Kanas78-wydyszeć w maju 2014 nowy PB na dychę
Moderator: infernal
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
19.02 Wtorek
Trening: 8 km
Czas: 51 min
Avg hr: 163 (na wkurwieniu tętno nieco wzrasta)
Avg pace: 6:19
No co tu dużo gadać, zgon piszczeli i tyle. Dodałam wątek w dziale kontuzje, jakby co
Mega zamieć, mega mokry śnieg, dawał po ryju i prosto w oczy sypał (jakby już nie mógł sobie darować ze względu na moją wewnętrzną walkę z cierpieniem... )
Miała być dycha, ale dobrze, że zrobiłam tą ósemkę i basta. Więcej ze względu na ból i tak bym nie zrobiła. Ból z kilometra na kilometr narastał, wkurwienie i tętno rosło wprost proporcjonalnie do napierdalających piszczeli
A tak wgl to ja mam takie buty biegowe, które w części piętowej mają taką jakby "podkowę" a w środku dziura (czasem załapują się na nią kamienie albo orzechy i wtedy but stuka ) a dziś stukał i stukał i myślę sobie: jak to, przeca tyle śniegu, co mi tam wlazło? Zapauzowałam garmina, pacze, a tam po prostu śnieg się uformował w kostkę lodu i robił za obcas
Masowanie lodem było, rozciąganie nuuudne jak flaki z olejem było a teraz powoli czas się szykować do pracy.
Nie wiem, czy w czwartek tej dychy nie zrobię na maszynie eliptycznej, żeby dać odpocząć piszczelom.
Ahoj!
Trening: 8 km
Czas: 51 min
Avg hr: 163 (na wkurwieniu tętno nieco wzrasta)
Avg pace: 6:19
No co tu dużo gadać, zgon piszczeli i tyle. Dodałam wątek w dziale kontuzje, jakby co
Mega zamieć, mega mokry śnieg, dawał po ryju i prosto w oczy sypał (jakby już nie mógł sobie darować ze względu na moją wewnętrzną walkę z cierpieniem... )
Miała być dycha, ale dobrze, że zrobiłam tą ósemkę i basta. Więcej ze względu na ból i tak bym nie zrobiła. Ból z kilometra na kilometr narastał, wkurwienie i tętno rosło wprost proporcjonalnie do napierdalających piszczeli
A tak wgl to ja mam takie buty biegowe, które w części piętowej mają taką jakby "podkowę" a w środku dziura (czasem załapują się na nią kamienie albo orzechy i wtedy but stuka ) a dziś stukał i stukał i myślę sobie: jak to, przeca tyle śniegu, co mi tam wlazło? Zapauzowałam garmina, pacze, a tam po prostu śnieg się uformował w kostkę lodu i robił za obcas
Masowanie lodem było, rozciąganie nuuudne jak flaki z olejem było a teraz powoli czas się szykować do pracy.
Nie wiem, czy w czwartek tej dychy nie zrobię na maszynie eliptycznej, żeby dać odpocząć piszczelom.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Hejka. Wolfik uparciuch jeden (jak każdy koziorożec) naciska, żebym coś skrobnęła na blogu. A ja mu na to, że nie biegam, to nie wolno mi pisać, bo to blog biegowy, a poza tym to jestem obrażona wielce na bieganie, z racji 15606 kontuzji, a srał pies to całe bieganie!
Generalnie, nie wiem, czy występuje taka jednostka chorobowa, jak depresja biegacza, ale chyba powinna być, ja ją w każdym razie mam
Więc jakby co do konowała idę dopiero we czwartek wieczorem.
A moje pseudotreningi wyglądały tak:
21.02 Czwartek
Trening: Orbitrek
Dystans: Mam nadzieję, że dycha
Czas: 1h
Avg hr: 142
No ciężko było, bo te piszczele. Mam ‘małego” orbitreka w domu-noga mi zjeżdża na pedale do przodu, a to powoduje ból tego prawego skurczybyka. No ale nie jakiś tam zaraz, żebym umierała (tj przy bieganiu). Więc dałam radę. Miało być rano na siłowni (pobudka o 5:30), ale fon mi w nocy padł (podczas ładowania) i zaspałam i obudziłam się o 7.
A tak wgl to śniło mi się coś dziwnego. Poszłam się rano kąpać paczę na swojego bajcepsa a tam ręka odciśnięta z paluchami- w taki sposób, że ja sama nie mogłabym się tak złapać… i teraz żałuję, ze nie zrobiłam foty.. tym bardziej, że wcześniej, jak mi się śniło, że przedzieram się przez jakieś krzaczory, to się obudziłam rano z zadrapaniem na twarzy.. wiem, pewnie gdzieś się drapnęłam przez sen
No i tak sobie myślę przestraszona, jak to mi się stao.. tak myślę i myślę.. i bingo! Mam poduszkę w kształcie serca z łapami, to pewnie ona mi się odcisnęła. Ale nie, nie pasuje-palce na bajcepsie były zdecydowanie smuklejsze i smuklejsze też od moich palców… tia…
I Wolfik wymyślił, że pewnie mam jakiegoś ducha w domu, przyszedł sobie do mnie w nocy (rozładował mi fona swoją energią) i pewnie złapał mnie mocno za łapę
23.02 Sobota
Trening: Orbitrek, 8 km plus 6 przebieżek po 20 sek.
Dystans: 9 km
Czas: 50 min
Avg hr: 160
Dziś moja złość na nogę przybrała na sile, stąd tak ładnie wyszło
24.02 Niedziela
Trening: Orbitrek, planowo miało być 2h, wytrzymałam 1:45, zaraz napiszę dlaczego
Dystans: 17,5 km
Czas: 1:45
Avg hr: Nie podaję, garminiak po godzinie odmówił współpracy, jeśli chodzi i tętno i cały czas pokazywał 90
Wkładałam sobie w mózg ten niedzielny trening i kminiłam, jak go przetrwać (2 godziny orbitreka to naprawdę jest masakra), kto nie wierzy, niech spróbuje
Jechałam i jechałam, ludzie się zmieniali, a ja jak ten debil zasuwałam udając, że biegam…
Najpierw zaliczyłam zonka po wejściu na siłownię: wszystkie bieżnie zajęte!
No to od razu wkurw mnie złapał, że wszyscy biegają, a ja znowu nie…. No część biegała, część maszerowała, wiadomo.
Na orbitreki przyszły jakieś dwie laski w pełnym rynsztunku makijażowym i ze zrobionymi welami prosto od fryca-no to wiadomo, lansują się, gadają i ładnie wyglądają-nie wiem, czemu ma to służyć?? Może to jakiś nowy sposób na wyrwanie chopa? Śmieszy mnie to tak szczerze mówiąc. Pokazały się i poszły na siłownię. Posiedziały 10 minut i poszły do domu.
A Karolina zasuwa dalej.
Poty ze mnie siódme spływają, tętno na odpowiednim poziomie i jedzie mi się fajnie.
Wchodzą faceci z brzuszkami, parami – o zrymowało mi się. Siadają na rowerki, pitu pitu, gadu gadu i po pół godziny idą sobie. Jadę dalej.
Koło mnie przyszedł duży facet i zaczął zasuwać na orbim, ja już gdzieś byłam tak ok. 1h20. No i sobie swoje robił, nie powiem, długo. Tylko po pewnym czasie intensywny odór potu dawał mocno po nosie… taki kwaśny zapach, uch. No nic, kto się nie poci, ten nie pije szampana czy jakoś tak
Wchodzi wielki łysy facet, idzie na bieżnię. Ubrany w ciepły dres, na szyi (chyba szal??), maszeruje twardo, długo, ale styl, w jakim to robił, był przekomiczny-ręce wyrzucał przed siebie, jak do ciosów bokserskich (może walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem?)-tak czy siak, szacun dla pana za determinację i wytrwałość, ja bym w takim dresie odpadła po 15 minutach treningu….
Przedziwne egzemplarze chodzą do tych klubów.
Najlepsi są faceci na siłowni-jak obserwują swoje boskie ciała przed lustrem po każdej stacji
A dobry był koleś, który przyszedł na końcu-pedałował na orbitreku cały czas do tyłu!
A ja zaczęłam odczuwać dyskomfort gdzieś tak ok. 15 kilometra-ból prawej kostki ze strony zewnętrznej, ból łydy nad tą kostką, wreszcie napierdalanie niemiłosierne dużego palucha u tej nogi… chciałam siłą woli dojechać do 18 kaemu, ale nie dało się, palec nie pozwalał, ki czort? No i też mi już stopy zdrętwiały.
Spokojnie bym kondycyjnie dała radę te dwie godziny, no ale stopa nie pozwoliła. A raczej palec.
Ło matko, ale się rozpisałam.
Nie wiem, czy mogę opisać „kontuzję” Wolfika. Jak pozwoli, to coś skrobnę przy najbliższej okazji.
A wgl to przytyłam 4 kilogramy, tak więc jest zajedwabiście
We wtorek spróbuję potruchtać na dworze (żeby przypomnieć sobie, które miejsca czynią ból i żeby je opisać lekarzowi )
Ahoj!
Generalnie, nie wiem, czy występuje taka jednostka chorobowa, jak depresja biegacza, ale chyba powinna być, ja ją w każdym razie mam
Więc jakby co do konowała idę dopiero we czwartek wieczorem.
A moje pseudotreningi wyglądały tak:
21.02 Czwartek
Trening: Orbitrek
Dystans: Mam nadzieję, że dycha
Czas: 1h
Avg hr: 142
No ciężko było, bo te piszczele. Mam ‘małego” orbitreka w domu-noga mi zjeżdża na pedale do przodu, a to powoduje ból tego prawego skurczybyka. No ale nie jakiś tam zaraz, żebym umierała (tj przy bieganiu). Więc dałam radę. Miało być rano na siłowni (pobudka o 5:30), ale fon mi w nocy padł (podczas ładowania) i zaspałam i obudziłam się o 7.
A tak wgl to śniło mi się coś dziwnego. Poszłam się rano kąpać paczę na swojego bajcepsa a tam ręka odciśnięta z paluchami- w taki sposób, że ja sama nie mogłabym się tak złapać… i teraz żałuję, ze nie zrobiłam foty.. tym bardziej, że wcześniej, jak mi się śniło, że przedzieram się przez jakieś krzaczory, to się obudziłam rano z zadrapaniem na twarzy.. wiem, pewnie gdzieś się drapnęłam przez sen
No i tak sobie myślę przestraszona, jak to mi się stao.. tak myślę i myślę.. i bingo! Mam poduszkę w kształcie serca z łapami, to pewnie ona mi się odcisnęła. Ale nie, nie pasuje-palce na bajcepsie były zdecydowanie smuklejsze i smuklejsze też od moich palców… tia…
I Wolfik wymyślił, że pewnie mam jakiegoś ducha w domu, przyszedł sobie do mnie w nocy (rozładował mi fona swoją energią) i pewnie złapał mnie mocno za łapę
23.02 Sobota
Trening: Orbitrek, 8 km plus 6 przebieżek po 20 sek.
Dystans: 9 km
Czas: 50 min
Avg hr: 160
Dziś moja złość na nogę przybrała na sile, stąd tak ładnie wyszło
24.02 Niedziela
Trening: Orbitrek, planowo miało być 2h, wytrzymałam 1:45, zaraz napiszę dlaczego
Dystans: 17,5 km
Czas: 1:45
Avg hr: Nie podaję, garminiak po godzinie odmówił współpracy, jeśli chodzi i tętno i cały czas pokazywał 90
Wkładałam sobie w mózg ten niedzielny trening i kminiłam, jak go przetrwać (2 godziny orbitreka to naprawdę jest masakra), kto nie wierzy, niech spróbuje
Jechałam i jechałam, ludzie się zmieniali, a ja jak ten debil zasuwałam udając, że biegam…
Najpierw zaliczyłam zonka po wejściu na siłownię: wszystkie bieżnie zajęte!
No to od razu wkurw mnie złapał, że wszyscy biegają, a ja znowu nie…. No część biegała, część maszerowała, wiadomo.
Na orbitreki przyszły jakieś dwie laski w pełnym rynsztunku makijażowym i ze zrobionymi welami prosto od fryca-no to wiadomo, lansują się, gadają i ładnie wyglądają-nie wiem, czemu ma to służyć?? Może to jakiś nowy sposób na wyrwanie chopa? Śmieszy mnie to tak szczerze mówiąc. Pokazały się i poszły na siłownię. Posiedziały 10 minut i poszły do domu.
A Karolina zasuwa dalej.
Poty ze mnie siódme spływają, tętno na odpowiednim poziomie i jedzie mi się fajnie.
Wchodzą faceci z brzuszkami, parami – o zrymowało mi się. Siadają na rowerki, pitu pitu, gadu gadu i po pół godziny idą sobie. Jadę dalej.
Koło mnie przyszedł duży facet i zaczął zasuwać na orbim, ja już gdzieś byłam tak ok. 1h20. No i sobie swoje robił, nie powiem, długo. Tylko po pewnym czasie intensywny odór potu dawał mocno po nosie… taki kwaśny zapach, uch. No nic, kto się nie poci, ten nie pije szampana czy jakoś tak
Wchodzi wielki łysy facet, idzie na bieżnię. Ubrany w ciepły dres, na szyi (chyba szal??), maszeruje twardo, długo, ale styl, w jakim to robił, był przekomiczny-ręce wyrzucał przed siebie, jak do ciosów bokserskich (może walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem?)-tak czy siak, szacun dla pana za determinację i wytrwałość, ja bym w takim dresie odpadła po 15 minutach treningu….
Przedziwne egzemplarze chodzą do tych klubów.
Najlepsi są faceci na siłowni-jak obserwują swoje boskie ciała przed lustrem po każdej stacji
A dobry był koleś, który przyszedł na końcu-pedałował na orbitreku cały czas do tyłu!
A ja zaczęłam odczuwać dyskomfort gdzieś tak ok. 15 kilometra-ból prawej kostki ze strony zewnętrznej, ból łydy nad tą kostką, wreszcie napierdalanie niemiłosierne dużego palucha u tej nogi… chciałam siłą woli dojechać do 18 kaemu, ale nie dało się, palec nie pozwalał, ki czort? No i też mi już stopy zdrętwiały.
Spokojnie bym kondycyjnie dała radę te dwie godziny, no ale stopa nie pozwoliła. A raczej palec.
Ło matko, ale się rozpisałam.
Nie wiem, czy mogę opisać „kontuzję” Wolfika. Jak pozwoli, to coś skrobnę przy najbliższej okazji.
A wgl to przytyłam 4 kilogramy, tak więc jest zajedwabiście
We wtorek spróbuję potruchtać na dworze (żeby przypomnieć sobie, które miejsca czynią ból i żeby je opisać lekarzowi )
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
To jeszcze ja na chwilę o kontuzji Wolfika, może ktoś z Was się z tym zetknął?
Generalnie zepsuła mu się noga (m.in. zewnętrzna część łydki) 31.12 na Biegu Sylwestrowym. Poszedł do orto, a że trafił na konowała, to ten tylko mu przepisał Ketanol w tabsach, stwierdził, ze USG i takie tam niepotrzebne. No i minęło trochę czasu, noga nie przechodziła, wręcz przeciwnie, było gorzej-do tego puchła w okolicach kostki. No to druga wizyta, konował przepisał Movalis, stwierdził tylko, że coś tam jest nadwyrężone i to tyle.
Ale tym razem Wolfik wymusił to USG. Na USG wyszły żyły poszerzone i lekarz, który robił to badanie zalecił na wszelki wypadek zrobić Dopplera. No i wyszło szydło z wora, że to nie jakaś kontuzja biegowa, tylko poszerzorze perforatory. Tym razem Wolfik poszedł do chirurga. Wyszło, że ma nosić podkolanówki uciskowe II stopnia i że generalnie powinno się to naprawić operacyjnie (nierefundowane przez NFZ-koszt zabiegu ok. 3 tys złotych). Tylko, że jeden chirurg mu powiedział, że te podkolanówki mają być I, a drugi, że II stopnia ucisku (na wszelki wypadek pójdzie jeszcze na jedną wizytę, żeby się upewnić, jak to ma być).
Generalnie diagnoza z Dopplera brzmi tak:
"Układ powierzchowny-ujście odpiszczelowo-udowe bez refluksu i żyła odpiszczelowa wydolna niewielki refluks na odcinku udowym. Poszerzone perforator CoCkett II i III, poszerzony perforator przypiszczelowy Scharmann poszerzony perforator do zatok m.brzuchatego. Po stronie bocznej poszerzony perforator na wysokości około 24 i 34 cm".
Może ktoś z Was zna tematykę? Generalnie pytanie brzmi: czy jest sens kupić dodatkowo (oprócz zaleconych medycznych skarpet) biegowe skarpety kompresyjne? Wiadomo, tanie nie są, a nie wiadomo, czy coś w tym pomogą.
Także jakby ktoś coś wiedział więcej będzie Wolf Team wdzięczny, może ktoś to przechodził na własnej skórze, albo ktoś ze znajomych, etc?
Ahoj!
Generalnie zepsuła mu się noga (m.in. zewnętrzna część łydki) 31.12 na Biegu Sylwestrowym. Poszedł do orto, a że trafił na konowała, to ten tylko mu przepisał Ketanol w tabsach, stwierdził, ze USG i takie tam niepotrzebne. No i minęło trochę czasu, noga nie przechodziła, wręcz przeciwnie, było gorzej-do tego puchła w okolicach kostki. No to druga wizyta, konował przepisał Movalis, stwierdził tylko, że coś tam jest nadwyrężone i to tyle.
Ale tym razem Wolfik wymusił to USG. Na USG wyszły żyły poszerzone i lekarz, który robił to badanie zalecił na wszelki wypadek zrobić Dopplera. No i wyszło szydło z wora, że to nie jakaś kontuzja biegowa, tylko poszerzorze perforatory. Tym razem Wolfik poszedł do chirurga. Wyszło, że ma nosić podkolanówki uciskowe II stopnia i że generalnie powinno się to naprawić operacyjnie (nierefundowane przez NFZ-koszt zabiegu ok. 3 tys złotych). Tylko, że jeden chirurg mu powiedział, że te podkolanówki mają być I, a drugi, że II stopnia ucisku (na wszelki wypadek pójdzie jeszcze na jedną wizytę, żeby się upewnić, jak to ma być).
Generalnie diagnoza z Dopplera brzmi tak:
"Układ powierzchowny-ujście odpiszczelowo-udowe bez refluksu i żyła odpiszczelowa wydolna niewielki refluks na odcinku udowym. Poszerzone perforator CoCkett II i III, poszerzony perforator przypiszczelowy Scharmann poszerzony perforator do zatok m.brzuchatego. Po stronie bocznej poszerzony perforator na wysokości około 24 i 34 cm".
Może ktoś z Was zna tematykę? Generalnie pytanie brzmi: czy jest sens kupić dodatkowo (oprócz zaleconych medycznych skarpet) biegowe skarpety kompresyjne? Wiadomo, tanie nie są, a nie wiadomo, czy coś w tym pomogą.
Także jakby ktoś coś wiedział więcej będzie Wolf Team wdzięczny, może ktoś to przechodził na własnej skórze, albo ktoś ze znajomych, etc?
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Siema.
Wizytę u orto miałam o 19, dopiero co wróciłam, napiszę na gorąco. Żeby nie zapomnieć. Pani doktor dokładnie opukała, obmacała moje łydki, w rozluźnieniu i w stanie napięcia. Nie stwierdziła żadnych obrzęków i zmian, które mogłyby zaniepokoić lub być wskazaniem do diagnostyki (typu rentgen czy USG). Nie ma bolesności na dotyk, więc odpada złamanie zmęczeniowe. Wg niej jest to typowe przeciążenie mięśni piszczelowych jakichśtam z prawdopodobnym zespołem ciasnoty powięzi. No to właśnie tym bardziej diagnostyka powinna być (wg mnie, ale ja nie jestem lekarzem). Polega to na tym, że po pierwsze wzrasta jakieś tam ciśnienie w trakcie wysiłku wokół mięśni (kurde już zapominam).. po drugie mięsień jest na tyle rozrośnięty, że nie mieści się w tej powięzi-a ta jest bardzo mało elastyczna i stąd ten ból.
Powiedziała, żebym zrobiła sobie przerwę jeszcze z tydzień od biegania i zastąpiła inną aktywnością fizyczną-basenem, rowerem itp. A jak po tygodniu wrócę do biegania, to żeby raczej biegać mniejsze dystanse a częściej. No i jak ból nie będzie przechodził, to mam przyjść, zrobi rentgena. Nie ma wg niej na to leku, trzeba odpuścić z bieganiem. Zapytałam, jakie będą następstwa, jak nie odpuszczę-nie będzie następstw, po prostu ból nie pozwoli mi kontynuować wysiłku.
Można chłodzić lodem (co robię, bo przynosi mi to ulgę). Nie wiem, czy to jest to, bo pani doktor nie skierowała na dodatkowe badania, lecz jeśli to jest to, no to wiadomo, przecina się za ciasną powięź operacyjnie, żeby uwolnić mięsień.
Generalnie jak nie dam odpocząć wystarczająco nogom, to to ciśnienie będzie wysokie i zawsze będzie mnie boleć.
Nie wiem, jakim cudem miałoby to przejść po tygodniowej jeszcze przerwie... No nic, najwyżej wrócę do lekarza i poproszę o diagnostykę.
To chyba tyle, jak mi się coś przypomni, to napiszę.
Dzisiejszy trening-test piszczeli przed lekarzem: 28.02 Czwartek
Dystans: 7 km
Czas: 41 min
Avg pace: Poniżej 6 zero
Avg hr: Chyba 163
A pobiegłam tak, bo biegło mi się dobrze w takim tempie. Po prostu biegłam na samopoczucie. Nogi nie bolały w trakcie (to było ok. godz 15:40) ale pulsują do teraz
Testowałam też nową przecudną kurtkę biegową firmy adidas lżejszą chyba od mojej koszulki biegowej na lato trochę się bałam, bo wiało nieźle, ale jest ok, jutro wrzucę fotę dziś już muszę spadać, za chwilę będzie mój serial
Ahoj!
Wizytę u orto miałam o 19, dopiero co wróciłam, napiszę na gorąco. Żeby nie zapomnieć. Pani doktor dokładnie opukała, obmacała moje łydki, w rozluźnieniu i w stanie napięcia. Nie stwierdziła żadnych obrzęków i zmian, które mogłyby zaniepokoić lub być wskazaniem do diagnostyki (typu rentgen czy USG). Nie ma bolesności na dotyk, więc odpada złamanie zmęczeniowe. Wg niej jest to typowe przeciążenie mięśni piszczelowych jakichśtam z prawdopodobnym zespołem ciasnoty powięzi. No to właśnie tym bardziej diagnostyka powinna być (wg mnie, ale ja nie jestem lekarzem). Polega to na tym, że po pierwsze wzrasta jakieś tam ciśnienie w trakcie wysiłku wokół mięśni (kurde już zapominam).. po drugie mięsień jest na tyle rozrośnięty, że nie mieści się w tej powięzi-a ta jest bardzo mało elastyczna i stąd ten ból.
Powiedziała, żebym zrobiła sobie przerwę jeszcze z tydzień od biegania i zastąpiła inną aktywnością fizyczną-basenem, rowerem itp. A jak po tygodniu wrócę do biegania, to żeby raczej biegać mniejsze dystanse a częściej. No i jak ból nie będzie przechodził, to mam przyjść, zrobi rentgena. Nie ma wg niej na to leku, trzeba odpuścić z bieganiem. Zapytałam, jakie będą następstwa, jak nie odpuszczę-nie będzie następstw, po prostu ból nie pozwoli mi kontynuować wysiłku.
Można chłodzić lodem (co robię, bo przynosi mi to ulgę). Nie wiem, czy to jest to, bo pani doktor nie skierowała na dodatkowe badania, lecz jeśli to jest to, no to wiadomo, przecina się za ciasną powięź operacyjnie, żeby uwolnić mięsień.
Generalnie jak nie dam odpocząć wystarczająco nogom, to to ciśnienie będzie wysokie i zawsze będzie mnie boleć.
Nie wiem, jakim cudem miałoby to przejść po tygodniowej jeszcze przerwie... No nic, najwyżej wrócę do lekarza i poproszę o diagnostykę.
To chyba tyle, jak mi się coś przypomni, to napiszę.
Dzisiejszy trening-test piszczeli przed lekarzem: 28.02 Czwartek
Dystans: 7 km
Czas: 41 min
Avg pace: Poniżej 6 zero
Avg hr: Chyba 163
A pobiegłam tak, bo biegło mi się dobrze w takim tempie. Po prostu biegłam na samopoczucie. Nogi nie bolały w trakcie (to było ok. godz 15:40) ale pulsują do teraz
Testowałam też nową przecudną kurtkę biegową firmy adidas lżejszą chyba od mojej koszulki biegowej na lato trochę się bałam, bo wiało nieźle, ale jest ok, jutro wrzucę fotę dziś już muszę spadać, za chwilę będzie mój serial
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
1.03 Piątek
Trening: Pływanie
Czas: 30 minut
No trzeba było wyjść w końcu na ten basen sprawdzić, czy jeszcze pamiętam, jak się pływa. Na szczęście spoko. Przy okazji mogłam pobserwować Wolfika, jakie postępy poczynił w kraulu. Nie znam się, ale się wypowiem: pływa bardzo ładnie i nie chlapie wodą na pół basenu, jak co niektórzy. Nie pływa też "na Tarzana" z głową nad wodą, jak co poniektórzy
Na koniec ubrałam garmina od Wolfa, żeby sprawdzić, czy wykryje moją kulawą żabkę-o dziwo wykrył, z czego się ucieszyłam, a co
Na razie pokonuję jedną długość basenu w czasie dwa razy dłuższym od Wolfa. Ale mam zamiar nauczyć się pływać z zanurzaniem głowy, wtedy podobno będzie szybciej
2.03 Sobota
Trening: Orbitrek
Czas: 50 min
Dystans: Mam nadzieję, że 8 km
Wolfik poszedł zrobić swój trening biegowy na dworze, a ja zrobiłam planowany trening na orbim w domu. Nie chciało mi się wyłazić no i trzeba było pilnować emisji startu Justyny. Marian Bjoergen cwaniacko powoził się za innymi, Teresa robiła za zająca a na finiszu Marian bezczelnie zajechał drogę Justynie-ot moja cała opinia o tym starcie w wielkim skrócie
Na orbim kwiczy trochę prawy mięsień strzałkowy, ale tak do wytrzymania.
Upociłam się jak mysz, bo utrzymanie tętna na poziomie jak w biegu to nie lada wyczyn
3.03 Niedziela
Trening: Maszyna eliptyczna
Czas: 1:51:00
Dystans: 20 km
Wolfik poszedł na longa na dwór, a ja z racji, że wolę nie drażnić lwa (piszczeli), poszłam na maszynę eliptyczną odwalić swój trening. Najpierw w planie miałam wykonać 18 kaemów na maszynie, a potem dychę na rowerze. Ale jakoś dobrze mi się jechało, a stopy zaczęły drętwieć dopiero ok. 18 kilometra, więc wytrzymałam do tej planowej 20-stki.
Dziś w moim klubie były jakieś zawody bokserskie, kupa ludzi się przewijała, od jakichś prezesów w garniakach, przez sędziów w muszkach po obsługę medyczną z noszami
Wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna-bokserka-mała, niska i niepozorna, ale jak zobaczyłam jej sześciopak, to mi szczęka opadła
A tak w ogóle to Wolf testował swoje skarpety kompresyjne do biegania i stwierdza, że biega mu się lepiej w skarpetach-czy póki co tfu tfu-zdają egzamin.
A ja za tydzień jak mi nogi nie odpuszczą idę znów do ortopedy (innego), żeby wymusić diagnostykę piszczeli i sprawdzić, czy dotyczy mnie ta ciasnota powięzi, czy nie, bo ja tak szybko z biegania nie zrezygnuję!
W przyszłym tygodniu planuję więcej basenu a we wtorek idę na spinning, jakiś trening interwałowy, zobaczę, z czym to się je i czy polubię.
Ahoj!
Trening: Pływanie
Czas: 30 minut
No trzeba było wyjść w końcu na ten basen sprawdzić, czy jeszcze pamiętam, jak się pływa. Na szczęście spoko. Przy okazji mogłam pobserwować Wolfika, jakie postępy poczynił w kraulu. Nie znam się, ale się wypowiem: pływa bardzo ładnie i nie chlapie wodą na pół basenu, jak co niektórzy. Nie pływa też "na Tarzana" z głową nad wodą, jak co poniektórzy
Na koniec ubrałam garmina od Wolfa, żeby sprawdzić, czy wykryje moją kulawą żabkę-o dziwo wykrył, z czego się ucieszyłam, a co
Na razie pokonuję jedną długość basenu w czasie dwa razy dłuższym od Wolfa. Ale mam zamiar nauczyć się pływać z zanurzaniem głowy, wtedy podobno będzie szybciej
2.03 Sobota
Trening: Orbitrek
Czas: 50 min
Dystans: Mam nadzieję, że 8 km
Wolfik poszedł zrobić swój trening biegowy na dworze, a ja zrobiłam planowany trening na orbim w domu. Nie chciało mi się wyłazić no i trzeba było pilnować emisji startu Justyny. Marian Bjoergen cwaniacko powoził się za innymi, Teresa robiła za zająca a na finiszu Marian bezczelnie zajechał drogę Justynie-ot moja cała opinia o tym starcie w wielkim skrócie
Na orbim kwiczy trochę prawy mięsień strzałkowy, ale tak do wytrzymania.
Upociłam się jak mysz, bo utrzymanie tętna na poziomie jak w biegu to nie lada wyczyn
3.03 Niedziela
Trening: Maszyna eliptyczna
Czas: 1:51:00
Dystans: 20 km
Wolfik poszedł na longa na dwór, a ja z racji, że wolę nie drażnić lwa (piszczeli), poszłam na maszynę eliptyczną odwalić swój trening. Najpierw w planie miałam wykonać 18 kaemów na maszynie, a potem dychę na rowerze. Ale jakoś dobrze mi się jechało, a stopy zaczęły drętwieć dopiero ok. 18 kilometra, więc wytrzymałam do tej planowej 20-stki.
Dziś w moim klubie były jakieś zawody bokserskie, kupa ludzi się przewijała, od jakichś prezesów w garniakach, przez sędziów w muszkach po obsługę medyczną z noszami
Wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna-bokserka-mała, niska i niepozorna, ale jak zobaczyłam jej sześciopak, to mi szczęka opadła
A tak w ogóle to Wolf testował swoje skarpety kompresyjne do biegania i stwierdza, że biega mu się lepiej w skarpetach-czy póki co tfu tfu-zdają egzamin.
A ja za tydzień jak mi nogi nie odpuszczą idę znów do ortopedy (innego), żeby wymusić diagnostykę piszczeli i sprawdzić, czy dotyczy mnie ta ciasnota powięzi, czy nie, bo ja tak szybko z biegania nie zrezygnuję!
W przyszłym tygodniu planuję więcej basenu a we wtorek idę na spinning, jakiś trening interwałowy, zobaczę, z czym to się je i czy polubię.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
5.03 Wtorek
Trening: Rower stacjonarny
Dystans: 28 km
Czas: 1h07
Na planowany spinning nie udało mi się załapać-zapisy mają tylko w dniu zajęć, od 7 do 15.. dzwoniłam z samego rana..cały czas zajęte.. jak się po pół godziny dodzwoniłam, to pan burkliwym głosem odparła, że nie ma miejsc. Nie chcą klienta-ich strata
To poszłam na rower do „swojego” fitness klubu. Dojście na siłownię z pracy z buta-3,5 kilosa
Zrobiłam sobie intensywny trening interwałowy. Celem było utrzymanie tętna na poziomie takim, w jakim truchtam i wyższym, (czyli ok. 160-175) w celu „przedmuchania” się
Na rowerze na szczęście nic nie strzyka. Oczywiście na początku dały o sobie znać dawno nie pracujące mięśnie ud, ale po ok. 10 minutach sytuacja się ustabilizowała. Program miałam naprzemienny góry i doły. Kurde, że też rower może tak dać w kość!
Pot spływał mi po oczach i kapał z nosa. Ludzie spoglądali na mnie ze zdziwieniem, bo akurat rowery sa ustawione vis-a-vis orbitrekow. Ale co tam. Dobrze, że miałam muzę, pod górkę było momentami ciężko...
Piękna wiosna. Zazdroszczę wszystkim mogącym biegać... bardzo. Robię dobrą minę do złej gry. Bardzo chciałabym biegać.
Dziś basen.
Ahoj!
Trening: Rower stacjonarny
Dystans: 28 km
Czas: 1h07
Na planowany spinning nie udało mi się załapać-zapisy mają tylko w dniu zajęć, od 7 do 15.. dzwoniłam z samego rana..cały czas zajęte.. jak się po pół godziny dodzwoniłam, to pan burkliwym głosem odparła, że nie ma miejsc. Nie chcą klienta-ich strata
To poszłam na rower do „swojego” fitness klubu. Dojście na siłownię z pracy z buta-3,5 kilosa
Zrobiłam sobie intensywny trening interwałowy. Celem było utrzymanie tętna na poziomie takim, w jakim truchtam i wyższym, (czyli ok. 160-175) w celu „przedmuchania” się
Na rowerze na szczęście nic nie strzyka. Oczywiście na początku dały o sobie znać dawno nie pracujące mięśnie ud, ale po ok. 10 minutach sytuacja się ustabilizowała. Program miałam naprzemienny góry i doły. Kurde, że też rower może tak dać w kość!
Pot spływał mi po oczach i kapał z nosa. Ludzie spoglądali na mnie ze zdziwieniem, bo akurat rowery sa ustawione vis-a-vis orbitrekow. Ale co tam. Dobrze, że miałam muzę, pod górkę było momentami ciężko...
Piękna wiosna. Zazdroszczę wszystkim mogącym biegać... bardzo. Robię dobrą minę do złej gry. Bardzo chciałabym biegać.
Dziś basen.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
6.03 Środa
Trening: Pływanie
Czas: 30 min
9.03 Sobota
Trening: Bieganie
Dystans: 7 km
Czas: 45 min
Avg pace: 6:30
Avg hr: 154
No trzeba było wyjść z tymi piszczelami i posłuchać, co powiedzą. Bałam się bardzo. I miałam dylemat: elektryk, czy dwór. W końcu wygrał dwór-na elektryka mam daleko, a jeszcze miałam montera w sobotę w domu a na 18 przychodziła psiapsióła na pogaduchy, więc musiałam się streszczać
Szuram ja sobie i szuram to po śniegu, to po kałużach-niespodziankach (pod śniegiem), to po asfalcie i paczę na garmina a tam średnie tempo 10min/km. Jak to? Przecież chodzę w tempie 7min/km. Potem dopiero się zreflektowałam, że nie przestawiłam treningu rowerowego na bieganie. A szurało się całkiem przyzwoicie, miałam zrobić 8 km, ale nie chciałam szaleć po dwutygodniowej przerwie. Niespodzianką było to, że prawy piszczel zamknął ryja a lewy zaczął śpiewać drętwiała mi też lewa część podeszwy i duży paluch w lewej nodze
Kochana Kachitka do mnie w piątek zadzwoniła i powiedziała, co jej fizjo mówi na moją dolegliwość i planuję wybrać się do fizjo na jakieś uciskanko
W domu porządne rozciąganie, chłodny prysznic i od razu aplikacja maści końskiej i nawet nawet muszę powiedzieć. Tfu tfu tfu.
10.03 Niedziela
Trening: Bieganie
Dystans: 13 km
Czas: 1h28
Avg hr: 160
Avg pace: 6:54
Nie widziałam jakoś siebie w tym śniegobłocie, które opanowało Łódź i poszłam na elektryka. W zamyśle było 2h, ale wytrwałam 1h28. Piszczel lewy lekko tylko raz zajęknął tfu tfu tfu. Ale po półtorej godziny ogarnął mnie taki ogólnozmęczeniowy ból mięśni nóg pośladki, uda, kolana, łydy-no masakra. Postanowiłam zakończyć trening i nie zażynać się na siłę.
Kondycyjnie było ok, oddech, tętno trochę skakało (no ale nie trzeba było bronków pić w sobotę ) i pomimo, że byłam maksymalnie lekko ubrana, na tej siłowni nie ma wentylacji za bardzo i chyba się zgotowałam. I też mnie po godzinie spotkało coś takiego: nagle zrobiło mi się zimno i łapały mnie jakieś zimne dreszcze...
Myślę, że gdyby było uchylone okno, dałabym radę więcej zrobić. Czyli wyszło szydło z wora: biegania nie da się zastąpić inną dyscypliną, ponieważ w innych dyscyplinach nie pracują te mięśnie nóg, co przy bieganiu i to się dziś trochę na mnie zemściło.
Ale na pewno opłaca się pływać i jeździć na orbim-wydolnościowo było w porządku.
To chyba tyle, idę na obiad.
Ahoj!
Trening: Pływanie
Czas: 30 min
9.03 Sobota
Trening: Bieganie
Dystans: 7 km
Czas: 45 min
Avg pace: 6:30
Avg hr: 154
No trzeba było wyjść z tymi piszczelami i posłuchać, co powiedzą. Bałam się bardzo. I miałam dylemat: elektryk, czy dwór. W końcu wygrał dwór-na elektryka mam daleko, a jeszcze miałam montera w sobotę w domu a na 18 przychodziła psiapsióła na pogaduchy, więc musiałam się streszczać
Szuram ja sobie i szuram to po śniegu, to po kałużach-niespodziankach (pod śniegiem), to po asfalcie i paczę na garmina a tam średnie tempo 10min/km. Jak to? Przecież chodzę w tempie 7min/km. Potem dopiero się zreflektowałam, że nie przestawiłam treningu rowerowego na bieganie. A szurało się całkiem przyzwoicie, miałam zrobić 8 km, ale nie chciałam szaleć po dwutygodniowej przerwie. Niespodzianką było to, że prawy piszczel zamknął ryja a lewy zaczął śpiewać drętwiała mi też lewa część podeszwy i duży paluch w lewej nodze
Kochana Kachitka do mnie w piątek zadzwoniła i powiedziała, co jej fizjo mówi na moją dolegliwość i planuję wybrać się do fizjo na jakieś uciskanko
W domu porządne rozciąganie, chłodny prysznic i od razu aplikacja maści końskiej i nawet nawet muszę powiedzieć. Tfu tfu tfu.
10.03 Niedziela
Trening: Bieganie
Dystans: 13 km
Czas: 1h28
Avg hr: 160
Avg pace: 6:54
Nie widziałam jakoś siebie w tym śniegobłocie, które opanowało Łódź i poszłam na elektryka. W zamyśle było 2h, ale wytrwałam 1h28. Piszczel lewy lekko tylko raz zajęknął tfu tfu tfu. Ale po półtorej godziny ogarnął mnie taki ogólnozmęczeniowy ból mięśni nóg pośladki, uda, kolana, łydy-no masakra. Postanowiłam zakończyć trening i nie zażynać się na siłę.
Kondycyjnie było ok, oddech, tętno trochę skakało (no ale nie trzeba było bronków pić w sobotę ) i pomimo, że byłam maksymalnie lekko ubrana, na tej siłowni nie ma wentylacji za bardzo i chyba się zgotowałam. I też mnie po godzinie spotkało coś takiego: nagle zrobiło mi się zimno i łapały mnie jakieś zimne dreszcze...
Myślę, że gdyby było uchylone okno, dałabym radę więcej zrobić. Czyli wyszło szydło z wora: biegania nie da się zastąpić inną dyscypliną, ponieważ w innych dyscyplinach nie pracują te mięśnie nóg, co przy bieganiu i to się dziś trochę na mnie zemściło.
Ale na pewno opłaca się pływać i jeździć na orbim-wydolnościowo było w porządku.
To chyba tyle, idę na obiad.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Siema.
11.03 Poniedziałek
Trening: Pływanie
Czas: 30 min
A teraz tadaaam!
Wpis niebiegowy-wizyta u ortopedy part 2
Najpierw to powiem, że za radą Kachiciny znalazłam fizjoterapeutę w Łodzi, całkiem wziętego i nie najdroższego w mieście (tak mówią) i jutro idę na pierwszą w swoim życiu wizytę. Fizjo bardzo kontaktowy, spytał, z jaką przypadłością się borykam, więc powiedziałam, że albo przeciążenie mięśni piszczelowych przednich albo zespół ciasnoty powięziowej. Spytał, czy orto nie skierował mnie na operację w celu przecięcia powięzi i czy mam jakieś RTG. Powiedziałam, że nie, bo wg lekarki wskazań do RTG nie było. Ale wg niego może tymże powięziom pomóc.
Fizjo zapytał także, czy biorę jakieś leki przeciwbólowe i czy będę takie brała w dniu wizyty, powiedziałam, że nie.
A że piszczele w sumie bolą mnie (nie przeszły całkowicie) a dodatkowo w gratisie nasiliły mi się bóle w lewym biodrze, które już kiedyś miałam, to dziś pojechałam do ortopedy. Podczas pierwszej wizyty pani doktor powiedziała mi, że jak bóle nie będą przechodzić, to mam przyjść i dostanę skierowanie na RTG. No to idę ja ci sobie dziś do drugiego lekarza, mówię co i jak. Najpierw o piszczelach. Więc lekarz nr 2 postukał i popukał w kości piszczelowe, spytał, czy boli, mówię, że nie. Obejrzał moje łydki i mówi, że (już nie pamiętam, jakiego określenia użył: chyba że są "mocno zbudowane" czy też "pokaźne"-iście medyczna diagnoza ), podotykał w różnych miejscach no i pytał, czy boli, czy nie boli. Po czym stwierdził, że to nie jest zespół ciasnoty powięziowej, tylko zapalenie mięśni piszczelowych i (kurde mam nadzieję, że dobrze pamiętam)-pochewek ścięgnistych. Zupełnie inna diagnoza. Przepisał leki z grupy NLPZ, fastum i jakieś tabletki poprawiające krążenie żylne, które można kupić bez recepty...
Na moje pytanie, czy dostanę skierowanie na RTG czy też USG, powiedział, że nie ma wskazań, że mam unikać aktywności przez tydzień, brać leki i przyjść za tydzień do kontroli. Mówię mu na to, że idę jutro na wizytę do fizjoterapeuty-lekarz na to: "a po co?" (Chciałam powiedzieć: "a po gówno!", ale się powstrzymałam) i powiedziałam, że po to, żeby np ulżyć zbolałym nogom i swojemu cierpieniu. On na to, że żaden fizjoterapeuta, tylko laser ewentualnie jakiś jeszcze inny zabieg wymienił, już nie pamiętam, jaki. Przepisując mi fastum powiedziałam, że smaruję nogi maścią końską chłodzącą na co popatrzył na mnie godnym politowania wzrokiem lub jak bym była-mówiąc delikatnie-walnięta. Pytam lekarza, czy któryś z przepisanych leków jest lekiem przeciwbólowym, ponieważ jutro idąc do fizjo nie powinnam być na tego typu tabletkach-na co lekarz odparł-a to nie wiem, wie pani, fizjoterapeuci to mają jakieś tam swoje widzimisię.
No nic. Zaczynam mówić o bolącym biodrze, że dziś w nocy ból mnie obudził i nie mogłam spać. Pytał, czy było RTG biodra, mówię, że nie i że wypadałoby zrobić. Na co lekarz odpowiada, że NIE MOŻE mi dać skierowania na RTG! Że za tydzień, jak przyjdę do kontroli, to zobaczymy, jak będzie i wtedy mnie skieruje. A ja mówię, że się bardzo długo czeka na to zasrane RTG, czasem po 2-3 tygodnie. Lekarz na to: "niemożliwe!".
Więc w sumie olał to moje biodro!
Brak mi słów, napiszę tylko: ŻAL.
I żal mi ludzi, którzy muszą się z takimi konowałami użerać w codziennym życiu.
Jednakowoż zaryzykuję i pójdę do tego fizjoterapeuty :D
Ahoj i zdrówka wszystkim!
11.03 Poniedziałek
Trening: Pływanie
Czas: 30 min
A teraz tadaaam!
Wpis niebiegowy-wizyta u ortopedy part 2
Najpierw to powiem, że za radą Kachiciny znalazłam fizjoterapeutę w Łodzi, całkiem wziętego i nie najdroższego w mieście (tak mówią) i jutro idę na pierwszą w swoim życiu wizytę. Fizjo bardzo kontaktowy, spytał, z jaką przypadłością się borykam, więc powiedziałam, że albo przeciążenie mięśni piszczelowych przednich albo zespół ciasnoty powięziowej. Spytał, czy orto nie skierował mnie na operację w celu przecięcia powięzi i czy mam jakieś RTG. Powiedziałam, że nie, bo wg lekarki wskazań do RTG nie było. Ale wg niego może tymże powięziom pomóc.
Fizjo zapytał także, czy biorę jakieś leki przeciwbólowe i czy będę takie brała w dniu wizyty, powiedziałam, że nie.
A że piszczele w sumie bolą mnie (nie przeszły całkowicie) a dodatkowo w gratisie nasiliły mi się bóle w lewym biodrze, które już kiedyś miałam, to dziś pojechałam do ortopedy. Podczas pierwszej wizyty pani doktor powiedziała mi, że jak bóle nie będą przechodzić, to mam przyjść i dostanę skierowanie na RTG. No to idę ja ci sobie dziś do drugiego lekarza, mówię co i jak. Najpierw o piszczelach. Więc lekarz nr 2 postukał i popukał w kości piszczelowe, spytał, czy boli, mówię, że nie. Obejrzał moje łydki i mówi, że (już nie pamiętam, jakiego określenia użył: chyba że są "mocno zbudowane" czy też "pokaźne"-iście medyczna diagnoza ), podotykał w różnych miejscach no i pytał, czy boli, czy nie boli. Po czym stwierdził, że to nie jest zespół ciasnoty powięziowej, tylko zapalenie mięśni piszczelowych i (kurde mam nadzieję, że dobrze pamiętam)-pochewek ścięgnistych. Zupełnie inna diagnoza. Przepisał leki z grupy NLPZ, fastum i jakieś tabletki poprawiające krążenie żylne, które można kupić bez recepty...
Na moje pytanie, czy dostanę skierowanie na RTG czy też USG, powiedział, że nie ma wskazań, że mam unikać aktywności przez tydzień, brać leki i przyjść za tydzień do kontroli. Mówię mu na to, że idę jutro na wizytę do fizjoterapeuty-lekarz na to: "a po co?" (Chciałam powiedzieć: "a po gówno!", ale się powstrzymałam) i powiedziałam, że po to, żeby np ulżyć zbolałym nogom i swojemu cierpieniu. On na to, że żaden fizjoterapeuta, tylko laser ewentualnie jakiś jeszcze inny zabieg wymienił, już nie pamiętam, jaki. Przepisując mi fastum powiedziałam, że smaruję nogi maścią końską chłodzącą na co popatrzył na mnie godnym politowania wzrokiem lub jak bym była-mówiąc delikatnie-walnięta. Pytam lekarza, czy któryś z przepisanych leków jest lekiem przeciwbólowym, ponieważ jutro idąc do fizjo nie powinnam być na tego typu tabletkach-na co lekarz odparł-a to nie wiem, wie pani, fizjoterapeuci to mają jakieś tam swoje widzimisię.
No nic. Zaczynam mówić o bolącym biodrze, że dziś w nocy ból mnie obudził i nie mogłam spać. Pytał, czy było RTG biodra, mówię, że nie i że wypadałoby zrobić. Na co lekarz odpowiada, że NIE MOŻE mi dać skierowania na RTG! Że za tydzień, jak przyjdę do kontroli, to zobaczymy, jak będzie i wtedy mnie skieruje. A ja mówię, że się bardzo długo czeka na to zasrane RTG, czasem po 2-3 tygodnie. Lekarz na to: "niemożliwe!".
Więc w sumie olał to moje biodro!
Brak mi słów, napiszę tylko: ŻAL.
I żal mi ludzi, którzy muszą się z takimi konowałami użerać w codziennym życiu.
Jednakowoż zaryzykuję i pójdę do tego fizjoterapeuty :D
Ahoj i zdrówka wszystkim!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Siemka.
Wczoraj miało być truchtanko w geście protestu przeciwko wszystkim konowałom. Ale poszłam do fizjo i to zmieniło plany.
Nie sposób opisać mi teraz dokładnie, jak to wszystko było. Miałam wczoraj napisać na świeżych emocjach, ale... weszłam do fizjo o 17, wyszłam prawie 18:30, zanim jeszcze dojechałam do domu, zanim to wszystko opowiedziaam Wolfikowi, to trzeba było iść spać.
Ale po kolei. Najpierw długi, solidny wywiad. Jakie buty, czy zmieniałam, czy miałam przerwę w treningach, jakie bóle, kiedy... no kmininienie na maksa.Później fizjo powiedział, żebym wyszarpała tego rentgena, choćby nawet dla spokojności go zrobić, bo takie bóle mogą mieć setki przyczyn i szkoda gdybania. Po czym zaczęła się część właściwa, czyli masaż. Trochę się tego bałam (że będę płakać z bólu albo coś w tym stylu, a nie chciałam sobie robić obciachu ), ale okazało się, że mnie ten masaż głęboki generalnie łaskocze, a nawet, jak był ból, to znosiłam go z uśmiechem. Bo kurka wodna, poczułam w swoich podudziach "nowe życie", czułam dosłownie każdą cząstkę swojego ciała. Samo masowanie nie było przyjemne, ale po masażu czułam się jak nowo narodzona.... fizjo uprzedził, że po pierwszym stanie błogości nastąpią bóle i że to rzecz normalna. Pokazał mi, jak się prawidłowo rozciągać, opisał, co się dzieje z mięśniem uwięzionym w powięzi, popatrzył na stopy i od razu wykminił delikatne płaskostopie poprzeczne płaskie i zaproponował wkładki orto do butów. Specjalne, dedykowane konkretnej stopie-chciał mi dać namiary na sklep, w którym takie wkładki robią. Co tam jeszcze...a, że mam początek halluksów. Że sauna jest jednostką treningową i że nigdy się nie chodzi na nią w dzień, w którym wypada trening.. (dlatego byliśmy tacy zrypani z Wolfikiem w niedzielę po wybieganiach i saunie). Że na saunę najwcześniej 12 h po treningu a nie wcześniej niż 48 h przed kolejnym.
Itd... w sumie na tej wizycie dowiedziałam się o ciele człowieka więcej, niż przez 3 lata biegania i od lekarzy.
Czy trzeba coś tu dodawać? Fizjo zaznaczył, że ten masaż może pomóc (polegał na "luzowaniu" mięśni w powięziach), ale nie musi. Nie pomoże, jeśli się okaże, że to nie jest zespół ciasnoty powięziowej. Bo mówił, że przyczyny mogą być kostne, związane z jakąś chorobą i nawet wcale nie z kontuzją biegową (choć osobiście na razie stawiał na przeciążenie). Pokazał mi, które mięśnie mam przykurczone i które muszę bardziej rozciągać, żeby się z tego nie rozwinęło coś paskudnego.
Dziś ból owszem jest. Niby taki jak zakwasy, niby jakby mnie ktoś skopał.
Pomyślę o kolejnej wizycie, bo:
Wizyta u orto part III
Dziś pełna determinacji i desperacji poszłam do kolejnego lekarza, żeby wydębić to skierowanie na rtg piszczeli. Powiedziałam, że dostałam dwie różne diagnozy i w związku z tym, nie bardzo wiem, jak żyć
Orto zlitował się i dał to skierowanie na RTG obu podudzi. Wg niego jest to sprawa przeciążeniowa i RTG nic nie wykaże. Obadamy. A co do biodra-nie jest to wg niego rwa kulszowa, tylko odezwał się mój stary problem z przyczepami mięśni tarczy biodrowej. Tabsy zalecił brać, bo generalnie pomogą mi na to biodro. Więc zaczęłam brać. RTG mam w przyszły czwartek rano.
Trochę zmęczyłam się tym jeżdżeniem i konowałami, ale najważniejsze, że wywalczyłam swoje.
A dziś:
14.03 Czwartek
Trening: Interwały na orbitreku
Czas: 1h
Avg hr: 145
Interwały polegały na tym, że 4 minuty ciężko szybko i 1 minuta wolno luźno. Było spoko. Fizjo generalnie biegać mi nie zabronił, ale odradził pływanie kraulem (nie umiem, więc mi to nie grozi), jeśli już to żabą, rower i orbitrek. Tak więc jutro z Wolfkiem basen.
Ahoj!
Wczoraj miało być truchtanko w geście protestu przeciwko wszystkim konowałom. Ale poszłam do fizjo i to zmieniło plany.
Nie sposób opisać mi teraz dokładnie, jak to wszystko było. Miałam wczoraj napisać na świeżych emocjach, ale... weszłam do fizjo o 17, wyszłam prawie 18:30, zanim jeszcze dojechałam do domu, zanim to wszystko opowiedziaam Wolfikowi, to trzeba było iść spać.
Ale po kolei. Najpierw długi, solidny wywiad. Jakie buty, czy zmieniałam, czy miałam przerwę w treningach, jakie bóle, kiedy... no kmininienie na maksa.Później fizjo powiedział, żebym wyszarpała tego rentgena, choćby nawet dla spokojności go zrobić, bo takie bóle mogą mieć setki przyczyn i szkoda gdybania. Po czym zaczęła się część właściwa, czyli masaż. Trochę się tego bałam (że będę płakać z bólu albo coś w tym stylu, a nie chciałam sobie robić obciachu ), ale okazało się, że mnie ten masaż głęboki generalnie łaskocze, a nawet, jak był ból, to znosiłam go z uśmiechem. Bo kurka wodna, poczułam w swoich podudziach "nowe życie", czułam dosłownie każdą cząstkę swojego ciała. Samo masowanie nie było przyjemne, ale po masażu czułam się jak nowo narodzona.... fizjo uprzedził, że po pierwszym stanie błogości nastąpią bóle i że to rzecz normalna. Pokazał mi, jak się prawidłowo rozciągać, opisał, co się dzieje z mięśniem uwięzionym w powięzi, popatrzył na stopy i od razu wykminił delikatne płaskostopie poprzeczne płaskie i zaproponował wkładki orto do butów. Specjalne, dedykowane konkretnej stopie-chciał mi dać namiary na sklep, w którym takie wkładki robią. Co tam jeszcze...a, że mam początek halluksów. Że sauna jest jednostką treningową i że nigdy się nie chodzi na nią w dzień, w którym wypada trening.. (dlatego byliśmy tacy zrypani z Wolfikiem w niedzielę po wybieganiach i saunie). Że na saunę najwcześniej 12 h po treningu a nie wcześniej niż 48 h przed kolejnym.
Itd... w sumie na tej wizycie dowiedziałam się o ciele człowieka więcej, niż przez 3 lata biegania i od lekarzy.
Czy trzeba coś tu dodawać? Fizjo zaznaczył, że ten masaż może pomóc (polegał na "luzowaniu" mięśni w powięziach), ale nie musi. Nie pomoże, jeśli się okaże, że to nie jest zespół ciasnoty powięziowej. Bo mówił, że przyczyny mogą być kostne, związane z jakąś chorobą i nawet wcale nie z kontuzją biegową (choć osobiście na razie stawiał na przeciążenie). Pokazał mi, które mięśnie mam przykurczone i które muszę bardziej rozciągać, żeby się z tego nie rozwinęło coś paskudnego.
Dziś ból owszem jest. Niby taki jak zakwasy, niby jakby mnie ktoś skopał.
Pomyślę o kolejnej wizycie, bo:
Wizyta u orto part III
Dziś pełna determinacji i desperacji poszłam do kolejnego lekarza, żeby wydębić to skierowanie na rtg piszczeli. Powiedziałam, że dostałam dwie różne diagnozy i w związku z tym, nie bardzo wiem, jak żyć
Orto zlitował się i dał to skierowanie na RTG obu podudzi. Wg niego jest to sprawa przeciążeniowa i RTG nic nie wykaże. Obadamy. A co do biodra-nie jest to wg niego rwa kulszowa, tylko odezwał się mój stary problem z przyczepami mięśni tarczy biodrowej. Tabsy zalecił brać, bo generalnie pomogą mi na to biodro. Więc zaczęłam brać. RTG mam w przyszły czwartek rano.
Trochę zmęczyłam się tym jeżdżeniem i konowałami, ale najważniejsze, że wywalczyłam swoje.
A dziś:
14.03 Czwartek
Trening: Interwały na orbitreku
Czas: 1h
Avg hr: 145
Interwały polegały na tym, że 4 minuty ciężko szybko i 1 minuta wolno luźno. Było spoko. Fizjo generalnie biegać mi nie zabronił, ale odradził pływanie kraulem (nie umiem, więc mi to nie grozi), jeśli już to żabą, rower i orbitrek. Tak więc jutro z Wolfkiem basen.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
16.03 Sobota
Trening: Bieganie
Dystans: 8 km
Czas: 51:50
Avg hr: 153
Max hr: 163
Sobotni wstęp do niedzielnego longa. Troszkę był problem z wyrównaniem oddechu, rytmu, no bo wiadomo, po przerwie. W pięknych okolicznościach przyrody, nareszcie ze słońcem i Wolfikiem
17.03 Niedziela
Trening: Bieganie
Dystans: 24,5 km
Czas: 2:48:56
Avg hr: 152
Avg hr: 168
Avg pace: 6:46
Piękna pogoda, słońce aż raziło po oczach i nareszcie niedzielny long po śniegu ptaszki ćwierkały o nadchodzącej wiośnie, chociaż szczerze mówiąc to wiało aż czapeczkę raz mi z głowy zwiało. Biorąc pod uwagę moje niebieganie i wszystkie przypadłości, kontuzje i wszystko pod górkę postanowiliśmy przeprowadzić eksperyment. Bo co.. bo ja nie będę biegać??
Eksperyment polegał na sprawdzeniu metody Galloway'a biorąc pod uwagę moje średnie tempo na kilometr; czyli: 3 minuty biegu (założenie od 6:15 do 6:30) z minutową przerwą na szybki marsz. Niestety-warunki były takie, jakie były. A Wolf przeciągnął mnie po śniegu jak konia po westernie na trasie lód, ubity śnieg, błotko, po drodze 6 konkretnych podbiegów, pofałdowanie.. Ciężko było czasami iść, a co dopiero truchtać. Na około 13 kaemie złapał mnie kryzys, troszkę tam pokrzyczałam na Wolfika w emocjach i powoli pętle wokół parku zaczynały mnie irytować
Jako suple wzięliśmy żele z deca te polecane przez Kachitę-karmelowe-bardzo dobre. Nie wiem, czy za szybko zjadłam ten drugi żel, czy też za dużo wody się napiłam, ale złapała mnie potworna kolka i jedną część przeznaczoną na bieg musieliśmy przemaszerować.
Analizując dzisiejszy trening stwierdzam, że międzyczasy nie są takie najgorsze. Co ciekawe, ta minuta na marsz jest w sam raz: nie odpoczniesz, nie stracisz rytmu-tak akurat. Dodatkowo po treningu (wieczorem), kiedy z reguły po longach czułam zmęczenie w różnych częściach ciała-i taki ogólny "zgon"-teraz czuję się póki co tfu tfu tfu bardzo dobrze
Biegając takim cyklem 3minuty biegu/1minuta marszu-człowiek skupia się na poszczególnych minutowych zadaniach do wykonania nie bacząc za bardzo na upływający dystans i nie przytłacza go ciężar long runa-małymi krokami robi się swoje.
Wyłączyłam dźwięk w garminie, żeby nie pikały mi poszczególne kaemy i totalnie się skupiłam na zadaniu
Nie powiem, że pod koniec nie czułam w nogach przebytego dystansu, ale to dlatego, że dziś po raz pierwszy przekroczyłam swoją barierę-czyli magiczne 21,097 zostało złamane
Ahoj!
Trening: Bieganie
Dystans: 8 km
Czas: 51:50
Avg hr: 153
Max hr: 163
Sobotni wstęp do niedzielnego longa. Troszkę był problem z wyrównaniem oddechu, rytmu, no bo wiadomo, po przerwie. W pięknych okolicznościach przyrody, nareszcie ze słońcem i Wolfikiem
17.03 Niedziela
Trening: Bieganie
Dystans: 24,5 km
Czas: 2:48:56
Avg hr: 152
Avg hr: 168
Avg pace: 6:46
Piękna pogoda, słońce aż raziło po oczach i nareszcie niedzielny long po śniegu ptaszki ćwierkały o nadchodzącej wiośnie, chociaż szczerze mówiąc to wiało aż czapeczkę raz mi z głowy zwiało. Biorąc pod uwagę moje niebieganie i wszystkie przypadłości, kontuzje i wszystko pod górkę postanowiliśmy przeprowadzić eksperyment. Bo co.. bo ja nie będę biegać??
Eksperyment polegał na sprawdzeniu metody Galloway'a biorąc pod uwagę moje średnie tempo na kilometr; czyli: 3 minuty biegu (założenie od 6:15 do 6:30) z minutową przerwą na szybki marsz. Niestety-warunki były takie, jakie były. A Wolf przeciągnął mnie po śniegu jak konia po westernie na trasie lód, ubity śnieg, błotko, po drodze 6 konkretnych podbiegów, pofałdowanie.. Ciężko było czasami iść, a co dopiero truchtać. Na około 13 kaemie złapał mnie kryzys, troszkę tam pokrzyczałam na Wolfika w emocjach i powoli pętle wokół parku zaczynały mnie irytować
Jako suple wzięliśmy żele z deca te polecane przez Kachitę-karmelowe-bardzo dobre. Nie wiem, czy za szybko zjadłam ten drugi żel, czy też za dużo wody się napiłam, ale złapała mnie potworna kolka i jedną część przeznaczoną na bieg musieliśmy przemaszerować.
Analizując dzisiejszy trening stwierdzam, że międzyczasy nie są takie najgorsze. Co ciekawe, ta minuta na marsz jest w sam raz: nie odpoczniesz, nie stracisz rytmu-tak akurat. Dodatkowo po treningu (wieczorem), kiedy z reguły po longach czułam zmęczenie w różnych częściach ciała-i taki ogólny "zgon"-teraz czuję się póki co tfu tfu tfu bardzo dobrze
Biegając takim cyklem 3minuty biegu/1minuta marszu-człowiek skupia się na poszczególnych minutowych zadaniach do wykonania nie bacząc za bardzo na upływający dystans i nie przytłacza go ciężar long runa-małymi krokami robi się swoje.
Wyłączyłam dźwięk w garminie, żeby nie pikały mi poszczególne kaemy i totalnie się skupiłam na zadaniu
Nie powiem, że pod koniec nie czułam w nogach przebytego dystansu, ale to dlatego, że dziś po raz pierwszy przekroczyłam swoją barierę-czyli magiczne 21,097 zostało złamane
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
19.03 Wtorek
Trening: Maszyna eliptyczna
Dystans: 10 km
Czas: 61'
Avg hr: 158
I'm dreaming of a white... easter?? O co chodzi z tą zimą??? Nie ma bata, poszlam na eliptyka zrobić swoje w moich zakresach tętna, żeby nie tracić kondychy. Zleciało raz-dwa. W klawie nie działa mi litera "l", stąd brak ł-robię metodą "copy-paste", ale jest to męczące na dłuższą metę
A i zapomniałam napisać, że wyżarłam w swoich wkładkach z mizuno całą gąbkę w miejscu tuż pod dużym pauchem, szybko, nie? Wolfik wymyślił patent-podkleił plastrem i jest git.
A wgl to pojawiły się nowe faaski 500 vs, przecudne...
Ahoj!
Trening: Maszyna eliptyczna
Dystans: 10 km
Czas: 61'
Avg hr: 158
I'm dreaming of a white... easter?? O co chodzi z tą zimą??? Nie ma bata, poszlam na eliptyka zrobić swoje w moich zakresach tętna, żeby nie tracić kondychy. Zleciało raz-dwa. W klawie nie działa mi litera "l", stąd brak ł-robię metodą "copy-paste", ale jest to męczące na dłuższą metę
A i zapomniałam napisać, że wyżarłam w swoich wkładkach z mizuno całą gąbkę w miejscu tuż pod dużym pauchem, szybko, nie? Wolfik wymyślił patent-podkleił plastrem i jest git.
A wgl to pojawiły się nowe faaski 500 vs, przecudne...
Ahoj!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Najpierw krótka notka zdrowotna: rtg podudzi wykazało: podudzi stan bez zmian więc szukamy dalej. Wg tego trzeciego orto boli mnie dokładnie w miejscu tychże powięzi, ale to takie tam gdybanie. Więc ten, biegam, dopóty nie boli.
21.03 Czwartek
Trening: Szuranie
Dystans: 8 km
Czas: 51:18
Avg hr: 155
Avg pace: 6:17
Niewiele pamiętam, tyle, że sypało śniegiem na maksa, żeby nie powiedzieć nakur...ło. No ale nic. Cza być twardym a nie miętkim. W sumie pamiętam tylko, że niewiele widziałam, tak śnieg sypał. Co rusz zatapiałam się w nim i slizgałam po lodzie i co kilometr wyciągałam grudy śniegowe z podeszwy, bo się robiły obcasy
Szału nie było, miałam rozbiegać stres z pracy, a się tylko bardziej nawkurzałam w trakcie tym moim szuraniem
Troszkę tylko bolały plecy a tak to nawet, nawet.
W sobotę nie było treningu gdyż ponieważ: pracowałam, a poza tym musiałam się nacieszyć do bólu nową płytą DM (która jest zajedwabista) i chciałam oszczędzić kopytka na niedzielny trening.
24.03 Niedziela
Trening: Galloway
Dystans: 20 km
Czas: 2h14'
Avg pace: 6:29
Avg hr: 165
Dziś w planie było bieganie-udawanie-żeby nie zarzynać tych moich podudzi. Nawet miałam tajny plan, żeby może spróbować truchtem nie galloweyowo, ale dobrze, że nie poszłam tą drogą, bo nogi już na początku coś tam zaczynały kwilić. Ale w miarę szybko się zamknęły. Czyli 3 min truchtu, 1 minuta marszu. Tak jak teraz analizuję te przebiegnięte minuty, to trochę za szybko na niektórych odcinkach pobiegłam, może niepotrzebnie, bo już czuję piszczelowe przednie... o, jaki rym mi wyszedł. Jakoś tak mi łydki stężały w okolicach ok. 13 kaemu, nigdy wcześniej nie miałam takich symptomów, może to dlatego, że idę i biegnę i inne mięśnie pracują? A może niedobór kilometrażu się zwyczajnie kłania.
Nawierzchnia zróżnicowana od asfaltu poprzez lód i śnieg, więc letko nie było. No i trochę potem jeszcze biodro bolało a do tego wszystkiego walczę już od jakiegoś czasu z krwawym bolącym odciskiem na lewej stopie, posz... gdzie tu radość z biegania ????
Więc choć ciężko, było fajnie. W pobliskim parku spotkałam chmarę narciarzy biegowych, super. Nie wiem, na ile wygodnie się jeździ na nartach w dżinsach, no ale kto bogatemu zabroni powiem, że jak tak się spojrzy z bliska na te biegówki, to nie wydają już się one takie łatwe jak w TV
Dobra, spadam nasycać się muzą.
Ahoj!
21.03 Czwartek
Trening: Szuranie
Dystans: 8 km
Czas: 51:18
Avg hr: 155
Avg pace: 6:17
Niewiele pamiętam, tyle, że sypało śniegiem na maksa, żeby nie powiedzieć nakur...ło. No ale nic. Cza być twardym a nie miętkim. W sumie pamiętam tylko, że niewiele widziałam, tak śnieg sypał. Co rusz zatapiałam się w nim i slizgałam po lodzie i co kilometr wyciągałam grudy śniegowe z podeszwy, bo się robiły obcasy
Szału nie było, miałam rozbiegać stres z pracy, a się tylko bardziej nawkurzałam w trakcie tym moim szuraniem
Troszkę tylko bolały plecy a tak to nawet, nawet.
W sobotę nie było treningu gdyż ponieważ: pracowałam, a poza tym musiałam się nacieszyć do bólu nową płytą DM (która jest zajedwabista) i chciałam oszczędzić kopytka na niedzielny trening.
24.03 Niedziela
Trening: Galloway
Dystans: 20 km
Czas: 2h14'
Avg pace: 6:29
Avg hr: 165
Dziś w planie było bieganie-udawanie-żeby nie zarzynać tych moich podudzi. Nawet miałam tajny plan, żeby może spróbować truchtem nie galloweyowo, ale dobrze, że nie poszłam tą drogą, bo nogi już na początku coś tam zaczynały kwilić. Ale w miarę szybko się zamknęły. Czyli 3 min truchtu, 1 minuta marszu. Tak jak teraz analizuję te przebiegnięte minuty, to trochę za szybko na niektórych odcinkach pobiegłam, może niepotrzebnie, bo już czuję piszczelowe przednie... o, jaki rym mi wyszedł. Jakoś tak mi łydki stężały w okolicach ok. 13 kaemu, nigdy wcześniej nie miałam takich symptomów, może to dlatego, że idę i biegnę i inne mięśnie pracują? A może niedobór kilometrażu się zwyczajnie kłania.
Nawierzchnia zróżnicowana od asfaltu poprzez lód i śnieg, więc letko nie było. No i trochę potem jeszcze biodro bolało a do tego wszystkiego walczę już od jakiegoś czasu z krwawym bolącym odciskiem na lewej stopie, posz... gdzie tu radość z biegania ????
Więc choć ciężko, było fajnie. W pobliskim parku spotkałam chmarę narciarzy biegowych, super. Nie wiem, na ile wygodnie się jeździ na nartach w dżinsach, no ale kto bogatemu zabroni powiem, że jak tak się spojrzy z bliska na te biegówki, to nie wydają już się one takie łatwe jak w TV
Dobra, spadam nasycać się muzą.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Hejka!
Na wstępie parę słów przeprosin, żem jak świnka się nie odzywała, ale miałam kilka powodów.
Po piewsze: nie biegałam przez 3 tygodnie, leczyłam piszczele, a ponieważ to blog biegowy, stwierdziłam, że nic tu po mnie
Po drugie: jakoś tak "przejadło" mi się forum i pisanie bloga, przestałam odczuwać potrzebę pisania.
Po trzecie: to, że mnie nie było na forum, nie znaczy, że nie trzymałam kciuków za starty i wyczyny pozostałych blogowiczek-z wszystkim jestem na bieżąco
Co do piszczeli-przez 3 tygodnie leczyłam się medykamentami i nie biegałam. Pływałam, jeździłam na orbim i postanowiłam odnowić zajęcia na sztangach.
Poszłam w międzyczasie do chirurga naczyniowego, żeby wykluczyć ewentualne problemy żylne, czy krążeniowe w nogach-ponieważ cierpną mi czasem palce stóp. Ale chirurg naczyniowy orzekł, że nie mam szukać w nogach, tylko w kręgosłupie-a dokładnie odcinku lędźwiowym. Skolioza jest, a że rentgen z przed dwóch lat, to powiedział, żeby iść do neurologa, odnowić RTG albo zrobić tomografię i sprawdzić, co się tam podziało przez te dwa lata. No i po diagnostyce iść do reha, żeby pewnie przepisał skierowanie na jakieś zabiegi czy też ćwiczenia. Neuro w przyszłym tygodniu.
Minęły trzy tygodnie niebiegania i powiem, że nawet jakoś specjalnie nie tęskniłam za tym. Nie miałam doła, nawet mi było bez tego biegania dobrze. Ale dziś ostatni 3 tydzień przerwy, no a że dodatkowo byłam już zapisana na zawody w Łodzi (w sumie cały Wolf Team był zapisany), to nie wypadało nie pobiec.
Zawody: Bieg Apteka Dbam O Zdrowie w ramach łódzkiego maratonu
Dystans: 10 km
Czas: Nieważny, biegliśmy dla czystej radochy i żeby pociągnąć juniorkę do mety (ma sajgon w szkole, trochę chorowała-nie mogła trenować) no i ja po przerwie.
Co do organizacji zawodów, nie ma się do czego przyczepić-pełna profeska. Przebogaty pakiet startowy: za 40 zeta wpisowego: techniczna koszulka, plastry, magnezowe shoty do picia, buff z poliestru, magnez firmy Doppel Hertz, coś tam na przeziębienie, izotonik 4move, jakieś musujące tabletsy (jakiś rodzaj elektrolitów) rozpuszczalne w wodzie-szał.
Żadnych kolejek do depozytów, toalet itd.
Trasa praktycznie płaska jak stół, parę delikatnych podbiegów, ale bez szału-więc idealna do łamania życiówek, no i niesamowity doping, ale tego nie da się opisać-trzeba tu przyjechać i to przeżyć...no i niesamowity finisz z wbiegiem do Atlas Areny.
Podoga deszczowa i wiao.
No to ruszylim. Stanęliśmy na szarym końcu i z myślą byle dobiec truchtaliśmy sobie spokojnie. Tempo było spacerowe, ale trzymaliśmy tempo Juniorki a dwa ja po 3 tygodniach niebiegowej przerwy nie miałam zamiaru fikać. Więc było fajnie...kiedy ruszyła cała masa ludków, kiedy zaczęły grać bębny na trasie, orkiestry dęte, kiedy tak patrzyłam na tych wszystkich ludzi dookoła mnie: starych, młodych, grubych i chudych, na wózkach itd, poczułam, że jestem szczęśliwa, że biorę w tym udział. I może to zabrzmi dziwnie, ale zachciało mi się żyć
Dodatkowym pozytywnym kopem było to, że pierwszy raz Wolf Team pobiegł razem w komplecie. Juniorka dzielnie dawała radę i cały czas biegła, zatrzymała się tylko na marsz na wodopojach-brawo!
Ja też w sumie cały czas truchtałam i czułam się świetnie (choć tętno wariowało-ale nie ma się co dziwić). Na metę wbiegliśmy jednocześnie, mamy identyczne czasy, tylko Juniorka była o sekundę szybsza
Potem się ogarnęliśmy i poszliśmy kibicować maratończykom a najbardziej Karolinie Jarzyńskiej, która w przepięknym stylu poprawiła swoją maratońską życiówkę (a trzeba wam wiedzieć, że biegła samotnie) i łzy szczęścia na Wolf Teamowych twarzach zagościły.. to wielkie emocje. Wolf nawet nagrał filmik z tego finiszu, ale nie umiem go tu umieścić, może później.
Niesamowity był także finisz czarnoskórych zawodników-Yared Shegumo był na piątej pozycji i dosłownie na czerwonym dywanie-przed samą metą- w ostatnich sekundach wyprzedził rywala niejakiego pana Abate i w efekcie fotokomórka rozsądziła mają identyczny czas i oboje 4 miejsce.
Medale bardzo ładne, można było sobie na miejscu dodatkowo wygrawerować imię wraz z uzyskanym czasem. I to by chyba było na tyle....
Co do mojego szurania, to w przyszłym tygodniu rozpoczynam delikatne truchtania i powoli chciałabym wrócić na stałe do biegania. Na początek zaplanowałam sobie 50% objętości z moich niezrealizowanych planów treningowych, potem 75% itd.
Ale nie wiem, co będzie z piszczelami, diagnoza co do nich nie została postawiona, tak więc w sumie wszystko zależy od piszczeli.
Mam też jakieś swoje marzenia biegowe, ale wolałabym na razie nie zdradzać, żeby nie zapeszać, może później coś ujawnię. W międzyczasie raz w tygodniu chciałabym kontynuować pływanie plus siłownię; ostatnio dzięki Wolfikowi wdrażam pływanie żabką z zanurzaniem głowy-pierwsze próby mam za sobą-nie jest to łatwe, ale uparłam się
To tymczasem borem-lasem.
Ahoj!
Na wstępie parę słów przeprosin, żem jak świnka się nie odzywała, ale miałam kilka powodów.
Po piewsze: nie biegałam przez 3 tygodnie, leczyłam piszczele, a ponieważ to blog biegowy, stwierdziłam, że nic tu po mnie
Po drugie: jakoś tak "przejadło" mi się forum i pisanie bloga, przestałam odczuwać potrzebę pisania.
Po trzecie: to, że mnie nie było na forum, nie znaczy, że nie trzymałam kciuków za starty i wyczyny pozostałych blogowiczek-z wszystkim jestem na bieżąco
Co do piszczeli-przez 3 tygodnie leczyłam się medykamentami i nie biegałam. Pływałam, jeździłam na orbim i postanowiłam odnowić zajęcia na sztangach.
Poszłam w międzyczasie do chirurga naczyniowego, żeby wykluczyć ewentualne problemy żylne, czy krążeniowe w nogach-ponieważ cierpną mi czasem palce stóp. Ale chirurg naczyniowy orzekł, że nie mam szukać w nogach, tylko w kręgosłupie-a dokładnie odcinku lędźwiowym. Skolioza jest, a że rentgen z przed dwóch lat, to powiedział, żeby iść do neurologa, odnowić RTG albo zrobić tomografię i sprawdzić, co się tam podziało przez te dwa lata. No i po diagnostyce iść do reha, żeby pewnie przepisał skierowanie na jakieś zabiegi czy też ćwiczenia. Neuro w przyszłym tygodniu.
Minęły trzy tygodnie niebiegania i powiem, że nawet jakoś specjalnie nie tęskniłam za tym. Nie miałam doła, nawet mi było bez tego biegania dobrze. Ale dziś ostatni 3 tydzień przerwy, no a że dodatkowo byłam już zapisana na zawody w Łodzi (w sumie cały Wolf Team był zapisany), to nie wypadało nie pobiec.
Zawody: Bieg Apteka Dbam O Zdrowie w ramach łódzkiego maratonu
Dystans: 10 km
Czas: Nieważny, biegliśmy dla czystej radochy i żeby pociągnąć juniorkę do mety (ma sajgon w szkole, trochę chorowała-nie mogła trenować) no i ja po przerwie.
Co do organizacji zawodów, nie ma się do czego przyczepić-pełna profeska. Przebogaty pakiet startowy: za 40 zeta wpisowego: techniczna koszulka, plastry, magnezowe shoty do picia, buff z poliestru, magnez firmy Doppel Hertz, coś tam na przeziębienie, izotonik 4move, jakieś musujące tabletsy (jakiś rodzaj elektrolitów) rozpuszczalne w wodzie-szał.
Żadnych kolejek do depozytów, toalet itd.
Trasa praktycznie płaska jak stół, parę delikatnych podbiegów, ale bez szału-więc idealna do łamania życiówek, no i niesamowity doping, ale tego nie da się opisać-trzeba tu przyjechać i to przeżyć...no i niesamowity finisz z wbiegiem do Atlas Areny.
Podoga deszczowa i wiao.
No to ruszylim. Stanęliśmy na szarym końcu i z myślą byle dobiec truchtaliśmy sobie spokojnie. Tempo było spacerowe, ale trzymaliśmy tempo Juniorki a dwa ja po 3 tygodniach niebiegowej przerwy nie miałam zamiaru fikać. Więc było fajnie...kiedy ruszyła cała masa ludków, kiedy zaczęły grać bębny na trasie, orkiestry dęte, kiedy tak patrzyłam na tych wszystkich ludzi dookoła mnie: starych, młodych, grubych i chudych, na wózkach itd, poczułam, że jestem szczęśliwa, że biorę w tym udział. I może to zabrzmi dziwnie, ale zachciało mi się żyć
Dodatkowym pozytywnym kopem było to, że pierwszy raz Wolf Team pobiegł razem w komplecie. Juniorka dzielnie dawała radę i cały czas biegła, zatrzymała się tylko na marsz na wodopojach-brawo!
Ja też w sumie cały czas truchtałam i czułam się świetnie (choć tętno wariowało-ale nie ma się co dziwić). Na metę wbiegliśmy jednocześnie, mamy identyczne czasy, tylko Juniorka była o sekundę szybsza
Potem się ogarnęliśmy i poszliśmy kibicować maratończykom a najbardziej Karolinie Jarzyńskiej, która w przepięknym stylu poprawiła swoją maratońską życiówkę (a trzeba wam wiedzieć, że biegła samotnie) i łzy szczęścia na Wolf Teamowych twarzach zagościły.. to wielkie emocje. Wolf nawet nagrał filmik z tego finiszu, ale nie umiem go tu umieścić, może później.
Niesamowity był także finisz czarnoskórych zawodników-Yared Shegumo był na piątej pozycji i dosłownie na czerwonym dywanie-przed samą metą- w ostatnich sekundach wyprzedził rywala niejakiego pana Abate i w efekcie fotokomórka rozsądziła mają identyczny czas i oboje 4 miejsce.
Medale bardzo ładne, można było sobie na miejscu dodatkowo wygrawerować imię wraz z uzyskanym czasem. I to by chyba było na tyle....
Co do mojego szurania, to w przyszłym tygodniu rozpoczynam delikatne truchtania i powoli chciałabym wrócić na stałe do biegania. Na początek zaplanowałam sobie 50% objętości z moich niezrealizowanych planów treningowych, potem 75% itd.
Ale nie wiem, co będzie z piszczelami, diagnoza co do nich nie została postawiona, tak więc w sumie wszystko zależy od piszczeli.
Mam też jakieś swoje marzenia biegowe, ale wolałabym na razie nie zdradzać, żeby nie zapeszać, może później coś ujawnię. W międzyczasie raz w tygodniu chciałabym kontynuować pływanie plus siłownię; ostatnio dzięki Wolfikowi wdrażam pływanie żabką z zanurzaniem głowy-pierwsze próby mam za sobą-nie jest to łatwe, ale uparłam się
To tymczasem borem-lasem.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
16.04 Wtorek
Trening: Body Pump
Czas: 50 min
Teraz chodzę na sztangi do innego klubu i jest fajniej, bo:
-Jest rozgrzewka na początku
-Jest większa sala=więcej powietrza i przestrzeni
-Prowadzący objaśnia każde ćwiczenie-nawet kiedy robić wdech, kiedy wydech
I jest super. Kurcze, byłam raptem dwa razy i już mi się bajceps wyrzeźbił no ale jest fajowo! No i nie mogę być w tyle za Gryzzeldą, bo czytałam, że też nieźle wyciska!
A wgl to przed zajęciami wpadły mi kluczyki od szafki za obudowany kaloryfer na szczęście pani z recepcji miała zapasowe klucze.
17.04 Środa
Trening: Rozruch biegowy
Dystans: 3,8km
Czas: 24min
Trening po pracy, czyli po 17:00. Cieplutko, ptaszki kwilą, czuć wiosnę... szczerze mówiąc, czułam się jakoś dziwnie... ostatnie truchtanie na dworze to jeszcze robiłam w ciemnościach i miałam uczucie, jakbym dopiero zaczynała biegać i wyszła na pierwszy trening w życiu.
Nie wiem czemu trochę się chyba krępowałam. Tego mojego sapania, czerwonego ryjka i tyłka, który trochę urósł od niebiegania.
Ale to jeszcze tam pikuś.
Po biegu prawy piszczel... napierdziela tak samo, jak przed leczeniem. Nic się nie zmieniło.... znów boli przy kucaniu. I golenie „pulsują” po biegu. Czyli nadal jestem w ciemnej dupie. Dziś idę do neurologa, może da mi skierowanie na rtg kręgosłupa, bo o tomografii to nawet nie marzę (choć mam takie badanie w pakiecie).
A może to tylko początkowy ból związany z powrotem do biegania-chciałabym...
Ale chyba zaczynam się poddawać i godzić z tym, że chyba nie będę mogła biegać. Ale i tak jest mi smutno.
Ahoj!
Trening: Body Pump
Czas: 50 min
Teraz chodzę na sztangi do innego klubu i jest fajniej, bo:
-Jest rozgrzewka na początku
-Jest większa sala=więcej powietrza i przestrzeni
-Prowadzący objaśnia każde ćwiczenie-nawet kiedy robić wdech, kiedy wydech
I jest super. Kurcze, byłam raptem dwa razy i już mi się bajceps wyrzeźbił no ale jest fajowo! No i nie mogę być w tyle za Gryzzeldą, bo czytałam, że też nieźle wyciska!
A wgl to przed zajęciami wpadły mi kluczyki od szafki za obudowany kaloryfer na szczęście pani z recepcji miała zapasowe klucze.
17.04 Środa
Trening: Rozruch biegowy
Dystans: 3,8km
Czas: 24min
Trening po pracy, czyli po 17:00. Cieplutko, ptaszki kwilą, czuć wiosnę... szczerze mówiąc, czułam się jakoś dziwnie... ostatnie truchtanie na dworze to jeszcze robiłam w ciemnościach i miałam uczucie, jakbym dopiero zaczynała biegać i wyszła na pierwszy trening w życiu.
Nie wiem czemu trochę się chyba krępowałam. Tego mojego sapania, czerwonego ryjka i tyłka, który trochę urósł od niebiegania.
Ale to jeszcze tam pikuś.
Po biegu prawy piszczel... napierdziela tak samo, jak przed leczeniem. Nic się nie zmieniło.... znów boli przy kucaniu. I golenie „pulsują” po biegu. Czyli nadal jestem w ciemnej dupie. Dziś idę do neurologa, może da mi skierowanie na rtg kręgosłupa, bo o tomografii to nawet nie marzę (choć mam takie badanie w pakiecie).
A może to tylko początkowy ból związany z powrotem do biegania-chciałabym...
Ale chyba zaczynam się poddawać i godzić z tym, że chyba nie będę mogła biegać. Ale i tak jest mi smutno.
Ahoj!
- Kanas78
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2460
- Rejestracja: 25 cze 2011, 11:48
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Knurów>Łódź Teofilów
Zawody: 10 km w ramach Orlen Warsaw Marathon
Czas: 1h20
W towarzystwie Juniorki
Ufff...wreszcie mogę to wydusić z siebie. Dziś miało być nasze święto biegania (pisząc nasze mam na myśli siebie i Wolfika), gdyż dziś miał nastąpić mój debiut maratoński na Orlen Warsaw Marathon (razem z Wolfem, na ukończenie dystansu). Potajemnie trenowałam do tych zawodów i nikomu nie mówiłam, żeby nie zapeszyć... no ale niestety, ze względu na ciągłe problemy z piszczelami, powiedziałam pas... po raz kolejny
Tylko co było robić? Start opłacony, nocleg zarezerwowany...No to Wolf zaproponował, że może pobiegnę dyszkę. Długo się nie namyślałam
Od czego by tu jednak zacząć...może od tego, że nocleg miałam zarezerwowany na hali sportowej niedaleko startu-więc nocowałam razem z maratończykami. Muszę powiedzieć, że ciekawe przeżycie czuć atmosferę przedstartową, a każdy przeżywa stres przed startem w inny sposób: jedni w wyciszeniu, pełnym skupieniu, inni na luzie, żartują, gadają (to nieprawda, że faceci gadają mniej od kobiet ), nawet co poniektórzy piją piwko. Jedno jest pewne: maratończycy to wspaniali ludzie... mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dołączę do ich grona.
Nie bardzo pospałam, wiecie, pogaduchy, pompowanie materacy, chrapanie.. a pobudkę niektórzy robili już o 5 rano
Na trasę maratonu zawoziły zawodników specjalne busy, więc też skorzystałam i już o 8 rano Wolf Team w komplecie pojawił się w biegowym miasteczku.
Maraton miał start o 9:30, a dyszka 10 minut później. Wolfik biegł po realizacji naszego planu na ukończenie (ale widziałam po jego minie, że coś kombinuje i raczej nie ma w planach ukończenia) wpadł na fajny pomysł przed startem, że założy mój numer startowy z maratonu pod swój i pobiegnie z dwoma. W ten sposób mam ukończony wirtualny maraton i widnieję na liście wyników
No to jazda na start! Fajnie, że mogłam pobiec z młodą, bo i tak nie biegłam na czas, ze względu na te piszczele. Powiem wam, że ogrom ludzi powalił mnie. Kurcze, wiem, to może śmieszne, ale mnie to zawsze wzrusza i zachwyca i tym razem było tak samo. No to lecim! Start wiadomo, nieco opóźniony, puszczali ludzi falami, a ja z tej radochy za wcześnie włączyłam garminiaka i naliczyło mi 11 km
Ale młoda wyrwała na początku, ledwo dotrzymywałam jej kroku! Nie dziwię się, atmosfera się udzielała... a na dodatek gdzieś ok. 2-3 km spotkaliśmy się po przeciwnej stronie ulicy z maratończykami-gdzie grupy jednych i drugich zawodników dopingowały się nawzajem- w formie okrzyków, braw, przebijanych piątek.. juniorka oczywiście bardzo aktywnie dopingowała i przez to też trochę przyspieszyła
Na 5 kilometrze wg planu miał być punkt z wodą, niestety.. zostały puste stoły i opróżnione kubki z wodą na ziemi.. dla ostatnich zabrakło-za to minus dla orgów. I był klops, bo Juniorka bardzo liczyła na tą wodę a tu nic.. więc druga część biegu to moje szapoba dla niej, że się nie poddała, że biegła do końca, nie było zmiłuj! Ale jak zobaczyła po lewej stronie wielki billboard z reklamą piwa, to ją podłamało a potem jeszcze wolontariusze sprzątali z trasy butelki i resztki wody wylewali, ciężko było to zdzierżyć! No ale nic, truchtamy i zbliżamy się do mety. Nagle młoda mówi (tuż przed finiszem) choć zrobimy sprint do mety! No to ja od razu zaczynam zaiwaniać ile sił w nogach, ona się tego nie spodziewała, że jak tak od razu zacznę, pewnie czekała na jakąś odpowiedź z mojej strony, a ja od razu przystąpiłam do akcji
Nie wiem, skąd ona tyle sił miała skubana, ale cisnęła jak stary sprinter i ledwo dotrzymałam jej kroku!! Ale za to jaki piękny miałyśmy doping! Warto było
Ogarnęłyśmy się i trzeba było się zdzwonić z zu.zu, coby się wreszcie poznać. Bardzo, bardzo fajna, przesympatyczna kobitka powiem tylko tyle
No i poszłyśmy z zu.zu dopingować maratończyków i wypatrywać LadyE i Wolfa na trasie.
LadyE w pięknym stylu finiszowała a potem po jakimś czasie przybiegł Wolf. Darłyśmy się ile sił w gardłach! Dobra kibicka z tej zu.zu nie ma co! Wolfik podbiegł, dał mi buziaka i pobiegł do mety. Jak pisałam wcześniej, miał ukończyć, ustawił się z pejsem na 4:15, ale postanowił, że pobiegnie jednak sam swoim tempem (okazało się, że miał chytry plan na złamanie czwórki). Na początku pięknie mu szło, czasy cały czas w okolicach 5:20:5:40 i tak dotrwał pięknie do 20 kaemu, ale potem zaczęły się schody. Mówiłam mu: nie zaczynaj za ostro, bo pierwsza część trasy ma w sobie sporo podbiegów! No ale zrobił po swojemu i za to zapłacił. Od ok.20 kaemu czy też gdzieś w okolicy Podgrzybków odcięło moc. Reszta trasy pobiegnięta naprzemian z marszem (dodatkowo słońce nieźle dawało popalić i wiało). Na dodatek na ok. 30 kilometrze w punktach odżywczych zabrakło wody... No i żele-karmel z solą nie sprawdziły się-wzmagały pragnienie i suchość w ustach.
Tak czy siak, na szczęście głowa u Wolfa zwyciężyła i dobiegł w zdrowiu do mety- to najważniejsze. Trzeci maraton za nim i znów jest bogatszy o kolejne doświadczenia a ja jestem szczęśliwa i dumna ze swojego maratończyka!
Co do imprezy: dla mnie bomba, wypas. Z niedociągnięć: zabrakło wody dla maratończyków i na 10 km, trasa nie była oznaczona i w mojej ocenie to wszystko. Mam nadzieję, że orgowie wyciągną wnioski i będzie lepiej za rok. Miasteczko biegacza to dla mnie kosmos, jeszcze nigdy w takim nie byłam. Mnóstwo miejsca, wielkie namioty, szatnie prysznice, leżaki.. no bomba.
A meta tak wielka, że wczoraj przechodząc pod nią ją przeoczyłam
A, jeszcze wczoraj było stoisko Ortorehu na mara i można było zasięgnąć bezpłatnej porady medycznej, to skorzystałam. Wg pani to jest shin splints. Zbadano mi stopy pod kątem płaskostopia jakimś skanerem i nie jest tragiczne. Pani poleciła masaże u fizjo, duużo rozciągania, masowania lodem i otejpowanie. Sprawdzić, czy na miękkim podłożu boli mniej. Dziś na dyszce celowo waliłam z pięty i chyba mniej czuję te piszczele, może za bardzo walę ze śródstopia?
Ahoj!
Czas: 1h20
W towarzystwie Juniorki
Ufff...wreszcie mogę to wydusić z siebie. Dziś miało być nasze święto biegania (pisząc nasze mam na myśli siebie i Wolfika), gdyż dziś miał nastąpić mój debiut maratoński na Orlen Warsaw Marathon (razem z Wolfem, na ukończenie dystansu). Potajemnie trenowałam do tych zawodów i nikomu nie mówiłam, żeby nie zapeszyć... no ale niestety, ze względu na ciągłe problemy z piszczelami, powiedziałam pas... po raz kolejny
Tylko co było robić? Start opłacony, nocleg zarezerwowany...No to Wolf zaproponował, że może pobiegnę dyszkę. Długo się nie namyślałam
Od czego by tu jednak zacząć...może od tego, że nocleg miałam zarezerwowany na hali sportowej niedaleko startu-więc nocowałam razem z maratończykami. Muszę powiedzieć, że ciekawe przeżycie czuć atmosferę przedstartową, a każdy przeżywa stres przed startem w inny sposób: jedni w wyciszeniu, pełnym skupieniu, inni na luzie, żartują, gadają (to nieprawda, że faceci gadają mniej od kobiet ), nawet co poniektórzy piją piwko. Jedno jest pewne: maratończycy to wspaniali ludzie... mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dołączę do ich grona.
Nie bardzo pospałam, wiecie, pogaduchy, pompowanie materacy, chrapanie.. a pobudkę niektórzy robili już o 5 rano
Na trasę maratonu zawoziły zawodników specjalne busy, więc też skorzystałam i już o 8 rano Wolf Team w komplecie pojawił się w biegowym miasteczku.
Maraton miał start o 9:30, a dyszka 10 minut później. Wolfik biegł po realizacji naszego planu na ukończenie (ale widziałam po jego minie, że coś kombinuje i raczej nie ma w planach ukończenia) wpadł na fajny pomysł przed startem, że założy mój numer startowy z maratonu pod swój i pobiegnie z dwoma. W ten sposób mam ukończony wirtualny maraton i widnieję na liście wyników
No to jazda na start! Fajnie, że mogłam pobiec z młodą, bo i tak nie biegłam na czas, ze względu na te piszczele. Powiem wam, że ogrom ludzi powalił mnie. Kurcze, wiem, to może śmieszne, ale mnie to zawsze wzrusza i zachwyca i tym razem było tak samo. No to lecim! Start wiadomo, nieco opóźniony, puszczali ludzi falami, a ja z tej radochy za wcześnie włączyłam garminiaka i naliczyło mi 11 km
Ale młoda wyrwała na początku, ledwo dotrzymywałam jej kroku! Nie dziwię się, atmosfera się udzielała... a na dodatek gdzieś ok. 2-3 km spotkaliśmy się po przeciwnej stronie ulicy z maratończykami-gdzie grupy jednych i drugich zawodników dopingowały się nawzajem- w formie okrzyków, braw, przebijanych piątek.. juniorka oczywiście bardzo aktywnie dopingowała i przez to też trochę przyspieszyła
Na 5 kilometrze wg planu miał być punkt z wodą, niestety.. zostały puste stoły i opróżnione kubki z wodą na ziemi.. dla ostatnich zabrakło-za to minus dla orgów. I był klops, bo Juniorka bardzo liczyła na tą wodę a tu nic.. więc druga część biegu to moje szapoba dla niej, że się nie poddała, że biegła do końca, nie było zmiłuj! Ale jak zobaczyła po lewej stronie wielki billboard z reklamą piwa, to ją podłamało a potem jeszcze wolontariusze sprzątali z trasy butelki i resztki wody wylewali, ciężko było to zdzierżyć! No ale nic, truchtamy i zbliżamy się do mety. Nagle młoda mówi (tuż przed finiszem) choć zrobimy sprint do mety! No to ja od razu zaczynam zaiwaniać ile sił w nogach, ona się tego nie spodziewała, że jak tak od razu zacznę, pewnie czekała na jakąś odpowiedź z mojej strony, a ja od razu przystąpiłam do akcji
Nie wiem, skąd ona tyle sił miała skubana, ale cisnęła jak stary sprinter i ledwo dotrzymałam jej kroku!! Ale za to jaki piękny miałyśmy doping! Warto było
Ogarnęłyśmy się i trzeba było się zdzwonić z zu.zu, coby się wreszcie poznać. Bardzo, bardzo fajna, przesympatyczna kobitka powiem tylko tyle
No i poszłyśmy z zu.zu dopingować maratończyków i wypatrywać LadyE i Wolfa na trasie.
LadyE w pięknym stylu finiszowała a potem po jakimś czasie przybiegł Wolf. Darłyśmy się ile sił w gardłach! Dobra kibicka z tej zu.zu nie ma co! Wolfik podbiegł, dał mi buziaka i pobiegł do mety. Jak pisałam wcześniej, miał ukończyć, ustawił się z pejsem na 4:15, ale postanowił, że pobiegnie jednak sam swoim tempem (okazało się, że miał chytry plan na złamanie czwórki). Na początku pięknie mu szło, czasy cały czas w okolicach 5:20:5:40 i tak dotrwał pięknie do 20 kaemu, ale potem zaczęły się schody. Mówiłam mu: nie zaczynaj za ostro, bo pierwsza część trasy ma w sobie sporo podbiegów! No ale zrobił po swojemu i za to zapłacił. Od ok.20 kaemu czy też gdzieś w okolicy Podgrzybków odcięło moc. Reszta trasy pobiegnięta naprzemian z marszem (dodatkowo słońce nieźle dawało popalić i wiało). Na dodatek na ok. 30 kilometrze w punktach odżywczych zabrakło wody... No i żele-karmel z solą nie sprawdziły się-wzmagały pragnienie i suchość w ustach.
Tak czy siak, na szczęście głowa u Wolfa zwyciężyła i dobiegł w zdrowiu do mety- to najważniejsze. Trzeci maraton za nim i znów jest bogatszy o kolejne doświadczenia a ja jestem szczęśliwa i dumna ze swojego maratończyka!
Co do imprezy: dla mnie bomba, wypas. Z niedociągnięć: zabrakło wody dla maratończyków i na 10 km, trasa nie była oznaczona i w mojej ocenie to wszystko. Mam nadzieję, że orgowie wyciągną wnioski i będzie lepiej za rok. Miasteczko biegacza to dla mnie kosmos, jeszcze nigdy w takim nie byłam. Mnóstwo miejsca, wielkie namioty, szatnie prysznice, leżaki.. no bomba.
A meta tak wielka, że wczoraj przechodząc pod nią ją przeoczyłam
A, jeszcze wczoraj było stoisko Ortorehu na mara i można było zasięgnąć bezpłatnej porady medycznej, to skorzystałam. Wg pani to jest shin splints. Zbadano mi stopy pod kątem płaskostopia jakimś skanerem i nie jest tragiczne. Pani poleciła masaże u fizjo, duużo rozciągania, masowania lodem i otejpowanie. Sprawdzić, czy na miękkim podłożu boli mniej. Dziś na dyszce celowo waliłam z pięty i chyba mniej czuję te piszczele, może za bardzo walę ze śródstopia?
Ahoj!