Myślałem, ze z tym wiatrem dziś to będzie gorzej a tu wyszło całkiem nieźle, pod wiatr trochę rzeźba ale za to z wiatrem... wcale nie dużo szybciej Odziałem się wiatro-odpornie no i upociłem się nieźle. Mało teraz biegam a niestety kolanko lewe i prawy achilles jakoś wciąż mnie gnębią, nie przy bieganiu - tu jest dobrze,nic nie boli i nic nie przeszkadza, ale za to po bieganiu coś tam czuję, ze nie jest całkiem w porządku. Dałem sobie grudzień na zaleczenie tych spraw i wciąż żyję nadzieją, że to wystarczy.
Żona ma dziś biegała w GP Krakowa w Biegach Górskich, 4 ta w kobietach, druga w kategorii, nieźle bo kategorię ma tam mocno juniorską i rywalizuje z dużo młodszymi od siebie - daje radę jak widać i dziś nawet mimo warunków pobiegła swój najlepszy czas na tej trasie.
Dodam jeszcze dwie foty z maratonu by kolorowo było bardziej i by zamknąć już ten temat,
jedna z mety czyli w tle Kościół Santa Croce w którym leży architekt mojego treningu motywacyjnego, druga fotka z placu przed florenckim ratuszem - to taka typowa budowla toskańska charakterystyczna dla tamtejszych średniowiecznych samorządów miejskich
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Niby biegam teraz mało ale w sumie to biegałem w sobotę, niedziele i dzisiaj; z drugiej strony nie przemęczałem się zbytnio bo nastukałem ze 30 km wszystkiego - mam nadzieję, że będzie mi to odpuszczone. Biegam teraz po prostu bezkompromisowo czyli tylko wtedy gdy mam wolny czas, nie podporządkowuję w zadnym stopniu organizacji dnia pod bieganie, trening, po prostu biegam w nadwyżkach czasowych. Sporo za to myślę co z tym bieganiem dalej począć, jak to dalej poprowadzić i gdzie szukać motywacji do (ciężkiego) treningu. Czy biegać dalej by mozolnie urywać kolejne minutki, czy może zaliczać ile się da imprez biegowych? No i jak dalej trenować, szukać czegoś nowego, próbować innej szkoły czy szlifować metodę sprawdzoną, która dała jakby na to nie patrzeć spełnienie pewnego marzenia. Zbudowanie motywacji na początku procesu jest kamieniem węgielnym - trzeba to dobrze wymyślić.
Mało piszę i zupełnie niekonkretnie, za to zdjęć ostatnio dużo daję - bo je mam
Jeszcze trzy z maratonu, dwa sprzed półmetka, gdy walczyłem z kolką, na jednym widać kawałek Pałacu Medyceuszy obok, którego przebiegaliśmy. a trzecie z ok 34 kma - szlifowanie specyficznych florenckich bruków
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
12.12 - trening testowy - 13km - 56 min - tempo śred. 4.18
Dziś coś popróbowałem szybciej, trzeba w końcu po tym maratonie coś szybciej popróbować, mimo, że nie najlepiej się biega szybciej po ciemnym parku. Nie miałem planu więc postanowiłem pobiegać mocniej ale tak by się zbytnio nie złachać. Najpierw myślałem, że to będzie taki długi ciągły, przyjemny tylko, ze za szybko zacząłem, nie chciało mi się już zwalniać i zmieniłem plan na dwie piątki okołoprogowe - takie deczko męczące. Pewnie i długi ciągły w tym tempie tez bym dał radę ale nie miałem nic sobie do udowadniania, miało być miło i przyjemnie i było:
5km - po 4,07 - tak na rozgrzewkę i z braku pomysłu
1km po 5,10 dla odpoczynku
5km po 4,09
2km schłodzenia po 4,40, zimno wieczorem więc te schłodzenia to albo krótkie trzeba robić albo wartkie bo dupsko zaczyna marznąć
Tak sobie myślę, że skoro biegałem to w Parku Lotników to prawdopodobniej biegałem to nieco szybciej niż odczyt z Garmina ale co to ma za znaczenie na dziś.
Sobotni, późny wieczór na Błoniach, prawie nikoguśko, ciemnawo i do tego niespodziewanie silny, chłodny wiatr - biegam i czekam na telefon od córki, którą mam odebrać z koncertu czyli biegam aż zadzwoni Nie ma pośpiechu, mam sporo czasu. Najpierw 2,5km rozgrzewki i dalej 12km szarpanego biegu czyli na przemian 100-150m przebieżka w tempie bardzo szybkim a czasem nawet zbliżonym do maksymalnego, tempa wychodzą mi różne w zależności od wiatru i od tego jak mi się w danej chwili chce i jak noga podaje, rozrzut spory bo od 3,15 do 3,45, przerwy pomiędzy tez różne (200m do 1km), te dłuższe to wynikały z pomijania szybszym bieganiem ciemnego odcinka koło Juvenii. Razem wyszło tych szybkich jednostek 20 sztuk czyli coś koło 2,5km łącznie, niby niewiele ale trochę to daje "po garach" - zwłaszcza te biegane prawie na maksa. Na koniec dokręciłem jeszcze 4km żwawego schłodzenia i telefon zadzwonił Przed kółkiem schładzającym dodatkowo ze 20 minut ćwiczeń, różne rozciągania, skoki i podskoki, półprzysiady i takie tam - straszne drewno jestem, niska sprawność ogólna - tak diagnozuje najsłabsze ogniwo łańcuch na dziś.
W sumie fajny trening, bardzo przyjemny, lepiej by się go biegało za dnia i w ciepełku ale jak się nie ma co się lubi... Wnioski nie są specjalnie budujące - zupełnie nie potrafię szybko biegać, brak mi prędkości, jak przyjdzie do biegania interwałowych kilometrówek to będzie bolało - bardzo bolało.
Ten tydzień to 3 jednostki i 43 km - luz niemniej po czwartkowym 2x5km w miarę szybko i po wczorajszym nogi bolą i czuję to w kościach - słabiak jestem i tyle i trzeba z tym żyć
Teraz przez 2-3 tygodnie to będzie mało biegania, zupełnie incydentalnie bo kupa obowiązków, potem wyjazd świąteczny - czyli mała przerwa oczyszczająca. Spróbuje więc w przyszłym tygodniu wrzucić trochę epiki czyli podsumowac ten rok i zarzucić wstępne plany na przyszły.
16.12 - bieg spokojny 13,5 km - czas 1,05 godz- tempo 4,48
Po sobotnim nietypowym treningu objętościowo-szybkościowym wczoraj czułem się jak po zrobieniu masywnego akcentu czyli jakby w rocznicę stanu na demonstracji PISu ZOMO mnie spałowało nieco, dziwne bo po samym bieganiu nie byłem specjalnie zmęczony ale widać, że nietypowe tempa i ich spora ilość odcisnęły się na organizmie, no albo ta rocznica Stanu Wojennego wspomnienia dostania !@$%^& przywołała - chyba dobrze pobiegałem znaczy się Dziś miałem nie biegać ale jakoś czas się znalazł, no i dobrze bo pogoda godna była a i ciało dziwnie też w stanie dobrym plus - a następne bieganie na dalekim horyzoncie widnieje dopiero. Potruchtałem trochę po parku i trzasnąłem coby iść za ciosem kilka przebieżek po 100-200 m w tempach szybkich i submaksymalnych, nie tak hurtową ilość jak w sobotę ale też trochę tego było. Trening generalnie zeromęczący ale upociłem się jak diabli.
Roztrenowanie, biegam mało i biega mi się bardzo dobrze, trochę lenia mam za pazuchą i muszę poszukać motywacji by zabrać się ponownie za porządną robotę, trochę się nie chce. Ale jeszcze nie czas na to - spokojnie. Miałem nie biegać, nie pisać ale przyjąłem opcję w przypadku obu tych aktywności, że będę je czynił w miarę posiadania czasu. A generalnie to pisanie tu trochę mi pomaga w porządnym realizowaniu celów, to chyba jest pewna wartość.
Wygląda na to, ze maraton jednak pobiegnę wiosną - chyba 18 maja
18.12- bieg spokojny 15km - 1,09 godz - tempo 4,36
Znowu bieg w oczekiwaniu organizacyjnym - tym razem czekałem na koniec koncertu kolęd, niby miałem nie biegać już w tym tygodniu bo straszne zamieszanie organizacyjne ale jak jeszcze jakie po drodze będą jasełka i inne dęcia w trąbki świąteczne to czekając na ich początki albo i inne końce pewnie jeszcze tupnę nóżka (może). Ale chyba od jutra do końca roku pobiegam już tylko incydentalnie, mało i od przypadku do przypadku czyli prawie wcale - apogeum roztrenowania.
A szkoda, bo biega mi się wyśmienicie, złapałem moc pomaratońską i teraz mógłbym z marszu machnąć jakaś dyszkę czy połowkę ale nic w planach nie mam ani nic na horyzoncie nie majaczy nawet - poza widmem walnięcia w sobotę kilku browarów
Dziś odkurzyłam nielubiane Faasy 300 bo przypomniałem sobie, że wolne wybiegania w nich to się fajnie biegało, a że w planie wolno miało być oraz miałem biegać ze zwróceniem szczególnej uwagi na takie aspekty jak technika, ekonomiczność, elastyczność, delikatne i ciche stąpanie to te buty wydały mi się do tego dobre. I dobre do tego były. Starałem się biec dobrze i chyba jako tako to szło, do tego jakieś różne bieganie z rękami z tyłu i inne świrowania - wszystko fajnie szło, wplotłem w to kilka przebieżek po 100-200 m ale tym razem tylko w tempach rytmów (ok 3,20). Wygląda więc na to, że w 2013 tym mam z grubsza pobiegane.
23.12 - kros półaktywny 14,6km - czas 1,15 godz - tempo 5,08 - suma podbiegów 140m
Cztery dni bez biegania, nie żebym przesadnie za bieganiem tęsknił niemniej dziś wyszedłem pobiegać z dużą i niekłamaną przyjemnością. Można zapytać o tą "półaktywność dzisiejszego" krosu, tak można, biegałem z Lidką a ona miała 10 dni przerwy więc biegła sobie wolno, ja z nią dla towarzystwa tylko z taką różnicą, że wszelkie podbiegi atakowałem mocno i szybko, w intensywnościach rytmowo-interwałowych, sporo bylo takich podbiegów, miewały po 100-300m i fajne tempa mi dziś wchodziły, te fajne tempa teraz czuję w nogach bo na szczycie każdego wzniesienia "szparko spozierałem na swoje kierpce". Teren do biegania fajowy bo lataliśmy po piaskowych drogach moreny czołowej jakiegoś interglaciału na Pojezierzu Pomorskim - teren do biegania cudny a i warun takoż, no i pogoda dziś też mocno wielkanocna.
Z maratonem klamka zapadła - 18.05 będzie to biegane, teraz jeszcze połówkę na przetarcie dobrać i tu są trzy pomysły na to. A na oparach pomaratońskich to pewnie jurajski i Rybnik polecimy, jurajski może na zaliczenie, Rybnik na poważnie. No i dyszka w Skawinie może ale to zależy trochę od daty tego biegu - czy kursu kolizyjnego z maratonem nie będzie
Bieganie Świąteczne - 3 treningi 34km raczej spokojnie - tempo koło 5,05
Bieganie na spalenie kalorii, nic specjalnego, spokojnie, trochę szybkich i bardzo szybkich przebieżek po 120-250m. Zaliczyłem tez 2 razy basen gdzie musiałem pościgać się z córkami, jeszcze udało mi się obronić prymat w rodzinie niemniej 9latka w grzbiecie i 13latka w kraulu zmusiły mnie do mocnego spręża
Miałem podsumować ten bardzo udany rok, sam nie wiem jak to zrobić, czy tylko tak na zaliczenie 4 zdania czy coś więcej. Więcej to mi sporo tego wyjdzie bo chciałem trochę pofilozofować o startach, treningu, sprzęcie i różnych poboczach - spostrzeżenia + wnioski, trochę się tego po drodze przykleiło bo to był biegowo bardzo udany i bardzo ciekawy rok.
Na razie krótkie podsumowanie:
- w tym roku osiągnąłem więcej niż planowałem, więcej niż mogłem sobie wymarzyć, jestem zdumiony ale generalnie patrząc wstecz to było to dosyć logiczne i harmonijne
- myślę, że złamanie trójki nie będzie jednak szczytem moich dokonań i mam nadzieję, jeszcze pobiegać nieco szybciej
- w 2013 tym roku przebiegłem 3250 km - 10% więcej niż rok wcześniej, myślę, że to dobry wynik i że dobrze to przebiegłem
To tak w skrócie, może coś napiszę więcej ale sam nie wiem
Trudno to dzisiejsze przedsięwzięcie bieganiem nazawać, ale życiówka na 5km pękła
Lepsze jednak kilka zdjęć niż 1000 słów, czyli bieganie z córkami w sylwestra: http://www.wkrakowie.pl/czytaj/bieg-syl ... na/13#head
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Miałem podsumować ubiegły rok tylko jak, myśląc o tym wyszło mi na to, że w zasadzie nie uniknę podsumowania całego mojego biegania bo jednak to dokonane złamanie trójki w maratonie zamyka pewien etap i jest spełnieniem wyidealizowanego marzenia, dojściem do punktu, który wydawał się zupełnie nieosiągalny. Ale może od początku - w skrócie mógłbym to nazwać 3xM czyli Maraton, Mistyka i Motywacja. Zacznę tez od trzech godzin w maratonie, trzech przebiegniętych godzin w Cracovia Maratonie w kwietniu 2012, debiut, ja po tych 3 godzinach biegu czuję się całkiem nieźle ale zostaje mi jeszcze 6km do zrobienia, na trasie czeka na mnie koleżanka, osoba, która bardzo mi pomogła na początku mojego biegania, tydzień wcześniej złamała w Paryżu trójkę i chciała przebiec ze mną dla towarzystwa końcówkę w Krakowie. Musiałem kiepsko wtedy wyglądać bo później mi powiedziała, że gdy mnie ujrzała była pewna, że nie dobiegnę do mety, wyglądałem ponoć strasznie ale najgorsze jeszcze było przede mną, po kilku minutach wspólnego biegu zacząłem umierać, dyszeć ciężko, zdychać, było cholernie słabo ale nie zwalniałem tempa choć nie wiem jak to możliwe, dobiegłem zapluty i zapuchnięty- kto tego nie przeżył nie uwierzy, że człowiek może się tak bardzo zmęczyć- padłem za kreską na ziemię, nie byłem w stanie wstać czy iść, medal na szyi ciążył jak młyński kamień. Znajoma po biegu w rozmowie powiedziała mi, że twardy byłem i rzuciła "Za dwa lata złamiesz trójkę". To było dla mnie zupełnie absurdalne, ja, który ledwo doczłapałem na granicy rozlecenia się na elementy składowe, ja zapluty truchtacz i zupełne drewno. Ale są takie zdania, które wchodzą w człowieka jak drzazga pod skórę, początkowo tego nie czujemy ale z czasem się przypominają i zmuszają do działania. Te "za dwa lata złamiesz trójkę" przypomniały mi się pół roku później gdy pobiegłem 3,15 w Poznaniu, wtedy pomyślałem, że jest taka szansa. Kolejny raz ta myśl się pojawiła na kresce 5km podczas marcowego Półmaratonu Marzanny, wtedy pierwsza piątka poszła tak łatwo po 4,15, że przez głowę przeszła myśl, że dziś to bym tak dał radę cały maraton pobiec. Ale to tylko były szumy, myśli- żadne deklaracje, żadne plany czy oczekiwania. Na poważnie o próbie złamania trójki pomyślałem pierwszy raz, gdy wraz z Lidką i KrzychemM wracaliśmy nocą autem z Półmaratonu w Rybniku. Nadspodziewanie dobry wynik osiągnięty z dziwną łatwością oraz próba zbudowania motywacji do jesiennego maratonu - te klocki pasowały do siebie, postanowiłem rzucić rękawice i zrobić to szybciej niż w "te dwa lata". Drugie półrocze poszło dobrze, obyło się bez kontuzji, problemów zdrowotnych, dobrym treningom i udanym startom sprzyjała dobra pogoda i świetne warunki. Powoli ze startu na start i z treningu na trening podbijałem w sobie pewność siebie, budowałem tą niezbędną twardość i spokój - że to musi się udać. Na starcie maratonu stanąłem jak zwykle spokojny, jakby to był bieg jak każdy, udało się zupełnie zdjąć z głowy ciśnienie, to "muszę", w głowie była tylko taktyka i pewność, że biegnę po swoje, że nie mogę tego spieprzyć, mogę wygrywało z muszę, pewność wygrywała z obawą - dużo też dobrej adrenaliny i skupienia. Bieg okazał się łatwiejszy niż myślałem, po prostu pobiegłem swoje, bez kryzysów, szarpania czy szarż - odhaczałem do 40km międzyczasy i dopiero na tej kresce, gdy wiedziałem, że to już się udało szarpnąłem i przyspieszyłem nieco niesiony fala euforii i radości. Te 2,2km radosnego biegu odebrało mi siłę by cieszyć się na mecie, nawet rak nie podniosłem bo nie miałem na to siły - radość była tylko we mnie, wielka radość.
Od 3 godzin w Krakowie do 3 godzin we Florencji - tak daleko i blisko, tylko 31 minut, tylko 6 kilometrów, jestem teraz fizycznie innym biegaczem ale wciąż tym samym człowiekiem, dosyć twardym, konsekwentnym i zawziętym skurczybykim, w sumie nie łatwo rozstrzygnąć co było trudniejsze - te ostatnie 6km w Krakowie czy te 3 godziny we Florencji - co wymagało wiecej charakteru i konsekwencji, teraz na ten pierwszy bieg mam zupełnie inne spojrzenie bo to on mnie wciągnął w mistykę biegania maratonu, pokazał drogę do biegania transowego (tak to nazywam i tak odbieram) i jak wyżej napisałem nakreślił podstawę do znajdowania motywacji.
Dużo zdjęć ostatnio dodaję, mniej piszę, ale często zdjęcia mówią więcej niż człowiek napisać może. Wrzucę tu dwa zdjęcia z Krakowa i jedno z Florencji (wszystkie z końcówek biegów), na nich widać co i jak się zmieniło - to taki obrazowy komentaż do tego co napisałem w tym poście.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
6.01 - bieg długi 25km - 2,11 godz- tempo 5,13 - suma podbiegów 266 m
Nie tak to miało być. Jesienią planowałem, ze przerwa w poważnym bieganiu potrwa do połowy lutego co najmniej, że wiosną nie będzie maratonu, że dopiero w czerwcu coś długiego pobiegamy, że zimą nie będę biegać treningów. Miałem zaleczyć bóle, niby już półtora miesiąca mało biegam a w kolanie nadal chrupie, przyczepy pod achillesami też nie puszczają - ehh - ale mówi się trudno. Zaczęło się od tego, że w czerwcu nic sensownego i nam pasującego nie znaleźliśmy; jasne, są biegi różne ale my oprócz samego biegania cenimy również miejsca, w których mamy biegać, musi się chcieć tam jechać, musi to być po prostu interesujące i atrakcyjne. Wyszło, że początkiem czerwca jest Sztokholm, a 18.05 Kopenhaga, Sztokholm już biegałem a ciągnęła mnie Kopenhaga, przypadkiem jednak trafiliśmy na info o maratonie w Rydze odbywającym się również 18.05, chwilę trwało zastanowienie co wybrać i padło na stolicę Łotwy. Dlaczego? Bo to piękne miasto - ale i Kopenhaga nie wypadła sroce spod ogona, przekonała nas nieco większa kameralność ryskiego biegu, rok temu w maratonie biegło nieco ponad 1000 osób a licząc razem z połówką (biegi te idą razem) 3500 biegaczy. Doszły też kwestie takich detali jak dobre połączenie lotnicze, ceny i jakość noclegów no i może to, ze w Danii byliśmy rok temu podczas wakacji (ale nie w stolicy). Cóż - Kopenhaga może za rok, co się odwlecze.....
Tu link do fajnego filmiku reklamującego maraton w stolicy Łotwy: http://www.youtube.com/watch?v=kpMr3jnUxgY
No i zimy nie ma, żal nie biegać w tak świetnych warunkach jak teraz - dlatego tez nieco przyspieszyłem start tego cyklu bo tydzień w tą czy w tamta to już bez znaczenia. Do tego w lutym będę miał 2 tygodnie przerwy na narty więc nie ma na co czekać i trzeba się brać za temat.
Cele na wiosnę: sam nie wiem, chciałbym oczywiście życiówki pobiec ale nie stawiam przed sobą żadnych zadań czy liczbowych celów, mam w planie podciągnąć sprawność ogólną, poprawić technikę i ekonomiczność biegu, może nieco szybkość - chcę sprawdzić jak te elementy wpłyną na moje bieganie, dlatego przygotowania będę robił na objętościach jak do Florencji, nic więcej, tempa też zostawiam i ciekaw jestem co to da, cykl przygotowawczy będzie nieco krótszy, nieco obcięty więc na cuda nie liczę - traktuję ten czas jako pracę u podstaw, bardziej w kierunku maratonu jesiennego ale to zbytnie wybieganie w przyszłość.
W marcu pobiegnę połówkę, chyba w Krakowie ale to się jeszcze zobaczy.
A co do dzisiejszego, premierowego biegu i pierwszego akcentu w cyklu to bardzo dobrze mi się to biegło, chyba jak żadnego longa na początku przygotowań do czegokolwiek, widocznie jestem nieźle wypoczęty. Dziś w słoneczku pobiegłem dosyć szybko 8km, potem sporo wolniej 10km w towarzystwie żony i dokręciłem żwawo 7km solo. Oby tak dalej szło niemniej na sesjach interwałowych na cuda nie liczę.
Ale co tam, mam poprawić technikę i ekonomiczność czyli za motto tego cyklu biorę słynną sentencję "Nisko na nogach i luz w dupie" Chyba to sobie napiszę mazakiem na leginsach
8.01 - bieg spokojny 15km - 1,18 godz - tempo 5,12
Bieg gadany, ostatnie kilometry krzyśkowej 30 tki - jak się gada przy biegu tempo nieco siada, kalorii więcej się pali i czas szybciej mija. Generalnie bardzo dobry trening
9.01 - interwały 12,5km - 58 minut - tempo 4,38
Pierwsza jednostka tempowa w cyklu - weszła pięknie, chyba moje najlepsze interwały w karierze. Zastanawiałem się podczas tego biegania czemu tak to fajnie wchodzi:
- dobre warunki i fajna temperatura
- moje luźne bieganie z dużą ilością przebieżek i szybkich podbiegów podczas roztrenowania zrobiło swoje, biega mi sie lepiej niż na starcie poprzedniego cyklu
- kupa nowych ćwiczeń siłowych i rozciągania robione w kierunku poprawy techniki i ekonomiczności może coś to daje
Porównałem ten trening do identycznego bieganego w lipcu jako pierwszy w poprzednim cyklu - dużo to dziś szybciej nie było na tempie I bo tylko o 3 sek ale biegałem dużo luźniej, łatwiej to weszło i tempo całego treningu również zupełnie inne (4,38 a było 5,00) z czego wniosek, że mniej mnie te tempa tłamsiły. Dobry tren generalnie
Dziś biegałem tak
2,5km rozgrzewki po 4,48
6x 1km po ok 3,41 + -1sek na przerwach 3,15' truchtu
przerwa 1 minuta truchtu
400m dogrywki w tempie 4,40
1km schłodzenia po 5,09
11.01 - bieg spokojny 13,7km - 1,06 godz - tempo 4,53
Pierwsze odczucie lekkiego zmęczenia bieganiem, szybko niby ale nie dziwi bo podniosłem objętość o 100% wiec trudno bym tego nie dostrzegał i pisał, że dalej biega się luźno, fajnie i zawsze przyjemnie - tym razem było tak sobie, na kiepskie, bolesne biegi przyjdzie jeszcze czas, ne ma co przedwcześnie wywoływać wilka z lasu - sam się pojawi
Niestety ból kolana, którego dorobiłem się w październiku wciąż jest ze mną, w samym biegu nie przeszkadza ale zaraz po nim gdy chodzę po schodach mocno czuję, że nie jest dobrze. Po kilku godzinach jednak to znika. Odpuszczę na razie większość ćwiczeń obciążających to kolano.
Dziś spokojnie w towarzystwie żony, rozbiegującej swoje zmęczenie po starcie w Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich. Dobrze jej poszło, 5ta w open, 2ga w kategorii - do pudła zabrakło bardzo niewiele i do tego pobiegła ponad minutę szybciej od swojego najlepszego czasu na tej trasie. Dziś więc biegliśmy sobie spokojniutko, gadaliśmy, padał deszcz ze śniegiem i wiatry męskie - mocno męskie. Na koniec zrobiłem sobie 200metrową przebieżkę tak prawie na maksa, tempo wyszło 2,55 - jakiś postęp widzę w tym elemencie Niestety kolano jak wczoraj, tym razem w czasie biegu nic a po treningu kłopoty z podchodzeniem po schodach. Szlag
Nawet mi pasowało to wolniutkie tempo dzisiaj bo jutro przyjdzie chyba akcent pocisnąć.
Pierwsza tygodniówka cyklu odhaczona - 80km, dobrze
Skoro o żonie było to wrzucę jej fotę z Martatonu we Florencji. Jak to moji rodzice zauwazyli, że z maratonu ma zawsze zdjęcia na których jest sama jedna i tylko sami faceci A na drugim dzwonnica czyli z bliska kawałek tego co widać z tyłu (kompleks katedralny - Duomo) na zdjęciu z biegu, tyle że nocą i robiona komórką
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Zaczęło się od wiolonczeli a dokładniej od tego, że ją musiałem po drodze na trening zanieść do szkoły muzycznej. Podchodząc po schodach z instrumentem poczułem cholerne kolano- bolało . Nici z szybkiego treningu pomyślałem. Po chwili zacząłem biec i jakoś dało się, zrobiłem 2,5km rozgrzewki, zero wiatru i nieco zmierzcha; nie spróbować to byłby grzech. Kilometrówki przyszło biegać na odmierzonej, pomierzonej, trochę krętej i cholernie mieszającej w GPSie pętelce w Parku Lotników. Postanowiłem to biegać na stoper - prosta recepta, każde kolejne 100m po 22 sek a każde kolejne 200m po 44 sek (niektóre oznaczenia na asfalcie słabo są widoczne), Jednak przy pierwszym podejściu coś mi się źle na starcie zerkło na Garmina i poleciałem na GPSa - wyszło za szybko no i w ten sposób pękła życiówka na 1km - 3,36 . Robiłem przerwy po lekko ponad 3 minuty i pilnowałem już stopera - pozostałe 5 kolejek poszło planowo 3,39-3,42, na koniec w nagrodę po minutce dychnięcia jeszcze bonus czyli dodatkowe 400m w tempie interwałowym - oczywiście nieco za szybko ale to detal.
Drugi trening interwałowy i drugi raz poszło bardzo dobrze, niby trudno ale nie bardzo trudno, niby trochę bolało ale to nie te bóle co bywało. Czyli człowiek zadowolony bo i zmęczenie po takim bieganiu też jakby mniejsze niż wcześniej. Rodzi sie w głowie pytane a nawet kilka, czy nie biegam może tego za wolno, za lekko, za słabo? Rodzi się też odpowiedź ale nie bezpośrednia, człowiek chyba stwardniał, przyzwyczaił się, poprawił kilka kwestii i chyba tak to odczuwa - zmienność znaczy się; i dobrze.
Dla odmiany dziś biegałem w Adidasach Adios Boost, musiałem je przewietrzyć i wytrzepać z kurzu co to na nich osiadł podczas szlifowania florenckich bruków. Porównując do Kinvar z tempoówek czwartkowych to wychodzi mi, ze wolę te Adi, lepiej mi siadają. Do tego zdecydowanie lepiej trzymają na mokrym, tu Saucony są po prostu słabe. Gdy rok temu Adi wchodził z Boostem ja bardzo sceptycznie to odbierałem (taka ma natura), dopiero z recenzji tych butów u Bartka Olszewskiego wyczytałem między wierszami, ze to mogą być startówki dla mnie. Przeczucie mnie nie zawiodło. Dalej nie wierzę w patent, który jakoby powodował, że w tym się szybciej biega, natomiast sam but jest niesłychanie ekonomiczny, świetnie siedzi na stopie i jakoby wymusza fajną kadencję i luźniutki bieg - bardzo mi pasują. Dodam tylko, że Kinvary nie wypadły sroce spod ogona - to też znakomite buty i pewnie niejedno jeszcze w nich pobiegnę
15.01 - bieg spokojny 15km - 1,12 godz - tempo śred. 4,47
Dziś trening w pośpiechu bo pomiędzy robotą a wywiadówką, a w zasadzie trzema wywiadówkami. W sumie takie combo jak dla Jamesa Bonda czyli trochę ze sportu i trochę z wywiadu, z dziewczynami i z martini tylko słabo było ale może nawet i to nie do końca bo na wywiadówkach były przecie jakieś Panie a i Vitargo łyknąłem więc nie będę tu narzekał - w sumie to był bieg spokojny więc i kwestie uzupełniające też jeno w zastępstwie podniet prawdziwych. Miałem dyszkę progową walnąć ale wiało mocno a i po takiej dyszce to złachany wyglądałbym nieszczególnie na tak poważnych imprezach jak wywiadówki. Pewnie i tak wyglądałem średnio niemniej w kibelku szkolnym zdjąłem szaty biegowe i wbiłem się w zwykłe (prawie bo bluza biegowa na górze jeno świeża - trzeba jednak reprezentować godnie środowisko biegowe ). Biegało się dziś nieźle, ta 15tka zupełnie bez emocji, jutro tą dyszkę raźną trza machnąć - nie ma co, trzeba będzie spiąć mocniej poślad a nie tylko wozić się w kółko i myśleć o pierdołach. Kolano (bolące) mnie zadziwia, po interwałach poniedziałkowych nie bolało nic, przy bieganiu nic, po bieganiu nic ale jak tylko wszedłem na schody to od razu nieprzyjemnie się zrobiło. Posiedziałem na tych wywiadówkach, wychodzę, na schodach nic nie boli, w marszu nic, w aucie nic - dziwne jakieś to.