Poniedziałek 22.10 – relaksacyjne 9km z żoną po 6:30/km
Środa 24.10 – żwawsze 10km samemu po 5:05/km
38 Międzynarodowy Bieg Warciański
Gdzieś wyczytałem, ze to jedna z najmocniejszych dyszek sezonu w Polsce. Na starcie Grycko, Dobrowolski, Jagielska, Trzaskalska i inni (lista
http://www.biegwarcianski.pl/), gościem specjalnym Jerzy Skarżyński.
Przy tym regulamin nagradzania wyeliminował start biegaczy zagranicznych.
Dla mnie to drugi udział w tej imprezie i ostatnia okazja w sezonie do poprawienia rekordu sprzed roku.
Tak się tym „spiąłem”, że strzeliłem gafę jak nigdy dotąd. Jadę sobie niespiesznie, gdyż rok temu życiówka tam kosztowała mnie 200 czy 300zł na fotoradarze, muzyczka gra, czasu idealnie, pełna sielanka. Do momentu, aż oznajmili w radiu o cofaniu zegarków, sprawdzam trzy, wszędzie czas ten sam w momencie przybyła mi godzina. Nic, zatrzymałem się przy obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem, obejrzałem pomnik, nagrobki, pozostałości krematorium, potruchtałem 3km po lesie czym sporo minut zająłem.
Na miejscu odebrałem pakiet i było jeszcze 1,5 godziny do startu, czasu aż nadto by przemyśleć taktykę. Tym razem balonika nie pompowałem, jak spojrzeć wstecz to już niewiele w październiku mi się chciało, toteż treningi niespecjalnie wychodziły, więc praktycznie zaprzestałem ich robić. Zdecydowanie bardziej przypominało to tapering przed maratonem, aniżeli ostrzenie przed dychą. Do tego jeszcze na porannym ważeniu ujrzałem dwie siódemki, może i są szczęśliwe, lecz wolał bym dziś tej drugiej nie zobaczyć.
Toteż wiele od siebie nie wymagałem, nie mając podparcia w treningach chciałem jedynie pobiec dobre zawody na miarę dyspozycji. Nie był bym jednak sobą, gdybym to oddał i nie próbował coś ugrać, więc taktykę obrałem jedyną słuszną, trzymać tempo poniżej czwórki jak najdłużej i wypatrywać szansy.
Może przydługi ten wstęp, ale z samego biegu do napisania wiele nie mam, działo się mało.
Przed biegiem 1,5km rozgrzewki, założyłem nowo nabyte rękawki z myślą, że na bieg je zdejmę. Niemniej to jakieś sztuczne włókno, grzało wcale, postanowiłem w tym biec.
Stanąłem na starcie, trasa idealna, lekko kropiło, plus 6C bez wiatru. Tył uda mnie rwał całą drogę, ale w biegu zapominam i nie czuję, więc było by grzechem pisać, że coś mogło przeszkadzać.
Wystartowaliśmy, na pierwszej prostej dostałem kilka szturchańców i dobra setka ludu poszła przede mną, taki to mocny bieg (wyniki
https://docs.google.com/spreadsheets/d/ ... edit#gid=0 ).
Pilnowałem tempa i tyle, kilometry wpadały wg. planu, około 6km myślałem by dojść osoby z przodu, ale uznałem, że wysiłek ten więcej by odebrał, niżli dał. Gdzieś na 7km próbowałem się pobudzić by dać jeszcze więcej, mówiąc sobie, że kolejnej okazji już nie będzie.
Tak dobiegłem do 8km mając cały czas przed sobą kogoś w odległości kilku/kilkunastu metrów, a kilometry minęły niespodziewanie szybko, bo że łatwo to nie napiszę. Do tego czasu zupełnie nie myślałem o wyniku końcowym, dwa kilometry przed metą mówię sprawdzam, jeśli na znaczniku będą 32 minuty, to jest szansa na rekord. Było 32:10, ale wcześniej niespecjalnie się one pokrywały z zegarkiem, więc nie tracę nadziei. Próbowałem coś tam szarpać na 9km, jednocześnie jeszcze odkładając odrobinę sił na końcowy odcinek. Ostatni znacznik kilometra przed metą, sprawdzam po raz drugi, winno być przynajmniej 36min, jest 36:15 – gdyby tak było to pozamiatane. Lecz nie dowierzam znacznikom, też mi się w biegu przypomniała relacja @
Dariusha sprzed roku, że coś pisał o tych niedokładnościach odcinków. Nie byłem w stanie określić ile ten ostatni tysiak będzie krótszy, jednakże wyczuwałem że życiówka padnie. Ostatnie kilkaset metrów to sprężanie się o jak najlepszy wynik lecz tradycyjnie bez piorunującego finiszu.
Udało się, 371 dni musiałem na to czekać, czuję się rozliczony z sezonu, czas gasić światło
Czas netto
39:20
Śr. tempo 3:56/km
Miejsce open 80/587
Miejsce M40 17/152
Edit: Dla jasności, jestem cholernie zadowolony z tego biegu, uzyskanego czasu jak i całego sezonu - bo
b@rto zarzucił mi w komentarzu że smętnie to podsumowałem
