Sobota 24/11/2012
34. A Travers Prilly
8.6km, 48'01''71 (brutto 48'09''55), buty Light Silence
Zawody na wariackich papierach, ale bawiłam się bardzo dobrze. Podeszłam do tego na całkowitym luzie, wiedziałam, gdzie mniej więcej się odbywają zawody i o której godzinie, więc jakieś 1.5h przed zaczęłam sprawdzać, jak tam dojechać, wrzuciłam na szybko kilka rzeczy do torby i pobiegłam na metro. Na stacji sprawdziłam tylko, czy na pewno mam dwa buty (i od tej samej pary

) i gatki na przebranie (bo w jeansach nie byłoby najwygodniej). Na miejscu już z przystanku było widać bramę startową i dzieci kończące swój bieg. Poszłam odebrać swój numer startowy (kazali być co najmniej 45' przed bo dużo osób - było puściutko). Potem przebranie się w szatni woniejącej bengayem i sms do Nuno, który okazuje się już czekać na linii startowej. Rozmawiamy więc trochę na powietrzu, potem powrót jednak do ciepełka, ostatnie zwiedzanie toalet i czas na rozgrzewkę.
Od linii startu trasa od razu idzie do góry, truchtamy sobie powoli ten podbieg, na szczycie Nuno mówi mi, że dalej na pętli jest jeszcze gorszy podbieg (a pętli czeka nas pięć, oficjalnie dwukilometrowych

). Wracamy na linię startu, ale wciąż jeszcze jest czas, więc wtaczamy się na podbieg znów. Potem już czekamy na start, oboje podchodzimy do biegu na luzie przez dalekie od optymalnego przygotowanie, ale coś tam próbujemy obstawiać czasowo. Nuno mówi 45 albo lepiej, jak mówię, że kupuję wszystko poniżej godziny. Potem jeszcze obstawiamy na której pętli Nuno mnie zdubluje - ja mówię na końcu czwartej, Nuno - na piątej. Bieg u mnie będzie na czuja, bo co prawda mam znów garmina i nawet wrzuciłam do torby footpoda, ale bez części służącej do mocowania na butach. Jakoś mnie to nie zmartwiło. Wciąż nie udało nam sie zlokalizować kolegi Michaela, może dojrzymy go gdzieś na trasie. Przesuwam się w tył peletonu, Nuno w przód, za chwilę strzał i lecimy:
IMG_6712 [640x480].JPG
Pod górkę biegnie mi się dobrze, obawiam się nawet, czy nie za szybko, żeby się nie spalić od razu na pierwszej pętli. Na górze podbiegu zakręt, krótki zbieg na którym wytracamy ponad połowę wysokości, kolejny zakręt i długi a łagodny podbieg; zakręt i znów trochę w dół; zakręt - prosta po płaskiej; zakręt - podbieg do punktu gdzie kończył się pierwszy zbieg (trasa to ósemka, ten punkt jest jej środkiem); zakręt i znów leciutko pod górę; zakręt i po bruku w dół, ciasny łuk 180 stopni i koniec okrążenia.
Garmin mówi -
lap time: 9'32''23 - no cóż, na pewno nie ma 2km, a ja trasy przecież nie pomyliłam
Następne kółko, na głównym podbiegu już oddech nieco głębszy niż ostatnio. Przede mną chyba ta sama pani co na wyścigu po lesie, podchodzi na nawet najlżejszym podbiegu, a potem rura na zbiegu, nie uda mi się jej dogonić do końca (w lesie ją pokonałam, po ostatnie 5-6 km to był w zasadzie ciągły podbieg). Przebiegając przez środek ósemki widzę Nuno z przeciwka a niewiele potem dubluje mnie przyszły zwycięzca biegu rodem gdzieś z Płaskowyżu. Pod koniec pętli dublują mnie najszybsze nogi lokalne, w tym jedne odziane w Merrellki. Pojawia się pierwsza myśl, że nieco bolą mnie nogi, ale co tam,
przebiegając pod bramą startową lapuję 9'37''01 i dzielnie napieram dalej.
Trzeci podbieg - więcej niż połowa zaliczona! Ależ to będzie świetne uczucie po ostatnim! Na koniec tej pętli dubluje mnie Nuno, miałam rację, że zrobi to na koniec czwartej pętli - swojej. Wymieniamy uwagi, że trasa jest wyraźnie krótsza i lecimy dalej.
Garmin mów: 9'39''84
Czwarty podbieg już zdecydowanie daje się we znaki, na zbiegu nie da się szaleć, jedynie próbować podwrócić do życia.

Drugi raz dubluje mnie zwycięzca. Czuję, że zwalniam, świadomość, że bieg jest na bliżej nie określonym dystansie nie daje motywacji do jakiegoś szczególnego ciśnięcia. Czas na koniec pętli w sumie pozytywnie zaskakuje:
9'42''52
Sporo osób już kończy, a ja ruszam na jeszcze jedną petlę, kibiców już prawie nie ma na trasie, szczyt podbiegu osiągam nieźle cierpiąc, złapać oddech na zbiegu ciężko. Ale trzeba się nieco zmobilizować, bo to przecież końcówka, na drugim, długim i łagodnym podbiegu dokładam do pieca, na prostej trochę ciężko tempo utrzymać, mija mnie ostrym tempem jedna kobitka, ostatni mały podbieżek, potem już płasko lub w dół, widzę dwie kobitki przed sobą, ale nie udaje się zmobilizować do pościgu od razu. Na bruku jednak włączam dopalanie, zakręty i prosta do mety, ostatnie metry naprawdę ładnym krokiem - dostaję duże brawa. :uuusmiech:
Garmin mówi: ostatnia pętla 9'31''16, całość 48'01''71
Za metą dostajemy pamiątkowy ręcznik, jakąś bułeczkę, małą paczkę musli, wodę i ciepłą herbatkę. Ponoć i gorąca zupa była, ale u mnie jedzenie tuż po ostrym biegu kończy się kiepsko. Chwila wymiany wrażeń, a potem do szatni bo zimno. Po drodze wreszcie spotykamy Michaela. Nuno musi szybko się zmywać, ja zostaję jednak na dekorację, gawędząc z Michaelem. Wśród biegaczy prawie wszyscy się znają (po impreza jest jedna z corocznego cyklu 13 biegów), mało takich wolnych elektronów jak ja. Organizator oficjalnie ogłasza, że trasa miała jednak 8.6km na 5 okrążeniach (okazuje się, że niektórzy przebiegli 6, bo miało być przecież 10km

). Nagrody dla najlepszych w kategoriach naprawdę fajne, jak na nieduży bieg, a i osiągnięte czasy robią wrażenie! Na koniec loteria wśród wszytkich, co szczęśliwie ukończyli, ale szczęścia nie miałam.
Podsumowując - nie żałuję, że pojechałam, bawiłam się dobrze, a przy okazji widać, że wróciło coś na kształt formy. Szczególnie mentalnej, nie łapie mnie pokusa odpuszczenia przy pierwszym momencie trudności, napierałam ładnie do końca. A po korekcie długości trasy średnie tempo wychodzi 5:35 min/km :uuusmiech: , no nareszcie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.