29.06- Półmaraton Księżycowy w Rybniku - 1,26.31- średnio 4,06
Bardzo przyjemna i świetnie zorganizowana impreza w Rybniku, trudno się do czegokolwiek przyczepić, miło, sprawnie i porządnie, no może tylko okropna zupa regeneracyjna "chybapomidorowa" i niektóre uliczki na trasie słabo oświetlone. Samą trasę określiłbym jako średnio-trudną ze względu na profil (99 m podbiegów na trzech rundach po 7km) ale wymagającą bo bardzo kręta jest i do tego sporo zmian nawierzchni co jest w biegu długodystansowym niespecjalnie korzystne, no i zbiegi-podbiegi - trudno utrzymywać równe tempo, niemniej trasa jest szybka i można na niej powalczyć o dobry wynik. Wczoraj warunki były po prostu idealne, tak dobrych jeszcze nie miałem nigdy na połówce czy w maratonie, zupełnie bez wiatru, temperatura koło 15 stopni i bez słońca

gdyż start był o 22-giej, biegło ponoć koło 900 osób.
Start sprawny, stanąłem 10m od pierwszej linii więc początek mało uciążliwy, pierwsze 3km to tak płasko z górki- płasko- z górki, szło to nieco za szybko bo tą pierwszą trójkę łyknąłem średnio po 4 minuty a i tak czułem się jak cienias bo mijały mnie masy ludzi nie wyglądających na przesadnie mocnych, na szczęście mało mnie to podnieca i mam świadomość, że ich raczej wcześniej niż później i tak minę. Siła spokoju i oględziny pierwszego kółka; dwa kolejne kilometry to płaski, bardzo kręty odcinek po centrum, dużo kostki, betonu, krawężników do przeskoczenia na zakrętach i po tym niecały kilometr nieco uciążliwego podbiegu, na piątce mam 20,38 czyli o jakieś 20 sek szybciej niż planowałem. Coś z tym trzeba było zrobić i ustalić plan ostateczny jak to rozegrać. Biec to po mojemu czyli do 16-tego km-a spokojnie a potem ile fabryka dała czy lecieć dalej nieco szybciej i równo? Wybrałem wariant drugi gdyż ukształtowanie trasy utrudniało uzyskanie świetnego czasu na ostatniej piątce a charakter nawierzchni i duża ilość zakrętów na tej trasie mogą zamęczyć nogi i na koniec nie będzie na czym odejść. Pierwsze kółko zamknąłem w czasie na 1,26-1,27 i dalej biegłem dokładnie tak samo, równo i na temat, systematycznie wyprzedzałem kolejnych biegaczy podnosząc mozolnie pozycję, biegło mi się lekko, luźno i dobrze, nie było żadnego kryzysu i już po drugim kółku wiedziałem, że tylko jakaś katastrofa uniemożliwi mi złamanie 1,27. Na początki 3 kółka zacząłem snuć plan zejścia niżej 1,26, na zbiegach odpowiednio pociągnąłem,pokręciłem zdrowo w centrum ale na podbiegach już poszło nieco wolniej i na ostatnim 1,5kmie już bez taryfy ulgowej, i tu doszło do mnie jak dobrze wybrałem taktykę, to ile fabryka dała to było jedynie 3,55 mimo, że fizycznie byłem mniej zmęczony niż na końcówce Marzanny gdzie mimo tego biegłem 10 sek szybciej, jednak nogi dostały zdrowo na tych kółkach i wydaje się, ze można a nie idzie. Na 600m przed metą dogoniłem dwóch facetów w koszulce jakiegoś klubu biegowego, wyglądali dobrze, biegli ładnie, nie byli zgięci wiec wiedziałem, ze będzie ciężko ich minąć, gdy czyniłem to powoli to oni klasycznie kontrują. Pierwsza myśl, że rady nie dam, zamykam oczy i biegnę w ciemności około 5 sekund grzebiąc w sobie jak rybak w pustym saku, szukam i jedyna co mam to starą mantrę - "jak już nie możesz to przyspiesz", zwieram poślad i dodaje nie wiedzieć z czego odchodząc im na 10ciu metrach niczym stuningowany Mały Fiat konnej furmance, i słyszę nagle jak jeden mówi do drugiego "Zobacz jak się poderwał" , po chwili garmin odbija 21 km - Cholera, to chyba jeszcze z 400 m do mety, szlak by to, już wiem, że moje obliczenia na 1,26 diabli wzięli bo to garmin mi dorzucił metrażu sporo - ostatni zakręt, finisz, nawet zwalniam przed kreską, nie cisnę już tak i z wyciągniętymi w górę rękoma woadam na kreskę - radość wielka, udało się, w pięknym stylu i do tego łatwo, cholernie łatwo jak na taki wynik, bez spiny i całkiem luźno, na zimno po prostu i z premedytacją od początku do końca. I warto nawet było z tymi dwoma powalczyć na końcówce powyżej granicy bólu bo to dało wejście do pierwsze 50 tki - m-ce 48 i 8 w M40 - dobrze, nie liczyłem na takie atrakcje w Rybniku. A czy była szansa na złamanie 1,26 - raczej mała, na wczoraj było mnie chyba na tyle ile na liście wyników - bieg na 100%- no może na 105%
Potem z napięciem czekam na mecie na żonę. Gdy ją widzę na finiszu to brutto na zegarze jest poniżej 1,38 - dobiega bardzo zmęczona ale czas 1,37,46 jest super, po chwili na tablicy świetlnej wyświetla się, że wygrała K40 (się popłakałem ze wzruszenia-znowu

), siódma w open w kobietach - rewelacja po prostu; a tak narzekała przed startem, że zmęczona, że tydzień trudny bo z dzieciakami była masa roboty, że niedospanie itd. A ja widziałem ją na treningach i byłem pewien, że zrobi życiówkę poniżej 1,39 ale to co nabiegała to szacun naprawdę. No i ma dobre refleksje, że źle pobiegła początek, za szybko za co przyszło płacić kryzysem na drugim kółku, ale zebrała się w sobie i na trzecim poszła naprawdę mocno poprawiając się o 30 pozycji, A później nocna dekoracja, puchary, nagrody*, kupa radości - no i do domu dojechaliśmy jak już było jasno. Dawno temu tak późno do chaty nie wróciłem - tak, to było w innych czasach, tak 20 kilogramów temu

*- nagroda rzeczowa za 8 miejsce w M40 ci - krzesełko turystyczne
Jeszcze poza wszystkim w tej połówce była klasyfikacja par, szkoda, ze nie wiedziałem bo byśmy się zgłosili - wyszło by 3 cie miejsce z tego w parach (suma czasów M+K). ech, zawaliłem , szkoda trochę bo to by było kolejne pudło i moje pierwsze w życiu
