06.05.2020 - 10.05.2020
środa - 10 km BS
Wieczorny bieg po górkach, przyjemna pogoda, bo zrobiło się chłodniej. Bez większej historii.
54:05 - 10,20 km @ 5:18 min/km ~ 151 bpm (max 167)
czwartek - trening core
Staram się trochę wydłużać ten trening, dziś wyszło 35 minut.
piątek - 7 km: 4 km rozgrzewka + 1km challenge + 2 km schłodzenie
Opisałem już w specjalnym wątku, ale przekleję tutaj jeszcze raz dla zachowania chronologii.
1 km @ 3:25,0 ~ 181 bpm (max 189)
Piątkowego wieczoru zameldowałem się na tartanowej szkolnej bieżni o długości 333,3m w sąsiednim górniczym mieście Jastrzębiu-Zdroju. Wieczór był ciepły i słoneczny, podczas jazdy samochodem o godzinie 19:30 na pokładowym termometrze widniało jeszcze 18 stopni. Na szczęście to nie maraton, dobre warunki na MD. Miałem obawy, czy solidna porcja placków ziemniaczanych zdążył się strawić po niecałych dwóch godzinach. Na początku zachowując dystans przywitałem się z moim kolegą Tomkiem, który przyszedł odwalić swój trening. Na bieżni kręciło się całkiem sporo ludu, również na pierwszym torze. Rozgrzewka zajęła mi aż 4 km. Pierwsze 2 km to powolny trucht i pogaduchy z Tomkiem. Potem trochę skipów, wymachów, wyskoków, przebieżek sztuki cztery poproszę. I jeszcze porcja truchtu. Tętno było jakieś dziwnie wysokie, trochę duszno, nie czułem się zbyt pewnie. Odczekałem, aż zrobi się trochę miejsca na bieżni, minęło kilka minut, umiliłem sobie czas, obmyślając taktykę.
Do tej pory 1 km ostatnio biegłem pewnie szkole. W dorosłym życiu zdarzył mi się bieg na 1 milę, tempo ok. 4:00, gdy byłem jeszcze dość słusznej postury i Test Coopera, 3 050 m tempem poniżej 4:00 w sierpniu '19. Moje najlepsze wyniki na 1 km pochodziły z mocnych finiszów: na Biegu Niepodległości ostatni z 10 km wykręciłem poniżej 3:44, podobnie na teście Coopera. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, więc celowałem w 3:30. Chciałem zacząć nawet wolniej, żeby nie przeszarżować. Wszak ostatnie 6 tygodni to 2 tyg kwarantanny i 4 tyg samych dość nieporadnych BSów. Nie zrobiłem nawet ani jednej przebieżki, więc miałem pewne obawy. Z drugiej strony, robiłem dużo ćwiczeń siłowych i mam raczej posturę średniaka niż długasa.
Dobra, dosyć tej filozofii chłopie, dawaj w końcu, to tylko jakieś 200 sekund męczarni.

Staję przed linią startu, wciskam przycisk, ruszam. Nie za szybko. Tempo wydaje się znośne. Postanowiłem pierwszą połowę boiska minąć po około 35 sekundach, żeby mieć tempo ok. 3:30. Weszło w 34 sekundy. Pierwsze okrążenie mijam w tempie ok. 3:30. Jest nieźle, gdzie ten słynny beton w nogach? Lecę dalej. Wydolnościowo zaczyna być coraz trudniej, ale mijam ciągle ludzi, czas mija błyskawicznie. Połowa za mną, a na zegarku wciąż ok. 3:30. Melduję się na końcu drugiego okrażenia, płuca już palą, ale nogi niewzruszone. Czuję, że jest zapas. Trudno, ale mogę jeszcze przyspieszyć. Dlaczego do cholery nagle zegarek pokazuje średnie tempo 3:38, przecież wcale nie zwolniłem?! Ostatni łuk, ostatni prostaaa, biegnę już na pełnej k... Widzę na zegarku tempo 3:2x i na stoperze 3:15. Wielkie kroki jak Usain Bolt na igrzyskach. Mijam linię, wciskam przycisk, padam jak długi na trawę. Dopiero po jakiejś minucie zerknąłem na zegarek, 3:25. Jest super! Tylko dlaczego cholera dystans wyszedł 0,97km?
Ewidentnie przedostatni łuk GPS musiał mi ściąć, bo nagle tempo pokazywało mi głupoty, mimo że biegłem równo.
Mam nadzieję, że wynik tak czy owak zostanie zaliczony, ale nawet jeśli nie, to jestem bardzo zadowolony z tego biegu. Co najważniejsze, czuję, że mam jeszcze spore rezerwy i poniżej 3:20 mogę zejść przy odpowiednim treningu. Zacząłem dość zachowawczo i nie cierpiałem, powiedzmy do ostatniego okrażenia czy nawet do ostatniej prostej.

Było to dużo łatwiejsze psychicznie niż zawody na 5 km.
Niech mi ktoś powie, jak najlepiej zmierzyć to cholerstwo. Strava pokazuje co innego, Polar pokazuje co innego w dwóch różnych miejscach. Przyjmuję wersję najbardziej pesymistyczną, tj. 3:25. Następnym razem biorę k**wa stoper.

Mam nadzieję, że szkody górnicze nie mają wpływu na długość trasy.

Tata kolegi, który przyszedł mi dziś pokibicować, jest geodetą w miejscowym Urzędzie Miasta i twierdzi, że bieżnia ma na mur beton na pierwszym torze taką właśnie długość 333,3m, jako że odbywają się tu zawody dla dzieciaków na 1000m.
Dziś średni puls 179 i max 189.
Na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa i zapowiadam kolejne podejście w czerwcu! (a może wcześniej? oj korci!!!)
PS. Szkoda, że nie łapałem lapów co okrażenie, zapomniałem w trakcie biegu.
PS2. Płuca mnie paliły jeszcze przez godzinę, jakbym nawdychał się jakiegoś mroźnego powietrza.

Zrobiłem 2 km bardzo powolnego schłodzenia, ale i tak czułem wciąż, jakby mnie wszystko parzyło albo mroziło w środku.
sobota - wycieczka górska 13 km + zbieg 5 km
Wybraliśmy się z bratem i dwoma kumplami na Baranią Górę. Pogoda super przyjemna, ruszyliśmy rano spod zameczku Prezydenta w Wiśle, w planie było wejście czarnym + czerwonym szlakiem przez schronisko, dojście do wieży na szczyt i powrót niebieskim szlakiem na dół. Szło się super, na początku wygodny asfalt, więc trochę nudno, ale można by tu zrobić świetny trening długich podbiegów. Po drodze zupa w schronisku na wynos z zachowaniem korona-środków ostrożności. Podejście od tej strony jest łatwe, zrobiliśmy jakieś 700m up, a zupełnie tego nie czuć. Im bliżej szczytu, tym ładniejsze widoki, ale i więcej ludzi. Na szczycie czułem się co najmniej jakbym był na rynku w Krakowie, tyle ludu. Widoki przepiękne, widoczność świetna, można było nawet dostrzec Tatry. Niestety w drodze powrotnej mój brat krzywo stanął, schodząc z kamienia, głucho upadł na kolana, zaklął głośno i przeżyliśmy trochę chwilę grozy. Po minucie podniósł się, stwierdził, że da radę powoli iść dalej, chyba tylko coś naciągnął. Widać było, że się męczy, ale myśleliśmy, że to tylko zwykłe przeciążenie, sam twierdził, że sobie poradzi. Chcieliśmy dotrzeć do asfaltu jakieś 2-3 km dalej i z wielkim trudem i z naszą pomocą się udało. Gdy zdjęliśmy buta Pawłowi, prawa stopa była dwa razy większa od lewej, do tego mocna sina i żałowaliśmy, że nie sprawdziliśmy mu tej stopy wcześniej, brat wolał zgrywać bohatera.

Zadzwoniłem na pogotowie, żeby dowiedzieć się, gdzie ktoś mógłby go obejrzeć i pobiegłem asfaltem po samochód. Nie pamiętam, kiedy 5,5 km minęło mi tak szybko. Było prawie cały czas z górki, po 50m w dół na każdym km, za to cholernie słonecznie i gorąco. Na szczęście skończyło się tylko na skręceniu kostki, rentgen nie wykazał żadnych złamań, nie ma żadnego gipsu czy ortezy, za kilka dni/tygodni powinno być już znacznie lepiej.
Bieg: 27:13 - 5,40 km @ 5:02 min/km ~ 154 bpm (max 169)
Niedziela - 15,5 km BS
Po tych sobotnich przygodach musiałem wyspać się bardzo długo, więc na trening ruszyłem dopiero po 17, bo rano mocno przygrzewało słońce. Wieczorem też bardzo ciepło, jakieś 23 stopnie, niby zachmurzenie, ale bardzo duszno. Bałem się o achillesa, bo po tych górach zaczęło mnie znowu coś pobolewać, ale biegło się nieźle. Poczułem tam coś lekko dopiero po podbiegu na 10 km. Chciało mi się strasznie pić, a jednocześnie sikać, dziwna kombinacja.

Fajna trasa, bo na 15 km zrobiłem 130 m podbiegów i pewnie tyle samo zbiegów. Tempo bez forsowania, oprócz końcówki, ostatnie 1,5 km poniżej 5:00.
01:23:36 - 15,52 km @ 5:22 min/km ~ 152 bpm (max 167)
Łącznie w tygodniu: 48,3 km
Trochę mniej niż w zeszłym tygodniu, ale wjechał pandemiczny challenge i góry.