hej Wam
widzę, że równy miesiąc minął od mojej wizyty ostatniej. Pisać mi się nie chciało, bo ręce mi poopadały dokumentnie. Najpierw ta szyja z poprzedniego wpisu - trzymało się cholerstwo aż do ubiegłego tygodnia. Masakra - nie dość, że leżę i leżę, to jeszcze głowę podnosiłam rękami w tym leżeniu, bo dźwignąć samej nie mogłam. Ale już lepiej, już prawie o tym nie pamiętam. Nie ma to jak dobry rehabilitant

Pomogła mi kobieta, że hej. Umieszcza mnie na takich linkach (Terapia Master się to zwie) i różne ruchy każe wykonywać. Praca mniej więcej jak przy core stability, tylko tak x10 chyba. Zarąbista rzecz, chciałabym w domu sobie sprawić. Myślałam, że to tylko na mój brzuch i plecy dobrze podziała, ale pracowałam też szyją z okazji mojej kontuzji - i podziałało jak balsam niemalże...
Szkoda, że mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu i nie bardzo mogę coś takiego na suficie zamontować, nie wspominając już o kosztach ustrojstwa czy ewentualnej wytrzymałości sufitu... :D
No, a jak szyja zaczęła ustępować, to doszedł strasznie upierdliwy ból w dole pleców i z boku. Dżizasss, co ja robiłam w poprzednim życiu, że te ostatnie miesiące takie popaprane? Ok, to wszystko jak domino, jedno za drugim leci, niestety. Jak się leży, to wiadomo, że miejsca, które się przy okazji ugniata, w końcu się odezwą. No i się odezwał syf straszny - znowu poranki w stylu: pobudka i godzina leżenia z delikatnym bujaniem się na boki, żeby ciałem ruszyć, żeby się do pionu można było śmielej postawić...
Kombinowałyśmy z rehab. na kilka sposobów, bo ból miałam niby w jednym miejscu, ale trochę sobie spacerował i nie mogła utrafić z przyczyną. Już mnie (i siebie też nieco

) postraszyła kolejnym problemem z nerwem, ale miałam się nie załamywać, działać dalej. Więc ja ostro ćwiczenia, ona ostro terapia manualna, Jacenty mój dołożył codzienny masaż maścią rozgrzewającą i... WRESZCIE NIE BOLI! Chyba się poryczę z wrażenia :D Od dwóch dni jest najlepiej od czasu operacji.
Ba, najlepiej od października, kiedy to cały ten syf z impetem się zaczął. Musiałam pogrubić :D
Dzisiaj wprawdzie znów troszkę czuję, ale wniosek: wreszcie wiadomo (tzn. reh. wie, ja nie wiem, co ostatnio pouciskała, że tak zadziałało w końcu :D), co mi jest/było, wreszcie wiemy, jak to zlikwidować, i wreszcie naprawdę myślę, że będzie do przodu.
Bo moje inne bóle poznikały niemal. Owszem, oszczędzam się na maksa. Na super maksa. Praktycznie nie siedzę przy kompie. Były takie dwa tygodnie, że musiałam, bo i artykuł musiałam napisać, i wniosek o szmal dla naszej fundacji rozpisać, więc mnie nieco kręgosłupowo przygniotło, ale jak papierzyska zamknięte, a urlop dalej w toku, to odstawiłam kompa. Chodzę wcześnie spać, wstaję skoro świt i idziemy z psiurami na spacer po pustym parku. Fajnie tak - ptaszki śpiewają, ludzi brak, słońce pięknie świeci...

))
Co tam jeszcze? Ćwiczę pilnie. Cholernie pilnie. Codziennie rehabilitacyjne ćwiczenia. Myślałam, że już znam repertuar, ale mi reh. dokłada w miarę, jak sprawność i zakres ruchu rosną, żebym się nie leniła, tylko coraz mocniej pracowała. Podoba mi się takie podejście, bo mimo, że do treningów mi daleko, to niektóre rzeczy robię, których szanowni Państwo nie zrobią z pewnością - a na pewno nie za pierwszym razem

) Także taka mała satysfakcja, że mimo wciąż stanu pt. "rekonwalescencja" + tryb mocno oszczędny, jednak się jakoś tam rozwijam i usprawniam.
Poza tym dołożyłam sobie ćwiczenia z tzw. kasetki. Przez lata kupowałam SHAPE, mam trochę płyt, włączam więc co drugi dzień i jadę z kobitkami. Nie ruszam się tak intensywnie jak one, nie robię ruchów zakazanych - bardziej to ćwiczę, tuptając ostrożnie z nogi na nogę, bez pochylania się, i wyglądam jak dziecko z zespołem chorobowym, generalnie, ale już efekty małe są. Troszkę większy zakres ruchu, i już plecy przy tym ostrożnym tuptaniu się nie odzywają (a za pierwszym razem musiałam mocno zbastować).
Basenik średnio raz w tygodniu mi się udaje - auto nam flaka złapało i nie było jak, poza tym ciągle usiłuję towarzystwo wyciągnąć, a towarzystwo mało skore. Na przemian biorę Jacentego i brata, ale muszę się znowu zacząć solo zbierać, bo powinnam 2-3x w tygodniu chodzić...
Dostałam też pozwolenie na
delikatną jogę. Od kwietnia mam mieć znowu Benefita, więc wtedy się rozejrzę za dobrą szkołą.
Do kina nawet chodzę! Ha! To jedyne moje wyjścia, jak na razie, poza reh. i basenem, ale wreszcie do ludzi! Wyobraźcie sobie, że od października jedynym Waszym towarzyszem kanapa... Dobrze, że kino mam w zasięgu spaceru albo krótkiej przejażdżki metrem, bo nie muszę uskuteczniać całej wycieczki, tylko właśnie spacerek i jestem

) Minusem kina jest to, że moje plecy różnie wytrzymują, niestety, bo wciąż siedzenie to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. I tu niestety, to, czy mnie rozboli bardzo, czy tylko trochę, zależy moooocno od krzesła/fotela. I w jednym kinie mało boli, w drugim bardzo boli. Ale trudno. Troszkę pocierpię, bo głowa też ważna w tym wszystkim, a żeby głowa działała, to rozrywki trza i do ludzi trza, cholera!
Ok, na koniec (się rozpisałam... :D)
anegdotka. Od października chodzę w dresie. W zasadzie non stop. Wygodne to, bo wiadomo, że jak wszystko boli, to ciuch musi być mało wyczuwalny, lekki, jak najszybszy do założenia i zdjęcia - bo się schylać nie można, kucać, żeby buty sznurować czy wciągać brzucha, żeby spodnie zapiąć

. Takie normalne rzeczy, które odkrywam jako nienormalne w moim stanie

Nawet butów jakiś czas nie wiązałam, tylko schowałam sznurówki do środka, żeby było łatwo i szybko. Sąsiedzi więc od paru miesięcy w takim właśnie stanie mnie widzą - bo się nie przejmuję niczym, i w dresie do parku, na reh., na basen... Ale w minionym tygodniu babcia moja przyjechała i szłyśmy do teatru. Jak teatr, to się trzeba było jak człowiek ubrać. Na klatce minęłam sąsiadkę, zawsze bardzo sympatyczną, do psów zagadującą itp., mówię więc "dzień dobry", a pani nic, i patrzy na mnie, jakby mnie pierwszy raz widziała. Dopiero po chwili widzę błysk zrozumienia - załapała, że ja to ja... Jak człowiek szary dres i luźną bluzę na płaszcz i porządne buty (nie, wcale nie szpilki i wieczorową kiecę...) zmienił, to aż sąsiedzi nie poznają... Dobrze, że do życia już coraz śmielej wracam, bo widzę, że wrosłam w dresik :D
No, finito. Się rozpisałam, bo jakoś tak raźno za oknem, w głowie raźno, nie boli dziś za wiele - wiosna!
A za 3 dni ostatni raz 2 z przodu... A potem mi 3 dychy stukną, aaaaaaaaaaaa!
