Hejka. Wolfik uparciuch jeden (jak każdy koziorożec) naciska, żebym coś skrobnęła na blogu. A ja mu na to, że nie biegam, to nie wolno mi pisać, bo to blog biegowy, a poza tym to jestem obrażona wielce na bieganie, z racji 15606 kontuzji, a srał pies to całe bieganie!
Generalnie, nie wiem, czy występuje taka jednostka chorobowa, jak depresja biegacza, ale chyba powinna być, ja ją w każdym razie mam
Więc jakby co do konowała idę dopiero we czwartek wieczorem.
A moje pseudotreningi wyglądały tak:
21.02 Czwartek
Trening: Orbitrek
Dystans: Mam nadzieję, że dycha
Czas: 1h
Avg hr: 142
No ciężko było, bo te piszczele. Mam ‘małego” orbitreka w domu-noga mi zjeżdża na pedale do przodu, a to powoduje ból tego prawego skurczybyka. No ale nie jakiś tam zaraz, żebym umierała (tj przy bieganiu). Więc dałam radę. Miało być rano na siłowni (pobudka o 5:30), ale fon mi w nocy padł (podczas ładowania) i zaspałam i obudziłam się o 7.
A tak wgl to śniło mi się coś dziwnego. Poszłam się rano kąpać
paczę na swojego bajcepsa a tam ręka odciśnięta z paluchami- w taki sposób, że ja sama nie mogłabym się tak złapać… i teraz żałuję, ze nie zrobiłam foty.. tym bardziej, że wcześniej, jak mi się śniło, że przedzieram się przez jakieś krzaczory, to się obudziłam rano z zadrapaniem na twarzy.. wiem, pewnie gdzieś się drapnęłam przez sen

No i tak sobie myślę przestraszona, jak to mi się stao.. tak myślę i myślę.. i bingo! Mam poduszkę w kształcie serca z łapami, to pewnie ona mi się odcisnęła. Ale nie, nie pasuje-palce na bajcepsie były zdecydowanie smuklejsze i smuklejsze też od moich palców… tia…
I Wolfik wymyślił, że pewnie mam jakiegoś ducha w domu, przyszedł sobie do mnie w nocy (rozładował mi fona swoją energią) i pewnie złapał mnie mocno za łapę
23.02 Sobota
Trening: Orbitrek, 8 km plus 6 przebieżek po 20 sek.
Dystans: 9 km
Czas: 50 min
Avg hr: 160
Dziś moja złość na nogę przybrała na sile, stąd tak ładnie wyszło
24.02 Niedziela
Trening: Orbitrek, planowo miało być 2h, wytrzymałam 1:45, zaraz napiszę dlaczego
Dystans: 17,5 km
Czas: 1:45
Avg hr: Nie podaję, garminiak po godzinie odmówił współpracy, jeśli chodzi i tętno i cały czas pokazywał 90
Wkładałam sobie w mózg ten niedzielny trening i kminiłam, jak go przetrwać (2 godziny orbitreka to naprawdę jest masakra), kto nie wierzy, niech spróbuje
Jechałam i jechałam, ludzie się zmieniali, a ja jak ten debil zasuwałam udając, że biegam…
Najpierw zaliczyłam zonka po wejściu na siłownię: wszystkie bieżnie zajęte!
No to od razu wkurw mnie złapał, że wszyscy biegają, a ja znowu nie…. No część biegała, część maszerowała, wiadomo.
Na orbitreki przyszły jakieś dwie laski w pełnym rynsztunku makijażowym i ze zrobionymi welami prosto od fryca-no to wiadomo, lansują się, gadają i ładnie wyglądają-nie wiem, czemu ma to służyć?? Może to jakiś nowy sposób na wyrwanie chopa? Śmieszy mnie to tak szczerze mówiąc. Pokazały się i poszły na siłownię. Posiedziały 10 minut i poszły do domu.
A Karolina zasuwa dalej.
Poty ze mnie siódme spływają, tętno na odpowiednim poziomie i jedzie mi się fajnie.
Wchodzą faceci z brzuszkami, parami – o zrymowało mi się. Siadają na rowerki, pitu pitu, gadu gadu i po pół godziny idą sobie. Jadę dalej.
Koło mnie przyszedł duży facet i zaczął zasuwać na orbim, ja już gdzieś byłam tak ok. 1h20. No i sobie swoje robił, nie powiem, długo. Tylko po pewnym czasie intensywny odór potu dawał mocno po nosie… taki kwaśny zapach, uch. No nic, kto się nie poci, ten nie pije szampana czy jakoś tak
Wchodzi wielki łysy facet, idzie na bieżnię. Ubrany w ciepły dres, na szyi (chyba szal??), maszeruje twardo, długo, ale styl, w jakim to robił, był przekomiczny-ręce wyrzucał przed siebie, jak do ciosów bokserskich (może walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem?)-tak czy siak, szacun dla pana za determinację i wytrwałość, ja bym w takim dresie odpadła po 15 minutach treningu….
Przedziwne egzemplarze chodzą do tych klubów.
Najlepsi są faceci na siłowni-jak obserwują swoje boskie ciała przed lustrem po każdej stacji
A dobry był koleś, który przyszedł na końcu-pedałował na orbitreku cały czas do tyłu!
A ja zaczęłam odczuwać dyskomfort gdzieś tak ok. 15 kilometra-ból prawej kostki ze strony zewnętrznej, ból łydy nad tą kostką, wreszcie napierdalanie niemiłosierne dużego palucha u tej nogi… chciałam siłą woli dojechać do 18 kaemu, ale nie dało się, palec nie pozwalał, ki czort? No i też mi już stopy zdrętwiały.
Spokojnie bym kondycyjnie dała radę te dwie godziny, no ale stopa nie pozwoliła. A raczej palec.
Ło matko, ale się rozpisałam.
Nie wiem, czy mogę opisać „kontuzję” Wolfika. Jak pozwoli, to coś skrobnę przy najbliższej okazji.
A wgl to przytyłam 4 kilogramy, tak więc jest zajedwabiście
We wtorek spróbuję potruchtać na dworze (żeby przypomnieć sobie, które miejsca czynią ból i żeby je opisać lekarzowi

)
Ahoj!