...jednak trzeba mieć styl by liczyć na efekty, wróćmy do biegania.
Jeden z nielicznych moich startów nie na asfalcie, a po leśnych ścieżkach. Z tego względu bez jakichkolwiek wstępnych założeń czasowych. Pogoda wręcz chłodna, niestety z opadami po drodze, co najbardziej zaprzątało mi głowę ze względu na towarzystwo córek. Na miejscu już się rozpogodziło, więc start w przyjemnej aurze i atmosferze. Start ze stadionu i dwie leśne pętle z metą w miejscu startu. Trasa była dobrze oznaczona, do tego stopnia że wystające korzenie drzew na ścieżkach były pomalowane celem lepszego ich dojrzenia.
Ustawiłem się z początku, zegarek się wyłączył i nie zdążyłem ponownie złapać GPS, uruchomiłem stoper, a sygnał wskoczył po kilkudziesięciu metrach. W tym czasie plasowałem się na siódmej pozycji, na krótką chwilę wskoczyłem na szóstą, lecz zaraz spadłem ponownie o pozycję. Ten moment zadecydował o przebiegu całego wyścigu.
Kątem oka oceniłem zawodnika wyprzedzającego mnie na rywala w M40. Pomimo iż przed startem nie miałem żadnych oczekiwań co do wyniku, miejsca, raczej mocny wakacyjny trening. To sytuacja tak się ułożyła że nikt nie deptał mi po plecach i na tej siódmej pozycji poczułem że to może być ten mój dzień. Przez większość trasy wspomniany wyżej rywal był kilkanaście metrów z przodu, mówiąc nieładnie „trzymałem go na smyczy”. Jednak nie szarpałem sekund aby go dojść, miałem wręcz na trasie pretensje do siebie za brak odwagi ażeby wejść w strefę cierpienia by dogonić.
Na pierwszym krótkim ostrym, piaszczystym podbiegu nawet wyszedłem na prowadzenie, lecz nie chciałem uciekać i zwolniłem do tempa blisko komfortu. Trwało to krótko i rywal wyprzedził, gdzie znów musiałem podkręcić tempo by nie stracić kontaktu. Minęło pierwsze okrążenie, przebiłem piątkę z córkami a sytuacja na trasie się nie zmieniła. Nadal byłem kilkanaście metrów z tyłu, miałem wrażenie że konkurent biegnie swobodnie, a ja męczę. Jednak nadal czekałem na rozwój wypadków, otuchy dawała mi świadomość, że nie spuchnę przy obecnym tempie w końcówce, natomiast nie wiedziałem na co stać rywala. Dwa kilometry przed końcem zbliżyłem się na kilka metrów, a kilometr do końca byłem już za plecami. Cały czas główkowałem jak to rozegrać, spróbować oderwać się kilkaset metrów do mety, może dłuższy finisz, może na ostatniej prostej. Oderwać się nie zaryzykowałem, biegliśmy już bark w bark, czterysta metrów przed metą ku mojemu zdziwieniu wyszedłem na prowadzenie i wbiegłem pierwszy w bramę na stadion. Myślałem że to zagrywka taktyczna by później zaatakować zza moich pleców, już na bieżni obejrzałem się i zobaczyłem trzy metry przewagi. Nie wiedziałem co robić ale jeszcze nie rzucałem wszystkiego, ostatni łuk zdublowaliśmy biegaczkę i zaraz potem wychodząc na prostą ostatecznie zaatakowałem.
Wygrałem tą rywalizację o dobre kilka sekund, lecz ostatecznie różnica w czasach netto wyniosła jedynie 1 sekundę na moją korzyść.
Tym sposobem zdobyłem drugie miejsce w M40. Czas netto -41:37, Śr. tempo -4:10/km, Miejsce open -6.
To nie był mój najbardziej heroiczny bieg, miałem wiele trudniejszych w walce o czas, niemniej ze zwycięstwa taktycznego zadowolony jestem.
Trochę prywaty może zbyt pompatycznej, ale dziś sięgnąłem po jeden z moich celi,
jacekww pisze:
Cele 2018-2019 według hierarchii rosnąco:
3000m - 10:45
15000m - 58:59
Podium na zawodach
5000m - 18:29
10000m - 38:29
21095m - 1:24:59
42195m - 2:59:59 (10779 sekund)
być może jedyny, ten najłatwiejszy i okazji mieć już nie będę. Toteż pucharek ten dedykuję rodzinie; żonie i córkom, bo toż to taka sama ich zasługa jak moja, gdyż dzięki ich akceptacji, a wręcz wsparciu wychodzę na trening ze spokojną głową, przez co reszta jest już prosta
