BBL
Miły rozruch w doborowym towarzystwie.
11 XI

II Luboński Bieg Niepodległości
10 km, atest
38:10
Wymarzony koniec sezonu. Udało mi się poprawić życiówkę, czego absolutnie się nie spodziewałem. Najważniejsze jednak, że po mordędze na trasie w Rakoniewicach, teraz biegło mi się wspaniale.
Organizacja bardzo dobra. Trasa dość wymagająca. Pogoda idealna.
Ustawiłem się w trzeciej linii, żeby nie psuć sobie humoru slalomem na starcie. I bardzo dobrze, bo dobiegłem dwudziesty piąty, więc nikogo raczej nie zablokowałem. Nie czułem się ani szczególnie mocny, ani słaby. Właściwie, to już dawno nie podszedłem do biegu z takim spokojem. Wziąłem stoper i paradoksalnie dzięki niemu biegło mi się bardzo swobodnie.
Właśnie pełna swoboda była dla mnie zupełnym novum. Leciałem luźno i szybko. Kolejne kilometry mijały błyskawicznie. Nie oszczędzałem się. Wszedłem w idealny dla mnie rytm, a rzut oka na stoper po kolejnych kilometrach dawał mi ogromną pewność siebie, bo oto lecę po życiówkę na pełnym luzie. Pierwsza połowa trasy z zapasem, ale było sporo z górki. Druga połowa to długaśne łagodne podbiegi (z wypłaszczeniami na długości jakichś 2,5 km, jeśli przesadzam to niewiele

Ostatnie półtora kilometra na oparach. Starałem się nie zapadać w sobie. W głowie miałem taki bębenek, jak marsjańska armia w "Syrenach z Tytana". Przed metą długa prosta, wyznaczałem sobie po drodze punkty, do których mam dobiec, znak drogowy, samochód, drzewo. Nie miałem sił na finisz, ale yacool mocno mnie zmotywował dopingiem i udało mi się wyciąć jeszcze jednego zawodnika.
Potem kiełbasa, herbata i pogaduchy. W losowaniu nagród wszyscy liczyli na kołdrę, ale nie udało się. Przede wszystkim dlatego, że kołdry nie losowali...
Przechodzę na razie na wolne wybiegania. Co jakiś czas przełaje w weekend.