Kanas78-wydyszeć w maju 2014 nowy PB na dychę
Moderator: infernal
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
19.09 Czwartek
Trening: 4km WB1+ZB 6x3' z 2' przerwą w truchcie+2km truchtu
Łojacie, nigdy nie biegałam 3 minut na maksa i oczywiście wyprułam jak durna pierwsze 3 minuty a sił mi starczyło na 1'30 pacze na stoper a tam dopiero połowa i myślę kurde jak dociągnę do końca? Letko nie było, bo niestety nie ma u mnie płaskiego odcinka, więc było to robione na delikatnym podbiegu, od razu poczułam poślady i uda. Do tego wszystkiego miałam kibiców w postaci ekipy sprzątającej liście przy parku
Przy ostatnim podbiegu już chyba nie wyglądałam wesoło, bo facet rzucił: współczuję pani! Huehue. A potem przy nawrotce już będąc na delikatnym zbiegu zostało mi ostatnie trzyminutowe powtórzenie, więc z leksza przyspieszyłam, a jegomość na to: o, ale siły jeszcze są! Minęłam gości, ubiegłam parę metrów i lunął na mnie przerzęsisty soczysty deszcz w którym to deszczu przemoczona do cna potruchtałam 2 kaemy do chaty.
Tempa wyszły jakieś takie: 5:25/5:23/5:51/5:36/5:54/5:11-ostatnie najlepiej, bo lekko z górki. Dobrze, że tylko raz taką zabawę mam, stwierdzam, że to za mocny akcent jak dla mnie i nie na tym poziomie wytrenowania.
Kostki się buntują, raz prawa, raz lewa-to tyle na dziś jeśli chodzi o bóle. Nie wiem, może odpuszczę sztangi, żeby dać odpocząć kostkom, ale to jeszcze zobaczę, jak będzie mi szło w niedzielę. Albo założę bardziej amortyzowane buty. Bo już nawet w opaskach kompresyjnych ćwiczę-to też była dobra decyzja-dzięki temu nie zamęczam łydek i piszczeli.
Muszę kończyć, bo się spóźnię do pracy.
Ahoj!
Trening: 4km WB1+ZB 6x3' z 2' przerwą w truchcie+2km truchtu
Łojacie, nigdy nie biegałam 3 minut na maksa i oczywiście wyprułam jak durna pierwsze 3 minuty a sił mi starczyło na 1'30 pacze na stoper a tam dopiero połowa i myślę kurde jak dociągnę do końca? Letko nie było, bo niestety nie ma u mnie płaskiego odcinka, więc było to robione na delikatnym podbiegu, od razu poczułam poślady i uda. Do tego wszystkiego miałam kibiców w postaci ekipy sprzątającej liście przy parku
Przy ostatnim podbiegu już chyba nie wyglądałam wesoło, bo facet rzucił: współczuję pani! Huehue. A potem przy nawrotce już będąc na delikatnym zbiegu zostało mi ostatnie trzyminutowe powtórzenie, więc z leksza przyspieszyłam, a jegomość na to: o, ale siły jeszcze są! Minęłam gości, ubiegłam parę metrów i lunął na mnie przerzęsisty soczysty deszcz w którym to deszczu przemoczona do cna potruchtałam 2 kaemy do chaty.
Tempa wyszły jakieś takie: 5:25/5:23/5:51/5:36/5:54/5:11-ostatnie najlepiej, bo lekko z górki. Dobrze, że tylko raz taką zabawę mam, stwierdzam, że to za mocny akcent jak dla mnie i nie na tym poziomie wytrenowania.
Kostki się buntują, raz prawa, raz lewa-to tyle na dziś jeśli chodzi o bóle. Nie wiem, może odpuszczę sztangi, żeby dać odpocząć kostkom, ale to jeszcze zobaczę, jak będzie mi szło w niedzielę. Albo założę bardziej amortyzowane buty. Bo już nawet w opaskach kompresyjnych ćwiczę-to też była dobra decyzja-dzięki temu nie zamęczam łydek i piszczeli.
Muszę kończyć, bo się spóźnię do pracy.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
22.09 Niedziela
Trening: 26 km WB1
Czas: 3h04
Takie tam szuranie bez historii. Trochę się bałam o kostki, bo łupały jeszcze wczoraj, ale nie było tak źle. Zmieniłam dziś trasę na inną, bo już mi ta obecna zbrzydła totalnie i to był dobry wybór. Myślałam, że będę się musiała mocno pilnować, żeby nie rwać od początku, ale nie trzeba było, organizm sam wiedział, jak się kulać. Mimo odpoczynku od czwartku nogi jakieś takie bolące i to szybko-pierwsze pobolewania już na 7km. Potem sinusoida-raz lepiej, raz gorzej. Niestety od 23km słabo było. Nogi jak z betonu i nic nie mogłam na to poradzić. Martwi mnie to, chyba nie powinno to w ten sposób wyglądać, no ale trudno.
To było moje ostatnie długie szuranie, w przyszłą niedzielę już tylko 20km, może zrobię 22, nie wiem.
Mam poczucie, że organizm nie jest przyzwyczajony do tego długiego biegania-nic a nic. Wychodzą 3 treningi w tygodniu-pewnie jakbym biegała jeszcze w soboty, to byłoby lepiej, no ale nie mogę, żeby nie przedobrzyć z piszczelem.
Fajnie, że Wolfik wyczaił, że będzie jednak pejs w Pozku na 5h. Miało nie być, ale się zlitowali nad takimi borokami jak ja
Choć jak pomyślę, że mam biec 5 godzin, robi mi się niedobrze
Zamiast trochę schudnąć (@#$%^, w końcu trenuję do maratonu i chodzę na siłownię!) to jakieś boczki mi się pojawiły, super
To chyba tyle marudzenia.
Ahoj!
Trening: 26 km WB1
Czas: 3h04
Takie tam szuranie bez historii. Trochę się bałam o kostki, bo łupały jeszcze wczoraj, ale nie było tak źle. Zmieniłam dziś trasę na inną, bo już mi ta obecna zbrzydła totalnie i to był dobry wybór. Myślałam, że będę się musiała mocno pilnować, żeby nie rwać od początku, ale nie trzeba było, organizm sam wiedział, jak się kulać. Mimo odpoczynku od czwartku nogi jakieś takie bolące i to szybko-pierwsze pobolewania już na 7km. Potem sinusoida-raz lepiej, raz gorzej. Niestety od 23km słabo było. Nogi jak z betonu i nic nie mogłam na to poradzić. Martwi mnie to, chyba nie powinno to w ten sposób wyglądać, no ale trudno.
To było moje ostatnie długie szuranie, w przyszłą niedzielę już tylko 20km, może zrobię 22, nie wiem.
Mam poczucie, że organizm nie jest przyzwyczajony do tego długiego biegania-nic a nic. Wychodzą 3 treningi w tygodniu-pewnie jakbym biegała jeszcze w soboty, to byłoby lepiej, no ale nie mogę, żeby nie przedobrzyć z piszczelem.
Fajnie, że Wolfik wyczaił, że będzie jednak pejs w Pozku na 5h. Miało nie być, ale się zlitowali nad takimi borokami jak ja
Choć jak pomyślę, że mam biec 5 godzin, robi mi się niedobrze
Zamiast trochę schudnąć (@#$%^, w końcu trenuję do maratonu i chodzę na siłownię!) to jakieś boczki mi się pojawiły, super
To chyba tyle marudzenia.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
24.09 Wtorek
Trening: 6km WB1+SB 10x100m+2km truchtu
Wyszło nieco ponad dyszkę. Trening jak trening, bez historii na podbiegach całkiem równo mi wychodziło: 4:23/4:27/4:22/4:26/4:08/4:12/4:26/4:32/4:22/4:37 i to w sumie chyba tyle rewelacji.
Ahoj!
Trening: 6km WB1+SB 10x100m+2km truchtu
Wyszło nieco ponad dyszkę. Trening jak trening, bez historii na podbiegach całkiem równo mi wychodziło: 4:23/4:27/4:22/4:26/4:08/4:12/4:26/4:32/4:22/4:37 i to w sumie chyba tyle rewelacji.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
26.09 Czwartek
Trening: 2km WB1+10km WB2+2km truchtu
Czas: 1h24
Pobudka 4:20-nie umiałam już zasnąć za oknem noc...totalna ciemność. Leje na całego.
Idę robić kawę. Zanim się wygramoliłam z domu, zrobiła się 6 rano-dalej jakby noc. Sąsiad wracał w tej ulewie skądś na rowerze i mówi: oj, zmoknie dziś pani okrutnie mówię, trudno-maraton sam się nie pobiegnie
I poszłam. Początek trochę rwany, ale jak gremlin zapikał na rozpoczęcie dyszki w WB2, to milczał już aż do końca
Omijałam sobie lub i też nie kałuże, szurałam po liściorach, czułam się jak totalny idiota widząc zaskoczone miny przechodniów i było mi z tym dobrze wiele rzeczy mnie bolało (piszczel i okolice powięzi mają już dosyć treningów). Ale nie szkodzi. Było pięknie. Pod koniec deszcz ustał na chwilkę i przy parku usłyszałam kwilenie ptaków. Na chwilę się przejaśniło i to też było piękne ogarnęło mnie jakieś niesamowite szczęście i radość, tak po prostu
Z cyferek to średnie tempo WB2 w 6:03.
Idę się dogrzać pod kołderką
Ahoj!
Trening: 2km WB1+10km WB2+2km truchtu
Czas: 1h24
Pobudka 4:20-nie umiałam już zasnąć za oknem noc...totalna ciemność. Leje na całego.
Idę robić kawę. Zanim się wygramoliłam z domu, zrobiła się 6 rano-dalej jakby noc. Sąsiad wracał w tej ulewie skądś na rowerze i mówi: oj, zmoknie dziś pani okrutnie mówię, trudno-maraton sam się nie pobiegnie
I poszłam. Początek trochę rwany, ale jak gremlin zapikał na rozpoczęcie dyszki w WB2, to milczał już aż do końca
Omijałam sobie lub i też nie kałuże, szurałam po liściorach, czułam się jak totalny idiota widząc zaskoczone miny przechodniów i było mi z tym dobrze wiele rzeczy mnie bolało (piszczel i okolice powięzi mają już dosyć treningów). Ale nie szkodzi. Było pięknie. Pod koniec deszcz ustał na chwilkę i przy parku usłyszałam kwilenie ptaków. Na chwilę się przejaśniło i to też było piękne ogarnęło mnie jakieś niesamowite szczęście i radość, tak po prostu
Z cyferek to średnie tempo WB2 w 6:03.
Idę się dogrzać pod kołderką
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
29.09 Niedziela
Trening: 20km WB1
Czas: 2h14
Śniło mi się dziś, że na start w Pozku spadł pierwszy śnieg
Mgły rano iście Londyńskie. Dobrze, że założyłam długi rękaw-pizgało złem i wilgocią wiedziałam, że przez wilgotność będzie mi się źle oddychać, na szczęście nie było tragedii, a po 5kaemie wyszło słońce i piękne błękitne niebo. Długo się rozkręcałam, bo gdzieś od 7km maszyna zaczęła dobrze współpracować. I mam kłopoty od piątku z prawym dwugłowym-dzisiejszy trening stał pod znakiem zapytania. Na szczęście bolała mnie zamiast dwugłowego prawa kostka
Jestem zadowolona. Ponieważ był to pierwszy trening, na którym nie miałam kryzysu na żadnym kilometrze, szok końcówkę nawet biegłam szybciej, zamiast wolniej, jak to do tej pory bywało.
Misja człapaniowa zakończona, w tym miesiącu nabiłam całe 207kaemów-pierwszy (i ostatni) raz w życiu mam taki
No to teraz zostały dwa tygodnie....
Ahoj!
Trening: 20km WB1
Czas: 2h14
Śniło mi się dziś, że na start w Pozku spadł pierwszy śnieg
Mgły rano iście Londyńskie. Dobrze, że założyłam długi rękaw-pizgało złem i wilgocią wiedziałam, że przez wilgotność będzie mi się źle oddychać, na szczęście nie było tragedii, a po 5kaemie wyszło słońce i piękne błękitne niebo. Długo się rozkręcałam, bo gdzieś od 7km maszyna zaczęła dobrze współpracować. I mam kłopoty od piątku z prawym dwugłowym-dzisiejszy trening stał pod znakiem zapytania. Na szczęście bolała mnie zamiast dwugłowego prawa kostka
Jestem zadowolona. Ponieważ był to pierwszy trening, na którym nie miałam kryzysu na żadnym kilometrze, szok końcówkę nawet biegłam szybciej, zamiast wolniej, jak to do tej pory bywało.
Misja człapaniowa zakończona, w tym miesiącu nabiłam całe 207kaemów-pierwszy (i ostatni) raz w życiu mam taki
No to teraz zostały dwa tygodnie....
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
1.10 Wtorek
Trening: 12km WB1
Nastał miesiąc październik zwany w niektórych kręgach piździernikiem. Pierwszy raz wzięłam dziś rękawiczki i dobrze zrobiłam, brrr przykro było, ale lubię taką pogodę. Sto razy bardziej od lata (jeśli muszę wtedy biegać rzecz jasna).
Zadanie dziś do wykonania to 12kaemów. Poleciałam je trochę za szybko, ale trudno. Chyba chciałam mieć to już po prostu z głowy uda nieco zmęczone, pewnie jeszcze po niedzieli, więc szału w sensie samopoczucia nie było.
W czwartek jeszcze zabawa biegowa, a potem to już jakieś tam pierdółki dla rozruchu. Kurcze ciągnie mi trochę ten prawy dwugłowy-już przy rozciąganiu miałam z nim problem, jak ćwiczę core też trochę ciągnął, fak
No ale co by mnie teraz nie bolało i co by się nie działo, nie ma już odwrotu, ja te bóle po prostu ignoruję
A, wreszcie ogłosili pejsów na Pozek, u mnie będzie to kobieta, fajnie. Ale nie wiem jeszcze, czy biec z pejsem. W ogóle to nic nie wiem jedyne, co wiem, to to, że plan treningowy wykonałam na 120% i z tego jestem zadowolona.
A teraz najchętniej schowałabym się pod kołderkę i ucięła drzemkę, ale niestety-trzeba lecieć do pracy
Ahoj!
Trening: 12km WB1
Nastał miesiąc październik zwany w niektórych kręgach piździernikiem. Pierwszy raz wzięłam dziś rękawiczki i dobrze zrobiłam, brrr przykro było, ale lubię taką pogodę. Sto razy bardziej od lata (jeśli muszę wtedy biegać rzecz jasna).
Zadanie dziś do wykonania to 12kaemów. Poleciałam je trochę za szybko, ale trudno. Chyba chciałam mieć to już po prostu z głowy uda nieco zmęczone, pewnie jeszcze po niedzieli, więc szału w sensie samopoczucia nie było.
W czwartek jeszcze zabawa biegowa, a potem to już jakieś tam pierdółki dla rozruchu. Kurcze ciągnie mi trochę ten prawy dwugłowy-już przy rozciąganiu miałam z nim problem, jak ćwiczę core też trochę ciągnął, fak
No ale co by mnie teraz nie bolało i co by się nie działo, nie ma już odwrotu, ja te bóle po prostu ignoruję
A, wreszcie ogłosili pejsów na Pozek, u mnie będzie to kobieta, fajnie. Ale nie wiem jeszcze, czy biec z pejsem. W ogóle to nic nie wiem jedyne, co wiem, to to, że plan treningowy wykonałam na 120% i z tego jestem zadowolona.
A teraz najchętniej schowałabym się pod kołderkę i ucięła drzemkę, ale niestety-trzeba lecieć do pracy
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
5.10 Sobota
Trening: 10km WB1+SB 6x100m
Pomorek od środy zapanował w WolfTeamie, najpierw ja, potem Wolf zachorował. Na szczęście mogłam iść na urlop i cz i pt leżałam plackiem w domu. Nie ma to jak zachorować prawie na tydzień przed startem tak więc z czwartkowej zabawy biegowej wyszły nici.
No i powstał dylemat: jak żyć? Dziś już w sumie czułam się lepiej, ale jakoś wyjście na dwór i odwalenie ZB 12x1' nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. No i postanowiłam wysłać maila z zapytaniem do mojego guru biegowego i liczyć na to, że odpisze
I odpisał! Dostałam poradę, aby ZB nie robić, a zamiast tego zrobić 10-12km WB1 plus 6-8 stumetrowych podbiegów. No to pojszłam. Za ciepło się trochę ubrałam, no ale się bałam, żeby mnie nie przewiało. Ale kijowo się jednak biega wieczorem, pomimo, że biegałam wzdłuż ruchliwej i oświetlonej ulicy i tak nie czułam się pewnie. Dobrze, że wyszłam, bo jednak 3 dni przerwy to było sporo i miałam małe kłopoty z wskoczeniem na odpowiednie obroty. Podbiegi też nie weszły lekko, na dodatek nie zmierzyłam i wyszło zamiast setek 150 metrów
Jutro tysiączki na bieżni mechanicznej.
Ahoj!
Trening: 10km WB1+SB 6x100m
Pomorek od środy zapanował w WolfTeamie, najpierw ja, potem Wolf zachorował. Na szczęście mogłam iść na urlop i cz i pt leżałam plackiem w domu. Nie ma to jak zachorować prawie na tydzień przed startem tak więc z czwartkowej zabawy biegowej wyszły nici.
No i powstał dylemat: jak żyć? Dziś już w sumie czułam się lepiej, ale jakoś wyjście na dwór i odwalenie ZB 12x1' nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. No i postanowiłam wysłać maila z zapytaniem do mojego guru biegowego i liczyć na to, że odpisze
I odpisał! Dostałam poradę, aby ZB nie robić, a zamiast tego zrobić 10-12km WB1 plus 6-8 stumetrowych podbiegów. No to pojszłam. Za ciepło się trochę ubrałam, no ale się bałam, żeby mnie nie przewiało. Ale kijowo się jednak biega wieczorem, pomimo, że biegałam wzdłuż ruchliwej i oświetlonej ulicy i tak nie czułam się pewnie. Dobrze, że wyszłam, bo jednak 3 dni przerwy to było sporo i miałam małe kłopoty z wskoczeniem na odpowiednie obroty. Podbiegi też nie weszły lekko, na dodatek nie zmierzyłam i wyszło zamiast setek 150 metrów
Jutro tysiączki na bieżni mechanicznej.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
6.10 Niedziela
Trening: 3km WB1+4x1km po 6:00 z 2' przerwą w truchcie+2.4km bieg spokojny
Dziś pomimo pięknej pogody za oknem trening na bieżni. Wolfik nie był jeszcze do końca zdrowy no i chciałam, abyśmy razem spędzili ten czas. Ciepło w tym klubie jak cholera-pewnie dlatego że bieżnie stoją przy oknach i słońce grzało konkretnie W sumie to pierwszy raz w życiu robiłam tysiączki i nie wiedziałam, jak mi wejdą, ale w sumie wyszło ok. Pod koniec truchtu może troszkę osłabłam, ale to pewnie z tego upału. Dobrze, że poszliśmy do klubu, wreszcie mogłam zrobić trening po płaskim potem jeszcze poćwiczyliśmy kręgosłup i core w sali obok.
To teraz ostatnie dwa treningi: wtorek dyszka, czwartek 5km z przebieżkami i ahoj przygodo!
Ahoj!
Trening: 3km WB1+4x1km po 6:00 z 2' przerwą w truchcie+2.4km bieg spokojny
Dziś pomimo pięknej pogody za oknem trening na bieżni. Wolfik nie był jeszcze do końca zdrowy no i chciałam, abyśmy razem spędzili ten czas. Ciepło w tym klubie jak cholera-pewnie dlatego że bieżnie stoją przy oknach i słońce grzało konkretnie W sumie to pierwszy raz w życiu robiłam tysiączki i nie wiedziałam, jak mi wejdą, ale w sumie wyszło ok. Pod koniec truchtu może troszkę osłabłam, ale to pewnie z tego upału. Dobrze, że poszliśmy do klubu, wreszcie mogłam zrobić trening po płaskim potem jeszcze poćwiczyliśmy kręgosłup i core w sali obok.
To teraz ostatnie dwa treningi: wtorek dyszka, czwartek 5km z przebieżkami i ahoj przygodo!
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
8.10 Wtorek
Trening: 10km WB1
Miało być jak najspokojniej się da. Od pasa w dół-mega beton. No ciężkie te moje giry!! Szalało się tysiączki w niedzielę, się ma
Średnio wyszło po jakieś 6:35. Czułam się jak mucha w smole, jakieś totalne slow-motion. Jeszcze mijała mnie w parku blond laska-mała drobna w samych majtkach i biusto biegowym i zapierdalała, aż miło. Ale ładnie się do mnie-słonicy-uśmiechnęła, więc jej wybaczyłam
Bo muszę powiedzieć, że nic a nic nie schudłam do tego maratonu, to bieganie to ściema trochę gdzieś w duchu marzyłam, że mi się uda wysmuklą, ale gdzie tam!! Czworogłowy jak u Arnolda.
No nic. Widać taka moja "uroda"
Idę leżeć.
Ahoj!
Trening: 10km WB1
Miało być jak najspokojniej się da. Od pasa w dół-mega beton. No ciężkie te moje giry!! Szalało się tysiączki w niedzielę, się ma
Średnio wyszło po jakieś 6:35. Czułam się jak mucha w smole, jakieś totalne slow-motion. Jeszcze mijała mnie w parku blond laska-mała drobna w samych majtkach i biusto biegowym i zapierdalała, aż miło. Ale ładnie się do mnie-słonicy-uśmiechnęła, więc jej wybaczyłam
Bo muszę powiedzieć, że nic a nic nie schudłam do tego maratonu, to bieganie to ściema trochę gdzieś w duchu marzyłam, że mi się uda wysmuklą, ale gdzie tam!! Czworogłowy jak u Arnolda.
No nic. Widać taka moja "uroda"
Idę leżeć.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
10.10 Czwartek
Trening: 5km WB1+6x100P
Ale dziś doła złapałam, w ogóle jestem nie do wytrzymania. We wtorek wsiadłam w zły autobus do pracy a potem ją przeszłam!!! Musiałam zawracać...
Taka piękna pogoda, a ja marudzę
No i oczywiście strasznie nie chciało mi się dziś wyjść, nic a nic. Na dodatek Wolfik ponownie chory, co mnie martwi. W pracy mega stres. I mam jakieś bóle żołądka, momentami aż mnie skręca nie wiem, czy to z nerwów no i nie wiem, czy na pewno żołądek.
W pracy szef puścił suchara, że mam pobiec poniżej 4 godzin i wk...ł mnie tym żartem na maksa-widać, jakie ma pojęcie o bieganiu, nawet nie chciało mi się tego komentować. Bo jak jeden gość u nas zrobił w maratonie 3:18, a drugi 3:30 w debiucie-no to ja mam się zmieścić w czterech godzinach
A co do biegania, biegło mi się nawet, nawet, choć kręgosłup rzęził trochę. Ale tak szczerze-mam już dość tego stresu. Niech już będzie niedziela.
Ma być ciepło. A zapisywałam się po to na maraton w październiku, żeby nie cierpieć w słońcu
Jestem tak wściekła że najchętniej bym kogoś pogryzła ze złości.
Przebieżki wyszły po 4:28 do :5:01 w przerwach w truchcie.
No to trzymajcie kciuki za Wolf Team i mam nadzieję do usłyszenia na po mara.
Ahoj!
Trening: 5km WB1+6x100P
Ale dziś doła złapałam, w ogóle jestem nie do wytrzymania. We wtorek wsiadłam w zły autobus do pracy a potem ją przeszłam!!! Musiałam zawracać...
Taka piękna pogoda, a ja marudzę
No i oczywiście strasznie nie chciało mi się dziś wyjść, nic a nic. Na dodatek Wolfik ponownie chory, co mnie martwi. W pracy mega stres. I mam jakieś bóle żołądka, momentami aż mnie skręca nie wiem, czy to z nerwów no i nie wiem, czy na pewno żołądek.
W pracy szef puścił suchara, że mam pobiec poniżej 4 godzin i wk...ł mnie tym żartem na maksa-widać, jakie ma pojęcie o bieganiu, nawet nie chciało mi się tego komentować. Bo jak jeden gość u nas zrobił w maratonie 3:18, a drugi 3:30 w debiucie-no to ja mam się zmieścić w czterech godzinach
A co do biegania, biegło mi się nawet, nawet, choć kręgosłup rzęził trochę. Ale tak szczerze-mam już dość tego stresu. Niech już będzie niedziela.
Ma być ciepło. A zapisywałam się po to na maraton w październiku, żeby nie cierpieć w słońcu
Jestem tak wściekła że najchętniej bym kogoś pogryzła ze złości.
Przebieżki wyszły po 4:28 do :5:01 w przerwach w truchcie.
No to trzymajcie kciuki za Wolf Team i mam nadzieję do usłyszenia na po mara.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
13.10 Niedziela
Zawody: 14 Poznań Maraton
Czas: 5:14:53
Hm, od czego by tu zacząć
Przyjechaliśmy do Pozka w sobotę, z dworca odebrała nas Ania-miło było poznać wreszcie i pojechalim po pakiety i na targi. W pakiecie koszulka i inne pierdoły. Poznaliśmy Piotrka, znajomego Ani (pozdrawiamy ) i poszliśmy na pasta party. Makaron był wstrętny-zbita pulpa przegotowanej papy-masakra. Pogadaliśmy, posiedzieliśmy, dostałam od Ani na drogę parę mocnych słów otuchy (dzięki!) i Ania pojechała do domu, a my zostaliśmy, bo nocleg mieliśmy na hali, a wpuszczali od 20:00.
Czas spożytkowaliśmy na wykładach, m.in. pana Bartoszaka i Skarżyńskiego i pojechaliśmy na halę. Na hali jak to na hali, pompowanie materacy, pogaduchy, światło zgasili jakoś przed 23 i zaczęły się pochrapywania
Wolf jeszcze z kaszlem, dzień wcześniej miał stan podgorączkowy i w sumie to o niego się martwiłam, bo nie byłam pewna, czy powinien startować w takim stanie a ja leżałam i nie mogłam zasnąć. Pierwsza biegunka złapała mnie o 3:30 Nie miałam już tego pietra jak wcześniej, dopiero rano takie lekkie poddenerwowanie mi się włączyło. W sensie co ja tu robię bla bla bla.
Pojechaliśmy podstawionym autobusem na start. Oddaliśmy rzeczy do depozytu no i idziemy na małą rozgrzewkę i jazda.
Poszukaliśmy swoich baloników, ja na 5:00 a Wolf na 4:00, daliśmy sobie po kopniaku na szczęście i tyle. Wolf jeszcze spytał, czy nie chcę, żeby pobiegł ze mną, ale nie chciałam. Wiem, jak ciężko trenował na złamanie tej swojej czwórki i niech ma też to swoje święto biegowe, nie?
Pejsów na 5:00 było ponoć 4, ja spotkałam dwóch. Dziewczyna powiedziała, że będą biegli równym tempem po 7:07 a jak się uda, to potem przyspieszą. No to luz, stwierdziłam, że biegnę z nimi. Tylko, że jak oni ruszyli, to ani 1, ani 2, ani 3km nie było w 7:07 tylko znacznie poniżej. Stwierdziłam, że odpuszczam tych pejsów i biegnę sama-nie chciałam początku biec za szybko, żeby potem zdychać w drugiej połowie.
No i biegłam sama. W głowie miałam cały czas jedno: lecieć wolno pierwszą połówkę, żeby nie zdechnąć w drugiej części i nie być zombiakiem, tylko zrobić swoje. Ale czy ja miałam jakąś taktykę? No jaką można mieć taktykę na pierwszy maraton, nie wiedząc, co się wydarzy? Więc truchtałam sobie i truchtałam, kilometry jakoś tam sobie mijały. Pierwszy wkurw miałam na 10 kaemie, kiedy bufetu ni widu, ni słychu. Nie wiem, czy może źle przeczytałam regulamin, ale wydawało mi się, że czytałam, że co każde 5km ma być bufet. No to nie był na 10, a przed 11. Wg mnie rozjechały się te bufety. Nieważne. Przepyszne były pomarańcze-soczyste i słodkie jak miód. No i tak sobie biegałam od punktu do punktu a pomarańcze były moim celem w każdym razie robiłam wszystko, żeby truchtać i nie przechodzić w marsz. Maszerowałam na punktach żywieniowych, bo nie umiem pić w biegu.
No i tak dotruchtałam do 26kaemu-mojej jak dotąd nieprzekroczonej granicy, jeśli chodzi o dystans i pomyślałam sobie tylko w duchu: witaj nieznany świecie
Na 30km miałam czas 3:42 czy jakoś tak. No to sobie myślę: e, to jeszcze tylko dycha, spoko, jak ją zrobię w 1h10, to spokojnie będzie 4 z przodu
Tylko, że na 39kaemie złapała mnie tak potworna kolka w prawym boku, że nie mogłam złapać tchu-nie było wyjścia, musiałam przejść w marsz. I dobił mnie tekst pani przechodzącej przez ulicę z dzieckiem, który rzuciła w moją stronę: ruchy, ruchy, bo nie mogę samochodem jechać! No i jak spojrzałam na zegarek, że zostały mi 3km z ogonkiem, a czas miałam 4:45, to już wiedziałam, że choćby skały się zesrały, nie zmieszczę się w tych 5 godzinach. Więc było mi już wszystko jedno, odechciało mi się biec, straciłam całą motywację
No bo niby chciałam tylko ukończyć ten cholerny maraton, ale tak po cichu wierzyłam, że uda mi się zmieścić w tej piątce.
Trasa biegu, w mojej ocenie, trudna, podbiegi momentami długie i upierdliwe, ale nawet Serbską świńskim truchtem pokonywałam-tam prawie wszyscy szli. Kilka razy widziałam karetkę na sygnale i modliłam się w duchu, żeby to nie był Wolf
Nie wiem czemu, ale nie miałam żadnych endorfin ani euforii na trasie, a doping momentami mnie wkurzał!!! Nigdy tak nie miałam. Najbardziej podobał mi się taki dłuższy odcinek, gdzie biegliśmy wzdłuż lasów-tam ludzi nie było, była cisza i spokój i wtedy najfajniej mi się biegło. Nie wiem, może zdziczałam jakoś
No to idę sobie do mety, bo biec mi się nie chciało, Wolfa ni widu ni słychu, ja bliska zawału: pięknie, pewnie go jakaś karetka zgarnęła, miałam takie myśli i wpadłam w panikę. Odebrałam medal i poszłam szybko do depozytu, żeby zadzwonić do niego. W depozyciarni spytałam chłopaka, czy odebrany był już numer 456, mówi, że tak, bo nas zapamiętał, ze oboje mieliśmy plecaki ufff dzwonię do Wolfa, jest, przebrany już siedział sobie z Piotrkiem przy szatniach.
Wolf nie złamał czwórki, bo coś mu strzeliło w udzie na 29kaemie, ale ja się tam cieszę, że dobiegł do mety cały i zdrowy.
Nie wiem, czy jeszcze będę biegła maratony, jakoś mnie to nie porwało. Ot, zwykłe klepanie kilometrów i nic więcej-tak widzę maraton. Dziś w sumie czuję się ok, nie mam żadnych odparzeń na stopach, nie chodzę jak zombie, wyklepałam tylko lewą podeszwę na odcinku rozcięgna no i kolana trochę bolą i wszystko. Wkurw przez to mam tym większy, bo skoro takie mam samopoczucie, to znaczy, że mogłam dać z siebie więcej.
Nie czuję, żebym dokonała czegoś wielkiego, po prostu, jestem jedną z tysiąca kobiet, które doczłapały do mety i tyle.
Obawy, które miałam przed startem, w ogóle się nie sprawdziły: bałam się bólu mięśni, jakiegoś gipsu w nogach, nie było. Bałam się, że będę tracić świadomość albo chodzić jak zombiak, nie było. Bałam się ściany, nie było.
Trochę przereklamowany ten maraton
Ahoj!
Zawody: 14 Poznań Maraton
Czas: 5:14:53
Hm, od czego by tu zacząć
Przyjechaliśmy do Pozka w sobotę, z dworca odebrała nas Ania-miło było poznać wreszcie i pojechalim po pakiety i na targi. W pakiecie koszulka i inne pierdoły. Poznaliśmy Piotrka, znajomego Ani (pozdrawiamy ) i poszliśmy na pasta party. Makaron był wstrętny-zbita pulpa przegotowanej papy-masakra. Pogadaliśmy, posiedzieliśmy, dostałam od Ani na drogę parę mocnych słów otuchy (dzięki!) i Ania pojechała do domu, a my zostaliśmy, bo nocleg mieliśmy na hali, a wpuszczali od 20:00.
Czas spożytkowaliśmy na wykładach, m.in. pana Bartoszaka i Skarżyńskiego i pojechaliśmy na halę. Na hali jak to na hali, pompowanie materacy, pogaduchy, światło zgasili jakoś przed 23 i zaczęły się pochrapywania
Wolf jeszcze z kaszlem, dzień wcześniej miał stan podgorączkowy i w sumie to o niego się martwiłam, bo nie byłam pewna, czy powinien startować w takim stanie a ja leżałam i nie mogłam zasnąć. Pierwsza biegunka złapała mnie o 3:30 Nie miałam już tego pietra jak wcześniej, dopiero rano takie lekkie poddenerwowanie mi się włączyło. W sensie co ja tu robię bla bla bla.
Pojechaliśmy podstawionym autobusem na start. Oddaliśmy rzeczy do depozytu no i idziemy na małą rozgrzewkę i jazda.
Poszukaliśmy swoich baloników, ja na 5:00 a Wolf na 4:00, daliśmy sobie po kopniaku na szczęście i tyle. Wolf jeszcze spytał, czy nie chcę, żeby pobiegł ze mną, ale nie chciałam. Wiem, jak ciężko trenował na złamanie tej swojej czwórki i niech ma też to swoje święto biegowe, nie?
Pejsów na 5:00 było ponoć 4, ja spotkałam dwóch. Dziewczyna powiedziała, że będą biegli równym tempem po 7:07 a jak się uda, to potem przyspieszą. No to luz, stwierdziłam, że biegnę z nimi. Tylko, że jak oni ruszyli, to ani 1, ani 2, ani 3km nie było w 7:07 tylko znacznie poniżej. Stwierdziłam, że odpuszczam tych pejsów i biegnę sama-nie chciałam początku biec za szybko, żeby potem zdychać w drugiej połowie.
No i biegłam sama. W głowie miałam cały czas jedno: lecieć wolno pierwszą połówkę, żeby nie zdechnąć w drugiej części i nie być zombiakiem, tylko zrobić swoje. Ale czy ja miałam jakąś taktykę? No jaką można mieć taktykę na pierwszy maraton, nie wiedząc, co się wydarzy? Więc truchtałam sobie i truchtałam, kilometry jakoś tam sobie mijały. Pierwszy wkurw miałam na 10 kaemie, kiedy bufetu ni widu, ni słychu. Nie wiem, czy może źle przeczytałam regulamin, ale wydawało mi się, że czytałam, że co każde 5km ma być bufet. No to nie był na 10, a przed 11. Wg mnie rozjechały się te bufety. Nieważne. Przepyszne były pomarańcze-soczyste i słodkie jak miód. No i tak sobie biegałam od punktu do punktu a pomarańcze były moim celem w każdym razie robiłam wszystko, żeby truchtać i nie przechodzić w marsz. Maszerowałam na punktach żywieniowych, bo nie umiem pić w biegu.
No i tak dotruchtałam do 26kaemu-mojej jak dotąd nieprzekroczonej granicy, jeśli chodzi o dystans i pomyślałam sobie tylko w duchu: witaj nieznany świecie
Na 30km miałam czas 3:42 czy jakoś tak. No to sobie myślę: e, to jeszcze tylko dycha, spoko, jak ją zrobię w 1h10, to spokojnie będzie 4 z przodu
Tylko, że na 39kaemie złapała mnie tak potworna kolka w prawym boku, że nie mogłam złapać tchu-nie było wyjścia, musiałam przejść w marsz. I dobił mnie tekst pani przechodzącej przez ulicę z dzieckiem, który rzuciła w moją stronę: ruchy, ruchy, bo nie mogę samochodem jechać! No i jak spojrzałam na zegarek, że zostały mi 3km z ogonkiem, a czas miałam 4:45, to już wiedziałam, że choćby skały się zesrały, nie zmieszczę się w tych 5 godzinach. Więc było mi już wszystko jedno, odechciało mi się biec, straciłam całą motywację
No bo niby chciałam tylko ukończyć ten cholerny maraton, ale tak po cichu wierzyłam, że uda mi się zmieścić w tej piątce.
Trasa biegu, w mojej ocenie, trudna, podbiegi momentami długie i upierdliwe, ale nawet Serbską świńskim truchtem pokonywałam-tam prawie wszyscy szli. Kilka razy widziałam karetkę na sygnale i modliłam się w duchu, żeby to nie był Wolf
Nie wiem czemu, ale nie miałam żadnych endorfin ani euforii na trasie, a doping momentami mnie wkurzał!!! Nigdy tak nie miałam. Najbardziej podobał mi się taki dłuższy odcinek, gdzie biegliśmy wzdłuż lasów-tam ludzi nie było, była cisza i spokój i wtedy najfajniej mi się biegło. Nie wiem, może zdziczałam jakoś
No to idę sobie do mety, bo biec mi się nie chciało, Wolfa ni widu ni słychu, ja bliska zawału: pięknie, pewnie go jakaś karetka zgarnęła, miałam takie myśli i wpadłam w panikę. Odebrałam medal i poszłam szybko do depozytu, żeby zadzwonić do niego. W depozyciarni spytałam chłopaka, czy odebrany był już numer 456, mówi, że tak, bo nas zapamiętał, ze oboje mieliśmy plecaki ufff dzwonię do Wolfa, jest, przebrany już siedział sobie z Piotrkiem przy szatniach.
Wolf nie złamał czwórki, bo coś mu strzeliło w udzie na 29kaemie, ale ja się tam cieszę, że dobiegł do mety cały i zdrowy.
Nie wiem, czy jeszcze będę biegła maratony, jakoś mnie to nie porwało. Ot, zwykłe klepanie kilometrów i nic więcej-tak widzę maraton. Dziś w sumie czuję się ok, nie mam żadnych odparzeń na stopach, nie chodzę jak zombie, wyklepałam tylko lewą podeszwę na odcinku rozcięgna no i kolana trochę bolą i wszystko. Wkurw przez to mam tym większy, bo skoro takie mam samopoczucie, to znaczy, że mogłam dać z siebie więcej.
Nie czuję, żebym dokonała czegoś wielkiego, po prostu, jestem jedną z tysiąca kobiet, które doczłapały do mety i tyle.
Obawy, które miałam przed startem, w ogóle się nie sprawdziły: bałam się bólu mięśni, jakiegoś gipsu w nogach, nie było. Bałam się, że będę tracić świadomość albo chodzić jak zombiak, nie było. Bałam się ściany, nie było.
Trochę przereklamowany ten maraton
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Chyba trzeba zmienić tytuł bloga i wyciągnąć wnioski. Najpierw jednak chciałam wszystkim podziękować za doping i trzymanie kciuków. I podziękowania od Wolf Teamu dla Mihumora za nieocenioną pomoc
Wnioski po Pozku mam następujące:
1/ 3 treningi biegowe w tygodniu to za mało na bieganie
2/ Plan z internetu dla wszystkich to jak plan dla nikogo, trzeba szukać czegoś rozsądnego pod siebie
3/ Jak porównałam międzyczasy z pejsem na 5:00 to mieliśmy je baardzo podobne (szlag trafia), ale wyliczyłam, że straciłam całe 9minut po drodze (nie pytajcie, jak) -trzeba się nauczyć liczyć, a ja z matmy kiepska jestem hihi. Albo nauczyć biegać z wirtualnym partnerem, bo mam przecież taką opcję w zegarku i włączać tą opcję na dłuższe dystanse
4/ Nie wiem, czemu, ale po pewnym czasie, na trasie było mi już obojętne, że tempo znacznie przekracza 7:07-nie dziwota, że wyszło, jak wyszło. I teraz nie wiem-wiedziałam niby, że szuram za wolno, ale nic z tym nie robiłam.. aaa, wiem, bałam się przyspieszyć, że by potem nie zapłacić...
5/ To, jak się czuję po tym maratonie (w sumie dobrze, mięśniowo nic mnie nie bolało-uda nawet nie poczuły) dowodzi, że albo byłam dobrze (mięśniowo) przygotowana, albo stać mnie na o wiele, wiele więcej. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę, ale teraz już wiem, że tak. Teraz kwestia tylko tego, na ile jestem w stanie się poprawić
6/ Trasa była trudna. I to nie tylko moja ocena, wielu wytrawnych, prawdziwych biegaczy też się tak o niej wypowiadało. Nie ma to jak podbieg na 39km i potem jeszcze przed samą metą, że o dłuższych podbiegach na trasie nie wspomnę.
Trenowałam podbiegi, więc w sumie dałam im radę. Cała filozofia polega na tym, żeby tak pobiec, aby od 30kaemu mieć zapas sił i podkręcić tempo-nie sztuka dobiec do 30stki ale sztuka jak poprowadzić ostatnie 12km i na tym cały pic polega-ale żeby to rozkminić, to trochę maratonów trzeba zjeść po drodze, a jak wiadomo, nawet wytrawni mają z tym kłopot.
A z pozytywów. Jestem z siebie zadowolona, bo:
-Doszurałam do 39kilometra pomimo mozolnych podbiegów i to bez większych problemów
-Zrobiłam to sama, źle, do kitu, ale sama
Pierwsze koty za płoty i tyle. Wiem po tym pierwszym maratonie, ze:
-Opłacało się chodzić na siłownię co drugi tydzień-może dlatego w ogóle nie mam zmęczenia mięśniowego??
-Opłacało się ćwiczyć core i kręgosłup-dzięki temu (pomimo skoliozy) nie byłam zgarbioną pokraką na trasie
Mięśniowo więc jest ok. Trzeba wytrenować bardziej wytrzymałość, wydolność stricte biegową.
Teraz mam czas na regenerację, w weekend pójdę na basen. Nie wiem, czy będę biegać już w przyszłym tyg, jak zatęsknię, to pójdę, ale nic na siłę. Przyjęłam, że 12 dni od dnia startu nie powinnam mieć kontaktu z betonem, niech się to tam wszystko głęboko w ciele poskleja i połata do kupy
A 17.11 biegniemy z Wolfem 15km w Bełchatowie.
Ahoj!
Wnioski po Pozku mam następujące:
1/ 3 treningi biegowe w tygodniu to za mało na bieganie
2/ Plan z internetu dla wszystkich to jak plan dla nikogo, trzeba szukać czegoś rozsądnego pod siebie
3/ Jak porównałam międzyczasy z pejsem na 5:00 to mieliśmy je baardzo podobne (szlag trafia), ale wyliczyłam, że straciłam całe 9minut po drodze (nie pytajcie, jak) -trzeba się nauczyć liczyć, a ja z matmy kiepska jestem hihi. Albo nauczyć biegać z wirtualnym partnerem, bo mam przecież taką opcję w zegarku i włączać tą opcję na dłuższe dystanse
4/ Nie wiem, czemu, ale po pewnym czasie, na trasie było mi już obojętne, że tempo znacznie przekracza 7:07-nie dziwota, że wyszło, jak wyszło. I teraz nie wiem-wiedziałam niby, że szuram za wolno, ale nic z tym nie robiłam.. aaa, wiem, bałam się przyspieszyć, że by potem nie zapłacić...
5/ To, jak się czuję po tym maratonie (w sumie dobrze, mięśniowo nic mnie nie bolało-uda nawet nie poczuły) dowodzi, że albo byłam dobrze (mięśniowo) przygotowana, albo stać mnie na o wiele, wiele więcej. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę, ale teraz już wiem, że tak. Teraz kwestia tylko tego, na ile jestem w stanie się poprawić
6/ Trasa była trudna. I to nie tylko moja ocena, wielu wytrawnych, prawdziwych biegaczy też się tak o niej wypowiadało. Nie ma to jak podbieg na 39km i potem jeszcze przed samą metą, że o dłuższych podbiegach na trasie nie wspomnę.
Trenowałam podbiegi, więc w sumie dałam im radę. Cała filozofia polega na tym, żeby tak pobiec, aby od 30kaemu mieć zapas sił i podkręcić tempo-nie sztuka dobiec do 30stki ale sztuka jak poprowadzić ostatnie 12km i na tym cały pic polega-ale żeby to rozkminić, to trochę maratonów trzeba zjeść po drodze, a jak wiadomo, nawet wytrawni mają z tym kłopot.
A z pozytywów. Jestem z siebie zadowolona, bo:
-Doszurałam do 39kilometra pomimo mozolnych podbiegów i to bez większych problemów
-Zrobiłam to sama, źle, do kitu, ale sama
Pierwsze koty za płoty i tyle. Wiem po tym pierwszym maratonie, ze:
-Opłacało się chodzić na siłownię co drugi tydzień-może dlatego w ogóle nie mam zmęczenia mięśniowego??
-Opłacało się ćwiczyć core i kręgosłup-dzięki temu (pomimo skoliozy) nie byłam zgarbioną pokraką na trasie
Mięśniowo więc jest ok. Trzeba wytrenować bardziej wytrzymałość, wydolność stricte biegową.
Teraz mam czas na regenerację, w weekend pójdę na basen. Nie wiem, czy będę biegać już w przyszłym tyg, jak zatęsknię, to pójdę, ale nic na siłę. Przyjęłam, że 12 dni od dnia startu nie powinnam mieć kontaktu z betonem, niech się to tam wszystko głęboko w ciele poskleja i połata do kupy
A 17.11 biegniemy z Wolfem 15km w Bełchatowie.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
19.10 Sobota
Rower, w ramach regeneracji, jakieś 13km. Bo mimo, że się ubrałam ciepło, złem pizgało, że hej. I chyba nie za dobry był ten pomysł z rowerem-przykurczyłam tylko bardziej tego prawego dwugłowego-nie chce odpuścić
Tak się rozliczyłam ze sobą po tym maratonie, a zapomniałam dodać najważniejszy punkt: schudnąć. Albo inaczej, stracić na wadze. Odkąd biegam, przybrałam 5kg jedząc to samo, zanim zaczęłam swoją przygodę z bieganiem, no coś tu nie gra
Za to pospałam solidnie cały tydzień (do pracy miałam na 11) i ani razu nie zatęskniłam za "bieganiem"
Nie wiem też, jak się określić na przyszły rok. Marzyłam zawsze o złamaniu dwóch godzin w półmaratonie (może w warszawskim), ale czy to jest w ogóle realne? Zobaczę, jak mi pójdzie ta 15-stka w Bełchatowie.
Kupiłam sobie też książkę Danielsa, żeby zapoznać się z wiedzą tajemną na temat VDOT, ale niestety firma kurierska nie spisała się i zostawili moją paczkę w magazynie, nie poszła do doręczenia Nie zaraz, żebym miała "biegać" wg Danielsa, ale poczytać można, prawda?
Ahoj!
Rower, w ramach regeneracji, jakieś 13km. Bo mimo, że się ubrałam ciepło, złem pizgało, że hej. I chyba nie za dobry był ten pomysł z rowerem-przykurczyłam tylko bardziej tego prawego dwugłowego-nie chce odpuścić
Tak się rozliczyłam ze sobą po tym maratonie, a zapomniałam dodać najważniejszy punkt: schudnąć. Albo inaczej, stracić na wadze. Odkąd biegam, przybrałam 5kg jedząc to samo, zanim zaczęłam swoją przygodę z bieganiem, no coś tu nie gra
Za to pospałam solidnie cały tydzień (do pracy miałam na 11) i ani razu nie zatęskniłam za "bieganiem"
Nie wiem też, jak się określić na przyszły rok. Marzyłam zawsze o złamaniu dwóch godzin w półmaratonie (może w warszawskim), ale czy to jest w ogóle realne? Zobaczę, jak mi pójdzie ta 15-stka w Bełchatowie.
Kupiłam sobie też książkę Danielsa, żeby zapoznać się z wiedzą tajemną na temat VDOT, ale niestety firma kurierska nie spisała się i zostawili moją paczkę w magazynie, nie poszła do doręczenia Nie zaraz, żebym miała "biegać" wg Danielsa, ale poczytać można, prawda?
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
21.10 Poniedziałek
Trening: Pilates
Czas: 1h
Najpierw jednak trochę potruję
Wczoraj poszłam sobie na spacer do parku, coby przemyśleć swoje życie, usiadłam na ławce, zeżarłam całą paczkę landrynek, zemdliło mnie, zachciało mi się spać i poszłam do domu ale jakieś 10km spacerku weszło.
Żeby nie przynudzać, wrócę popisywać bloga, jak się samookreślę, na razie sama nie wiem, o co mi chodzi. Dzień po nieszczęsnym mara wstałam z myślą: kur..a mogłam jednak pobiec tą końcówkę! A potem, że to siara mieć taki wynik w maratonie i że trzeba złamać te zasrane pięć godzin. Z tą myślą pobyłam kilka dni, odkryłam jakiś artykuł o podziale biegaczy na szybkościowych i wytrzymałościowych i przynajmniej wiem, że nie jestem wytrzymałościowcem Tym samym musiałabym przedsięwziąć inne kroki treningowe.
A potem mi się odechciało. Nie jestem pewna, czy chce mi się to robić. Czy znów chce mi się tyrać jak koń w kieracie. Trzymać zdrową dietę i wszystkie okołobiegowe duperszwance w ryzach. I w sumie czemu miało by to służyć. Czy JA tego potrzebuję. Może niekoniecznie. Wszak to moje życie i moje "bieganie".
I dziś, kiedy przyszła książka Danielsa, jak zaczęłam ją czytać, rozbolała mnie głowa. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o bieganiu, nie mówiąc już o treningu. Może to jakiś rodzaj depresji postartowej?
Najgorsze jest to, że przestało mi to sprawiać jakąkolwiek frajdę. Tylko się napinam, jakbym nie wiem, miała zostać mistrzem świata, a tak naprawdę chyba nie o to w tym chodzi. I tak z miłości do biegania przyszła apatia, zniechęcenie i brak sensu.
Dlatego dziś poszłam dla odmiany na pilates. Spodziewałam się zajęć na piłkach, a tu niespodzianka zajęcia z taśmami i przy spokojnej, niewinnej muzyczce Sade, w przyciemnionej sali, wylewałam z siebie siódme poty
Pomijam, że nie starczyło dla wszystkich taśm długich, a że jestem stosunkowo wysoka, to robiłam ćwiczenia w niezupełnych wyprostach rąk (a ćwiczono dziś ramiona, przedramiona, bicepsy, tricepsy, brzuch, grzbiet i mięśnie pośladków), ponieważ taśma była za krótka, więc prowadząca wymyśliła, że będę ćwiczyć ja takiej "gumie" jak ona... ożesz kur..a a ta guma, no co tu dużo gadać, rozciągliwość miała znacznie ograniczoną, tak więc wiele ćwiczeń robiłam z zaciśniętymi zębami śmiejąc się z samej siebie, jaka jednak słaba jestem od pasa w górę. Ale było fajnie.
Będę jak wrócę, a tymczasem, ahoj, borem lasem!
Trening: Pilates
Czas: 1h
Najpierw jednak trochę potruję
Wczoraj poszłam sobie na spacer do parku, coby przemyśleć swoje życie, usiadłam na ławce, zeżarłam całą paczkę landrynek, zemdliło mnie, zachciało mi się spać i poszłam do domu ale jakieś 10km spacerku weszło.
Żeby nie przynudzać, wrócę popisywać bloga, jak się samookreślę, na razie sama nie wiem, o co mi chodzi. Dzień po nieszczęsnym mara wstałam z myślą: kur..a mogłam jednak pobiec tą końcówkę! A potem, że to siara mieć taki wynik w maratonie i że trzeba złamać te zasrane pięć godzin. Z tą myślą pobyłam kilka dni, odkryłam jakiś artykuł o podziale biegaczy na szybkościowych i wytrzymałościowych i przynajmniej wiem, że nie jestem wytrzymałościowcem Tym samym musiałabym przedsięwziąć inne kroki treningowe.
A potem mi się odechciało. Nie jestem pewna, czy chce mi się to robić. Czy znów chce mi się tyrać jak koń w kieracie. Trzymać zdrową dietę i wszystkie okołobiegowe duperszwance w ryzach. I w sumie czemu miało by to służyć. Czy JA tego potrzebuję. Może niekoniecznie. Wszak to moje życie i moje "bieganie".
I dziś, kiedy przyszła książka Danielsa, jak zaczęłam ją czytać, rozbolała mnie głowa. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o bieganiu, nie mówiąc już o treningu. Może to jakiś rodzaj depresji postartowej?
Najgorsze jest to, że przestało mi to sprawiać jakąkolwiek frajdę. Tylko się napinam, jakbym nie wiem, miała zostać mistrzem świata, a tak naprawdę chyba nie o to w tym chodzi. I tak z miłości do biegania przyszła apatia, zniechęcenie i brak sensu.
Dlatego dziś poszłam dla odmiany na pilates. Spodziewałam się zajęć na piłkach, a tu niespodzianka zajęcia z taśmami i przy spokojnej, niewinnej muzyczce Sade, w przyciemnionej sali, wylewałam z siebie siódme poty
Pomijam, że nie starczyło dla wszystkich taśm długich, a że jestem stosunkowo wysoka, to robiłam ćwiczenia w niezupełnych wyprostach rąk (a ćwiczono dziś ramiona, przedramiona, bicepsy, tricepsy, brzuch, grzbiet i mięśnie pośladków), ponieważ taśma była za krótka, więc prowadząca wymyśliła, że będę ćwiczyć ja takiej "gumie" jak ona... ożesz kur..a a ta guma, no co tu dużo gadać, rozciągliwość miała znacznie ograniczoną, tak więc wiele ćwiczeń robiłam z zaciśniętymi zębami śmiejąc się z samej siebie, jaka jednak słaba jestem od pasa w górę. Ale było fajnie.
Będę jak wrócę, a tymczasem, ahoj, borem lasem!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Uszanowanko dla braci biegowej
Będzie długo.
Po dość długim lenistwie (Wolf nazywa to lenistwem, ja odpoczynkiem od biegania) trzeba wrócić do jako-takiej aktywności... ale po kolei.
Najpierw to była po maratonie mym dłuuga przerwa od biegania. Nie mogłam, po prostu znielubiłam to. Znielubiłam też każdą inną aktywność fizyczną-więc leżałam i nie robiłam NIC. Na widok biegaczy i wogóle na samo słowo BIEGANIE robiło mi się niedobrze...
Na forum też nie zaglądałam lub sporadycznie.
Wolf zaliczył słynny Półmaraton Szakala w lesie łagiewnickim-wynik oraz jego samopoczucie na trasie mówiło o jednym: przetrenowanie. Zaproponowałam, abyśmy zrobili badania podstawowe-krew, mocz, itepe. Moje wyniki były w normie, u Wolfa było mniej ciekawie-nie za bardzo hemoglobina i wszystko co z nią związane... udało mi się przemówić mu do rozsądku, aby zrobił sobie odpoczynek od biegania i nie zażynał się na kolejny maraton na wiosnę, a odpoczął, odbudował się, popracował nad prędkościami i innymi dystansami, dyszką, półmaratonem na wiosnę, a kolejny maraton zrobił jesienią i udało się namówić
Tym samym Wolf Team będzie bił życiówki w maratonie wrocławskim
Postanowiliśmy również wziąć się za siebie i zrzucić parę kilo. Moim zdaniem Wolf nie ma z czego się odchudzać, ale ja owszem. Jesteśmy na diecie zgodnej z grupą krwi. Ja na razie straciłam 1kg, liczę po cichu na jeszcze jakieś 3-4kg. Nie będzie to łatwe-stara już jestem i metabolizm coraz wolniejszy....Wolf już sporo schudł. Ponieważ mam grupę krwi A jestem prawie wege. Z mięs mogę jeść tylko indyka i kuraka. Zero pszenicy, zero glutenu, zero serów (za wyjątkiem koziego i chudej mozarelli) i zero produktów mlecznych. Nigdy nie byłam jakimś wielkim mięsożercą, więc nawet mi ta dieta pasi. Niestety szkodzą mi banany, pomidory, pomarańcze-więc te też musiałam odstawić....
Za to do woli mogę warzywa i prawie wszystkie owoce i soja to mój największy przyjaciel. Pasztet sojowy smakuje jak (nie będę się wyrażać), a tofu jak styropian podsmażany na tłuszczu, ale nic, może pokocham? Napewno mam lepsze samopoczucie i nie mam problemów trawiennych, jakie miałam. No i możemy winko, białe i czerwone
Potem znaleźliśmy z Wolfem zawody biegowe z okazji któregoś tam Międzynarodowego Święta Biegania-w Łodzi, bieg krosowy, po lesie. Można było się zapisać na 5,10 bądź 15km, kręciło się pętle. Wybrałam dyszkę, bo na piątkę nie opłaca się jechać i polecielim. Pierwszy raz w życiu byłam na zawodach sklasyfikowana jako ostatnia kobieta. Niby nie leciałam na czas, ale wkurwiłam się, że tak mi poszło. Wydawało mi się, że organizm choć trochę pamięta i będą chociaż okruchy kondycji, ale nie było nic... każdy jeden podbieg kusił do przejścia w marsz, zero motywacj. Zadyszka, sapanie, sapanie, zadyszka-wstyd.
No a potem pojechalim do Bełchatowa na Bełchatowską Piętnastkę. Wolf miał zamiar pocisnąć ile wlezie, żeby zobaczyć, na co go stać i wyznaczyć sobie danielsowe VDOT do temp przy nadchodzących treningach, a ja biegłam, żeby znów sprawdzić, jak bardzo w ciemnej dupie się znajduję. Trener wyśrubował zarąbisty czas, coś 1h10’. Mi to zajęło całe 1:35 coś tam. Tym razem nie byłam ostatnią kobietą (ale pewnie tylko dlatego, że było więcej zawodników)-robiłam wszystko, aby nią nie być i nie powiem, nie było letko. Biegłam ramię w ramię z pewnym dziewczęciem w szalu (??? nie, nie jestem tolerancyjna), które to dziewczę połowę trasy przemaszerowało.... i mimo, że przed samym finiszem ją łyknęłam, to zdołała mnie jeszcze przed samą metą wyprzedzić.... I jak tu lubić bieganie???
Ale Bełchatowską Piętnastkę polecam. Super profesjonalny bieg, nie ma się do czego przyczepić. I szybka trasa, idealna do życiówek.
Tym samym powracam do biegania i poniekąd do blogowania, no i do czytania Waszych wpisów. Obecnie przygotowuję się do łódzkiej dyszki, (Wolf też) i chciałabym pobić moją nędzną życiówkę (jakieś 56:54). 50 minut to marzenie... ale wątpię. Chyba, że się bardzo rozbiegam do tego czasu i zrzucę jeszcze jakieś 4kilo (wg kalkulatora running performance w moim przypadku 4kilo mniej to 2minuty szybciej na 10km
Pożyjemy, zobaczymy. Wczoraj była pierwsza treningowa ósemka, trener ochrzanił, że za wolna, ale melduję poinformować trenera, że nie była za wolna. Wg temp oszacowanych na podstawie kalkulatora biegowego moje szybkie rozbieganie powinno oscylować pomiędzy 6:52-6:43-a na treningu avg pace miałam 6:13.
Zapisaliśmy się też na Grand Prix Łodzi-trzeba zaliczyć 5 na 6 organizowanych biegów, aby otrzymać w nagrodę imienny medal-najbliższy start już w tą niedzielę, więc proszę o czymanie kciuków!
Ahoj!
Będzie długo.
Po dość długim lenistwie (Wolf nazywa to lenistwem, ja odpoczynkiem od biegania) trzeba wrócić do jako-takiej aktywności... ale po kolei.
Najpierw to była po maratonie mym dłuuga przerwa od biegania. Nie mogłam, po prostu znielubiłam to. Znielubiłam też każdą inną aktywność fizyczną-więc leżałam i nie robiłam NIC. Na widok biegaczy i wogóle na samo słowo BIEGANIE robiło mi się niedobrze...
Na forum też nie zaglądałam lub sporadycznie.
Wolf zaliczył słynny Półmaraton Szakala w lesie łagiewnickim-wynik oraz jego samopoczucie na trasie mówiło o jednym: przetrenowanie. Zaproponowałam, abyśmy zrobili badania podstawowe-krew, mocz, itepe. Moje wyniki były w normie, u Wolfa było mniej ciekawie-nie za bardzo hemoglobina i wszystko co z nią związane... udało mi się przemówić mu do rozsądku, aby zrobił sobie odpoczynek od biegania i nie zażynał się na kolejny maraton na wiosnę, a odpoczął, odbudował się, popracował nad prędkościami i innymi dystansami, dyszką, półmaratonem na wiosnę, a kolejny maraton zrobił jesienią i udało się namówić
Tym samym Wolf Team będzie bił życiówki w maratonie wrocławskim
Postanowiliśmy również wziąć się za siebie i zrzucić parę kilo. Moim zdaniem Wolf nie ma z czego się odchudzać, ale ja owszem. Jesteśmy na diecie zgodnej z grupą krwi. Ja na razie straciłam 1kg, liczę po cichu na jeszcze jakieś 3-4kg. Nie będzie to łatwe-stara już jestem i metabolizm coraz wolniejszy....Wolf już sporo schudł. Ponieważ mam grupę krwi A jestem prawie wege. Z mięs mogę jeść tylko indyka i kuraka. Zero pszenicy, zero glutenu, zero serów (za wyjątkiem koziego i chudej mozarelli) i zero produktów mlecznych. Nigdy nie byłam jakimś wielkim mięsożercą, więc nawet mi ta dieta pasi. Niestety szkodzą mi banany, pomidory, pomarańcze-więc te też musiałam odstawić....
Za to do woli mogę warzywa i prawie wszystkie owoce i soja to mój największy przyjaciel. Pasztet sojowy smakuje jak (nie będę się wyrażać), a tofu jak styropian podsmażany na tłuszczu, ale nic, może pokocham? Napewno mam lepsze samopoczucie i nie mam problemów trawiennych, jakie miałam. No i możemy winko, białe i czerwone
Potem znaleźliśmy z Wolfem zawody biegowe z okazji któregoś tam Międzynarodowego Święta Biegania-w Łodzi, bieg krosowy, po lesie. Można było się zapisać na 5,10 bądź 15km, kręciło się pętle. Wybrałam dyszkę, bo na piątkę nie opłaca się jechać i polecielim. Pierwszy raz w życiu byłam na zawodach sklasyfikowana jako ostatnia kobieta. Niby nie leciałam na czas, ale wkurwiłam się, że tak mi poszło. Wydawało mi się, że organizm choć trochę pamięta i będą chociaż okruchy kondycji, ale nie było nic... każdy jeden podbieg kusił do przejścia w marsz, zero motywacj. Zadyszka, sapanie, sapanie, zadyszka-wstyd.
No a potem pojechalim do Bełchatowa na Bełchatowską Piętnastkę. Wolf miał zamiar pocisnąć ile wlezie, żeby zobaczyć, na co go stać i wyznaczyć sobie danielsowe VDOT do temp przy nadchodzących treningach, a ja biegłam, żeby znów sprawdzić, jak bardzo w ciemnej dupie się znajduję. Trener wyśrubował zarąbisty czas, coś 1h10’. Mi to zajęło całe 1:35 coś tam. Tym razem nie byłam ostatnią kobietą (ale pewnie tylko dlatego, że było więcej zawodników)-robiłam wszystko, aby nią nie być i nie powiem, nie było letko. Biegłam ramię w ramię z pewnym dziewczęciem w szalu (??? nie, nie jestem tolerancyjna), które to dziewczę połowę trasy przemaszerowało.... i mimo, że przed samym finiszem ją łyknęłam, to zdołała mnie jeszcze przed samą metą wyprzedzić.... I jak tu lubić bieganie???
Ale Bełchatowską Piętnastkę polecam. Super profesjonalny bieg, nie ma się do czego przyczepić. I szybka trasa, idealna do życiówek.
Tym samym powracam do biegania i poniekąd do blogowania, no i do czytania Waszych wpisów. Obecnie przygotowuję się do łódzkiej dyszki, (Wolf też) i chciałabym pobić moją nędzną życiówkę (jakieś 56:54). 50 minut to marzenie... ale wątpię. Chyba, że się bardzo rozbiegam do tego czasu i zrzucę jeszcze jakieś 4kilo (wg kalkulatora running performance w moim przypadku 4kilo mniej to 2minuty szybciej na 10km
Pożyjemy, zobaczymy. Wczoraj była pierwsza treningowa ósemka, trener ochrzanił, że za wolna, ale melduję poinformować trenera, że nie była za wolna. Wg temp oszacowanych na podstawie kalkulatora biegowego moje szybkie rozbieganie powinno oscylować pomiędzy 6:52-6:43-a na treningu avg pace miałam 6:13.
Zapisaliśmy się też na Grand Prix Łodzi-trzeba zaliczyć 5 na 6 organizowanych biegów, aby otrzymać w nagrodę imienny medal-najbliższy start już w tą niedzielę, więc proszę o czymanie kciuków!
Ahoj!