Po zeszłotygodniowych ponad 62 km zrobiłem tydzień regeneracyjny, ale przyznam się, że coś chyba słabo odpocząłem, choć sporo spałem.
To chyba przez ten paskudny okres styczniowo-lutowy w którym się znajdujemy, krótkie dni, brzydka pogoda i jakieś takie nijakie samopoczucie.
Nie ukrywam, że nie mogę się już doczekać marca, gdzie jak się spodziewam będę się przestawiał na poranne bieganie, które jednak wolę bardziej.
Pogoda w tym tygodniu nie rozpieszczała, wszędzie błoto, plucha, kałuże, małe i duże, generalnie dla mnie jako powiedzmy szybkościowca warunki fatalne.
Jestem bardzo wrażliwy na teren po którym biegam i zauważyłem, że to co na stadionie biegam np. po 4:15 na tętnie 87-89% to w obecnych warunkach przekłada się na tempo o 20-30 sekund gorsze przy tym samym wysiłku. Ale nie płaczę ten okres przejściowy traktuje jako ogólne wzmocnienie organizmu. Do tego obieguje nowe buty trailowe, więc mam wrażenie, że niektóre mięśnie nóg trochę inaczej obrywają i są bardziej zmęczone w tych butach.
W kolejnych tygodniach podbijam znowu kilometraż od 50 aż do ok 65km. Gdzieś tam może wcisnę jakieś elementy szybszego biegania, ale powiedzmy sobie szczerze przy tej pogodzie nie ma za bardzo gdzie.
Wtorek: 6km regeneracyjnie, po niedzielnym 17,7 km z 270 up nie czułem się specjalnie zajechany, ale profilaktycznie postanowiłem potruchtać. Do tego spadł śnieg, wszędzie był puch a pod nim ślizgawka, więc potruchtałem po 6:30 i tyle. Tętno chyba 76-77% średnio.
Czwartek: jako, że pojawiła się lekka odwilż, a nogi były dość świeże, postanowiłem zrobić bardzo krótki trening z elementami szybkiego biegania.
Znaczy inaczej, to miało być luźno, bez piłowania, żadnego tam maksa, po prostu luźne odcinki 30 sekundowe (8 powtórzeń). Założenie to popracować na wyższej kadencji, dać lekki bodziec mięśniowy (świeże nogi), pobiegać długim krokiem i to tyle.
Piątek: w piątek miałem przygodę, na szczęście zakończyła się bez strat własnych. Robiłem sobie krótki szybsze rozbieganie, poleciałem na pewniaka boczną uliczką, którą niby znam i władowałem się po ciemku w taką dziurę, że to cud, że nie mam nogi w gipsie. Nie wiem czy coś od tego błota się zapadło, czy coś ktoś kopał, dziękuję tylko opatrzności, że noga cała. Adrenalina po zdarzeniu zrobiła swoje. Wyszedł 1 km rozgrzewkowy, 5 km szybciej (5:18->4:42) i jakieś 700 metrów schłodzenia.
Sobota: 8 km szybsze rozbieganie po okolicznych łąkach, błotach, piachach. Umęczyłem się strasznie na tym podłożu, nie wiem czy to miało jakiś sens, ale było fajnie, tętno średnie 83%, średnie tempo 5:39.
Niedziela: 8 km spokojnie wokół zbiornika w Blachowni. Znowu pod nogami warunki fatalne: kałuże, błoto, breja, ale trochę potruchtałem. Właściwie nie wiem czy można to nazwać kałużą jak ścieżka biegowa jest cała pod 5 cm warstwą wody na odcinku 100 metrów :D ale kto by się mokrymi butami przejmował w zimie
Oprócz tego były dwie 20 minutowe sesje ćwiczeń sprawnościowych na macie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.