Dobra, kawa jest (żartowałem, o tej godzinie kawy nie piję, zielona herba mode on), czas na relację.
Pierwszy start AD 2019, test, żeby sprawdzić jak oddał trening w powrocie do biegania. Miało być na aktualnego maksa. Dwa tygodnie temu czaiłem się na 46:xx, czułem że to tempo do utrzymania, treningi ładnie wchodziły, na wyższych tempach niż rok temu i w dodatku z lekkim zapasem. Ale ta kostka. Wciąż ją czułem, i jeszcze czuję. Nie jest to ból, raczej lekki dyskomfort, coś między lekką opuchlizną, a 3% ograniczeniem ruchomości. Dip Rilif w użyciu, wałek i kolczasta piłeczka. W piątek dorwałem w Medicoverze fizjo, stwierdziłem, że po 6 latach biegania wypadałoby stwierdzić, czy nie mam jakichś tragicznych wad postawy

okazało się, że mam minimalnie zrotowaną miednicę (lewa strona milimetry niżej i ciut do tyłu), oraz przyblokowany staw krzyżowo-biodrowy, oraz lekko przykurczoną prawą czwórkę. Fizjo staw mi uruchomił, czwórkę zrolowałem w domu (w tym tygodniu odpuściłem rolowanie, żeby nie zaogniać stawów), i już. Oprócz tego, cały weekend ciągłe standardowe automacanie, wykręcanie, sprawdzanie, czy boli, czy nie, itp.

już mi nawet przeszło przez myśl, żeby odpuścić, ale stwierdziłem, że dolegliwość nie jest mocna, i odpuszczę jakby się zwiększała.
W tym tygodniu zrobiłem 2 treningi, jeden to 7km we wtorek, na rozbieg, i czwartek 3x1 T10 wplecione w BSa, łącznie dyszka. Czyli taki trochę wymuszony "tapering"
Pakiet odebrałem w niedzielę, wracając z dzieciakami z pracy, w sobotę podjechaliśmy na dmuchańce które organizatorzy rozłożyli przed Areną, a w niedzielę już sam wybrałem się na start. Odpuściłem jakąś poważną rozgrzewkę, traktując w ten sposób kilkaset metrów truchtu od samochodu do Areny, poprawiłem buty, i czekałem na start. Rano jak wyszedłem na balkon było zimno, więc założyłem 2 koszulki, jedną z długim, i na to z krótkim. Parkując, zrzuciłem wierzchnią zostałem w 1 warstwie (długo na górze, krótko na dole). Wziąłem bidony z wodą (na płukanie paszczy, zawsze jak nie biorę, to cierpię). Umówiony ludźmi z firmy, dopełniliśmy formalności zdjęciowych i z Jackiem (dzięki za spotkanie i gratuluję życiówki!) poszliśmy do stref na pogaduchy. Duże biegi "w domu" mają to do siebie, że spotyka się mnóstwo znajomych, lubię to
Tutaj następuje zasadnicza część relacji z zawodów

Wystrzał startera i ruszamy, wyłączyłem autolap, chcąc się trzymać oznaczeń i tempa chwilowego, przebiegając nad matami odpaliłem stoper. Ładnie, szeroko, dużo miejsca, można było biec. Ludzie dobrze się poustawiali, więc nie było slalomu, świetnie. Założyłem sobie, że żeby się nie podpalić, lecę rytmem oddechowym 2-3, 2 wdechy nosem, 3 wydechy paszczą. Aha, jakim trzeba być geniuszem, żeby po 5 minutach biegu lecieć w krzaki siku? Bo dwóch takich widziałem
1km najpierw w dół, trochę w górę (taka niecka, do powtórzenia na sam koniec), i lecimy. Lecę swoje 4:44, ale lap pokazuje 5:02, więc pierwszy znacznik chyba dalej, bo 1.07, zresztą zauważyłem, że gros sprzętów pikało sporo przed nim, co by się zgadzało. Ale nie będąc już niewolnikiem cyferek, słucham organizmu. I footpoda

tutaj drogi dyszki i maratonu się rozłączyły.
2-3 km (zgubiłem znacznik) Po paru minutach stwierdziłem, że z formą kiepsko i słabnę, bo lecąc z tą samą intensywnością nie widziałem znacznika, mimo że wydawało mi się, że powinien być. Patrzę na ekran, 1.54 długość odcinka, no ok, do przeżycia. Tempo chwilowe 4:37 i pod kontrolą. Lekkie niedowierzanie. Na trzecim czas okrążenia 9:07, czyli uśredniając z pierwszym, idzie ładnie. Dokleiłem się na chwilę do kolegi z firmy, ale jak się okazało, że idzie po <45 to odpuściłem, nie czując się gotowym na Kawachiczizmy

trasa prosta, równa, czasem minimalnie w dół, czasem w górę, nic co wytrąca ze stanu biegowego Zen.
4-5 km (znów zgubiłem znacznik

) na piątym przy wybieg z Manufaktury, jeden z 2 zauważalnych podbiegów, miałem go wkalkulowanego, w połowie dystansu trzeci lap, analogicznie jak drugi, 9:07 (łącznie 23:18), a ja wszystkie systemy sprawne i już czuję, że to dociągnę, jest nieźle. Ale już czuję, że o sprinterskim finiszu mogę zapomnieć, trzeba trzymać.
6 km 4:34 (tu Piotrkowska idzie trochę pod górę, ale wytrzymane)
7 km 4:47, dalej pod górę więc parę sekund uciekło, ale jak spojrzałem później chyba znów znacznik trochę odjechał (1.05)
8 km 4:20 (zacząłem lekko przyspieszać) Tempo wzrosło do ~4:25, zaczynam spokojnie dociskać, czuję, że mam z czego, i że nie powinienem zapłacić za to na końcu jeśli utrzymam zdrowy rozsądek. Dystans odcinka ~970 m.
9-10 (ach te znaczniki...) Tu przeszedłem na rytm oddechowy 2-2 i leciałem na wszystkich cylindrach, dodatkowo w połowie tego odcinka, czyli na dziesiątym kilometrze jeszcze trochę przyspieszam, ale tu już brakuje wytrzymałości, tym bardziej, że po podbiegu (na szczęście udało mi się skleić do grupki i się na nich podwieźć na tym podbiegu), i potem łykałem ich powolutku, ostatnie kilkaset metrów to mordercze agrafki, dobieg do Areny, na ostatnich 300 metrach wypatrzyłem jeszcze gościa w Five-fingersach obok którego stałem na starcie, więc za punkt honoru postawiłem sobie go wyprzedzić, udało się, potem jeszcze paru, ale to nie był taki sprinterski finisz jak zawsze. Teraz na zbiegu do areny niemalże puściłem i pozwoliłem grawitacji się nieść, ostatnie kilkadziesiąt metrów w hali, po dywanie widząc zegar mimo tego docisnąłem, i lecąc na oparach z uniesionymi rękami i uśmiechem na paszczy wpadłem na metę. Okazało się, że zamiast stop pacnąłem lap, to doliczyło mi bonusowe 13 sekund. Okazało się, że wbiegłem na metę 46:01, oficjalny czas organizatora o 2s lepszy. Piciu, medal, i z bananem na paszczy oglądałem finisz następnych.
Stojąc na starcie uważałem, że 46:59 to byłby super wynik natenczas. Zrobiłem wynik lepszy o minutę. Szok. Trasa nie przeszkodziła, kostkę dwa razy poczułem, ale zero bólu, więc głowa była wolna, pobiegłem mądrze taktycznie, wiem na 100%, że w żaden sposób nie urwałbym ani sekundy więcej. To mój drugi najlepszy wynik na dychę, zrobiony 3 miesiące po powrocie po kontuzji, tym bardziej nie cieszy i napawa lekkim optymizmem na plan połamania 44 w maju na Piotrkowskiej, ale to wiadomo, trzeba trenować i unikać kontuzji, we wtorek mam USG kostki, zobaczymy co tam jest. Po pracy ogarnę jakieś fotki
