"Up and ...up"
Zawsze mi się wydawało, że trasa niedaleko mnie do zbyt równych nie należy, ale po tej sobocie jestem przekonana, że mieszkam w najbardziej płaskim miejscu w mieście.
Jak do tego przekonania doszłam? W piątek spotkałam znajomą, która też biega. Wiedziałam o tym, ale wiem też, że ona dużo lepsza ode mnie w bieganiu jest. Mimo wszystko zaproponowała, żebyśmy razem pobiegły. Dlaczego nie spróbować?
Uzgodniłyśmy godzinę spotkania, miejsce z którego rozpoczniemy bieg, nie miałam tez nic przeciwko, żeby spróbować podreprać po trasie, której jeszcze nie znam.
Trochę, jak dla mnie, za późno wybiegłyśmy, bo była 8:30 i słońce mocno już dawało się weznaki. Początkek trasy mi znany, trochę w dół, później w górę, znów fajnie w gół i .... trochę w górę, jeszcze trochę w górę, jeszcze trochę bardziej w górę ....
- Widzisz tamtą kładkę nadziemną? Pyta znajoma.
Wytężam wzrok ... coś nad jezdnią przechodzi, ale do tego miejsca to jeszcze jest spory kawał.
- Widzę, mówię.
- Do tamtego miejsca będziemy biegły w górę, a dalej ... też w górę ale już nie tak stromo.
Włos na głowie mi się zjeżył. Przecież to niemożliwe, żeby pod to podbiec. Miałam wrażenie, że zaraz droga stanie się pionowa
Doleciałam do kładki i wysiadłam. Chwila oddechu, ruszany dalej. Droga wznosi się trochę łagodniej, ale wcześniejszy odcinek wycisnął ze mnie siódme poty. Jeszcze trochę, jeszcze kilka metrów i ... jesteśmy. Prawie połowa za nami. Chwila odpoczynku,pauza na zegarku, kilka łyków wody i wracamy tą samą trasą. Tak mogę biec, teraz lecimy w dół, próbuję uspokoić oddech i tętno. Gorąco, pot leje się ze mnie ciurkiem. Wszystko było dobrze, dopóki znów nie dobiegłyśmy do wzniesienia. Dalej biegniemy pod górę. Nie jest już tak stromo, ale znów ciągnie się spory kawałek. Nie daję rady, przechodzę w marsz. Chwila spaceru i znów podrywam się do biegu. Jesteśmy już prawie na miejscu z którego startowałyśmy, ale brakuje nam 500 metrów do założonych 10km.
- Pobiegniemy jeszcze kawałek prosto? Słyszę pytanie.
Spoglądam w to "prosto" a tam znów pod górę.
Yyyyy... a może polecimy w lewo? Doskonale znałam tę trasę, i wiedziałam, że w lewo oznacza prościutko i płaściutko.
Bzzzz... zabrzęczał mój zegarek. 10km zrobione !!!
Ale dostałam szkołę biegania. Chyba jeszcze nigdy nie zmierzyłam się z tak dla mnie trudną trasą. Szkoda, że nie udało mi się jej całej pokonać ciągłym biegiem, ale to nic, będę próbowała. Za którymś razem uda mi się.
Podsumowanie:
czas: 01:10:34
dystans: 10:02km
średnie tempo: 07:03
średnie tętno: 172 (max 184)
obciążenie trenigowe - Ekstremalny (zalecane 2d2h odpoczynku)
1km 6:23
2km 6:09
3km 7:12
4km 7:01
5km 9:22
6km 7:02
7km 6:34
8km 6:36
9km 7:22
10km 6:48
Nie wiem czy tak ma być, że mimo pauzy, jednak coś tam jest liczone? ( 5km)
W ten dzień zegarek pokazał mi wieczorem jakieś śmieszne tętno - 207, czy to możliwe, żeby to był jakiś błąd?