Hejka. Wolf Team wrócił z Krakowa i mogę opisać co tam jak tam
W piątek przed wyjazdem plany były dwa: albo iść na basen albo iść potruchtać. Ale że pogoda była wyjątkowo wredna, to zostaliśmy w domu. Chciałam, żeby Wolfik był maksymalnie wypoczęty przed morderczym dystansem 70km.
13.10.2012 Zawody: 70 NIE TYLKO DLA ORŁÓW
Pojechaliśmy w piątek pociągiem i jak to nasze polskie koleje mają w zwyczaju, pociąg był opóźniony-tak około 40minut. Ale najważniejsze, że dojechaliśmy szczęśliwie. Zameldowaliśmy się w hotelu (do startu rzut beretem), do krakowskiego rynku dwa rzuty beretem

a na dworcu masakra-ilość ludzi powaliła. Kolejki do kas masakryczne, normalnie jakby jakiś armagiedon się szykował
Chcieliśmy odebrać pakiety startowe, ale się okazało, że będzie to możliwe w sobotę rano od godziny 7:00. Wybraliśmy się na mały spacerek po Kra, popatrzeliśmy na rodzaj nawierzchni wokół Błoń i po małych zakupkach wróciliśmy do hotelu, żeby już odpoczywać i żeby się wyspać... Tiaaaa....pech chciał, że hotel był umiejscowiony w pobliżu klubu Rotunda-gdzie akurat tego wieczoru odbywał się koncert death metalowej kapeli KAT

a na dodatek po hotelu biegała (do późnych godzin nocnych) jakaś rozwrzeszczana norweska młodzież

.. po 22:00 co prawda koncert się skończył, za to zaczęła się dyskoteka... Nie pomogła nawet symboliczna ilość warzyw w płynie (wg badań naukowców rosyjskich, jedno warzywo w płynie obniża poziom stresu o 37%). W okolicach godziny 22:00 sąsiadujące z nami wrotkarki postanowiły zrobić rozpoznanie trasy (jak one jeździły po ciemku, to nie wiemy).
Rano poszliśmy odebrać pakiety, otwarcie biura opóźniało się, bo nie dojechały koszulki. A my nie lubimy spóźnialskich, 7 to 7

no ale dobra nie ma co marudzić, są gorsze tragedie. Najważniejsze jednak było to, że mimo złowrogich prognoz nie padao i padać nie miao
No to sru, lecimy! Ja miałam w planie złamać godzinę, ale już po pierwszym okrążeniu wiedziałam, że będzie ciężko. Asfalt na Błoniach stosunkowo wąski, po drodze jazda jakimś chodnikiem i to akurat przy wchodzeniu w zakręt, za zakrętem jakiś dziadowski strasznie wąski i dziurawo-wyboisty asfalt, w chodnikach dziury po wyjętych słupkach.. pierwsze okrążenie z powodu tłumu, pędzących pociągów ścigantów, jechao się gęsiego... Wolf twierdzi, że miałam się bardziej przepychać.. ale cóż, ja nie z tych, kto pcha się drzwiami i oknami do przodu i rozpycha łokciami. Tam, gdzie się dao, cisnęłam i starałam się nadganiać, ale co nadgoniłam, to traciłam na tym cholernym chodniku i pokiereszowanym asfalcie-i raczej nie spodziewałam się złamać tej godziny. Pierwsze 7kilometrów przejechałam w 20minut i pomyślałam sobie: może jeszcze nie wszystko stracone, pojadę kolejne 7km w tym samym czasie, a ostatnią 7 przyspieszę. No niestety nie udao się

w okolicach 10km zaczęło paskudnie wiać i to akurat na odcinku, gdzie mogłam pocisnąć i cholera nie wyszło... Starałam się, jak mogłam, ale widocznie za mao

pędzące pociągi powodowały, że trzeba bylo na tych wąskich odcinkach zwalniać..
W sumie jak wyliczyliśmy, to na każdym okrążeniu traciłam po minucie- a że było ich 6 w moim przypadku, to gdybym każde z nich pojechała minutę szybciej, to złamałabym tą godzinę.
Stwierdzam, że to nie jest trasa na łamanie jakichkolwiek życiówek. Postanowiłam, że życiówkę półmaratonu będę łamać w przyszłym roku w Gdańsku. Ale mam też świadomość, że mogło być lepiej.
Dojechaam do mety i paczę, medali nie widać, to sobie pomyślaam, że pewnie za 21km nie ma, dają tylko za 70. Ale podeszłam zapytać, bo w końcu kto pyta, nie błądzi i jak się okazało, były medale-bardzo ładne-ręczna robota-takiego jeszcze w swojej kolekcji nie miałam.
Poszłam się ogarnąć, żeby wspomagać Wolfika na trasie i wkurw mnie wziął, kiedy się okazało, że nie ma żadnych szatni, ani przebieralni-pani z biura zaproponowała mi ewentualnie tojtojka-taki kiepski żart
No nic, poszłam się przebrać na dworze, już pal licho gapie, ale stać spoconym w październikowy dzień z zimnym wiatrem w plecy to średnie uczucie.... i to w sumie zaliczyłabym to do jednego-jedynego minusa tych zawodów...wystarczyło dostawić dwa namioty i byłoby git.
Poszłam obserwować poczynania Wolfika i być w pogotowiu jako podawacz wody i izo i porobić trochę fotek. Muszę powiedzieć, że martwiłam się o niego, bo 70 km na rolkach to nie jest byle co (podobno to jest dystans porównywalny do maratonu na nogach), ale radził sobie świetnie i z wielką dumą i zadowoleniem napiszę: ukończył, czas miał około 03:18: coś tam coś tam, a nawet dwa ostatnie okrążenia spędził na miłej pogawędce z innym zawodnikiem Łukaszem (którego serdecznie z tego miejsca pozdrawiamy)!
Ogólnie impreza udana, my zadowoleni, ja z Wolfika bardzo dumna (na siebie zła).
14.10 Niedziela
Jak tu zacząć piękny niedzielny poranek... można by przeleżeć, lub pójść na basen czy saunę; ale że dawno nie biegaliśmy, to poszliśmy pobiegać-tak na dobre rozpoczęcie dnia i to była dobra decyzja
Przy okazji potestowałam mój nowy nabytek biegowy, czyli Mizunki. Przebiegliśmy około 7 km, nawierzchnia zróżnicowana: trochę asfaltu, trochę ścieżek leśnych, piachu, płyt betonowych. Asfalt mokry po nocnych opadach. Cóż mogę rzec: butki rewelacyjne. Wygodne jak kapcie i pomimo full wypasionej amortyzacji, w ogóle się tego nie czuje, bo są zadziwiająco lekkie. Mokrego asfaltu trzymają się bardzo dobrze, wentylacja jest w sam raz-więc jak na razie-rewelacja i oby tak pozostało.
Tak więc bieg bardzo sympatyczny, w pięknych okolicznościach złotej polskiej jesieni
Ahoj!
A no i jeszcze foty:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.