02.12.2019 - 08.12.2019
Poniedziałek
Plan: 10km easy
Wykonanie:
10km@4'50
Odczucia: tak jak myślałem, testowy dzień siłowni dosłownie zmasakrował nogi, cały tydz. musiałem mieszać z treningami
Wtorek
Plan: 4km easy + 4x 100m/100m + 12x 1min/1min + 2km easy
Wykonanie: [bieżnia mechaniczna, kąt nachylenia 1%]
5km@4'45
12x 60sek@3'20/60sek@6'40
2km@4'45
Odczucia: oj nogi dalej masakra, ciężko szło przez to, ostatnie dwa-trzy powtórzenia mocno odczuwałem
Środa
Plan: 2km easy + 6x 500m(1:45)/300m + 2km easy
Wykonanie: [bieżnia mechaniczna, kąt nachylenia 1%]
3km@4'45
6x 500m@3'30/300m@6'40
2.2km@4'45
Odczucia: dalej czułem nogi, zwłaszcza coś pod lewym udem naciągniętego, zrobiłem co trzeba było i tyle, trochę pracy musiałem wkładać w tempo, dodatkowo niesamowity ukrop na siłowni
Czwartek
Plan: 6km easy + 4x 100m/100m
Wykonanie:
13.5@5'31
Odczucia: biegane po mieście prosto z pracy z plecakiem, dodatkowo na Agrykoli trochę z koleżanką pokręciłem kółka, stąd to wolniejsze tempo i większy dystans
Piątek
WOLNE
Sobota
Garmin Ultra Race 86km
W końcu nadszedł dzień próby

Właściwie długo nie miałem w planach tego biegu, no ale koleżanka z Gdańska mnie tak jakoś przekonała, a że chciałem się sprawdzić na ultra, które jest względnie płaskie to siedziało idealnie!
Przygotowania przed jeżeli chodzi o lifestyle, wiadomo dno i metr mułu. W czwartek mocna zabawa na mieście, w piątek po 4godz. snu do pracy, by o 16 uciekać na pociąg, w Gdańsku po 19 i pora szybko po pakiet. W mieszkaniu spać o 22, by wstać na sobotni start na 4.
Odziwo jednak jak się obudziłem to i nawet zmęczenia za dużego nie czułem. Ale i tak samo nie czułem apetytu by coś zjeść - stwierdziłem, że co mi tam, mam 4 żele w spodenkach, a zjem coś na pierwszym pkt. odżywczym - o takiej porze jak taka to jadam jedynie kebaba w drodze z miasta do domu, to organizm i tak, by nie wiedział co się dzieje :D
Tak jak pisałem wcześniej postanowiłem to biec na lekko. W skrócie, bez plecaka/nerki. Ciuch z WAA miał w sobie kieszonki na plecach - akurat w jedną wpadł 0,5l bidon, w drugą folia NRC i telefon. Żele za to do kieszonek w spodenkach i byłem ready.
4:40 wpadamy na start, skromnie, mało uczestników, będzie przyjemnie już od początku

Na parę min. przed wystrzałem miałem w planach w ogóle ruszyć z końca stawki, by się nie napalić za bardzo. Jednak co minutkę robiłem po kroku do przodu, aż dotarłem do 2 linii - tam już nie miałem zamiaru się przemieszczać i tak jestem za daleko w przodzie :D
Od razu idzie wyłapać mocnych zawodników, a to po wadze, a to po sprzęcie, czyli stoję w miarę ok. Pora odliczać od 10 i wio ku przygodzie!
0km - 22,5km => strzał i lecimy, wpierw sporo asfaltem. Nie chcę mocno, myślę by truchtać swoje tak w okolicy 4'40. Pierwszy zawodnik się wysforował na czoło, za nim Magda Pazda-Pozorska, więc już respekt mam i mówię, hola nie wyprzedzamy, za moimi plecami chyba tak się reszta też 'ugaduje'

Jednak mimo wszystko, mijam i jadę jako drugi, za mną rusza jeden rywal i tak biegniemy we dwóch, raz jeden prowadzi, raz drugi. Pierwszy zawodnik już znika w tle - nie gonimy. Wbiegamy w gęstrzy las i... I @#$%^ nie ta czołówka na głowie - zachciało mi się mikrusa brać. No gówno widzę. Wchodzę przed tego zawodnika, u niego na głowie światło jak z samochodu :D Więc oświetla mi drogę. Niestety parę razy na zbiegu przejmuje prowadzenie i tracę światło. Lekki strach jest, bo albo przycisnę i nie puszczę albo zwolnię i później już na tym moim gównie to tempo srogo spadnie.
Cały czas jednak się trzymamy razem, aż dobiegamy do pierwszego bardzo solidnego, stromego zbiegu, tutaj puszczam na tyle, że już zanika mi jego światło i dupa. Odskoczył na 200-300m, zdecydowałem, że jednak nie gonię, by się nie zagotować. Zostaję sam ale cały czas z majaczącym światełkiem przede mną.
Tak dojeżdżam do pierwszego puntku na 3 pozycji, czas 1:59:50. Stan bardzo dobry, jeść się nie chce, jedynie uzupełniam bidon, chwila dla 'kamery' i ruszam dalej. Tuż za mną wpada zawodnik z 4 pozycji, czyli będzie partner na kolejny odcinek.
22,5km - 36,5km => razem wyruszamy z punktu odżywczego, fajnie, że jest ktoś obok, dodatkowo zaczyna robić się widniej to i moje chujowe światełko już tak bardzo nie przeszkadza. Czasem trochę ja odchodzę, czasem rywal. W jednym momencie odszedł mocniej, na jakieś 100-200m ale pomylił trasę, krzyknąłem jedynie, że nie w tą stronę i po powrocie na szlak znów się zrównaliśmy.
Cały czas miałem jednak w głowie myśli, by nie szaleć. I jak dociśnie mocniej, nie napalać się i go puścić. Tak też i się stało. Pozwoliłem mu się urwać gdzieś w 2/3 odcinka, trudno i tak dopiero początek zabawy.
Mogłem się pozbyć czołówki i już lecieć na spokojnie z pełną widocznością przed sobą, dodatkowo zaczynałem robić się głodny, więc wyczekiwałem już punktu z jedzeniem.
Na pkt. wpadam na 4 pozycji w czasie 3:20:32 (czas odcinka 1:20:33 - 5 czas odcinka). Szybka zupa, uzupełnienie bidonu i wio, nie ma co siedzieć.
36,5 - 67km => stąd wybiegamy równo z 3 zawodnikiem. Widać na nim zmęczenie, tak czułem, że mógł jednak za mocno ruszyć.
Dalej biegniemy już cały czas ramię w ramię, tak do połowy tego odcinka. Aż tutaj mija nas zawodnik, który ostatecznie wygra :D Dosłownie poszedł jak TGV przy InterRegio. Tylko się za nim kurzyło. Nawet mi do głowy nie przyszło, by się podpiąć. Odpuściłem od razu

Za to mój partner zaczął słabnąć, zdziwiłem się z jaką łątwością zacząłem się oddalać. Dwa razy odskakiwałem na dobre pół km i... dwa razy na dobre gubiłem trasę, tak, że jak wracałam na szlak to znów byliśmy razem :D Dopiero po trzecim urwaniu już się więcej nie zoabczyliśmy.
Pkt. odżywczy był w lesie. Wpadam na niego w czasie 6:30:35 (aż 9 czas tego odcinka - w czasie 3:10:12). Po cichu liczyłem na zupę, jednak nie mieli, dopiero następny pkt. (swoją drogą to ten sam co wcześniejszy). Trudno, chwila rozmowy na pkt. z obsługą, jak wygląda sytuacja na trasie i wio dalej.
67km - 74km => tutaj już powoli czułem zmęczenie, tempo dalej staram się trzymać, trasa dalej ok ale już organizm się lekko buntuje. Cały czas biegnę sam, nikogo za mną, nikogo przede mną. Myślałem, by włączyć muzykę ale jednak odpuściłem. Ot robić swoje i klepać 'po zupę'! Właściwie nie za wiele pamiętam z tego odcinka. Czasem tylko zerkałem za siebie czy przez to moje zwolnienie zaraz nie dojdą mnie i zaczną mijać kolejni zawodnicy.
Do punktu tak się nie dzieje. Wpadam tam w czasie 7:17:42 (czas odcinka 47:07 był siódmy) cały czas jeszcze na czwartej pozycji. Szybko uzupełneinei bidonu, zupa ale... siadam. Muszę odpocząć, to ten moment, gdy potrzeba tych 4-5min, by się trochę odbudować. Powoli kończę jeść i pytam jeszcze jak daleko są pozostali zawodnicy i Ci przed i Ci za. I właśnie gdy rzucam pytanie, na pkt. wpada dwóch zawodników. Uwijają się szybko. Fakt, ruszam pierwszy, mam te 100-150m przewagi. Ale nie czuję, że się zregenerowałem, brakło paru minut ale jak tylko wpadli zebrałem się i przed siebie. Długo nie byli za mną, po raz kolejny pomyliłem skręty i to oni do mnie krzyczą, że nie w tą stronę. Wbiegają pierwsi pod skrzyżowanie, po schodkach w górę podbiegają, ja jeszcze się zbieram i maszeruję. Trudno niech uciekają. Tutaj siada psychika i to mocno. Nieźle ryje beret, siły opadają. Zwłaszcza jak chłopaki widać, że dociskają tempo, by sprawdzić czy puszczę czy nie. Znikają.
Na szczęście lekka iskierka się pojawia. Łączymy się z zawodnikami z dystansu na 50km. Mam z kim biec. Zwykle gonię to jednego to drugiego. Tempo lekko wzrasta ale i tak w serduchu pusto. Ot jadę przed siebie jakiś taki wyzbyty z uczuć. Byle do następnego punku.
Następny punkt - tego nie było w międzyczasach, dodatkowo był bardzo malutki, nawet się tam nie zatrzymywałem, bo do mey poniżej 10km. Ważne, że tempo było i już myśli o mecie.
META - pozycja utrzymana! Czas na końcu 8:36:47 i szóste miejsce (czas odcinka od 74km to 1:19:05 i był siódmym). Łapię medal, czekam na koleżankę i pora uciekać. Zimno zaczyna doskwierać. Myślę sobie nieźle, szósty open. Średnie tempo na całej trasie 6'00min/km! A jednak i ponad 86km w poziomie i +2000m w pionie. Ba nawet z wliczonymi postojami na pkt. odżywczych. Kurde ładnie! Podoba mi się takie lekko-płaskie ultra, gdzie jednak jest duuuużo więcej biegania i mniej bardzo stromych i długich katujących nogi odcinków. Nice. Rok temu zwycięsca (który w tym był trzeci) w gorszym czasie wygrał cały bieg, czyli i tu nieźle. Zaskoczyłem się też przy sprawdzaniu międzyczasów, że po tym jak mi chłopaki odeszły, to zaczęły zwalniać, a ja przyśpieszać. Gdzieś od 78km zacząłem ich dochodzić - jednak w trasie tego nie wiedziałem, gdybym wiedział możliwe, że bym mocniej docisnął, różnica na mecie między nami to 2min, podjąłbym próbę walki. No ale tak to można sobie jedynie gdybać

Ogólnie super bieg, pierwszy któy dał mi i u rachwała i w ITRA +600pkt za wynik. Chyba najlepiej przebiegnięte moje zawody w 2019 roku!
Szkoda, że za rok nie wrócę - maraton w Walencji już opłacony. Ale polecam bieg tym co chcą i ultra i dużo beigania!
Niedziela
WOLNE