Siedlak vs. Maraton 2:55

Moderator: infernal

Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 14/15 Łącznie 53km waga 63kg

Poniedziałek: 9km recovery w 5:08 na 109
Nie ma o czym pisać.

Wtorek Plan: 2kmBS + 10km mocny ciągły na granicy WB2/WB3 czyli pilnować 146(83%)
W pierwszej wersji dostałem od kierownika 60minut TM ale cały czas chodziło mi po głowie 10km w WB2 z Jackowego planu treningowego w przedostatnim tygodniu. Napisałem do kierownika propozycje zmiany i o dziwo dał zielone światło! Niestety tego dnia znowu złe samopoczucie. Od południa ból głowy. Sprawdzam prognozę pogody i od środy ciśnienie w dół. Po robocie o 15:30 biorę ibuprom bo chujowo się czuję. Spacer z psem w lesie i jest trochę lepiej. No nic chciałem mocny ciągły to go trzeba nabiegać. Jadę autem na trasę w lesie gdzie maraton będę biegał. Mam tam odmierzone dokładnie kilometry. Postanawiam zawracać „na sztywno wokół pachołka” co 3 km.
2km rozgrzewki idzie dość dobrze. No to wio.
Czas: 39:42 w 3:58 na średnim 146.
Nawet się nie mocno nie zmęczyłem bo cały czas na hamulcu ręcznym. Byłoby jeszcze lepiej gdyby nie te nawrotki. Trzy nawrotki na sztywno z wyhamowaniem do zera. Średnie tempo za każdym razem od razu o 0,1 do góry i puls do góry 150. Nie dosyć że traciłem na nawrotkach to jeszcze musiałem odpuszczać z tempem żeby zbić puls do 146.
9s gorzej od życiówki biegnąc na hamulcu ręcznym :usmiech:
Dla porównania HM w marcu pobiegłem na 151 a ostatnie 10km z życiówką na 160.
Z dużym prawdopodobieństwem te 3:58 na świeżych, startowych nogach, na zawodach bez nawrotek do uciągnięcia w HM.
Poniżej wykresy tempa i pulsu z tego treningu.

Środa: wolne

Czwartek: 16,6km w 4:50 na 122(70%)
Pobiegane i tyle. Nogi OK

Piątek Plan: 15km na 125-130. Od 5km do 12 km co 1 kilometr 10s ogień.
Mimo że na papierze wszystko cacy bo 4:35 szło w pierwszym zakresie to źle dzisiaj się biegało. Uda ciężkie @#$%^ wie czemu.
Sobota: wolne, kierownik napisał ze mam już siły nie robić.

Podsumowanie tygodnia: Nie wiem za bardzo co napisać. To już ostatni wpis przed maratonem. Wtorek zajebisty, piątek dziwnie ciężki. Forma jest ale jaka? Czy na sub3? Nie wiem bo jeszcze nigdy nie biegłem na sub3.
Może jakieś opinie bardziej doświadczonych osób, które śledzą mój wątek(o ile ktoś to czyta :hahaha: )
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
New Balance but biegowy
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Solo Maraton
Samotność długodystansowca w moim przypadku nabrała bardzo realnego znaczenia.
Chyba jako jedyny z forum pobiegłem solo dystans maratonu. Niestety Jacek z przyczyn niezależnych od niego odpadł. Jak było? Bardzo dobrze, mianowicie:
Ostatnie dwa tygodnie przed maratonem to była huśtawka nastrojów. Od bardzo pozytywnych po treningu 10km w 3:58 bieganego na 146(83%) do ciężko bieganych BS i bólu w dupie i nodze, czyli problemów z przyczepem lewego dwugłowego do guza kulszowego. Bolało trochę w dupsku i promieniowało po lewej dwójce. W czwartek było OK ale w piątek przed biegiem ból wrócił i to dość mocny. Już do kierownika nie pisałem. Postanowiłem, że biegnę bez względu na problemy.
W piątek miałem urlop, odpoczywałem i ładowałem węgle. Z piątku na sobotę dobrze spałem, zero stresu. Umówiłem się z kolegą na 8 rano. Pojechaliśmy na odmierzoną trasę. Mniej więcej w połowie prostej jest ławeczka, gdzie czekał mój kolego zaopatrzony w czteropak piwa żeby mu się nie nudziło oraz kilka butelek 0,33ml wody dla mnie. Cała odmierzona kołem miarowym „pętla” ma dokładnie 6239m czyli dostęp do wody miałem mnie więcej co 3 km. Bardzo dobrze. Na prawym nadgarstku rozpiska z miedzy czasami po zakończeniu każdej pętli. Założyłem delikatny NS czyli cztery pętle po 4:16 i trzy pętle po 4:14. Taka taktyka miała dać na mecie czas 2:59:26.
Prognoza pogody była dobra czyli rano około 8C z symbolicznym wiatrem. W miarę upływu czasy miało się dość szybko ocieplać i wzmacniać wiatr. Wiatr oczywiście wiał idealnie wzdłuż prostej czyli ze wschodu. Rano było mi zimno. Miałem koszulkę z krótkim rękawem, rękawki i bluzę. W kieszeniach spodenek żele DR WITT z Lidla. Specjalnie je zachowałem na ten bieg mimo że już lekko przeterminowane. Postanowiłem pierwsze kilometry biec w bluzie. Krótka kilometrowa rozgrzewka łykam jeden cały żel czyli około 45g węgli i wio!!

No i oczywiście od razu po starcie problemy czyli zsuwający się pas z klaty. No myślałem, że @#$%^ mnie strzeli. Przecież jeszcze w czwartek biegłem BSa i nic z nim się nie działo. Nic z nim nie kombinowałem to jakim cudem spada? Do tego zajebisty puls. 145 i więcej !!! No nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przecież jeszcze nie dawno biegłem na tym pulsie w dużo wyższej temperaturze po 3:58 a teraz ledwie 4:16. @#$%^, myślę pewnie pas luźny albo się zjebał. Po kilometrze wkurwu, odpinam pas w biegu, dociągam, ślinię jeszcze raz elektrody i zakładam. Nie spada, jest OK ale puls dalej w kosmosie. Momentami widzę nawet 150 czyli jestem pod progiem!!! Ja pierdole co się dzieje??? Przecież to powinno iść na pierwszych kilometrach około 135 max 140.
Nic, lekko wkurwiony po około 5km mijam kolegę, rzucam mu bluzę i biorę wodę i lecę już w rękawkach. Cały czas puls w kosmosie. Co chwilę zwalniam, żeby nie wchodzić na 150. Jedyne co mnie ratuje od Paniki to spokojny oddech i bardzo mocne nogi. Kolejne kilometry lecą jeden za drugim. Przy drugim lub trzecim wodopoju nie chwytam butelki. Palce trochę zgrabiałe i mi wypadła. To mnie akurat nie ruszyło. Nie chciało mi się pić.

W końcu na chyba trzynastym kilometrze zacząłem notować puls około 140-143. No myślę sobie, nareszcie @#$%^ się serducho opamiętało. Tylko ile mi to bieganie pod progiem sił zabrało??
Trasa prawie pusta. Od czasu do czasu jakiś grzybiarz na rowerze. Pełne słońce ale trasa jest w cieniu. Piękne kolory, świeże powietrze super bieganie. Jest w końcu dobrze. Kolejne kilometry w przyjemnym bieganiu. Co 6 km jadłem pół żela. Na pierwszym punkcie kontrolnym po 6,24km jestem 5s do przodu, na drugim 10s, na trzecim 20s. To już zbyt szybko ale to olałem i postanowiłem że jadę teraz do końca na równym tempie. W zegarku miałem ustawiony alarm na mocne i wolne tempo, czyli 4:10 i 4:20. Biegnę bardzo równo, może 2-3 razy piknęło, że zbyt mocno. Zajebista funkcja.
Dziwie się że prawie nikt z tego nie używa. Po początkowych kłopotach wszystko idzie pięknie.
O dziwo nikt mnie nie wyprzedza ani ja nikogo nie wyprzedzam. Biegnę na pierwszej pozycji. :hej: :hej: :hej: :hej: :hej:
Pozbywam się rękawków bo zaczyna mi się ciepło robić. Pierwsze krople potu na czole.
Zaczyna narastać zmęczenie ale wszystko tak jak to sobie wyobrażałem. Na około 25km wcinam całego żela, jest git. Na 29 km dobiegając do nawrotki na parkingu, zaczyna mi po głowie krążyć pomysł żeby tak może trochę docisnąć i powalczyć o coś więcej jak lekkie sub3 ???

Nawrotka, wejście na prostą i po chwili około 600m lekki podbieg na którym odrazy dostaję wiaterkiem w ryj. Nie, nie był to mocny wiatr nawet nie wiatr. Taki wiaterek w porywach troszkę mocniejszy ale @#$%^ zaczął zabierać. W połowie podbiegu nagle nie wiem czemu JEB trzy szybkie szarpnięcia w lewej dwójce. Jakby mi ktoś trzy razy prąd przyłożył. Aż mi się lekko noga ugięła.
No pięknie @#$%^, znowu to samo co w zeszłym roku jak zaliczyłem na 30km DNF. Odruchowo lekko zwalniam i maksymalnie staram się rozluźnić uda. Tempo spada do 4:25. Jestem zesrany ze strachu. Jeszcze 12km a mi już moje cudowne dwójki siadają. Od razu porzuciłem myśli o przyspieszeniu chociaż kopyto jeszcze było i skupiłem się na jak najluźniejszym biegu. Podbieg się kończy i wracam do tempa. Jakoś idzie ale optymizmu w głowie już nie ma. Biegnę bo co mam zrobić? Mogę ewentualnie z kumplem browca walnąć jeśli jakiś mu jeszcze został. Zmęczenie powoli narasta. Piję wodę wcinam pół żela. Zaczyna narastać zmęczenie ale jest OK. Tak jak powinno być na tym etapie.
Na 35km już czuję mocno nogi. W Połowie 36km znowu nawrotka pod wiatr i na lekki podbieg. Jestem w czasie ale zgubiłem kilkanaście sekund.
Poi nawrotce i wejściu na prostą na wiatr mnie trochę przygięło, zaczęła się walka i chyba się spiąłem bo znowu ta sama historia z lewą dwójką. Staram się rozluźnić ale już ciężko bo nogi ciężkie, spięte mięsnie i ubite. Jakoś puszcza, po chwili podobne uczucie w prawej nodze, puszcza. I tak biegnę dalej. Dwa, trzy razy jakby łapało mi całe nogi na ułamek sekundy. Wkurwiałem się bo czułem że jeszcze jest moc. Owszem byłem już bardzo zmęczony ale cały czas trzymałem tempo. Nie było ściany, zjazdu. Tylko problemy z tymi cholernymi dwójkami. Z tych nerwów zapomniałem o żelach. Łapię wodę od kolegi i krzyczę mu żeby już szedł na linię mety. Cisnę pod lekki wiatr modląc się żeby dobiec w końcu do końca prostej i zawrócić na ostatnie około 3km z wiatrem. W połowie 40km nareszcie dobiegam i zawracam. Bardzo ostrożnie, wolno po łuku, żeby czasem zbyt mocno nóg nie obciążać. Wchodzę na prostą i wio. Te trzy kilometry były odczuciowo najgorsze w całym biegu i jedne z trzech najwolniejszych(31km 4:23 ten z przykurczami, 37km 4:20; 38km 4:23) reszta równo poniżej 4:20,

Teraz z lekkim wiaterkiem w plecy. Mniej więcej płasko. Nagle zaraz po nawrotce zegarek pika 4:59.
Nie wiedziałem czy piknął taki chujowy czas całego ostatniego kilometra czy, że tak mocno chwilowo zwolniłem. Teraz wiem że to był alarm na tempo chwilowe, które spadło na nawrotce ale podczas biegu wystraszyłem się, że tak słabo pobiegłem cały kilometr i że jestem z czasem już na styk a nie z 30 sekundowym zapasem. Dociskam, 39km kończę z czasem 4:16. Ok, myślę przestałem tracić ale pewnie jestem na styk. Trzeba cisnąć ale nie mogę na chamca bo się boje o dwójki. Jeszcze staram się rozluźniać. 40km również w 4:16. Zaczyna mnie znowu lekko szarpać. Znowu się wkurwiam bo jest siła w nogach ale @#$%^ szarpie. Znowu lekko zwalniam 41km w 4:20. Mijam kumpla trzymającego wodę ale go mijam. Teraz już jest leciutko z górki. Patrzę na zegarek, z dystansu wychodzi że chyba nie zdążę. Przestałem myśleć logicznie. Ogień, co ma być to będzie. Zapierdalam i wyczekuję wielkiego M na asfalcie. Zapierdalam już poniżej 4:00. Nogi idą jak złoto. Cały czas czułem że mam zapas tylko te zasrane dziwne odrętwienia w dwójkach. Ostatni pełny kilometr wpada w 4:02!!! Nareszcie jest Meta, łapię czas 2:59:13.
Debil ze mnie bo nie potrzebie zapierdalałem. Ogromne ryzyko. Trzeba było tyko logicznie myśleć to bym wiedział, że jestem idealnie na czasie. Gdybym na ostatni kilometr pobiegł normalnie czyli w 4:15 to byłby czas co do sekundy taki jaki zaplanowałem.
Nawet kolan nie podparłem. Bardzo duże zmęczenie ale do jakiegoś wyczerpania daleko.
Bywałem już dużo bardziej wymordowany po maratonie. Nogi oczywiście napierdalały, żeby nie było nieporozumień.
Przychodzi kumpel, gratulacji i zdjęcia.

Podsumowanie:
Mogę napisać że do trzech razy sztuka mimo że to był mój 10ty maraton.
Dwa lata temu biegłem na 3:15 ale na 39km skurcze i skończyłem w 3:19
Rok temu biegłem na 3:05 ale zaliczyłem DNF.
Za trzecim razem zaskoczyło. Przygotowanie i pogoda do której w poprzednich biegach nie miałem szczęścia.
Pogoda: lekki narastający wiatr ze wschodu wzdłuż trasy. Początek 8C koniec 18C w słońcu.
Kadencja 187, długość kroku 125cm(tu są ogromne rezerwy)

Mój kierownik to geniusz. Przygotował mnie super z czterech treningów w tygodniu.
Zajebistą formę miałem już na początku lipca. Jak on mnie dociągnął aż do 19 września to nie wiem. Owszem nie była to jeszcze forma maratońska a raczej pod HM i miej ale byłem prawie pewny że tego nie dowieziemy. Łącznie z pandemicznymi treningami które były bardzo ciężkie miałem 21 tygodnie zapierdalania. Odjąłem pierwszy i ostatni bo były truchtane. Mimo że poszło super mam wrażenie że trzeba to było biec 2-3 tygodnie wcześniej ale tego pewny nie jestem. Weszło i tyle. Ten bieg oraz jak łamałem 4 godziny to moje najlepsze biegi. Nie było ściany. Równo mocno do końca. Jestem bardzo zadowolony.
W tym roku zrobiłem ogromny postęp. Nie z wagi bo 63kg/180cm to mam już od ponad roku.
Treningi pod pandemiczny tysiak wyniosły mnie na inny poziom. Tempa które kiedyś były całkowicie niewyobrażalne stały się spokojnie wykonywalne. To były całkowicie inne bodźce dla organizmu który dostał kopa. Jakby turbo włączyć.
Kierownik też mi powiedział że te treningi bardzo dużo dały.
To jest dowód, że nie ma co się długo trzymać jednych i tych samych metod. Zmiany, nowe bodźce dobrze działają. Pchają do przodu. W życiu też tak jest.

Co dalej? Teraz tydzień luzu i zaczynam treningi pod 10km w Nysie 11 listopada.
Tam chcę pobiec poniżej 39 minut.
Potem roztrenowanie i przygotowania pod kolejny maraton. Znowu zapiszę się do Łodzi na 11 kwietnia. Rozmawiałem z kierownikiem jak to będzie mniej więcej wyglądać.
Najpierw szlifujemy znowu szybkość ale nie pod 1km ale pod 10km potem zmieniamy na treningi już czysto maratońskie . Ile tygodni pod 10k a ile pod maraton, tego jeszcze nie wiem.
Będzie dużo biegania pod 10km bo przed roztrenowaniem będę miał przecież 7 tygodni treningów do 10km w Nysie. Nowe bodźce więc mam nadzieję na kolejny progres.
Aha, w Łodzi chcę znowu pobiec sub 3. Jeśli się uda wtedy pomyślimy o mocniejszym bieganiu.
Ufff ale się rozpisałem!!!!
Pozdrawiam wszystkich trzymających kciuki
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 1 – 0 km

Rozpoczynam przygotowania pod 10km w Nysie. Po tych zawodach będzie roztrenowanie
Cały tydzień po maratonie nie biegałem.
W niedzielę lekki kac, ból łydek i ogólne zmęczenie
Poniedziałek: ból łydek
Wtorek: lekki ból łydek
Środa – super samopoczucie. Chciałem nawet trochę potruchtać ale kierownik zabronił. Napisał, że cały tydzień wolne.
Sobota – lekka siła czyli na każde ćwiczenie jedna seria rozgrzewkowa i jedna mocniej.

Podsumowanie tygodnia: Cały tydzień po maratonie nie biegałem. Zejdzie mi paznokieć z prawego dużego palca. Już jest ciemny ale można spokojnie biegać.
Jak na maraton to bardzo szybko doszedłem do siebie. Zawsze „zbierałem się” nawet dwa tygodnie. Teraz po kilku dniach super samopoczucie. To chyba też pokazuje, że rezerwy były. Zejdzie mi paznokieć z prawego dużego palca. Już jest ciemny ale można spokojnie biegać.


Tydzień 2 łącznie 36km

Poniedziałek: BS 10km w 4:50 na 120(68%)
Lekko i przyjemnie. Nogi zregenerowane.

Wtorek: wolne

Środa: 10km w 6:00. W połowie treningu 12 x 30s/30s.
Trening biegany w deszczu ale ciepło było i nie wiało. Mokry jak kot. Ciężko było utrzymać 6:00 bo nogi rwały do przodu. Kilka razy prawie do marszu przechodziłem żeby zbić na 6:00.
Rytmy super weszły mimo, że biegane w ciężkich i mokrych Mizuno Rider.

Czwartek: wolne

Piątek plan: 15 km w 4:30
Wykonanie: 15km w 4:29 na średnim 128(73%). Bardzo lekko szło. Zmieściłem się w pierwszym zakresie. Tym razem biegałem w Bostonach. Palca nie obtarły, zero problemów a na maratonie już około 13km czułem mocno palca.
Sobota: rano siła 100%. Wieczorem mega impreza czyli spotkanie z przyjaciółmi 20 lat po studiach.
Jedni zmienili się mniej drudzy więcej ale charaktery zostały te same. Było super. Jeszcze to czuję w kościach.

Podsumowanie tygodnia: Wyjątkowo tylko 3 treningi. Widzę, że kierownik jest ostrożny ale w tym tygodniu już nie będzie oszczędzania. Będzie bolało. Odpukać w niemalowane, zdrowie dopisuje więc można zapierdalać
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 3 Łącznie 47km

Poniedziałek: BS 10km w 5:06 na 115

Wtorek plan: 5km w 3:50
Kierownik dał ciągły 5km w 3:50(planowaneT10) żeby sprawdzić samopoczucie i serce. Weszło bez problemów nawet trochę szybciej bo na 3:47. Wynik 18:58 nabiegany "w kagańcu"
średni puls 157 ale od 3 km równo na 160.(91%)
1km,4km i 5km na lekkim podbiegu. Mogłem ustawić łatwiejszy układ kilometrów ale wolałem żeby było trudniej niż łatwiej.
Biegane na maratońskiej trasie z odmierzonymi kilometrami. Lapowałem ręcznie.

Środa wolne.

Czwartek Plan: 16km na 130
Zrobiłem 16km w 4:32 na 129(74%) Nogi leciutkie, same „rwały do przodu” Trzeba było co chwilę zwalniać.

Piątek plan: 6x800(3:30)/1km w 5:00
Z dużą dozą respektu podchodziłem do tego treningu ale weszło. Mocna robota, trzeba było pilnować tempa.
Super dobrane tempa. Budujący trening. Mógłbym jeszcze jedno może dwa powtórzenia zrobić.
Przerwy biegane, wolałbym krótsze ale w marszu lub bardzo wolnym truchcie.
wszystkie powtórzenia równiuteńko w tempach 3:28-3:29

Sobota siła: dowaliłem na maksa. Są domsy w tyłku i udach

Podsumowanie tygodnia: Chyba jest dobrze. Uwierzyłem, że mogę w Nysie pobiec tempem 3:50 a może nawet ciut szybciej
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 4 łącznie 28km.

Poniedziałek – kwarantanna
Wtorek – kwarantanna


Środa plan: 15km TM
Wykonanie 15km w 4:13 na średnim 139.
Lekko i przyjemnie. Tempo kilka sekund mocniejsze od maratońskiej próby a puls o 7 puknieć mniejszy. Super bieganie.

Czwartek – wolne

Piątek plan: 6x1km(3:35-3:40)/1km w 5:00
Wykonanie: 3:36; 3:37; 3:36; 3:37; 3:37; 3:35
Mocne bieganie ale pod kontrolą. Wyszło równo. Pierwszy raz biegałem w deszczu w kurtce przeciwdeszczowej. Myślałem, że się ugotuję a było bardzo OK. Kurtka zajebista, nie przemaka i się nie pociłem. Do tego krótkie gatki i Bostony przemoczone do ostaniej nitki.
Dalej twierdzę, że wolałbym krótsze przerwy ale w marszu lub truchcie niż biegać 1km w 5:00.
Poniżej wykresy z tego treningu.

Podsumowanie tygodnia: Tydzień rozpieprzony przez dwa dni kwarantanny. Okazało się że nauczyciel u syna w szkole miał covida. Zanim wszystko policzyli, wydali decyzje to wyszło że w domu mamy siedzieć dwa dni. Bardzo mały kilometraż w tym tygodniu ale pół akcent i akcent udało się zrobić.
Szybkość się buduje a wytrzymałość jest z treningów maratońskich.
Chyba nie jest źle
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 5 łącznie 40km

Poniedziałek 16km BS w 4:55.
Od rana złe samopoczucie. Jakieś dziwne dreszcze. Myślałem że to przez spadające ciśnienie.

Plan: 5 x 7min(145-146)/P 3,5min trucht
Od rana złe samopoczucie, wziąłem aspiryny. Popołudniu lepiej i postanowiłem zrobić trening.
Super pogoda na bieganie. Pilnowałem pulsu. Intensywność i tempo na HM. Szło z dużym zapasem mocy. Tempa weszły pomiędzy 3:53 – 3:58. Biegając odcinki nie widziałem tempa na zegarku żeby nie kusiło dokręcać. Tylko puls. Super bieganie.

Środa wolne – znowu źle się czuję

Czwartek – dalej chujowo. Decyduję się jednak poszurać 8km w 5:15. Ciepło, piękna pogoda.

Piątek – Game Over. Czuję się coraz gorzej, nie biegam

Sobota – odpuszczam siłę. Boli mnie gardło

Podsumowanie tygodnia: Miał być atak na 38minut w Nysie ale nie będzie. Dzisiaj jak to piszę gardło mnie już nie boli ale samopoczucie do dupy. Nie mam gorączki i nie kaszlę. Jestem osłabiony i lekki ból głowy i zaczyna mi się mocny katar. Covid to raczej nie jest. Reszta rodziny zdrowa. Dzisiaj będzie dzwonił lekarz. Niech daje antybiotyk i za tydzień będzie OK. To chyba koniec sezony. Prawdopodobnie wykorzystując tą chujową sytuację zrobię roztrenowanie. Potem według ogólnego panu zaczynam od treningów pod 10km a później wchodzimy w przygotowania pod maraton na bazie wypracowanej prędkości. Może na koniec cyklu pod 10km zrobiłbym pod koniec roku solo bieg na 10km???? Po 8 tygodniach zapierdalania noga już będzie podawała.
Na razie muszę jednak wyzdrowieć. Szkoda trochę życiowej formy bo złamanie 38 minut chyba było realne
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Nysa oficjalnie przełożona na 5 czerwca 2021
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Koniec roztrenowania.
17 dni bez biegania. W pierwszym tygodniu walka z infekcją, którą załatwiłem antybiotykiem. Drugi tydzień to mocne nawadnianie piwskami z punktem kulminacyjnym przypadającym na piątek i sobotę.

Wracając do biegania. Jakiś czas temu pisałem, że plan na bieganie jest taki:
Trening pod 10km w Nysie, roztrenowanie, kilka tygodni znowu treningów pod 10km i przejście na treningi pod maraton.
Okazało się, że źle zrozumiałem kierownika. Drugiej serii treningów pod 10km nie będzie.
Jedziemy z tematem tradycyjnie czyli zaczynamy od bazy. Będzie bardzo dużo tlenu na początku.
Cytuje kierownika: „plan mam taki żeby na początku zajebać cię ultradługimi powolnymi biegami”
Jako, że jestem typem zadaniowym to lubię mieć określone cele do osiągnięcia.

Cele na 2020 to:
Maraton sub 2:55. Łódź 11 kwiecień
Półmaraton sub 1:24 Maj(Opole???)
10km sub 38 Nysa 5 czerwiec
Uważam, że ambitnie ale realnie.
Jeśli zawody będą odwołane na co się zanosi to oczywiście biegnę solo.

W sobotę zrobiłem siłę ale na pół gwizdka, żeby nie „zabić” nóg. Za tydzień trochę dołożę a za dwa tygodnie planuje już pełne obciążenia
Przed roztrenowaniem ważyłem 63-63,5kg. Dzisiaj rano było 62,9kg. :hej: :hej: :hej:
Jeśli dobrze policzyłem to do Łodzi mam 22 tygodnie. Mnóstwo czasu jeśli nas w domach nie pozamykają.
Mam nadzieję, że kilka osób będzie śledzić moje wypociny
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 1/22 łącznie 53km

Poniedziałek: 8km w 5:05 na śr 119(68%)

Wtorek: 12km w 5:11 na śr 116

Środa wolne

Czwartek: 15km 5:15 na 117

Piątek: 18km 5:13 na 116(66%)

Sobota: siła 80%

Podsumowanie tygodnia: Męczy mnie takie wolne bieganie trening po treningu. Rozumiem BS albo recovery po akcencie ale każdy trening to masakra. Mam nadzieję że to tydzień wprowadzający i w kolejnym przyspieszymy. Nudy zajebiste
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 2/22 łącznie 78,4km

Poniedziałek Plan: 70min 130-135
Wyszło 15,8 km w 4:43 na średnim 130(74%) Ogólnie biegane pod progiem tlenowym który mam wyznaczony na 135. Lekko i przyjemnie bo biegłem. Niestety kolejne treningi to już same easy czyli męczenie ch@ja.

Wtorek plan: 120 min na 120
Wyszło 22,7 km w 5:18 na średnim 115(66%) a max 124. Ostatnie 3km na podbiegu. Ciężko szło. Chyba wychodzi bokiem odchudzanie.

Środa wolne.

Czwartek Plan: 11km na 120
Wyszło w tempie 5:16 na średnim 117 a max 126
Znowu jakoś mułowato. Kombinuję z butami do wolnego szurania. Znalazłem na strychu prawie nie używane buty z lidla które tam przeleżały ładnych kilka lat. Pobiegłem, dało rady ale wylądowały znowu na strychu.

Piątek plan: 2,5 godziny na 120
Wyszło 28,5 km w 5:18 na średnim 114 a maks 123.
Jak zobaczyłem co mam zrobić to prawie się popłakałem. 2,5 godziny szurania z nogi na nogę czyli masakra. W czwartek postanowiłem, że olewam zrzucanie wagi. Zjadłem normalną kolację a w piątek od rana dużo jadłem. Naładowałem węgli i trening wszedł bez problemu.
Biegałem po całych Tychach, żeby się nie zanudzić. Pojadłem i od razu inne bieganie. Na zakończenie drugiego tygodnia long ponad 28km bez problemu. Od początku do końca równo i tempo i puls. Nie musiałem zwalniać, żeby utrzymać się w wyznaczonym limicie.
Buty: do starych mizuno shadow dołożyłem wkładki z drugiej pary i to był strzał w dziesiątkę. But przestał latać na stopie bo już był rozklepany. Bardzo dobrze się wlokło po chodnikach. Buty ważą 270g, nie za twarde. To jest to co szukałem. Jeśli nic nie znajdę lepszego to 2 miesiące w nich przeszuram a potem z czystym sumieniem wywalę.
Sobota siła: Już zrobiłem full zestaw.

Podsumowanie tygodnia: Niedawno pisałem Krunnerowi, że ledwo zaczął treningi już ładuje ponad 70km. Okazuje się ze kierownik idzie tą samą drogą. Nigdy w drugim tygodniu nie robiłem longa pod 30km. Czeka mnie 2 miesiące budowania bazy człapiąc z nogi na nogę. Mam nadzieję, ze przeżyję.
Temat zrzucania kilogramów. Zszedłem do 62,4kg ale chujowo się czułem. Widomo, osłabiony cięciem kalorii ale poza tym cały czas było mi zimno. Ulubionym napojem poza piwskiem stała się herbata, wypijana jako wrzątek. Postanowiłem odpuścić eksperyment. Może wrócę do tematu w lecie jak będą upały. Zostaję przy wadze 63 -63,5kg. Dzisiaj rano było 63.1kg.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 3/22 Łącznie 74,3km waga 62,9kg

Poniedziałek plan: 90 min do 120
Weszło 17,4 km w 5:11 na średnim 114. Kolejny bieg w garminowym Z1 czyli strefa aktywnej regeneracji

Wtorek Plan: 80min 130-135 czyli pod progiem tlenowym.
Weszło 17,8 km w 4:40 na średnim 131. Na reszcie dał kierownik pobiegać.
Biegane pod progiem tlenowym czyli mocny 1 zakres. Lekko weszło ale do treningów 30-35km w tym tempie jeszcze jest dłuuuuga droga.
Środa wolne

Czwartek plan: 60 min 120. Co 5 minut gaz 15s.
Kolejne szuranie w Z1 ale z mocnymi przyspieszeniami. Wyszło ich 11 sztuk. Skupiłem się żeby je biec maksymalnie mocno ale bez sprinterskiej spiny. Pierwsza jeszcze drętwo bo nie dogrzany. Każda kolejna coraz lepiej. Ogólnie weszły !@#$%!!! W nodze petarda. Przed treningiem przypomniałem sobie jak biega Sebastian od Yacoola. Starałem się pochylić do przodu, tułów luźno, wyżej kolana i jechać ze śródstopia. Nie cisnąłem od razu max. Poświęcałem kilka sekund żeby się „luźno” rozpędzić.
Jeśli wierzyć garminowi to najlepsze próby szły po 2:30 długość kroku do 2,2 m. U mnie to kosmos.
Jestem mega zadowolony z tych szybkich odcinków.

Piątek plan 180min 115-120.
Po czwartkowych zabawach powrót do budowania bazy. Wyszło 28,5km w 5:16 na średnim 114.
Bardzo zmarzłem. Uda ścięte całkowicie. Na takim wolnym tempie nie umiałem się rozgrzać. Była bardzo duża wilgotność powietrza. Dłonie skostniałe mimo polarowych rękawiczek.

Sobota siła: full zestaw

Podsumowanie tygodnia: Jak na trzeci tydzień bardzo dobrze to wygląda. Buduję dalej bazę i cierpliwie czekam na mocniejsze jednostki. W końcu, kilka dni po Jarku dostałem nowe adidasy SL20.
Dzisiaj będzie pierwsze bieganie.

Sochers, specjalnie dla ciebie nawiązując do twoich planów wyznaczenia stref. Pisałeś m.in. o bieganiu pod progiem(pewnieLT) Poniżej masz wykresy jak to wygląda gdy kontrolujesz tempo na danych progach czy też pod/nad, obojętnie. W tym przypadku pod progiem tlenowym
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 4/22 łącznie 27km

Poniedziałek 8km w 5:13 na średnim 111(63%)
Biegłem w dwóch różnych butach. Jeden to Adidas Boston 8 a drugi Adidas SL20(nówki)
SL20 but pod piętą trochę więcej amortyzacji i minimalnie więcej miejsca z przodu butów.
Będzie super but na wolne bieganie. Takiego chciałem.

Wtorek – marsz 90 minut z plecakiem z obciążeniem 8kg.
Kierownik wymyślił jakieś cudo w ramach luźniejszego tygodnia. Trochę w nogi wlazło.. Jeśli ktoś chce sprawdzić ile może dać zrzucenie wagi to polecam taki „trening”

Środa – wolne

Czwartek plan: 45min 130-135
Bieganie pod progiem tlenowym. Wyszło 9,5km w 4:43 na średnim 130(74%)
Biegłem w SL20 żeby sprawdzić buta na żwawszych tempach. Bardzo fajne buty. Polubimy się.

Piątek wolne – KONTUZJA
Sobota wolne – Kontuzja

Podsumowanie tygodnia: @#$%^ by to strzelił!!!! Po czwartkowym treningu, podczas wyciągania naczyń ze zmywarki zaczęło mnie napierdalać w lewym pośladku. Wiąłem iburom. W piątek ledwo dojechałem do pracy, tak jebało w dupsku i ciągnęło na udo. Bardzo podobny ból jak przy rwie kulszowej. Aż się wystraszyłem bo już jedną operację miałem. Na szczęście nie ciągnęło z pleców. Konsultacja telefoniczna z fozjo czyli kierownikiem. Stwierdził, że napierdala przyczep prostownika i że będę w poniedziałek biegał
Pogrzebałem trochę w internecie i wydaje mi się że gruszkowaty uciska na nerw kulszowy i dla tego są bardzo podobne objawy jak przy rwie kulszowej. Zrobiłem kilka masarzy piłeczką. cały czas ibuprom i NO-SPA
Dzisiaj jak to piszę dupa już nie boli, no chyba że paluchy w pośladek wbiję. Umiem namacać bolące miejsce. Udo też puściło. Boli mnie jeszcze podczas chodzenia w okolicach płaszczkowatego. Pewnie podrażniony kulszowy się odzywa. Tak mi się wydaje ale nie jestem fizjo więc jest duże prawdopodobieństwo, że tylko mi się wydaje. Jestem w stanie zrobić spokojny trening ale zadecyduje kierownik. Może każe przyjechać do siebie. Czekam na info.

W sobotę w ramach opijania Jarkowego zdrowia, w trakcie szóstego a może siódmego browara wlazłem na sklep biegacza zobaczyć co w butach słychać. Wlazłem na adodas adozero adios pro.
Rozmiar 43 1/3. Wyskoczyło, ze została ostatnia para. Straciwszy kontrolę po kilku minutach buty kupione. Żona robiła przelew :hahaha:
Jarek to twoja wina!!!

Krystian teraz jest już nas dwóch :hej:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Kipchoge drżyj bo nadchodzę :hej:
Niestety nie mogę ich w jakikolwiek sposób wypróbować bo mi się lewa noga zepsuła :echech: . Mogłem jedynie przymierzyć i trochę pochodzić w domu. Poniżej porównanie z Bostonami 8. PRO są jakieś 3-4 mm szersze i jest to odczuwalne. Jest więcej miejsca z przodu na palce.
Nie powinno być problemu z obtarciem małego palca tak jak w Bostonach. Waga idealnie taka sama ja Bostonu. Góra buta będzie super przewiewna. Widać palce przez siateczkę. Buty mega wygodne i mega sztywne. Jest amortyzacja ale miękkie kapcie to nie są. W tym temacie, żeby coś więcej napisać musiałby zrobić trening.
Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 5/22
Kontuzja czyli zero biegania.
Może dzisiaj zacznę biegać.
Zostało 17 tygodni, wystarczy ale teraz już muszę być cały czas zdrowy.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4871
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 1 – łącznie 50,3 km

Poniedziałek – 6,8km w 5:20. Zbyt szybko pod koniec łydka już ciągnęła dość mocno
Wtorek – 8km w 6:00 – Łydka w miarę OK.
Środa – 8 km w 5:47 – Łydka w miarę OK.
Czwartek – 12km w 6:00 – Łydka chyba trochę lepiej.
Piątek – 15 km w 5:56 – Łydka chyba lepiej ale puls w kosmosie. Zajebisty dryf. Puls nawet 130 co u mnie przy takim ślimaczym tempie jest totalnym kosmosem.

Podsumowanie tygodnia: Po pięciu tygodniach walki z kontuzją pomału wracam. Łydkę a konkretnie płaszczkowaty jeszcze czuć.
Przy tempie około 6:00 jest OK. Taki tam mini ból 2/10 ale obawiam się że przy mocniejszych tempach będzie on większy.
Miałem kilka wizyt u fizjo. Ależ mnie jebany maltretował. Jeszcze jutro raz jadę.
Nie mam pojęcia jak to wszystko dalej będzie wyglądało. Plany na wiosenne starty na razie odłożyłem na bok.
Z formą jestem w czarnej dupie i noga też jeszcze na 100% nie działa.
ODPOWIEDZ