sobota, 23 marca

8,19 km w 55:44
średnie tempo: 6:48
średnie tętno: 151
max tętno: 171
rozciąganie: nie było czasu
Buty: Saucony Mirage
W piątek na imprezie było grubo, mimo, że się nieco hamowałam. Ale wiecie jak jest, "ze mną się nie napijesz?", "to na drugą nóżkę" i takie tam

W każdym razie poszłam spać gdzieś po 4, a budzik zadzwonił o 9. Główka bolała, oj bolała, ale co robić, wieczór wcześniej naopowiadałam wszystkim, że będę biegać, więc nie było przeproś, o reputację trzeba dbać. Poleżałam jeszcze chwilę, nieco się nawodniłam, wysłałam SMSa do koleżanki biegowej i umówiłyśmy się o 10 przed hostelem. Pogoda przecudna, słonko grzało na maksa i bardzo dobrze, bo wzięłam tylko bluzę, a było bardzo mroźnie. Pokręciłyśmy kilka kółek w parku Wilsona, koleżanka miała mały kryzys, ale potem złapała takiego pałera, że w sumie się zasapałam

Ostatnie pół kilometra solo, nieco szybciej, ale tak jakoś dobrze weszło. Szacun w fandomie - +10. Szkoda, że ból głowy nie przeszedł...
niedziela, 24 marca

25,44 km w 2:51:35
średnie tempo: 6:45
średnie tętno: 155
max tętno: 164
rozciąganie: będzie jutro
Buty: Saucony Mirage 2
W sobotę balety były krótsze, bo padłam na nos jakoś po pierwszej. Ale kilka piw wpadło, tym razem nie jakiś korposzit, więc i głowa mnie nie bolała. Ale generalnie wymiętolona byłam, niewyspana i odwodniona

Nawet jakiś skurcz w łydce mnie złapał rano. No ale nie ma to tamto, trzeba iść, bo maraton sam się nie pobiegnie.
Plan przewidywał 24 km, Ania radziła machnąć 3h, wyszło coś pośrodku. Chciałam pobiec nieco więcej, ale jakoś tak zakręciło mi się w głowie pod koniec, a że jednak konwent odcisnął swoje piętno na mym zdrowiu, to nie szalałam. Ogólnie i tak jestem w ciężkim szoku, że poszło mi tak dobrze. Do 15-go kilometra było luźniusieńko, biegło się wspaniale. Potem nieco zaczęłam słabnąć, zaczęło coś tam pobolewać, ale mimo wszystko dawałam radę. I nawet nie zatrzymywałam się za bardzo na światłach (może z dwa razy, a tak to na czerwonym leciałam

). Jak po wszystkim chłodziłam się w marszu (ale nie za długo, bo zimno było, bo biegałam późnym wieczorem), to czułam, że boli mnie korpus - cóż, nic dziwnego, core stability to daaawno nie robiłam. Trzeba będzie może coś się pochylić nad tą kwestią.
Po przyjściu do domu kontrolnie położyłam się na podłodze (bo coś tak lekko w głowie się kręciło) i chwilę poleżałam, śmiesznie było, bo czułam jak pulsuje całe moje ciało. Bo tak w ogóle to w życiu tak dużo nie przebiegłam za jednym zamachem. Ale podobało mi się, zdecydowanie

Na pewno to powtórzę

I ten, mam oczywiście rekordowy przebieg tygodniowy.
A moje tempo dziś wyglądało tak:
1-5: 6:55, 6:43, 6:47, 6:47, 6:53
6-10: 6:45, 6:42, 6:45, 6:40, 6:47
11-15: 6:35, 6:40, 6:42, 6:43, 6:45
16-20: 6:42, 6:37, 6:43, 6:50, 6:51
21-25,4: 6:44, 6:36, 6:44, 6:46, 6:43, 6:38
W ogóle paznokieć mi będzie schodził chyba - drugi w mojej biegowej karierze. Na Maniackiej było mokro i zrobił mi się bąbel na palcu, który to bąbel wszedł pod paznokieć, który to paznokieć zaczyna właśnie zmieniać kolor. Cóż, trudno, byle nie schodził na połówce.
Przyszły tydzień jest zdecydowanie luźniejszy - we wtorek luźne 6,5 km. Stay tuned!