97/2019 piątek, 7km BS
Po zawodach w Kole jakoś nie dane mi było pobiegać, więc dopiero w piątek coś ogarnąłem. Z uwagi na niedzielne zawody, postanowiłem poBSować, a że wyszedłem później niż planowałem, to zrobiłem krótką pętlę chodnikową po ~5:50, plus jedne w ciul długie światła po drodze. BS, ale taki jakiś zdrewniały, jakbym coś wcześniej pobiegał od niedzieli, to byłoby inaczej.
sobota - basen
Młoda katar, więc nie poszła "na basien" (czyli de facto do jaccuzi), więc jako że mam OK System, to młody na naukę pływania, a ja na pływanie. Zabrałem mu stare okulary z Decathlonu, które kiedyś dostał od moich rodziców (i zakładał je do zabawy), bo do pływania kupiliśmy mu nowe. I poszedłem pływać kraulem. Super, od razu coś innego niż żabka, jakoś tak naturalnie. Nooo, tylko te okulary w połowie 25m basenu już w połowie były pełne wody, więc przerwałem, pieprznąłem w kąt i wróciłem do żabki. Zrobiłem 850m w 24:45, co daje jakieś ~42/3s. na basen. Ujdzie. Stwierdziłem, że płynę, dzień później na zawodach nawet jak odczuję, to nic to, bo start docelowym nie jest, a zawsze jakiś ruch dodatkowy.
98/2019 6 Decathlon Run - ~10 km trail
Jacek już o swoich perypetiach napisał, ja z moim krasomówstwem opowiem jak u mnie. W sobotę wieczorem urodziny chrześniaka, mojego numer 2 z 3, wiec zrobiliśmy ze szwagrem trochę porzeczkówki. Po powrocie do domu zona stwierdziła, że napiłaby się wina, to jej potowarzyszyłem
Kładąc się spać, przypomniałem sobie, że zmiana czasu. Ale jak ma się dzieci, to trzeba pamiętać, że im się czas nie zmienia. Więc idąc spać 23:30 starego czasu, zostałem obudzony przez moją młodszą łajzę (zwaną czasem Majką), o godzinie 5:30 nowego czasu, czyli tak jak wstaje do przedszkola... Zabić to mało. Za to dziś o 6:45 jeszcze by spali i spali, wiadomo, tydzień roboczy.
Niemniej po śniadaniu (co chcecie? "ja-cie-ci-cie" (czyt. jajecznicę), i po 2,5h prac plastycznych rodzinnych (kasztany, plastelina, kleje, nożyczki, farby, mazaki i inne), przebrałem się i ruszyłem truchtem na start. Do miejsca startu mam równiutkie 2km spod domu, więc potraktowałem to jako rozgrzewkę (jakoś mnie niosło, wyszło średnio 5:19, za szybko). Wciągnąłem żel ALE pół godziny przed startem, więc zadowolony, lekki i zmotywowany ustawiłem się na starcie. Zamierzałem lecieć po 4:40-4:45 w ramach mocnego treningu, nie oszczędzając się zbytnio, ale lecieć równo, a nie w trupa koniec jak ostatnio.
Na starcie jeszcze spotkałem dwóch gości, z którymi leciałem połówkę w Aleksandrowie, tych co to mieli lecieć treningowo na 1:45, a ja oficjalnie na 1:43, gdzie wszyscy skończyliśmy >150
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
więc trochę śmiechu było. Zamierzam zrobić 47 minut.
1km - 4:42, w miarę spokojnie, dość wąsko, ale staram się trzymać chłopaków, i nie zapłacić frycowego za start, pilnować optymalnej trasy i jak nie muszą, to nie biec po kopnym piachu (a że mam tam obiegany każdy kamień, to wiem, gdzie nie muszę
![:taktak:](./images/smilies/taktak.gif)
), ale tempo trochę rwane, na 4:35 czasem wzrastało, niefajnie. A wiało intensywnie, jak wszyscy wiedzą.
2km -4:46, pierwsza połowa leciutko pod górkę, w połowie nawrotka i to samo z górki,
3km - 4:48, wbiegamy w wąziutką ścieżkę i tempo trochę siada, nijak nie idzie wyprzedzać, bo pociąg liczy ze 20 osób, więc wykorzystuję czas na odpoczynek, i walkę z odruchem wymiotnym, go gość za którym biegnę jebie tak bardzo, że nawet mnie to rusza. C'mon, to trzeci kilometr, ja się nawet jeszcze nie spociłem, a ja czuję go w biegu przy tempie poniżej piątki. WTF gościu?! Tutaj też leżała zwalona brzoza (wróg!), ja to wiedziałem, ci z pociągu przede mną także, ale gość za mną zakończył przygodę z nią szorując po liściach, także tego
4km - 4:59, najcięższy odcinek, ale staram się mieć bieg pod kontrolą, puls łapie max dzisiejszy, czyli 193, co ciekawe, wyżej niż podczas wyjechanego finiszu w Kole.
5km - 4:47, nadganiam po poprzednim, połowę dystansu mijam jakoś 23:44, zgodnie z założeniami.
6km - 4:47, doganiam moich znajomych, przez chwilę biegniemy razem, ale ten starszy stwierdza, że on pasuje i mam biec z drugim (tym co go w Aleksandrowie na ostatniej prostej łyknąłem), ale ten też odpuszcza, a ja staram się trzymać, choć wytrzymałości brakuje, a i mam dziwne przeczucie, że sobotni basen i alko parę sekund z wydolności na dziś zabrały
7km - 4:42, jako że stawka przerzedzona na tym etapie, to dramatu nie było jak na pierwszym kółku, więc mogłem biec swoje i trochę przyspieszyć.
8km - 4:53, tu w międzyczasie wyprzedziła mnie jakaś mała dziewczyna w bluzie, potem ja ją i trochę się wieźliśmy razem, ale zaczynam puchnąć, i mi odchodzi.
9km - 5:15, ten sam co czwarty, tam wpadł 4:59, tu 15s wolniej, ale lecę na oparach.
10km - jakieś 200m za tabliczką dziewiątego kilometra za nawrotką o jakieś 140 stopni przyspieszam, nie jest to łatwe, ale wiem, że mam praktycznie prosty odcinek do mety. Zaczynam obierać sobie zawodników do łyknięcia i po kolei ich wyprzedzam. Na metę wpadam w czasie 47:36, w SMSie orga podali sekundę mniej. Dziewczyny w bluzie nie udało się wyścignąć (patrząc po wynikach, miała 47:01 i była siódmą kobietą i 71 w generalce), ale kilka osób i tak łyknąłem. Trasę Stryd mi zmierzył na 9,88 k,.
81/350 open, pierwsza połowa 23:53, druga 23:48, zyskałem 9 pozycji.
Do domu 2km truchtem, łącznie prawie 14 km w tym naprawdę mocny ciągły.
Pobiegane
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
jeszcze tylko parkrun jakiś i sezon zawodów kończę
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)