Aniad1312 Wciąż fun przed records
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 grudnia 2020
Zimno jest.
I wiatr też.
Na początku, po kilkuset metrach wydawało mi się, że mknę chyżo niczym łania. Spoglądam na zegarek - 6:03
Pierwszy kilometr trochę lepiej - 5:50. Drugi tyleż samo. A odczucia jak po kilkuset metrach. Myślę sobie - "Super...Rewelka...znów trzeba jakieś żelazo wydobyć od doktora". Biegnę dalej, 3ci jakoś jednak chyżej bardziej, po 5:39. Biegnę dalej, tak się nagle zrobiło rytmicznie, swobodnie. Zawracam, osz...Pod wiatr. Biegnę dalej, w międzyczasie obmyślam, co by tu dalej zrobić - okrążyć zalew, czy zrobić dwusetki. 4ty km wpada po 5:28. Na moment przystaję, nos się buntuje i buntować się dziś będzie niejeden raz. Ruszam dalej, nie jest fajnie tak pod wiatr biegać, no nie jest.
Plany się krystalizują - w moim ulubionym dwusetkowym miejscu zamontowali się wędkarze, a z nimi pies, bez smyczy. Zmiana planów, przebieżki zrobię gdzie indziej i krótsze. 5ty km wpada po 5:18.
Czuję się ciut zmęczona, przed setkami zwalniam, 6ty po 5:48.
Biegnę dalej, po lasku dreptam, na ostatnich kilkuset metrach przyspieszam, 7y 5:28.
Chwilę odpoczywam.
0.57km w pięciu odcinkach po 3:57, w przerwie trucht.
Powrót do domu 2km, wolniutko - 6:04 i 5:51.
Zimno nadal.
I wiatr też nie ucichł.
Zimno jest.
I wiatr też.
Na początku, po kilkuset metrach wydawało mi się, że mknę chyżo niczym łania. Spoglądam na zegarek - 6:03
Pierwszy kilometr trochę lepiej - 5:50. Drugi tyleż samo. A odczucia jak po kilkuset metrach. Myślę sobie - "Super...Rewelka...znów trzeba jakieś żelazo wydobyć od doktora". Biegnę dalej, 3ci jakoś jednak chyżej bardziej, po 5:39. Biegnę dalej, tak się nagle zrobiło rytmicznie, swobodnie. Zawracam, osz...Pod wiatr. Biegnę dalej, w międzyczasie obmyślam, co by tu dalej zrobić - okrążyć zalew, czy zrobić dwusetki. 4ty km wpada po 5:28. Na moment przystaję, nos się buntuje i buntować się dziś będzie niejeden raz. Ruszam dalej, nie jest fajnie tak pod wiatr biegać, no nie jest.
Plany się krystalizują - w moim ulubionym dwusetkowym miejscu zamontowali się wędkarze, a z nimi pies, bez smyczy. Zmiana planów, przebieżki zrobię gdzie indziej i krótsze. 5ty km wpada po 5:18.
Czuję się ciut zmęczona, przed setkami zwalniam, 6ty po 5:48.
Biegnę dalej, po lasku dreptam, na ostatnich kilkuset metrach przyspieszam, 7y 5:28.
Chwilę odpoczywam.
0.57km w pięciu odcinkach po 3:57, w przerwie trucht.
Powrót do domu 2km, wolniutko - 6:04 i 5:51.
Zimno nadal.
I wiatr też nie ucichł.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
13 grudnia 2020
Miałam w planach iść na marszobieg w czwartek, ale samopoczucie nie było najlepsze, zrezygnowałam. Niestety, od lutego, kiedy to w Avila "załatwiłam" sobie zatoki i niestety nie poszłam z tym do lekarza po powrocie, skutki odczuwam do dziś; przez ostatnie parę dni także.
Nie byłam więc pewna czy dzisiaj pobiegam, z jednej strony była chęc i potrzeba, z drugiej obawa, czy sobie nie pogorszę.
W końcu stwierdziłam, że wóz, albo przewóz. Albo będzie lepiej, albo gorzej.
Tak więc dzisiaj symbolicznie 13.12km w tempie swobodnym i bardzo przyjemnym.
Miałam w planach iść na marszobieg w czwartek, ale samopoczucie nie było najlepsze, zrezygnowałam. Niestety, od lutego, kiedy to w Avila "załatwiłam" sobie zatoki i niestety nie poszłam z tym do lekarza po powrocie, skutki odczuwam do dziś; przez ostatnie parę dni także.
Nie byłam więc pewna czy dzisiaj pobiegam, z jednej strony była chęc i potrzeba, z drugiej obawa, czy sobie nie pogorszę.
W końcu stwierdziłam, że wóz, albo przewóz. Albo będzie lepiej, albo gorzej.
Tak więc dzisiaj symbolicznie 13.12km w tempie swobodnym i bardzo przyjemnym.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 grudnia 2020
Nie wiem od czego i jak zacząć
Pobiegłam w kierunku przejazdu PKP. Dobiegając zobaczyłam, że jest zamknięty. Nicto, jak dotrę, na pewno szlaban pójdzie w górę.
Nie poszedł.
Cofnęłam się 200m, wracam - to samo.
Znów nawrotka, patrzę - auta jadą.
Biegnę więc, a tu znów szlaban w dół. Tia.
No ale w końcu się doczekałam i pobiegłam dalej. Przynajmniej z tych nawrotek dodatkowy kilometr wpadł.
Obiegłam wodę, wróciłam, pokręciłam się po nie-asfalcie i pobiegłam do domu.
Zamysł był taki żeby skończyć na 12km, ale źle obliczyłam dystans nie-asfaltowy i wyszło 13km, po 5:48.
Przyjemny bieg, tempo znów relaksacyjne. Odczucia różne, czasem wydawało mi się, że dreptam z nogi na nogę, a wychodziło 5:38, innym razem miałam wrażenie, że gnam, a wpadało 5:55
Nie wiem od czego i jak zacząć
Pobiegłam w kierunku przejazdu PKP. Dobiegając zobaczyłam, że jest zamknięty. Nicto, jak dotrę, na pewno szlaban pójdzie w górę.
Nie poszedł.
Cofnęłam się 200m, wracam - to samo.
Znów nawrotka, patrzę - auta jadą.
Biegnę więc, a tu znów szlaban w dół. Tia.
No ale w końcu się doczekałam i pobiegłam dalej. Przynajmniej z tych nawrotek dodatkowy kilometr wpadł.
Obiegłam wodę, wróciłam, pokręciłam się po nie-asfalcie i pobiegłam do domu.
Zamysł był taki żeby skończyć na 12km, ale źle obliczyłam dystans nie-asfaltowy i wyszło 13km, po 5:48.
Przyjemny bieg, tempo znów relaksacyjne. Odczucia różne, czasem wydawało mi się, że dreptam z nogi na nogę, a wychodziło 5:38, innym razem miałam wrażenie, że gnam, a wpadało 5:55
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 grudnia 2020
Co by tu napisać...
No może na przykład to, że obudziłam się niemal 1.5h przed budzikiem i dopiero po chwili spłynęło na mnie przypomnienie, że jednak mogę pospać. Nie powiem, żebym była zadowolona, nie z istnienia takiej możliwości, ale z przebudzenia. Niestety, poirytowanie wpłynęło na to, że do budzika spałam snem przerywanym, a kiedy już zadzwonił, spokojniejsza nie byłam.
No ale cóż.
Chciała-nie chciała-wstać musiała.
Po wyjściu okazało się, że bluza zimowa jednak nie była najlepszym wyborem, przewidywałam że będzie mi mega gorąco. Było, ale jednak nie mega.
W trakcie biegu maszyna losująca wytypowała przebieżki.
"W trakcie biegu szybszego" zapomniałam byłam wspomnieć. Jakoś mi tak samoistnie wyszło 5km na kształt bnp: 5:37/5:35/5:21/5:16/5:16.
Bez stopów się nie obyło, ale i tak jest ok, takie niezamierzone przetarcie po ostatnim dreptaniu.
Później 300m truchtu, coby złapać tchu.
Przebieżki jakoś wolno wpadały, w porównaniu z tym co było czas jakiś temu, w miesiącach letnich: 5x200 po 3:45.
Nie powiem, że jakoś trudno nogi było oderwać od ziemi, ale lekkości też nie było.
No i powrót 2.7km po 5:59, z przyjemnością z nogi na nogę.
Bom wcześniej się umęczyła ciut.
Co by tu napisać...
No może na przykład to, że obudziłam się niemal 1.5h przed budzikiem i dopiero po chwili spłynęło na mnie przypomnienie, że jednak mogę pospać. Nie powiem, żebym była zadowolona, nie z istnienia takiej możliwości, ale z przebudzenia. Niestety, poirytowanie wpłynęło na to, że do budzika spałam snem przerywanym, a kiedy już zadzwonił, spokojniejsza nie byłam.
No ale cóż.
Chciała-nie chciała-wstać musiała.
Po wyjściu okazało się, że bluza zimowa jednak nie była najlepszym wyborem, przewidywałam że będzie mi mega gorąco. Było, ale jednak nie mega.
W trakcie biegu maszyna losująca wytypowała przebieżki.
"W trakcie biegu szybszego" zapomniałam byłam wspomnieć. Jakoś mi tak samoistnie wyszło 5km na kształt bnp: 5:37/5:35/5:21/5:16/5:16.
Bez stopów się nie obyło, ale i tak jest ok, takie niezamierzone przetarcie po ostatnim dreptaniu.
Później 300m truchtu, coby złapać tchu.
Przebieżki jakoś wolno wpadały, w porównaniu z tym co było czas jakiś temu, w miesiącach letnich: 5x200 po 3:45.
Nie powiem, że jakoś trudno nogi było oderwać od ziemi, ale lekkości też nie było.
No i powrót 2.7km po 5:59, z przyjemnością z nogi na nogę.
Bom wcześniej się umęczyła ciut.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 grudnia - cz. 2
Wieczorny marszobieg.
Wychodziłam wkurzona przez te nie-powiem-jakie newsy. Jedyne, co mi się cisnęło na usta to...motyla noga...
Najchętniej zostałabym w domu, ale jak mam wyrabiać ducha biegowego jako support, to cóż...Funkcja zobowiązuje.
Nogi jak kołki po rannym bieganiu, ale chyba nie było tak źle, jak mi się wydawało. 1km po 5:40, drugi po 5:32. Jak dobiegłam na umówione miejsce i ruszyłyśmy z kumpelą, to od razu stwierdziła, że po tempie widać, żem nerwowa jakaś
Z każdym takim wypadem jest więcej biegu niż marszu, nie-mała rzecz i cieszy.
Zrobiłyśmy niecałe 4km (marszu nie liczę) i pobiegłam spacerkiem do domu.
Łącznie 7.5km.
Good news taki, że pękło dziś 22 tys. na biegowo
Wieczorny marszobieg.
Wychodziłam wkurzona przez te nie-powiem-jakie newsy. Jedyne, co mi się cisnęło na usta to...motyla noga...
Najchętniej zostałabym w domu, ale jak mam wyrabiać ducha biegowego jako support, to cóż...Funkcja zobowiązuje.
Nogi jak kołki po rannym bieganiu, ale chyba nie było tak źle, jak mi się wydawało. 1km po 5:40, drugi po 5:32. Jak dobiegłam na umówione miejsce i ruszyłyśmy z kumpelą, to od razu stwierdziła, że po tempie widać, żem nerwowa jakaś
Z każdym takim wypadem jest więcej biegu niż marszu, nie-mała rzecz i cieszy.
Zrobiłyśmy niecałe 4km (marszu nie liczę) i pobiegłam spacerkiem do domu.
Łącznie 7.5km.
Good news taki, że pękło dziś 22 tys. na biegowo
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
20 grudnia 2020
Na początku myślałam o 13km.
Wybiegając z domu zaczęłam obawiać się, czy w ogóle będę mogła pobiegać, na ulicy ślisko, a kalenji mają zjechane podeszwy.
Okazało się, że nie było tak źle - śliski był tylko około-stu-metrowy kawałek.
Nad zalewem przepięknie - szadź na trawie, drzewach, cudowne słońce...
Biegłam sobie spokojnie, bez szarpania tempa, z przyjemnością
Postanowiłam, że zrobię dwa kółka wokół wody, może kilometr po lasku i wrócę do domu, dałoby to jakieś 15km.
Ale było tak pięknie...nie mogłam nasycić się widokami i żal było mi wracać...
Zatem kółek wyszły 3, a całościowo 20km, 5:54.
Na początku myślałam o 13km.
Wybiegając z domu zaczęłam obawiać się, czy w ogóle będę mogła pobiegać, na ulicy ślisko, a kalenji mają zjechane podeszwy.
Okazało się, że nie było tak źle - śliski był tylko około-stu-metrowy kawałek.
Nad zalewem przepięknie - szadź na trawie, drzewach, cudowne słońce...
Biegłam sobie spokojnie, bez szarpania tempa, z przyjemnością
Postanowiłam, że zrobię dwa kółka wokół wody, może kilometr po lasku i wrócę do domu, dałoby to jakieś 15km.
Ale było tak pięknie...nie mogłam nasycić się widokami i żal było mi wracać...
Zatem kółek wyszły 3, a całościowo 20km, 5:54.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 grudnia 2020
Wyszłam z domu prosto w spadające krople.
Pierwsza myśl: "A jednak ten dziwny odgłos to był deszcz"
Druga myśl: "Cofnąć się?"
Myśl trzecia: "Eee, skoro już się ubrałam, skoro wyszłam*, to biegnę"
*bez większych chęci i przekonania.
Po około 2km przestało padać.
Zamierzałam zrobić dyszkę i wrócić do domu, po niedzielnej dwudziestce jakoś nie bardzo miałam chęć na coś dłuższego.
Dobiegając do zalewu szybko obliczyłam długość poszczególnych odcinków, wybór padł na przebieżki.
W sam raz, kilometry wpadną, a przy okazji nogi rozruszam.
Tak w ogóle, to pierwszy kilometr subiektywnie szybki, obiektywnie zegarek pokazał 5:45. Kolejny 5:36, trzeci też, więc stwierdziłam, że skoro same nogi tak podają, to spróbuję to tempo utrzymać. Czwarty wszedł po 5:29, a piąty po 5:20. Do miejsca przebieżek było 400m, zwolniłam, żeby odpocząć.
Pierwsza dwusetka szybko, 3:35, kolejne w okolicach 3:42/43.
Zrobiłam 5x200 po 3:41. To szybciej niż ostatnio, pewnie dzięki temu, że z wiatrem.
Kiedy skończyłam zaczęło padać, więc zrezygnowałam z rozciągania* i pobiegłam do domu, 2.65km po 6:04.
*w domu też rozciągania nie było
*******
Wczoraj miałam drugie podejście do wypiekania bułek.
Tym razem sukces, za trzecim razem będzie mistrzostwo
Wyszłam z domu prosto w spadające krople.
Pierwsza myśl: "A jednak ten dziwny odgłos to był deszcz"
Druga myśl: "Cofnąć się?"
Myśl trzecia: "Eee, skoro już się ubrałam, skoro wyszłam*, to biegnę"
*bez większych chęci i przekonania.
Po około 2km przestało padać.
Zamierzałam zrobić dyszkę i wrócić do domu, po niedzielnej dwudziestce jakoś nie bardzo miałam chęć na coś dłuższego.
Dobiegając do zalewu szybko obliczyłam długość poszczególnych odcinków, wybór padł na przebieżki.
W sam raz, kilometry wpadną, a przy okazji nogi rozruszam.
Tak w ogóle, to pierwszy kilometr subiektywnie szybki, obiektywnie zegarek pokazał 5:45. Kolejny 5:36, trzeci też, więc stwierdziłam, że skoro same nogi tak podają, to spróbuję to tempo utrzymać. Czwarty wszedł po 5:29, a piąty po 5:20. Do miejsca przebieżek było 400m, zwolniłam, żeby odpocząć.
Pierwsza dwusetka szybko, 3:35, kolejne w okolicach 3:42/43.
Zrobiłam 5x200 po 3:41. To szybciej niż ostatnio, pewnie dzięki temu, że z wiatrem.
Kiedy skończyłam zaczęło padać, więc zrezygnowałam z rozciągania* i pobiegłam do domu, 2.65km po 6:04.
*w domu też rozciągania nie było
*******
Wczoraj miałam drugie podejście do wypiekania bułek.
Tym razem sukces, za trzecim razem będzie mistrzostwo
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 grudnia 2020
Dziś zegarek nie pracował, w końcu święta Załapał sygnał dopiero po 2.5km.
Nie przeszkadzało mi to jakoś mocno, ba, nawet gdyby w ogóle nie zaskoczył byłoby ok.
Na ulubionych ścieżkach biegowych paru znajomych.
Łącznie przyjemne 13.5km.
Wszystkiego Dobrego
Dziś zegarek nie pracował, w końcu święta Załapał sygnał dopiero po 2.5km.
Nie przeszkadzało mi to jakoś mocno, ba, nawet gdyby w ogóle nie zaskoczył byłoby ok.
Na ulubionych ścieżkach biegowych paru znajomych.
Łącznie przyjemne 13.5km.
Wszystkiego Dobrego
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 grudnia 2020
Łomatkorudo, ależ dzisiaj wiało...
Umęczyłam się straszliwie.
Na początku biegło się dość przyjemnie, ale po 4.4km nawrotka i zaczął się wietrzny armagedon. Ledwo dawałam radę, tempo spadło o 10-15sek/km. Trzeci dzień biegania też zrobił swoje.
Ostatni, 12ty km przyniósł myśl, że nareszcie koniec
Łomatkorudo, ależ dzisiaj wiało...
Umęczyłam się straszliwie.
Na początku biegło się dość przyjemnie, ale po 4.4km nawrotka i zaczął się wietrzny armagedon. Ledwo dawałam radę, tempo spadło o 10-15sek/km. Trzeci dzień biegania też zrobił swoje.
Ostatni, 12ty km przyniósł myśl, że nareszcie koniec
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
30 grudnia 2020
Nie powiem, żebym dziś z entuzjazmem wychodziła z domu.
Może gdzieś się znajdzie po drodze dzisiaj...
Planu też jakiegoś nie miałam, ot rozruszać się po świętach.
Na początku ciężko mi się biegło, potem było lepiej. 5ty km wpadł po 5:33, a odczuciowo stawiałabym na 5:50.
7km po 5:42, później 2.3 po 5:52 i 5x100m.
Niestety, w miejscu, w którym zaczęłam setki umiejscowiła się ekipa porządkująca teren. Nie bardzo mi się chciało biegać między nimi. Zmieniłam więc miejsce, co wpłynęło na mój ogólny poziom poirytowania (tak, wzrósł ), czemu dałam odpowiednie rzeczy słowo, kierując je w powietrze
Setek było 5 sztuk, średnie tempo najpierw pokazywało 4:15, ogółem skończyło się na 3:54, w przerwach trucht.
Jakoś przy tych setkach jest, że zanim się rozpędzę, to już muszę kończyć.
Powrót do domu 1.7km po 5:48.
Nie powiem, żebym dziś z entuzjazmem wychodziła z domu.
Może gdzieś się znajdzie po drodze dzisiaj...
Planu też jakiegoś nie miałam, ot rozruszać się po świętach.
Na początku ciężko mi się biegło, potem było lepiej. 5ty km wpadł po 5:33, a odczuciowo stawiałabym na 5:50.
7km po 5:42, później 2.3 po 5:52 i 5x100m.
Niestety, w miejscu, w którym zaczęłam setki umiejscowiła się ekipa porządkująca teren. Nie bardzo mi się chciało biegać między nimi. Zmieniłam więc miejsce, co wpłynęło na mój ogólny poziom poirytowania (tak, wzrósł ), czemu dałam odpowiednie rzeczy słowo, kierując je w powietrze
Setek było 5 sztuk, średnie tempo najpierw pokazywało 4:15, ogółem skończyło się na 3:54, w przerwach trucht.
Jakoś przy tych setkach jest, że zanim się rozpędzę, to już muszę kończyć.
Powrót do domu 1.7km po 5:48.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
31 grudnia 2020
Ostatni bieg w tym roku.
Wczoraj przyszły Pumy Ultraride. Trafiłam na jakąś mega promocję, a że w pumach (i mizuno) zawsze biegało mi się najlepiej, to długo się nie zastanawiałam. Piękne są Niestety, równie pięknie mnie obtarły przy lewej kostce
Nicto.
Najpierw 5.3km po 5:30, biegło się dość przyjemnie.
Później 5x200m po 3:48, w przerwie trucht. Po pierwszej dwusetce spotkałam znajomego, który na rowerze dawał sobie wycisk, trochę pogadaliśmy, dokończyłam przebieżki i...słońce było tak piękne, że zdecydowałam, iż pobiegam ciut dłużej. Co prawda dziś mam jeszcze parę spraw do ogarnięcia, ale uruchomiłam tryb pt. "Na pewno zdążę"czyli tak naprawdę znów będę latać z wywieszonym językiem, żeby zdążyć ze wszystkim na czas, typowe last minute i pobiegłam do lasku, jakoś mi mało było tych szybszych akcentów. Trochę czułam nogi, te 1.7km poszło w tempie 6min, no ale co tam. Już miałam zacząć seteczki, kiedy kolejni znajomi się pojawili i znów trochę pogadaliśmy. W końcu zaczęłam. No...te 5x100 to już jakoś ciężkawo szło, buty nie pomagały, śr po 4:19. Setki zresztą zawsze wpadają mi wolniej niż dwusetki, rzadko kiedy jest inaczej.
I powrót do domu (2.3km), tu dziwnie - spodziewałam się tempa jak żółw, a wyszło 5:37 na luzie.
*******
W ramach podsumowań: grudzień 211km, najwięcej ze wszystkich miesięcy w tym roku. A cały rok 1768km. Biorąc pod uwagę ostatnie 3 lata, jest progres (970/711/1200).
Czego i Państwu życzę
Ostatni bieg w tym roku.
Wczoraj przyszły Pumy Ultraride. Trafiłam na jakąś mega promocję, a że w pumach (i mizuno) zawsze biegało mi się najlepiej, to długo się nie zastanawiałam. Piękne są Niestety, równie pięknie mnie obtarły przy lewej kostce
Nicto.
Najpierw 5.3km po 5:30, biegło się dość przyjemnie.
Później 5x200m po 3:48, w przerwie trucht. Po pierwszej dwusetce spotkałam znajomego, który na rowerze dawał sobie wycisk, trochę pogadaliśmy, dokończyłam przebieżki i...słońce było tak piękne, że zdecydowałam, iż pobiegam ciut dłużej. Co prawda dziś mam jeszcze parę spraw do ogarnięcia, ale uruchomiłam tryb pt. "Na pewno zdążę"czyli tak naprawdę znów będę latać z wywieszonym językiem, żeby zdążyć ze wszystkim na czas, typowe last minute i pobiegłam do lasku, jakoś mi mało było tych szybszych akcentów. Trochę czułam nogi, te 1.7km poszło w tempie 6min, no ale co tam. Już miałam zacząć seteczki, kiedy kolejni znajomi się pojawili i znów trochę pogadaliśmy. W końcu zaczęłam. No...te 5x100 to już jakoś ciężkawo szło, buty nie pomagały, śr po 4:19. Setki zresztą zawsze wpadają mi wolniej niż dwusetki, rzadko kiedy jest inaczej.
I powrót do domu (2.3km), tu dziwnie - spodziewałam się tempa jak żółw, a wyszło 5:37 na luzie.
*******
W ramach podsumowań: grudzień 211km, najwięcej ze wszystkich miesięcy w tym roku. A cały rok 1768km. Biorąc pod uwagę ostatnie 3 lata, jest progres (970/711/1200).
Czego i Państwu życzę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 stycznia 2021
Sylwester ze znajomymi.
Gdyby ktoś nie wierzył, że można w kalamburach pokazać "Daj se siana" (jak zobaczyłam to hasło, myślałam, że się ze śmiechu przewrócę ) tudzież "Coca-Cola", to zapewniam - można
Przy okazji nieskromnie dodam, że zgarnęłam najwięcej punktów za odgadnięte hasła.
Wróciłam bez mandatowych przygód, trochę pospałam, a potem stwierdziłam, że w sumie i tak nie mam nic szczególnego w planach i wybrałam się z tą samą ekipą na morsowanie, ot czysto towarzysko. Okazało się, że na miejscu było już sporo osób, a i kolejne przyjeżdżały. Okazało się też, że 10-letnia córka znajomych jest bardziej odporna na mróz niż ja , która zamarzam na samą myśl o rozebraniu się w takich warunkach
Kiedy wracałam do domu i widziałam parę osób biegających, coś tam przez myśl mi przemknęło, że może by też się wybrać, ale szybko ucichło. Za to wróciło dziś rano, stwierdziłam, że tym razem "a ja owszem, a ja tak", trochę się rozruszam po wczorajszym biesiadowaniu.
Btw, podczas wczorajszego obiadu przemówiły do mnie zapiekane śliwki zawijane w boczek, wg zasady jednego z moich znajomych, który twierdzi, że każdy porządny wegetarianin raz w roku musi zjeść mięso
Dobre były, nawet bardzo.
Niestety, otarcia wciąż się nie zagoiły, więc ubrałam stare kalenji, co okazało się błędem - wytarte podeszwy biegania mi nie ułatwiły nad zalewem.
Pierwszy kilometr jakoś szybko, 5:33, później zwolniłam, jeszcze bardziej, kiedy wbiegłam na przyzalewowy asfalt. Cieniutka warstewka lodu, cieniusieńka, a taka dokuczliwa... Niemniej jednak ostatnie dwa pełne kilometry z 6.5 wpadły po 5:35, po tej stronie, gdzie kostka jest. Całość tych 6.5 po 5:41.
Stwierdziłam, że skoro tak kiepsko się biegnie, to dokulam 2 okrążenia po lasku, a później pobiegnę do domu.
Z tego kulania zrobiły się dość szybkie odcinki, pierwszy po 5:20, drugi po 5:00, z przerwą na złapanie oddechu. A był potrzebny zwłaszcza po tym drugim, oj ciężko mi było. Ale i radośnie, że coś szybszego wpadło
Powrót 2km po 5:50.
Sylwester ze znajomymi.
Gdyby ktoś nie wierzył, że można w kalamburach pokazać "Daj se siana" (jak zobaczyłam to hasło, myślałam, że się ze śmiechu przewrócę ) tudzież "Coca-Cola", to zapewniam - można
Przy okazji nieskromnie dodam, że zgarnęłam najwięcej punktów za odgadnięte hasła.
Wróciłam bez mandatowych przygód, trochę pospałam, a potem stwierdziłam, że w sumie i tak nie mam nic szczególnego w planach i wybrałam się z tą samą ekipą na morsowanie, ot czysto towarzysko. Okazało się, że na miejscu było już sporo osób, a i kolejne przyjeżdżały. Okazało się też, że 10-letnia córka znajomych jest bardziej odporna na mróz niż ja , która zamarzam na samą myśl o rozebraniu się w takich warunkach
Kiedy wracałam do domu i widziałam parę osób biegających, coś tam przez myśl mi przemknęło, że może by też się wybrać, ale szybko ucichło. Za to wróciło dziś rano, stwierdziłam, że tym razem "a ja owszem, a ja tak", trochę się rozruszam po wczorajszym biesiadowaniu.
Btw, podczas wczorajszego obiadu przemówiły do mnie zapiekane śliwki zawijane w boczek, wg zasady jednego z moich znajomych, który twierdzi, że każdy porządny wegetarianin raz w roku musi zjeść mięso
Dobre były, nawet bardzo.
Niestety, otarcia wciąż się nie zagoiły, więc ubrałam stare kalenji, co okazało się błędem - wytarte podeszwy biegania mi nie ułatwiły nad zalewem.
Pierwszy kilometr jakoś szybko, 5:33, później zwolniłam, jeszcze bardziej, kiedy wbiegłam na przyzalewowy asfalt. Cieniutka warstewka lodu, cieniusieńka, a taka dokuczliwa... Niemniej jednak ostatnie dwa pełne kilometry z 6.5 wpadły po 5:35, po tej stronie, gdzie kostka jest. Całość tych 6.5 po 5:41.
Stwierdziłam, że skoro tak kiepsko się biegnie, to dokulam 2 okrążenia po lasku, a później pobiegnę do domu.
Z tego kulania zrobiły się dość szybkie odcinki, pierwszy po 5:20, drugi po 5:00, z przerwą na złapanie oddechu. A był potrzebny zwłaszcza po tym drugim, oj ciężko mi było. Ale i radośnie, że coś szybszego wpadło
Powrót 2km po 5:50.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
4 stycznia 2021
Wczoraj odpuściłam, kiepsko się czułam, spać mi się chciało (no i spałam), głowa bolała i takie tam.
Dzisiaj już lepiej, zatokowy ból odpuścił.
Lepiej.
Było.
"Rozbiegam", pomyślała Anna, z trudem zakładając buty, a na myśli mając bolące korzonki.
Nie rozbiegała.
Biegać się dało, coś tam w lędźwiach czułam, dycha wpadła po 5:48, rozsądnie (że jak???) nie pobiegłam więcej.
Teraz trochę gorzej, dziwne pozy można przyjmować, kiedy np trzeba wstać, albo usiąść, albo naczynia umyć, skarpetki założyć itede itepe.
Znajoma fizjo mówi, że będę żyła.
Wczoraj odpuściłam, kiepsko się czułam, spać mi się chciało (no i spałam), głowa bolała i takie tam.
Dzisiaj już lepiej, zatokowy ból odpuścił.
Lepiej.
Było.
"Rozbiegam", pomyślała Anna, z trudem zakładając buty, a na myśli mając bolące korzonki.
Nie rozbiegała.
Biegać się dało, coś tam w lędźwiach czułam, dycha wpadła po 5:48, rozsądnie (że jak???) nie pobiegłam więcej.
Teraz trochę gorzej, dziwne pozy można przyjmować, kiedy np trzeba wstać, albo usiąść, albo naczynia umyć, skarpetki założyć itede itepe.
Znajoma fizjo mówi, że będę żyła.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 stycznia 2021
W poniedziałek kozacko zakładałam, że w środę idę biegać.
No...nie poszłam
We wtorek miałam umówioną wizytę u znajomej fizjo, okazało się, że wpadło mi przesunięcie stawu biodrowo-krzyżowego. Łoho, brzmi fachowo, zawsze to jakiś plus dodatni
Doprowadziła mnie do jako takiego funkcjonowania, otejpowała, z każdym dniem było coraz lepiej. Niemniej jednak sama czułam, że parę dni przerwy muszę zrobić. Im więcej chodziłam, tym lepiej funkcjonowałam, do tego codzienne ćwiczenia, które zajmowały mi tylko 5-7 minut, a przynosiły ulgę i poprawę.
Dzisiaj założyłam sobie dyszkę tempem niespiesznym., coby nie przeginać z wysiłkiem.
Pierwszy kilometr nie wiem po ile biegany, zegarek łapał sygnał.
Kolejny 5:37, potem wolniej 5:48, a później to już same kilometry leciały: 5:22/5:26/5:29/5:24/5:08, z przystankami.
Ostatnie 2km po 5:44.
Nic mnie nie bolało, czasem tylko zaćmiło.
Będę żyła.
Chyba.
W poniedziałek kozacko zakładałam, że w środę idę biegać.
No...nie poszłam
We wtorek miałam umówioną wizytę u znajomej fizjo, okazało się, że wpadło mi przesunięcie stawu biodrowo-krzyżowego. Łoho, brzmi fachowo, zawsze to jakiś plus dodatni
Doprowadziła mnie do jako takiego funkcjonowania, otejpowała, z każdym dniem było coraz lepiej. Niemniej jednak sama czułam, że parę dni przerwy muszę zrobić. Im więcej chodziłam, tym lepiej funkcjonowałam, do tego codzienne ćwiczenia, które zajmowały mi tylko 5-7 minut, a przynosiły ulgę i poprawę.
Dzisiaj założyłam sobie dyszkę tempem niespiesznym., coby nie przeginać z wysiłkiem.
Pierwszy kilometr nie wiem po ile biegany, zegarek łapał sygnał.
Kolejny 5:37, potem wolniej 5:48, a później to już same kilometry leciały: 5:22/5:26/5:29/5:24/5:08, z przystankami.
Ostatnie 2km po 5:44.
Nic mnie nie bolało, czasem tylko zaćmiło.
Będę żyła.
Chyba.