narodowości.
Bieganie po grudzie nieźle gimnastykuje stawy skokowe, po drogach nie da się biegać, bo strasznie oblodzone. Mróz nie przeszkadza mi w treningu, nawet lubię ostre powietrze, zwłaszcza gdy pogoda piękna, a tak było. Na bieżnię jakoś nie chce mi się wchodzić, zjechali się goście i głupio mi pryskać potem.
Do Sylwestra jeszcze planuję coś zbudować, zatem - do dzieła.
A! 86kg! Jest dobrze, odbudowałem się. Nie są to - co prawda - mięśnie, ale zawsze coś.
Krzyś dostał od gwiazdora akwarium (i obietnicę...), a Ola terrarium wraz z zawartością - świnka morska.
...
Ja Was też!
Ale przynajmniej ocknąłem się w nowe święto narodowe. 27 grudnia. Pytałem kiedyś dziadka, dlaczego mówił, że jego stopień wojskowy to "gefrajter", a na zdjęciu ma polski mundur starszego strzelca.
Wyjaśnił.
To były ciekawe czasy... decyzji dalekosiężnych...
Pruskiemu kulturkampfowi i hakacie "zawdzięczam" polski znak diakrytyczny w nazwisku. W powszechnym, narzuconym, bismarckowskim ujednoliceniu, takie "ó" było odpowiedzią na urzędowe zakłamanie narodowości.
Bieganie po grudzie nieźle gimnastykuje stawy skokowe, po drogach nie da się biegać, bo strasznie oblodzone. Mróz nie przeszkadza mi w treningu, nawet lubię ostre powietrze, zwłaszcza gdy pogoda piękna, a tak było. Na bieżnię jakoś nie chce mi się wchodzić, zjechali się goście i głupio mi pryskać potem.
Do Sylwestra jeszcze planuję coś zbudować, zatem - do dzieła.
A! 86kg! Jest dobrze, odbudowałem się. Nie są to - co prawda - mięśnie, ale zawsze coś.
Krzyś dostał od gwiazdora akwarium (i obietnicę...), a Ola terrarium wraz z zawartością - świnka morska.
...
Ja Was też!
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Przysłano mi e-mail z biletem na mietkowski triatlon. W zeszłym roku się nie odbył, nie wycofałem kasy, przyszło z automatu na tegoroczny. Czyli jednak jestem triatlonistą. Jedyny basen w powiecie poszedł sobie do dwuletniego remontu.
Bardzo dobrze, że wznowiłem regularne treningi, bo jakoś daję radę w pracy i w obejściu. Lekka sztywność ma swój powód, bo było dużo dźwigania, i pracy precyzyjnej. Stosunkowo niewiele machania ręcznymi narzędziami. Nowoczesność, panie!
Codziennie gimnastyka poranna i bieganie 30-60'. W dni delegacyjne nie biegałem – we WRO zbyt smogowo.
Żona dowiedziała się, że jest wielbłąd do wzięcia. Baktrian, lubi towarzystwo, zdrowy i całkiem za darmo. Po moim trupie.
Miniony rok mogę spokojnie nazwać Rokiem Prawdy. Tyle jej było, że każdy mógł sobie inny światopogląd ułożyć. Do wyboru do koloru!
Kończy się drugi rok działania sp. z o.o. Cóż... polecam.
Ćwiczę walca. Gdy ostatnio walcowałem (pod „Niebo z moich stron”) to Żonie tren oberwałem zamaszystym przydepnięciem.
Idę, mam całą stertę spraw pilnych.
Nie, żeby zaraz bardzo ważnych. Po prostu pilnych...
Szczęśliwego Nowego Roku.
Bardzo dobrze, że wznowiłem regularne treningi, bo jakoś daję radę w pracy i w obejściu. Lekka sztywność ma swój powód, bo było dużo dźwigania, i pracy precyzyjnej. Stosunkowo niewiele machania ręcznymi narzędziami. Nowoczesność, panie!
Codziennie gimnastyka poranna i bieganie 30-60'. W dni delegacyjne nie biegałem – we WRO zbyt smogowo.
Żona dowiedziała się, że jest wielbłąd do wzięcia. Baktrian, lubi towarzystwo, zdrowy i całkiem za darmo. Po moim trupie.
Miniony rok mogę spokojnie nazwać Rokiem Prawdy. Tyle jej było, że każdy mógł sobie inny światopogląd ułożyć. Do wyboru do koloru!
Kończy się drugi rok działania sp. z o.o. Cóż... polecam.
Ćwiczę walca. Gdy ostatnio walcowałem (pod „Niebo z moich stron”) to Żonie tren oberwałem zamaszystym przydepnięciem.
Idę, mam całą stertę spraw pilnych.
Nie, żeby zaraz bardzo ważnych. Po prostu pilnych...
Szczęśliwego Nowego Roku.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Najbardziej zadziwiająca rzecz w dzieciństwie – serek homogenizowany. Pamiętam dokładnie, coś zupełnie odmiennego od innych potraw. Żadnych niespodzianek. Pewność konsystencji, smaku, zapachu, struktury, żadnych grudek, żyłek, odcieków. Całkowita jednorodność. A właściwie „ujednorodnienie”. Standaryzacja.
Bo wszystko inne było anizotropowe. Zawierało w sobie jakieś elementy wyczuwalne wzrokiem, dotykiem, smakiem (włókna w fasolce szparagowej, błee...), zapachem.
Wychowany w warsztacie stolarskim, nabyłem pełnego szacunku dla różnorodności – drewno jest jednym z powszechnie stosowanych materiałów absolutnie, niezaprzeczalnie i bardzo radykalnie niejednorodnych. Niektóre jego cechy bywają kłopotliwe, lecz w większości przypadków, zręczny rzemieślnik umie wydobyć z tego materiału wszystkie jego cechy pozytywne, a uniknąć wszystkich jego wad. Niektóre części wozu, czy sań, dziadek wybierał jeszcze w lesie, trepy schodów tato sprytnie rozcinał, by potem znów posklejać, niby tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Każdy kawałek drewna był oglądany i oceniano, czy ma jakieś słabe cechy, czy może jest tak ciekawy, że szkoda go na zwykły pochwyt poręczy. Inaczej tnie się klepki beczki, inaczej ramiak okna, a jeszcze inaczej łupie szprychy do koła. O kierunku rąbania opału, nie muszę pisać.
A ten łuk cisowy... nikt takiego nie miał. Gotowy kompozyt na granicy drewna i łyka. Leciutki, a ciągnął lepiej niż sklepowe luki kolegów.
Różnorodność jest powszechna, a jednak koniecznie chcemy ją zlikwidować, ujednolicić nasz świat. Nie musimy znać się na niczym, bo wszystko jest znormalizowane i wyprodukowane ze składników o standaryzowanym składzie. Wygodne.
Wszędzie serek homogenizowany.
Dziś na bieganiu nie było homogenicznie, bo asfalt przy domu był śliski, ale już na łące nasypało mi się śniegu do butów, który zaraz rozpuścił się w kałużach źródlisk. Przed szczytem Wojkowej wykręciło mi kostki na zmrożonych grudach. Postanowiłem zbiec północnym stokiem – tam jest Dukt Giebułtowski – stara (chyba średniowieczna) droga – obecnie nieużywana. Nie "kocie łby" tylko chyba "tygrysie". W wieczornym świetle wygląda czarodziejsko. Miałem latarkę, ale nie chciałem psuć nastroju. Powrót przez przełączkę do „mojej” dolinki, znów ślisko, mokro i znów śnieżnie.
Gdy sobie pomyślę, jaki świetny trening zrobiłbym w tym czasie na bieżni tartanowej...
Homogenizacja jest świetna, pożyteczna, bezpieczna. Ale czy jest optymalna? Tu już bym się nie zgodził. Świadoma decyzja, wykorzystująca siły naturalne, więcej da, niż gwałt na naturze jakim jest ujednorodnienie tego, co różnorodne. Wolicie deskę, czy płytę wiórową?
Wakat szefa po Helmucie objęła Sztefi. Jako szefowa jest wyrozumiała. Również dla mnie. Raz tylko rozerwała worek z owsem. Nie od dziś wiadomo, że kobiety są lepszymi przełożonymi. Przynajmniej u baranów.
Po głowie chodzi mi ten triatlon mietkowski. To w czerwcu, powinienem zacząć się przygotowywać. Tylko jak ujednorodnić warunki?
Dziś Trzech Króli. Można powiedzieć, że to święto dziennikarzy. W ogóle wszystkich tych, którzy dociekają prawdy, również naukowców, śledczych, eksperymentatorów... Ale to też dobry moment na refleksję, jak łatwo posiadana informacja może stać się narzędziem do osiągnięcia niecnych celów. Jest przecież w historii o Mędrcach Prawdziwa Informacja celowo zatajona. Herod nie dowiedział się tego, czego chciał.
Zatem Trzech Króli to również - w pewnym sensie - święto cenzorów.
Nie jest łatwo rozbroić porządny archetyp. To w końcu dociekać prawdy, czy ją zataić?
A może jedno i drugie?
Niejednorodnie.
Bo wszystko inne było anizotropowe. Zawierało w sobie jakieś elementy wyczuwalne wzrokiem, dotykiem, smakiem (włókna w fasolce szparagowej, błee...), zapachem.
Wychowany w warsztacie stolarskim, nabyłem pełnego szacunku dla różnorodności – drewno jest jednym z powszechnie stosowanych materiałów absolutnie, niezaprzeczalnie i bardzo radykalnie niejednorodnych. Niektóre jego cechy bywają kłopotliwe, lecz w większości przypadków, zręczny rzemieślnik umie wydobyć z tego materiału wszystkie jego cechy pozytywne, a uniknąć wszystkich jego wad. Niektóre części wozu, czy sań, dziadek wybierał jeszcze w lesie, trepy schodów tato sprytnie rozcinał, by potem znów posklejać, niby tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Każdy kawałek drewna był oglądany i oceniano, czy ma jakieś słabe cechy, czy może jest tak ciekawy, że szkoda go na zwykły pochwyt poręczy. Inaczej tnie się klepki beczki, inaczej ramiak okna, a jeszcze inaczej łupie szprychy do koła. O kierunku rąbania opału, nie muszę pisać.
A ten łuk cisowy... nikt takiego nie miał. Gotowy kompozyt na granicy drewna i łyka. Leciutki, a ciągnął lepiej niż sklepowe luki kolegów.
Różnorodność jest powszechna, a jednak koniecznie chcemy ją zlikwidować, ujednolicić nasz świat. Nie musimy znać się na niczym, bo wszystko jest znormalizowane i wyprodukowane ze składników o standaryzowanym składzie. Wygodne.
Wszędzie serek homogenizowany.
Dziś na bieganiu nie było homogenicznie, bo asfalt przy domu był śliski, ale już na łące nasypało mi się śniegu do butów, który zaraz rozpuścił się w kałużach źródlisk. Przed szczytem Wojkowej wykręciło mi kostki na zmrożonych grudach. Postanowiłem zbiec północnym stokiem – tam jest Dukt Giebułtowski – stara (chyba średniowieczna) droga – obecnie nieużywana. Nie "kocie łby" tylko chyba "tygrysie". W wieczornym świetle wygląda czarodziejsko. Miałem latarkę, ale nie chciałem psuć nastroju. Powrót przez przełączkę do „mojej” dolinki, znów ślisko, mokro i znów śnieżnie.
Gdy sobie pomyślę, jaki świetny trening zrobiłbym w tym czasie na bieżni tartanowej...
Homogenizacja jest świetna, pożyteczna, bezpieczna. Ale czy jest optymalna? Tu już bym się nie zgodził. Świadoma decyzja, wykorzystująca siły naturalne, więcej da, niż gwałt na naturze jakim jest ujednorodnienie tego, co różnorodne. Wolicie deskę, czy płytę wiórową?
Wakat szefa po Helmucie objęła Sztefi. Jako szefowa jest wyrozumiała. Również dla mnie. Raz tylko rozerwała worek z owsem. Nie od dziś wiadomo, że kobiety są lepszymi przełożonymi. Przynajmniej u baranów.
Po głowie chodzi mi ten triatlon mietkowski. To w czerwcu, powinienem zacząć się przygotowywać. Tylko jak ujednorodnić warunki?
Dziś Trzech Króli. Można powiedzieć, że to święto dziennikarzy. W ogóle wszystkich tych, którzy dociekają prawdy, również naukowców, śledczych, eksperymentatorów... Ale to też dobry moment na refleksję, jak łatwo posiadana informacja może stać się narzędziem do osiągnięcia niecnych celów. Jest przecież w historii o Mędrcach Prawdziwa Informacja celowo zatajona. Herod nie dowiedział się tego, czego chciał.
Zatem Trzech Króli to również - w pewnym sensie - święto cenzorów.
Nie jest łatwo rozbroić porządny archetyp. To w końcu dociekać prawdy, czy ją zataić?
A może jedno i drugie?
Niejednorodnie.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
No proszę! Ledwo coś bąknąłem o konieczności wznowienia tri-treningu, a od razu mnie kolano rozbolało i zmuszony zostałem do treningu na trenażerze garażowym. Po prostu mam w organizmie trenera lepszego niż wszystkomający zegarek.
Zimowy indoroorowy trening inaczej oddziaływa na gospodarkę wodną i elektrolityczną. Już dawno zamierzałem tę sprawę poruszyć, a teraz jest okazja.
Wczorajszy rower garażowy (40' rozgrzewka+3' mocniej+3'stygnięcie - w garażu 3stC) bardzo mnie odwodnił, a jednocześnie nie wywołał pragnienia. Może to być niezdrowe, gdy pot z człowieka spływa, a nie chłodzi, bo parowanie jest mizerne i brak przepływu powietrza. Ubywa po równo energii, wody i elektrolitów. Po zakończeniu stężenia są niezaburzone, a ubytek płynów - znaczny.
Może pan Jakub Jelonek (tu: "Utrata wody podczas treningu" 20.12.2020) już się do tego gdzieś odniósł?
Chodzi mi o to, że sport uczy właściwego nawodnienia, uzupełniania płynów i dbania o elektrolity. Dyscypliny picia. Jednak sporty indoorowe (lub treningi takie) wymagają innego podejścia do sprawy (podobnie jest z pływaniem, ale w inny sposób)
Dla mnie najbardziej kłopotliwy jest brak pragnienia. A jeśli już pamiętam o piciu, to chyba trzeba popijać elektrolity, a nie czystą wodę. Szczególnie odczuwam to na rowerze stacjonarnym w zimnym pomieszczeniu. Nie ma ochoty na pice, a nazajutrz budzę się z językiem jak kołek. Było tak dawniej na ergometrze wioślarskim i jest tak na bieżni mechanicznej.
Podobnie jest też, gdy "uzupełniam" płyny piwkiem .
{edit: Ufff... w końcu to wydusiłem, mam kaca po treningu indoorowym...}
Dziś bal, trzymajcie kciuki, żebym się nie skompromitował.
Razdwatrzy-razdwatrzy...
Zimowy indoroorowy trening inaczej oddziaływa na gospodarkę wodną i elektrolityczną. Już dawno zamierzałem tę sprawę poruszyć, a teraz jest okazja.
Wczorajszy rower garażowy (40' rozgrzewka+3' mocniej+3'stygnięcie - w garażu 3stC) bardzo mnie odwodnił, a jednocześnie nie wywołał pragnienia. Może to być niezdrowe, gdy pot z człowieka spływa, a nie chłodzi, bo parowanie jest mizerne i brak przepływu powietrza. Ubywa po równo energii, wody i elektrolitów. Po zakończeniu stężenia są niezaburzone, a ubytek płynów - znaczny.
Może pan Jakub Jelonek (tu: "Utrata wody podczas treningu" 20.12.2020) już się do tego gdzieś odniósł?
Chodzi mi o to, że sport uczy właściwego nawodnienia, uzupełniania płynów i dbania o elektrolity. Dyscypliny picia. Jednak sporty indoorowe (lub treningi takie) wymagają innego podejścia do sprawy (podobnie jest z pływaniem, ale w inny sposób)
Dla mnie najbardziej kłopotliwy jest brak pragnienia. A jeśli już pamiętam o piciu, to chyba trzeba popijać elektrolity, a nie czystą wodę. Szczególnie odczuwam to na rowerze stacjonarnym w zimnym pomieszczeniu. Nie ma ochoty na pice, a nazajutrz budzę się z językiem jak kołek. Było tak dawniej na ergometrze wioślarskim i jest tak na bieżni mechanicznej.
Podobnie jest też, gdy "uzupełniam" płyny piwkiem .
{edit: Ufff... w końcu to wydusiłem, mam kaca po treningu indoorowym...}
Dziś bal, trzymajcie kciuki, żebym się nie skompromitował.
Razdwatrzy-razdwatrzy...
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Potruchtałem wczoraj 40', między owsem a sianem.
I tak jestem z siebie dumny, po nocy spędzonej na pląsach w pałacu. Gala jeździecka w Zamku Kliczków łączyła tradycje końskie sarmacko-ułańsko-współczesnosportowe. Było kilka mundurów i stylizacji a la kontusz, ale żadnych bryczesów, czapsów i sztybletów. Nie było też kowbojskich kapeluszy, ani sombreros. Zbroi też nie. Był pokaz szermierki szablą i wspólne odśpiewanie „Aramantów”. Na szczęście jedyny taniec „na trzy” to był polonez na wejściu (Wojciecha Kilara), potem już zwykłe hopsahopsa, w którym można zginąć w tłumie.
Żona wyglądała zjawiskowo.
Dyskusje okołokońskie to ciekawe doświadczenie etnograficzne i choć bardzo się starałem to nie uniknąłem dwóch gaf. Raz, podczas dyskusji o trudnym losie hodowców, padło porównanie do walki z wiatrakami i przywołanie Don Kichota. Palnąłem odruchowo, że bardziej się identyfikuję z Sancho Pansa. Zamiast salwy śmiechu, napotkałem kilka mrożących spojrzeń.
Drugi raz, na okoliczność poruszenia spowodowanego informacją o darmowym wielbłądzie (wszyscy chcą go mieć), rozgorzała dyskusja o trudnym rynku reniferów, które ponoć sprzedają się już w brzuchach samic, a ceny wstępnie ujeżdżonych trzylatków osiągają inflacyjne poziomy. Niesiony euforią towarzyską (to ja sprzedałem info o baktrianie!), puściłem fejka o okazyjnym łosiu, który może godnie renifera zastąpić. Wygłupiłem się, albowiem – jak się szybko dowiedziałem – rozpiętość rogów łosia dyskwalifikuje go w standardowych drzwiach końskiego boksu. Któż by tego nie wiedział.
No któż by? Sancho Pansa.
Na szczęście zdobyliśmy z Żoną uznanie – a jakże – taneczne. Głównie z powodu biegowej kondycji. Bieganie jest dobre na wszystko.
I z głowy!
I tak jestem z siebie dumny, po nocy spędzonej na pląsach w pałacu. Gala jeździecka w Zamku Kliczków łączyła tradycje końskie sarmacko-ułańsko-współczesnosportowe. Było kilka mundurów i stylizacji a la kontusz, ale żadnych bryczesów, czapsów i sztybletów. Nie było też kowbojskich kapeluszy, ani sombreros. Zbroi też nie. Był pokaz szermierki szablą i wspólne odśpiewanie „Aramantów”. Na szczęście jedyny taniec „na trzy” to był polonez na wejściu (Wojciecha Kilara), potem już zwykłe hopsahopsa, w którym można zginąć w tłumie.
Żona wyglądała zjawiskowo.
Dyskusje okołokońskie to ciekawe doświadczenie etnograficzne i choć bardzo się starałem to nie uniknąłem dwóch gaf. Raz, podczas dyskusji o trudnym losie hodowców, padło porównanie do walki z wiatrakami i przywołanie Don Kichota. Palnąłem odruchowo, że bardziej się identyfikuję z Sancho Pansa. Zamiast salwy śmiechu, napotkałem kilka mrożących spojrzeń.
Drugi raz, na okoliczność poruszenia spowodowanego informacją o darmowym wielbłądzie (wszyscy chcą go mieć), rozgorzała dyskusja o trudnym rynku reniferów, które ponoć sprzedają się już w brzuchach samic, a ceny wstępnie ujeżdżonych trzylatków osiągają inflacyjne poziomy. Niesiony euforią towarzyską (to ja sprzedałem info o baktrianie!), puściłem fejka o okazyjnym łosiu, który może godnie renifera zastąpić. Wygłupiłem się, albowiem – jak się szybko dowiedziałem – rozpiętość rogów łosia dyskwalifikuje go w standardowych drzwiach końskiego boksu. Któż by tego nie wiedział.
No któż by? Sancho Pansa.
Na szczęście zdobyliśmy z Żoną uznanie – a jakże – taneczne. Głównie z powodu biegowej kondycji. Bieganie jest dobre na wszystko.
I z głowy!
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Liczę czasy na triatlonie, kiepsko to wygląda.
Zwłaszcza rower. Powinienem urwać 4' na pętli wokół Wojkowej Kopy(21,46km, asc/desc= 263m), żeby myśleć o 37' na 22,5km nad Zalewem Mietkowskim. Będę musiał radykalnie podnieść poziom wytrenowania, tego się nowym bidonem z rurką i jajowatym kaskiem nie ugra. Trzeba cisnąć na treningach, żeby na zawodach rezerwa była.
Wczoraj pokręciłem w garażu bez przerw: 25' rozgrzewki, 15' mocno, 2' lekko, 3' bardzo mocno, 2' wychłodzenia. Niby żartowałem z rady Sikora, ale wziąłem 1,5l Wojcieszowianki do garażu i... wypiłem wszystko w czasie rozgrzewki! Nie wiedziałem, że tyle mi się w brzuchu mieści! To chyba jeszcze resztki kaca po końskiej imprezie były...
Rozważania na temat pływania zostawiam sobie na później, jeśli uda się zrobić jeden trening w tygodniu, to będzie długie rozpływanie bez przerw. Na zawodach jest ledwie 475m, polecę bez pianki, nie ma nawrotów, tylko jeden skręt, start ławicą.
Bieganie fajnie wchodzi.
Dziś powtórzyłem trening z 28 listopada. 11x700m pół asfalt/pół szuter. Wyszło średnio 3'15”/kółko.
Piękne słońce, kilka stopni mrozu.
Jeśli na 5,25km w triatlonie zejdę w okolice 23' to będzie zapas. (PS: w tym roku nie ma na trasie biegowej schodów na wał zapory).
Plan się krystalizuje, nawet kolorów nabiera.
Słońce nabiło dziś 80stC w zasobniku CWU... kąpiemy się.
Kiedyś: obniżyć koszty utrzymując komfort.
Teraz: utrzymać koszty obniżając komfort.
Tak tłumaczę, gdy pytają mnie, o co chodzi z tym:
fitforfiftyfajf...
Zwłaszcza rower. Powinienem urwać 4' na pętli wokół Wojkowej Kopy(21,46km, asc/desc= 263m), żeby myśleć o 37' na 22,5km nad Zalewem Mietkowskim. Będę musiał radykalnie podnieść poziom wytrenowania, tego się nowym bidonem z rurką i jajowatym kaskiem nie ugra. Trzeba cisnąć na treningach, żeby na zawodach rezerwa była.
Wczoraj pokręciłem w garażu bez przerw: 25' rozgrzewki, 15' mocno, 2' lekko, 3' bardzo mocno, 2' wychłodzenia. Niby żartowałem z rady Sikora, ale wziąłem 1,5l Wojcieszowianki do garażu i... wypiłem wszystko w czasie rozgrzewki! Nie wiedziałem, że tyle mi się w brzuchu mieści! To chyba jeszcze resztki kaca po końskiej imprezie były...
Rozważania na temat pływania zostawiam sobie na później, jeśli uda się zrobić jeden trening w tygodniu, to będzie długie rozpływanie bez przerw. Na zawodach jest ledwie 475m, polecę bez pianki, nie ma nawrotów, tylko jeden skręt, start ławicą.
Bieganie fajnie wchodzi.
Dziś powtórzyłem trening z 28 listopada. 11x700m pół asfalt/pół szuter. Wyszło średnio 3'15”/kółko.
Piękne słońce, kilka stopni mrozu.
Jeśli na 5,25km w triatlonie zejdę w okolice 23' to będzie zapas. (PS: w tym roku nie ma na trasie biegowej schodów na wał zapory).
Plan się krystalizuje, nawet kolorów nabiera.
Słońce nabiło dziś 80stC w zasobniku CWU... kąpiemy się.
Kiedyś: obniżyć koszty utrzymując komfort.
Teraz: utrzymać koszty obniżając komfort.
Tak tłumaczę, gdy pytają mnie, o co chodzi z tym:
fitforfiftyfajf...
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Pojechałem w garażu 1h i wypiłem już tylko 1l wody. Ale wcześniej popijałem dużo.
No i dziś nie było tak zimno. Będzie dobrze.
Wczoraj sobie odpocząłem, zrobiłem tylko 15' gorset mięśniowy po 15' rozgrzewki w truchcie.
Pracy mam dość dużo, trochę przy komputerze, trochę na dworze. Jedno się znudzi, to robię drugie.
Oby tak się dało cały czas.
Nie da się.
Plan na Mietków w czerwcu zawisł na tym etapie:
https://images92.fotosik.pl/566/21a63a1a125fcc89.jpg
Spodziewam się w najbliższym czasie przerw w treningu, ale łatwiej będzie wracać po przerwie.
Przemyślałem jeszcze raz propozycję RysK0 (żeby zrobić 12 planów-szablonów na 12 miesięcy). To tak nie działa. Lepiej mi się myśli kontynuując pewien model, który został "rozgrzebany", a potem trzeba kontynuować jego budowę. Czasem po przerwie, czasem nazajutrz. Grafy skojarzeniowe wywalam, gdy centrum (clue, oś, podmiot) obrazka przestaje być obiektem mojego zainteresowania.
Czyli plan treningowy jest jednocześnie koncepcją kontekstową i dzienniczkiem.
3w1
Obserwując i uzupełniając stokrotkę odczuwam satysfakcję lub frustrację. Motywację lub zniechęcenie. Liczby są drugorzędne i praca nad nimi może przebiegać równolegle gdzie indziej.
No i dziś nie było tak zimno. Będzie dobrze.
Wczoraj sobie odpocząłem, zrobiłem tylko 15' gorset mięśniowy po 15' rozgrzewki w truchcie.
Pracy mam dość dużo, trochę przy komputerze, trochę na dworze. Jedno się znudzi, to robię drugie.
Oby tak się dało cały czas.
Nie da się.
Plan na Mietków w czerwcu zawisł na tym etapie:
https://images92.fotosik.pl/566/21a63a1a125fcc89.jpg
Spodziewam się w najbliższym czasie przerw w treningu, ale łatwiej będzie wracać po przerwie.
Przemyślałem jeszcze raz propozycję RysK0 (żeby zrobić 12 planów-szablonów na 12 miesięcy). To tak nie działa. Lepiej mi się myśli kontynuując pewien model, który został "rozgrzebany", a potem trzeba kontynuować jego budowę. Czasem po przerwie, czasem nazajutrz. Grafy skojarzeniowe wywalam, gdy centrum (clue, oś, podmiot) obrazka przestaje być obiektem mojego zainteresowania.
Czyli plan treningowy jest jednocześnie koncepcją kontekstową i dzienniczkiem.
3w1
Obserwując i uzupełniając stokrotkę odczuwam satysfakcję lub frustrację. Motywację lub zniechęcenie. Liczby są drugorzędne i praca nad nimi może przebiegać równolegle gdzie indziej.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Udało się, w sobotę, zrobić trening ogólnorozwojowy w systemie ciągłym, tylko 10' rozgrzewki i spokojnym tempem 30' geriatrykrosfit (no, trochę po drugiej serii mi ramiona spuchły i na 5' wskoczyłem na bieżnię).
W niedzielę rano Ruby z Ramzesem urwały poidło i opróżniły nasze ujęcie wody, robiąc basen w stajni. Mogłem rozgimnastykować zakwasy widłami, szuflą i taczką. Parę godzin. Szkoda, bo ładnie świeciło słońce i planowałem góralem pojeździć. Michał trochę pomógł, ale zaraz przypomniał sobie o pilnej klasówce z historii (wiek szesnasty, ostatni Jagiellonowie) i że musi się uczyć. Humanista się znalazł!
Konie mają za ciasno, trzeba Ramzesa od cycka odstawiać. Niby jeszcze w normie powierzchniowej się mieszczą, ale to wielkie bydlęta, a ogier zaczyna dojrzewać. Rafii spuchła żuchwa, myśleliśmy, że się o coś walnęła, ale wet obejrzał i powiedział, że dziecko ząbkuje... Może być marudna. Faktycznie, siana nie chce żuć.
Pobiegłem tylko na górkę i z powrotem, po ciemku, w zamieci śnieżnej...
Życie.
W niedzielę rano Ruby z Ramzesem urwały poidło i opróżniły nasze ujęcie wody, robiąc basen w stajni. Mogłem rozgimnastykować zakwasy widłami, szuflą i taczką. Parę godzin. Szkoda, bo ładnie świeciło słońce i planowałem góralem pojeździć. Michał trochę pomógł, ale zaraz przypomniał sobie o pilnej klasówce z historii (wiek szesnasty, ostatni Jagiellonowie) i że musi się uczyć. Humanista się znalazł!
Konie mają za ciasno, trzeba Ramzesa od cycka odstawiać. Niby jeszcze w normie powierzchniowej się mieszczą, ale to wielkie bydlęta, a ogier zaczyna dojrzewać. Rafii spuchła żuchwa, myśleliśmy, że się o coś walnęła, ale wet obejrzał i powiedział, że dziecko ząbkuje... Może być marudna. Faktycznie, siana nie chce żuć.
Pobiegłem tylko na górkę i z powrotem, po ciemku, w zamieci śnieżnej...
Życie.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Wpadłem do basenu. Na trzy kwadranse, 2km. Spokojne rozpływanie po dwóch latach nieobecności. Myślałem, że jestem rozgimnastykowany i mogę sobie pozwolić na tyle kraula bez kontuzji, ale trochę mnie szyja boli - zaniedbywałem jej rehabilitację. Dojazd zajmuje 40', ale po drodze mogę odwieźć Michała do liceum, zaś z powrotem zrobić zakupy w nieobleganym dyskoncie. Raz na tydzień maksymalnie.
Kręcę na rowerze w garażu, ale bez akcentów, bieganie tylko rozgrzewkowo przed gimnastyką.
Ramzes już drugą noc oddzielony od matki. Chyba oboje są zadowoleni. Usłyszałem też nowe słowo końskie. "Wypowiada" je klacz do swojego źrebaka po rozstaniu na noc i ponownym spotkaniu na łące rano. Nie uwierzycie, ale osłuchany jestem ze zwierzęcymi odgłosami i różnica jest radykalna. Pewnie znaczy coś w rodzaju: "jesteś już duży, radź sobie sam".
Albo coś zupełnie innego.
Kręcę na rowerze w garażu, ale bez akcentów, bieganie tylko rozgrzewkowo przed gimnastyką.
Ramzes już drugą noc oddzielony od matki. Chyba oboje są zadowoleni. Usłyszałem też nowe słowo końskie. "Wypowiada" je klacz do swojego źrebaka po rozstaniu na noc i ponownym spotkaniu na łące rano. Nie uwierzycie, ale osłuchany jestem ze zwierzęcymi odgłosami i różnica jest radykalna. Pewnie znaczy coś w rodzaju: "jesteś już duży, radź sobie sam".
Albo coś zupełnie innego.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
W styczniowym numerze „Inżyniera budownictwa” pojawiła się krótka relacja z Polskiego Kongresu Klimatycznego. Przejrzałem agendę, wszystko o inwestycjach, które mają powstrzymać zmiany klimatu, a o przystosowaniu do jego zmian – prawie nic. Wśród panelistów gotowe zestawy lobbystyczne: firma+bank+ngo+polibuda (czytaj: zysk+kasa+ideolo+autorytet). To tak, jakby wpychało się pacjentwi lekarstwa, zamiast nauczyć zdrowo żyć. Eee... właściwie... tak się właśnie robi.
Skąd w nas, ludziach tyle poczucia sprawczości? A może to pycha?
Ciągnąc temat, też czuję, że moje treningi są sprawcze i przybliżają mnie do celu. Dziś zrobiłem krótką, ale intensywną zakładkę (RB, a po amerykańsku BR) na maszynach i jeszcze gorset mięśniowy zrobię. Traktuję to jako rehabilitację po wczorajszym, pięknym adventure running. Było bardzo słonecznie i lekki mrozik, zatem pobiegłem nową kombinacją tras biegowych. Na większości zalegał śnieg i trzeba było przecierać. Przydały się stuptuty. Bieg zajął mi niby tylko 1h40', ale bardzo był „syty” w wysiłek. Chyba słońce mi twarz przypiekło.
Czytnik ebuków odmienił moje życie. Parę lat temu kupiłem najtańsze badziewie, a gdy go potłukłem niechcący, od razu kupiłem następny. Wreszcie mogę nadrabiać wieloletnie zaniedbania w lekturach. Kiedyś czytałem bardzo dużo, teraz znów mogę to robić. Najpiękniejsza jest łatwość zdobywania nowych pozycji. Może tylko zainwestuję w duży format, żeby czasopisma wielołamowe wygodnie przeglądać. Urządzenie wcale nie musi być kieszonkowe, ważne, że jest podręczną biblioteką.
Lemondkę zamówiłem...
475 g
Skąd w nas, ludziach tyle poczucia sprawczości? A może to pycha?
Ciągnąc temat, też czuję, że moje treningi są sprawcze i przybliżają mnie do celu. Dziś zrobiłem krótką, ale intensywną zakładkę (RB, a po amerykańsku BR) na maszynach i jeszcze gorset mięśniowy zrobię. Traktuję to jako rehabilitację po wczorajszym, pięknym adventure running. Było bardzo słonecznie i lekki mrozik, zatem pobiegłem nową kombinacją tras biegowych. Na większości zalegał śnieg i trzeba było przecierać. Przydały się stuptuty. Bieg zajął mi niby tylko 1h40', ale bardzo był „syty” w wysiłek. Chyba słońce mi twarz przypiekło.
Czytnik ebuków odmienił moje życie. Parę lat temu kupiłem najtańsze badziewie, a gdy go potłukłem niechcący, od razu kupiłem następny. Wreszcie mogę nadrabiać wieloletnie zaniedbania w lekturach. Kiedyś czytałem bardzo dużo, teraz znów mogę to robić. Najpiękniejsza jest łatwość zdobywania nowych pozycji. Może tylko zainwestuję w duży format, żeby czasopisma wielołamowe wygodnie przeglądać. Urządzenie wcale nie musi być kieszonkowe, ważne, że jest podręczną biblioteką.
Lemondkę zamówiłem...
475 g
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Połamało mnie w gnatach. Bałem się, że to reumatyzm, ale mam gorączkę, czyli wirus.
Nie pobiegam dziś, jutro się zobaczy.
Wcześniej dwa razy zrobiłem zakładkę na maszynach rower+bieg (+gimnastyka). Ale lekko, bo już mnie łamało. Gdybym choć nóg wczoraj w pracy nie przemoczył, to może by się upiekło.
Ciapa jestem.
Z nudów podpinam kolejny etap tworzenia/realizacji planu treningowego.
https://images92.fotosik.pl/569/32c4d1bae48261fc.jpg
Nie pobiegam dziś, jutro się zobaczy.
Wcześniej dwa razy zrobiłem zakładkę na maszynach rower+bieg (+gimnastyka). Ale lekko, bo już mnie łamało. Gdybym choć nóg wczoraj w pracy nie przemoczył, to może by się upiekło.
Ciapa jestem.
Z nudów podpinam kolejny etap tworzenia/realizacji planu treningowego.
https://images92.fotosik.pl/569/32c4d1bae48261fc.jpg
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Te grypy teraz wredne.
Wczoraj pobiegałem na taśmie (15') i zaraz mnie pot zlał. Dziś już było lepiej, ale jeszcze mnie gardło boli i nie chcę za mocno dyszeć więc też po około kwadransie zakończyłem. Zrobiłem gimnastyki i trochę gnaty przestały boleć. Jeśli w nocy nie będzie bolało gardło to jutro pobiegnę pół godziny.
Akurat pogoda strasznie syfiasta i konie robią bagno przed stajnią. Przez dwa dni nie sprzątałem (tylko Żona w boksach) więc się dziś problem nawarstwił. Dobrze, że żadnych awarii nie było.
Przyszła lemondka, ale jeszcze nie mam siły jej montować, zamówiłem też siodełko podobne z wyglądu do tego, które kiedyś sam wystrugałem - tylko chyba wytrzymalsze. Gdy wydobrzeję, to będę bawił się w bajkfitera, potem złożę się w garażu w dziób pingwina, a na wiosnę wszystkie płoty moje!
Uświadomiłem sobie syf na moim stanowisku treningowym w garażu. Ogarnąłem trochę i przestawiłem rower bliżej półki. Będę mógł przed nosem czytadło postawić.
Basenu, oczywiście, na razie nie planuję.
Wczoraj pobiegałem na taśmie (15') i zaraz mnie pot zlał. Dziś już było lepiej, ale jeszcze mnie gardło boli i nie chcę za mocno dyszeć więc też po około kwadransie zakończyłem. Zrobiłem gimnastyki i trochę gnaty przestały boleć. Jeśli w nocy nie będzie bolało gardło to jutro pobiegnę pół godziny.
Akurat pogoda strasznie syfiasta i konie robią bagno przed stajnią. Przez dwa dni nie sprzątałem (tylko Żona w boksach) więc się dziś problem nawarstwił. Dobrze, że żadnych awarii nie było.
Przyszła lemondka, ale jeszcze nie mam siły jej montować, zamówiłem też siodełko podobne z wyglądu do tego, które kiedyś sam wystrugałem - tylko chyba wytrzymalsze. Gdy wydobrzeję, to będę bawił się w bajkfitera, potem złożę się w garażu w dziób pingwina, a na wiosnę wszystkie płoty moje!
Uświadomiłem sobie syf na moim stanowisku treningowym w garażu. Ogarnąłem trochę i przestawiłem rower bliżej półki. Będę mógł przed nosem czytadło postawić.
Basenu, oczywiście, na razie nie planuję.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Doszło do morderstwa. Na południe od stajni, wyjątkowo nieudolny morderca dokonywał zbrodni na niezwykle rozwrzeszczanej ofierze. Stałem z końmi i baranami nad owsem i razem czekaliśmy dziesięć minut, aż skończy. Nie dało się spokojnie żreć. Znaczy ja nie żarłem, ale czekać musiałem. Ciekawe kto kogo? Lis bażanta? Nie, to by tyle nie trwało...
Bo chyba nie odwrotnie...?
Gwiazd nie widać. Nuda. Mam nadzieję, że mnie znów nie przewiało.
Pobiegałem pół godziny, 5km, trochę jeszcze gardło boli, ale jestem dobrej myśli. Przymusowa bezczynność męczy strasznie. Ile można czytać!?
No to choć sobie popisałem.
Bo chyba nie odwrotnie...?
Gwiazd nie widać. Nuda. Mam nadzieję, że mnie znów nie przewiało.
Pobiegałem pół godziny, 5km, trochę jeszcze gardło boli, ale jestem dobrej myśli. Przymusowa bezczynność męczy strasznie. Ile można czytać!?
No to choć sobie popisałem.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
"Rok 1647 był to dziwny rok [...] lody nie popętały wcale wód, które, podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem, wystąpiły z łożysk i pozalewały brzegi. Padały częste deszcze. Step rozmókł i zmienił się w wielką kałużę...”. Teraz nazywamy to końcem małej epoki lodowcowej.
Zima 2021/22 też obfituje w dziwne zjawiska. Łąki przypominają trzęsawiska. Konie grzęzną powyżej pęcin, przeganiamy na suche padoki, ale w zimie, zorana kopytami łąka, nie odbudowuje się. Przed samą stajnią jest ogromne bajoro czarnej brei, która powoli spływa mi do boksów. Wykresy ciśnienia przypominają sinusoidę, a wiatr...
Wiatr jest najgorszy. Przez kilka lat konsekwentnie przybijałem wszystkie zerwane dachówki i dlatego jeszcze mi latoś nic nie spadło. Należy wyjaśnić, że na przełęczy wieje cały czas tak, jak w dolinie „w porywach”. Kątną-Wojkowa to nie Zawrat, ani nawet Kapella, przełęcz jest ledwo zaznaczona, płytka, ale i tak wieje tu jak cholera.
O wychodzeniu na treningi nawet nie myślę, ale zrobiłem dwie zakładki na maszynach, raz ostrożnie, 40'+20', a dziś 1h36'+30'.
No i dziś było długo i stabilnie na rowerze, a na bieżni przycisnąłem trochę w stylu fartlek – wg samopoczucia, ale nie schodziłem poniżej 5'/km.
Oprócz tego coś jeszcze trenowałem, ale same popierdółki z gimnastyką.
I ustawiałem sobie rower z nową lemondką. Fajna sprawa – pojawiła się nowa pozycja kolarska. Bardzo mnie to cieszy, bo najbardziej doskwierała mi na rowerze nieruchawość ciała. To trochę reumatyczna dolegliwość, potrzeba ciągłej zmiany pozycji, nawet mówi się, że reumatyzm „kręci”. Jadąc na rowerze ciągle staję na pedałach i przechodzę z dolnego do górnego chwytu. Daje to kombinację czterech pozycji. Jadąc w terenie, jest to normalne, a na szosie trochę bez sensu, ale cóż zrobisz... Z lemondką doszły dwie nowe pozycje jeździeckie. Zwłaszcza odpowiada mi stawanie na pedałach z leżeniem na łokciach! Luxtorpeda!
Ustawianie kierownicy i siodełka zajęło mi dwa treningi, na których właściwie niewiele pokręciłem tylko wciąż szalałem z imbusem, wypróbowałem trzy siodełka i kilka ustawień podłokietników i rączek. Niemniej cieszy to, że początek biegu, po jeździe, wychodzi naprawdę dobrze, a był z tym problem.
Mam świadomość, że moje ustawienie nie jest idealne, ale rozgryzłem problem.
Po prostu mam za długie obojczyki.
I przedramiona za długie i za grube.
A nogi mógłbym mieć krótsze. Ale tylko podudzia.
Wtedy byłoby ok.
I mniejsze stopy
A tułów dłuższy...
Niewykluczone, że dosztukuję coś z lipowego drewna. Do kierownicy, a nie do obojczyka.
Wydało się. Wyglądam jak Jar Jar Binks.
Zima 2021/22 też obfituje w dziwne zjawiska. Łąki przypominają trzęsawiska. Konie grzęzną powyżej pęcin, przeganiamy na suche padoki, ale w zimie, zorana kopytami łąka, nie odbudowuje się. Przed samą stajnią jest ogromne bajoro czarnej brei, która powoli spływa mi do boksów. Wykresy ciśnienia przypominają sinusoidę, a wiatr...
Wiatr jest najgorszy. Przez kilka lat konsekwentnie przybijałem wszystkie zerwane dachówki i dlatego jeszcze mi latoś nic nie spadło. Należy wyjaśnić, że na przełęczy wieje cały czas tak, jak w dolinie „w porywach”. Kątną-Wojkowa to nie Zawrat, ani nawet Kapella, przełęcz jest ledwo zaznaczona, płytka, ale i tak wieje tu jak cholera.
O wychodzeniu na treningi nawet nie myślę, ale zrobiłem dwie zakładki na maszynach, raz ostrożnie, 40'+20', a dziś 1h36'+30'.
No i dziś było długo i stabilnie na rowerze, a na bieżni przycisnąłem trochę w stylu fartlek – wg samopoczucia, ale nie schodziłem poniżej 5'/km.
Oprócz tego coś jeszcze trenowałem, ale same popierdółki z gimnastyką.
I ustawiałem sobie rower z nową lemondką. Fajna sprawa – pojawiła się nowa pozycja kolarska. Bardzo mnie to cieszy, bo najbardziej doskwierała mi na rowerze nieruchawość ciała. To trochę reumatyczna dolegliwość, potrzeba ciągłej zmiany pozycji, nawet mówi się, że reumatyzm „kręci”. Jadąc na rowerze ciągle staję na pedałach i przechodzę z dolnego do górnego chwytu. Daje to kombinację czterech pozycji. Jadąc w terenie, jest to normalne, a na szosie trochę bez sensu, ale cóż zrobisz... Z lemondką doszły dwie nowe pozycje jeździeckie. Zwłaszcza odpowiada mi stawanie na pedałach z leżeniem na łokciach! Luxtorpeda!
Ustawianie kierownicy i siodełka zajęło mi dwa treningi, na których właściwie niewiele pokręciłem tylko wciąż szalałem z imbusem, wypróbowałem trzy siodełka i kilka ustawień podłokietników i rączek. Niemniej cieszy to, że początek biegu, po jeździe, wychodzi naprawdę dobrze, a był z tym problem.
Mam świadomość, że moje ustawienie nie jest idealne, ale rozgryzłem problem.
Po prostu mam za długie obojczyki.
I przedramiona za długie i za grube.
A nogi mógłbym mieć krótsze. Ale tylko podudzia.
Wtedy byłoby ok.
I mniejsze stopy
A tułów dłuższy...
Niewykluczone, że dosztukuję coś z lipowego drewna. Do kierownicy, a nie do obojczyka.
Wydało się. Wyglądam jak Jar Jar Binks.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1140
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
W poniedziałek znów pokręciłem długo na rowerze (powyżej 2h) i pobiegałem na taśmie. Niestety wciąż mi się telefony urywały i z biegania nie jestem zadowolony.
Wtorek spędziłem w samochodzie i dumny jestem, że wskoczyłem w ogóle na bieżnię (10'@5'/km+10'@4'17"/km).
Środa to gimnastyka geriatrykrosfit - tym razem spuchłem po około 25' ćwiczeń i musiałem na 5' wskoczyć na bieżnię, żeby obręcz barkowa odpoczęła (a ja nie ostygł), a następnie dokończyłem zaplanowane serie. Było dobrze, a dziś nie jestem obolały.
Dziś tylko organizacyjny bieg przełajowy 40'. Trucht. Jeśli mechanik wymieni do jutra klocki hamulcowe, to jutro powtórzę go w przeciwnym kierunku.
Jeszcze gorset mięśniowy i spać.
Ubabrałem ręce dziegciem. Zwierzaki ogryzają stajnię i konstrukcja zaczyna być zagrożona. Smarowałem przepalonym olejem, towotem, smalcem i malowałem chlorokauczukiem. Nic nie pomogło, chrupią, aż miło.
Ponoć dziegciu nie lubią. Wypaćkałem nim strategiczne elementy.
Zobaczymy.
Kowal był. Mówił, że wszystkie stajnie toną w błocie.
Wtorek spędziłem w samochodzie i dumny jestem, że wskoczyłem w ogóle na bieżnię (10'@5'/km+10'@4'17"/km).
Środa to gimnastyka geriatrykrosfit - tym razem spuchłem po około 25' ćwiczeń i musiałem na 5' wskoczyć na bieżnię, żeby obręcz barkowa odpoczęła (a ja nie ostygł), a następnie dokończyłem zaplanowane serie. Było dobrze, a dziś nie jestem obolały.
Dziś tylko organizacyjny bieg przełajowy 40'. Trucht. Jeśli mechanik wymieni do jutra klocki hamulcowe, to jutro powtórzę go w przeciwnym kierunku.
Jeszcze gorset mięśniowy i spać.
Ubabrałem ręce dziegciem. Zwierzaki ogryzają stajnię i konstrukcja zaczyna być zagrożona. Smarowałem przepalonym olejem, towotem, smalcem i malowałem chlorokauczukiem. Nic nie pomogło, chrupią, aż miło.
Ponoć dziegciu nie lubią. Wypaćkałem nim strategiczne elementy.
Zobaczymy.
Kowal był. Mówił, że wszystkie stajnie toną w błocie.