Piątek 15/07/2011
1km spokojnie + 35-40' dość mocno (jak dla mnie teraz) + rozciąganie + 3x30m skip A, B, C + 10 podbiegów
czyli godzina przeganiania przez chłopaków z Jog'Ra
Wiem, że nie wygląda to najmądrzej, ale tak wyszło. Nie planowałam się jeszcze wybierać na piątkowe wieczorne bieganie z ekipą z Jog'Ra, bom jeszcze cienka jak barszcz. Ale jak wczoraj po południu się ogłosili, że dziś będzie "wprowadzenie do podbiegów" w naszym parku dzielnicowym pod okiem Arnaud z teamu, to stwierdziłam, że szkoda by nie skorzystać, z teorii się podciągnę, podbiegi i tak swoim tempem, a do parku niedaleko, to nie będą mnie mieli jak zmęczyć. Na nogi Oberony, bo po wczorajszych ćwiczonkach coś ciągnie w prawej łydce. Po dotarciu na miejsce przekonałam się, że ekipa na dziś wieczór mocna, wszyscy zdecydowanie szybsi ode mnie. Ruszyliśmy i w ramach tego, co dla kamuflarzu nazwano rozgrzewką, pokonaliśmy w całości moją najpopularniejszą trasę treningową. Dla mnie to było tempo, przy którym od połowy dzieli się pozostałą trasę w myślach na małe odcinki i mantruje "jeszcze do tego drzewa, do tego bloku itd." na przemiennie z "tylko się nie zatrzymać". Panowie mieli przerwę w marszu czekając na mnie na nawrotce, dla mnie był to bieg ciągły.
Chwila łapania oddechu przy rozciąganiu i udaliśmy się do parku z zupełnie innej strony niż ja zwykle biegam i się okazało, że tam są dwa piękne wbiegi na główny bastion, o których kompletnie zapomniałam. Osobisty trener (ostałam się jedyna spoza teamu) wyłożył mi po krótce teorię, ale przed atakiem górki były skipy. Skip A i C nieźle choć "rozgrzewka" mocno siedziała w nogach, skip B wykazał kompletny brak koordynacji i to, co sama wczoraj zauważyłam - nad lewą stopą nie mam całkowitej kontroli. Potem podbiegi, nie wierzyłam, że zrobię wszystkie 10, a jednak weszły, pierwsze 5 spokojnie, potem coraz szybciej, na ostatnim Yann mnie pociągnął tak, że na górze prawie padłam, ale o to chodziło. W dół był trucht. Potem pętla po bastionie w ramach schłodzenia i panowie ruszyli w stronę sklepu, a ja jednak krótszą drogą do domu. Jutro będę umierać.
Niemniej dumna jestem, że nie odpuściłam, choć podczas "rozgrzewki" miałam sporo czasu by przemyśleć nie tyle "po co mi to całe bieganie", ale "i co, dalej ci się marzą starty?

". Właśnie, może nie warto zapeszać, ale jeśli okoliczności pozwolą, to chciałabym przebiec na pożegnanie z Alzacją
Mini Cretes Vosgiennes . Ale sami wiecie, jak to ostatnio z moimi planami...