Wt, 07.10.2025:
Kolejny bieg progresywny, dziś 54 minuty. Mięśniowo czuję, że idę do przodu, tolerancja zakwaszenia i oddechowo słabiej, ale chyba też progres. Dziś wyszło tak - 54min, 8.73km (6:11/km), śr. tętno 154. Pierwsze 25' wolno, kolejne 25' w miarę możiwości stałe przyspieszanie. Poniżej przyspieszenia co km:
1 - 5:46/km
2 - 5:27/km
3 - 5:13/km
4 - 5:06/km
5 - 4:47/km (tu wyszło 730m)
Nawet jakoś to idzie, jak tak teraz patrzę sobie na podobny trening sprzed 3 tygodni. Dalej nie zapowiada się to na bicie życiówki w Biegu Niepodległości, ale fun z treningów jest, a to najważniejsze. Jutro 54' truchtu, a w piątek pewnie powtórka z 6x100m, zobaczymy czy na sprintach jakiś progres pójdzie.
wolnykaszub vs 20km tygodniowo
Moderator: infernal
-
- Wyga
- Posty: 64
- Rejestracja: 20 wrz 2023, 11:47
- Życiówka na 10k: 51:28
-
- Wyga
- Posty: 64
- Rejestracja: 20 wrz 2023, 11:47
- Życiówka na 10k: 51:28
Śr, 08.10.2025:
Leciutki bieg - 54min, 7.40km (7:18/km), śr. tętno 136. Relaks na granicy nudy. Słuchanie podcastów.
Pt, 10.10.2025:
Miały być sprinty, 6x200 albo nawet 6x100, ale się wzięło i zesrało. Już dzień wcześniej wieczorem czułem osłabienie i ból gardła, rano wstaję i już wiem że nic z tego. Podwyższona temperatura, gile, a na dworze urywająca łeb wichura. Także wyjdzie prawie tydzień przerwy od biegania.
Pn, 13.10.2025:
Dziś już jest praktycznie ok, natomiast w planach jest siłówka. Jutro wracam jak gdyby nigdy nic do mojej rutyny, ale powtarzam ostatni tydzień. Czyli będzie 54' BNP.
Leciutki bieg - 54min, 7.40km (7:18/km), śr. tętno 136. Relaks na granicy nudy. Słuchanie podcastów.
Pt, 10.10.2025:
Miały być sprinty, 6x200 albo nawet 6x100, ale się wzięło i zesrało. Już dzień wcześniej wieczorem czułem osłabienie i ból gardła, rano wstaję i już wiem że nic z tego. Podwyższona temperatura, gile, a na dworze urywająca łeb wichura. Także wyjdzie prawie tydzień przerwy od biegania.
Pn, 13.10.2025:
Dziś już jest praktycznie ok, natomiast w planach jest siłówka. Jutro wracam jak gdyby nigdy nic do mojej rutyny, ale powtarzam ostatni tydzień. Czyli będzie 54' BNP.
-
- Wyga
- Posty: 64
- Rejestracja: 20 wrz 2023, 11:47
- Życiówka na 10k: 51:28
Wt, 14.10.2025:
Huh, przeciorało mnie nieźle. Pogoda idealna, 11 stopni, przebijające się słoneczko, praktycznie bezwietrznie. Pierwszy bieg po prawie tygodniowej, niestety wymuszonej przerwie. No i cóż, nogi fajne, wypoczęte, za to płuca daleko w lesie. Nogi niosły, ale oddechowo to była lokomotywa. No ale nie załamuję się, po przerwie to normalka. A, no i oczywiście biegane było BNP (25 minut wolno, kolejne 25 minut w miarę jednostajne przyspieszanie) - 54min, 8.89km (6:04/km), śr. tętno 161. Kolejne kilometry przyspieszane wyszły kolejno:
1 - 5:40/km
2 - 5:23/km
3 - 5:10/km
4 - 5:10/km
5 - około 5:00/km (ostatnie ~730m) spieprzyłem i zapomniałem zalapować na koniec więc wartości są estymowane
Ogólnie spuchłem fest, ale jakoś nie miałem ochoty zwalniać. Najważniejsze, że mogę znowu biegać. Dzisiaj wlatuje 54' truchtu regeneracyjnego, ew. trochę szybciej, jeśli nogi nie będą odpadać.
Huh, przeciorało mnie nieźle. Pogoda idealna, 11 stopni, przebijające się słoneczko, praktycznie bezwietrznie. Pierwszy bieg po prawie tygodniowej, niestety wymuszonej przerwie. No i cóż, nogi fajne, wypoczęte, za to płuca daleko w lesie. Nogi niosły, ale oddechowo to była lokomotywa. No ale nie załamuję się, po przerwie to normalka. A, no i oczywiście biegane było BNP (25 minut wolno, kolejne 25 minut w miarę jednostajne przyspieszanie) - 54min, 8.89km (6:04/km), śr. tętno 161. Kolejne kilometry przyspieszane wyszły kolejno:
1 - 5:40/km
2 - 5:23/km
3 - 5:10/km
4 - 5:10/km
5 - około 5:00/km (ostatnie ~730m) spieprzyłem i zapomniałem zalapować na koniec więc wartości są estymowane
Ogólnie spuchłem fest, ale jakoś nie miałem ochoty zwalniać. Najważniejsze, że mogę znowu biegać. Dzisiaj wlatuje 54' truchtu regeneracyjnego, ew. trochę szybciej, jeśli nogi nie będą odpadać.
-
- Wyga
- Posty: 64
- Rejestracja: 20 wrz 2023, 11:47
- Życiówka na 10k: 51:28
Śr, 15.10.2025:
Nogi nie odpadały, więc zapodałem tempo ciut szybsze niż regeneracyjne. Osiągnąłem zawrotne 6:58/km, na co tętno oczywiście zareagowało "ok, idziemy do góry". Poza tym to bez historii zupełnie, co miałem wybiegać, wybiegałem - 54min, 7.75km (6:58/km), śr. tętno 146. Na końcu jeszcze 3 przebieżki po 60m, biegane na maksymalnym luzie po ~4:00/km.
Nogi dziś po tym biegu lepiej niż wczoraj, więc chyba bez sensu już człapać powyżej 7:00. Za to jutro poleci jakiś fartlek, na maksymalne sprinty nie chcę się rzucać tak świeżo po chorobie.
Jeszcze mam takie przemyślenia odnośnie tego mojego ostatniego biegania. Otóż odkąd wróciłem do takiego bardziej regularnego biegania (czyli jakoś od czerwca/lipca) moim głównym założeniem było biegać wszystko bez zegarka (w sensie bez spoglądania na niego), 100% na samopoczucie. Jedyne co sobie zakładałem to czas wysiłku i jakąś intensywność, ew. jakieś konkretne dystanse o przyblizonej instensywności. W każdym razie nie zakładałem sobie żadnych cyferek, chciałem po prostu wykonać pracę o danym zmęczeniu. Cel tego był taki, żeby czerpać maksymalną frajdę z biegania i nie narzucać na siebie żadnej presji. Może to brzmieć śmiesznie, szczególnie u biegacza na moim poziomie, ale pamiętam, że gdy trenowałem do półmaratonu, miałem założony jakiś cel, to kiedy tylko wypadał mi jakiś trening albo poszedł mi nie tak jak chciałem, to dołowało mnie to okropnie. Stwierdziłem więc, że chcę biegać trochę tak jak wtedy, gdy złapałem największą zajawkę na bieganie (na samym początku przygody). A biegałem wtedy zupełnie na pałę, po prostu chciałem przebiegać coraz dłuższy dystans, a tempo dobierałem tak, żeby nie stanąć w połowie wysiłku. Haj biegacza gwarantowany po każdym treningu. Biegałem wtedy też maksymalnie 3x w tygodniu, często nawet rzadziej. Jako pierwsze buty biegowe, w których potrafiłem tłuc nawet po 8km po chodnikach, służyły mi wydeptane New Balance 373. Tak, takie zwykłe sneakersy do chodzenia. Wcześniej łaziłem w nich na codzień przez jakieś 3 lata. Do rejestrowania treningów używałem Endomondo. Piszę o tym wszystkim, żeby po prostu wyjaśnić, co tak naprawdę daje mi frajdę z biegania. Frajdę mi daje samo poczucie, że jestem na tyle sprawny, że umiem przebiec te kilka, kilkanaście kilometrów bez zatrzymania. Że bieganie jest świetną odskocznią od obowiązków. A to jakim tempem biegam, to czy się poprawiam schodzi na trzeci, może nawet czwarty plan. Wiadomo, jeśli progres się pojawia to cieszy, ale gdyby to była jedyna motywacja to już dawno bym odpuścił. No, jakoś tak mnie wzięło na takie refleksyje.
Nogi nie odpadały, więc zapodałem tempo ciut szybsze niż regeneracyjne. Osiągnąłem zawrotne 6:58/km, na co tętno oczywiście zareagowało "ok, idziemy do góry". Poza tym to bez historii zupełnie, co miałem wybiegać, wybiegałem - 54min, 7.75km (6:58/km), śr. tętno 146. Na końcu jeszcze 3 przebieżki po 60m, biegane na maksymalnym luzie po ~4:00/km.
Nogi dziś po tym biegu lepiej niż wczoraj, więc chyba bez sensu już człapać powyżej 7:00. Za to jutro poleci jakiś fartlek, na maksymalne sprinty nie chcę się rzucać tak świeżo po chorobie.
Jeszcze mam takie przemyślenia odnośnie tego mojego ostatniego biegania. Otóż odkąd wróciłem do takiego bardziej regularnego biegania (czyli jakoś od czerwca/lipca) moim głównym założeniem było biegać wszystko bez zegarka (w sensie bez spoglądania na niego), 100% na samopoczucie. Jedyne co sobie zakładałem to czas wysiłku i jakąś intensywność, ew. jakieś konkretne dystanse o przyblizonej instensywności. W każdym razie nie zakładałem sobie żadnych cyferek, chciałem po prostu wykonać pracę o danym zmęczeniu. Cel tego był taki, żeby czerpać maksymalną frajdę z biegania i nie narzucać na siebie żadnej presji. Może to brzmieć śmiesznie, szczególnie u biegacza na moim poziomie, ale pamiętam, że gdy trenowałem do półmaratonu, miałem założony jakiś cel, to kiedy tylko wypadał mi jakiś trening albo poszedł mi nie tak jak chciałem, to dołowało mnie to okropnie. Stwierdziłem więc, że chcę biegać trochę tak jak wtedy, gdy złapałem największą zajawkę na bieganie (na samym początku przygody). A biegałem wtedy zupełnie na pałę, po prostu chciałem przebiegać coraz dłuższy dystans, a tempo dobierałem tak, żeby nie stanąć w połowie wysiłku. Haj biegacza gwarantowany po każdym treningu. Biegałem wtedy też maksymalnie 3x w tygodniu, często nawet rzadziej. Jako pierwsze buty biegowe, w których potrafiłem tłuc nawet po 8km po chodnikach, służyły mi wydeptane New Balance 373. Tak, takie zwykłe sneakersy do chodzenia. Wcześniej łaziłem w nich na codzień przez jakieś 3 lata. Do rejestrowania treningów używałem Endomondo. Piszę o tym wszystkim, żeby po prostu wyjaśnić, co tak naprawdę daje mi frajdę z biegania. Frajdę mi daje samo poczucie, że jestem na tyle sprawny, że umiem przebiec te kilka, kilkanaście kilometrów bez zatrzymania. Że bieganie jest świetną odskocznią od obowiązków. A to jakim tempem biegam, to czy się poprawiam schodzi na trzeci, może nawet czwarty plan. Wiadomo, jeśli progres się pojawia to cieszy, ale gdyby to była jedyna motywacja to już dawno bym odpuścił. No, jakoś tak mnie wzięło na takie refleksyje.