Maraton w 2:45 przed 45

Moderator: infernal

DKrunner
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 600
Rejestracja: 19 wrz 2019, 06:56
Życiówka na 10k: 37:29
Życiówka w maratonie: 3:02:45

Nieprzeczytany post

Tydzień 5/12

Tydzień urlopowy. Miałem się wysypiać, regenerować i mocno biegać. Tyle jeśli chodzi o plan, rzeczywistość okazała się być inna :hahaha:

Poniedziałek 10.02.2025
WOLNE

Ostatni dzień pracy przed urlopem

Wtorek 11.02.2025
Rozbieganie z podbiegami: 8km BC1 (@4:44) + BPG 10x200m (~@3:40) + 2,05km schłodz. (@5:03)
Dystans: 14,35km
Śr. tętno: 148
Max. tętno: 174
TReg: 48

Na mocno zmęczonych nogach po wczorajszej pracy. Nie najgorzej.

Środa 12.02.2025
Próg: 4km BC1 (@4:56) + P 2x3km (~@3:54)/3' + 2,08km schłodz. (@5:04)
Dystans: 11,37km
Śr. tętno: 156
Max. tętno: 177
TReg: 34

Zimno, zmęczony po podróży i ogólnie słaby. W planie było 4x3km, zrobiłem tylko 2 odcinki.

Czwartek 13.02.2025
Rozbieganie: 15,01km BC1 (@4:54)
Dystans: 15,01km
Śr. tętno: 150
Max. tętno: 159
TReg: 42

Zazwyczaj w Koszalinie biegało mi się lepiej niż w Gdyni. Tym razem jest jednak gorzej i nie wiem dlaczego. Obstawiam zmęczenie pracą. Choć dziś oba urządzenia wskazały dokładnie to samo czyli regeneracja na poziomie 93% Jednak wciąż mam spory dług snu - 1h32’. Jak zaczynałem urlop we wtorek to miałem 4,5 godziny.

Piątek 14.02.2025
WOLNE

Sobota 15.02.2025
Rozbieganie z przebieżkami: 8km BC1 (@5:03) + R 10x40"/80" (~@3:34) + 2,01km schłodz. (@5:12)
Dystans: 13,93km
Śr. tętno: 150
Max. tętno: 175
TReg: 46

Niestety tempo musiałem dostosować do warunków pogodowych. Napadało śniegu i było zbyt ślisko na szybkie przebieżki.

Niedziela 16.02.2025
WOLNE
Powrót do domu.

Generalnie słaby, regeneracyjny tydzień.

Dystans tygodniowy: 56,34 km
5km - 17:42 (18.03.2023 - bez atestu)
10km - 37:29 (17.09.2023)
HM - 1:22:40 (29.09.2024)
M - 2:59:58 (06.04.2025)

Blog - viewtopic.php?f=27&t=66028
Komentarze - viewtopic.php?f=28&t=66029
New Balance but biegowy
DKrunner
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 600
Rejestracja: 19 wrz 2019, 06:56
Życiówka na 10k: 37:29
Życiówka w maratonie: 3:02:45

Nieprzeczytany post

Z półtoramiesięcznym opóźnieniem wracam do bloga :O
Niestety praca, rodzina, treningi...to wszystko zabiera czas i na pisanie po prostu go zabrakło.
Obecnie zaczynam przedstartowy urlop, biegania jest już mało, głównie skupiam się na regeneracji, jest więc okazja do napisania paru słów.

Z braku czasu nie będę niestety w stanie opisywać już swoich treningów.
Zainteresowanych zapraszam raz jeszcze na Stravę: https://www.strava.com/athletes/149143492
Tam opisuję i będę opisywał szczegółowo każdy trening.

Kilometraż poszczególnych tygodni mojego BPS-a wyglądał następująco:

Tydzień 6/12: 109,38km
Tydzień 7/12: 76,10km
Tydzień 8/12: 115,08km
Tydzień 9/12: 72,42km
Tydzień 10/12: 101,03km
Tydzień 11/12: 74,93km

Obecnie jestem w środku ostatniego, taperingowego tygodnia przygotowań. Za mną 40-minutowe rozbieganie wtorkowe, przede mną 30 minut w czwartek oraz około 20-25 minut w sobotę. Start w niedzielę o 9:00.
Osiągnięcie wyniku poniżej 3 godziny będzie satysfakcjonujące. Jestem jednak przygotowany na więcej, dlatego planuję biec tempem około 4:00-4:05. Celuję w czas poniżej 2:55. Im bliżej 2:50 tym lepiej :hahaha:

Regeneracja z ostatnich 7 dni wygląda następująco:
fullsizeoutput_2120.jpeg
Ostatnie dwa dni ciężkie w pracy, późno wracałem do domu, kładłem się spać po północy a wstawałem o 5 rano. Od dziś wolne, skupiam się na śnie, regeneracji, właściwym odżywianiu i nawadnianiu. Godzinna drzemka już wpadła, wciąż jednak mam 11 godzin i 54 minuty debetu snu, który do niedzieli muszę wyzerować.

To tyle, więcej na Stravie.
Myślę, że po zawodach napiszę tu jeszcze parę słów podsumowania i zamknę temat.
Pozdrawiam
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
5km - 17:42 (18.03.2023 - bez atestu)
10km - 37:29 (17.09.2023)
HM - 1:22:40 (29.09.2024)
M - 2:59:58 (06.04.2025)

Blog - viewtopic.php?f=27&t=66028
Komentarze - viewtopic.php?f=28&t=66029
DKrunner
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 600
Rejestracja: 19 wrz 2019, 06:56
Życiówka na 10k: 37:29
Życiówka w maratonie: 3:02:45

Nieprzeczytany post

Od maratonu minął juz ponad miesiąc. Międzyczasie miałem operację ręki. Długie L4, na którym wciąż jestem, dało mi sporo wolnego czasu więc wrzucam krótki tekst na temat mojego startu.

Maraton. Plan był piękny. Rzeczywistość – jak zwykle – miała własne zdanie.
IMG_6623.jpg
Do 28. kilometra biegłem jak metronom. Wszystko zgodnie z założeniami: 4:00–4:15/km, zależnie od tego, czy akurat natura postanowiła dmuchnąć w twarz czy popchnąć w plecy. Czułem się dobrze. Serducho i płuca jak z żelaza, głowa skupiona, nogi... no, wtedy jeszcze były.
IMG_6604.jpg
Ale wiadomo – maraton zaczyna się po 30. kilometrze. Albo w moim przypadku – kończy się na 28. Bo dokładnie na 28. kilometrze, gdzieś pomiędzy „jest super” a „zaraz będzie meta” – nastąpiło to słynne „pyk”. W kolanie. Jakby ktoś włożył zapałkę między tryby. Niby nic wielkiego, ot takie niepokojące ukłucie… które momentalnie zepchnęło mnie z toru marzeń prosto na pobocze rzeczywistości. Tempa już nie dało się trzymać, poleciało w dół, jak polski złoty po gorszej decyzji ekonomicznej – najpierw do 4:30/km, potem 4:45, a chwilę później – przez kombinowanie z krokiem, żeby jakoś oszczędzać nogę – zaczęła mnie boleć kostka. "No świetnie" - pomyślałem. Domino ruszyło.

Od 30. km trucht, coś koło 4:45. Po krótkiej naradzie z własną godnością rozważyłem zejście z trasy, ale przypomniałem sobie, że depozyt z ciuchami jest na mecie. A dojść i tak trzeba. To jak już idę… to może potruchtam?.

Na 35. kilometrze, po szybkim przeliczeniu w głowie (bo matematykę biegacza ćwiczy się najlepiej przy tętniącym bólu i lekkiej hipoglikemii), wyszło mi, że jeśli nie zemdleję i nie zatrzymam się na selfie z kibicami, to może jeszcze zbiję te trzy godziny. No to zagryzłem zęby i powiedziałem sobie: „Panie, jak boli teraz, to już bardziej nie będzie – jazda”. I poleciałem, czyli w moim aktualnym stanie trzymałem 4:45/km z twarzą wykrzywioną jak przy zrywaniu plastra z owłosionej łydki.
IMG_6606.jpg
Ostatnie kilometry to był pokaz uporu, nie biegania. 40. km i podbieg pod wiadukt – tragedia. Tempo spadło do 5:10, a morale razem z nim. Zbieg – ostatnia nadzieja. Zęby zaciśnięte, ramiona jak skrzydła pingwina, nogi jak kołki, ale lecę. Stadion – ostatnia prosta. Na zegarku: 2:59:00. Jest! A nie, jednak nie – jeszcze trzeba zrobić rundkę honorową wokół murawy. To nie był finisz – to była parodia finiszu. Wydobyłem z siebie ostatni zryw godny człowieka, który od wielu kilometrów prowadzi negocjacje z własnym układem ruchu. Wpadam na metę i zerkam na zegarek: 2:59:58

Jeeest! Dwie sekundy. Życiówka. I... jedno kolano mniej.

Wnioski?
Maraton to nie sprint dla cierpliwych, tylko walka psychiczna z własnym ciałem. Moje przegrało, ale ja – nie.
Czas na porządny trening siłowy, bo jak się nie zbuduje zbroi z mięśni, to nawet najszlachetniejsza dusza biegacza długo nie pociągnie.

Wrócę lepszy, mocniejszy i – mam nadzieję – bez tych cholernych kontuzji!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
5km - 17:42 (18.03.2023 - bez atestu)
10km - 37:29 (17.09.2023)
HM - 1:22:40 (29.09.2024)
M - 2:59:58 (06.04.2025)

Blog - viewtopic.php?f=27&t=66028
Komentarze - viewtopic.php?f=28&t=66029
DKrunner
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 600
Rejestracja: 19 wrz 2019, 06:56
Życiówka na 10k: 37:29
Życiówka w maratonie: 3:02:45

Nieprzeczytany post

W planach było zakończenie blogowania, ale na L4 mi się nudzi więc coś tam jeszcze wrzucam :hejhej:

Oto kontynuacja mojej biegowej epopei – czyli co się działo po maratonie, w duchu autoironii, sportowego samozaparcia i z charakterystycznym dla mnie uporem, który pewnie kiedyś zostanie opisany w podręcznikach fizjologii jako „zespół Davidego”:

Maraton minął. Kolano boli. Dusza częściowo spełniona. I co dalej?

Ano, klasyka: cztery dni „odpoczynku” (czytaj: tylko trochę chodziłem jak kowboj po rodeo), po czym wróciłem na trening.
Tak, cztery dni po tym jak wcisnąłem się pod 3 godziny o włos, a moje stawy wystawiły mi żółtą kartkę, postanowiłem… iść pobiegać. Bo przecież ciało samo się nie odbuduje. :hahaha:

13 kwietnia – test MAS. Znany też jako „bieg przez 6 minut w pałę”. Bieg na maksa, bez ceregieli, bez ozdobników. Wynik? 3:18/km. Wystarczający, żeby określić nowe tempa treningowe i wrócić do systemu jak przystało na człowieka, który zamiast leżeć z okładami na kolano, woli rozpisywać sobie interwały.

Między 13 a 21 kwietnia cierpliwie budowałem bazę. Spokojne biegi oraz planowe szybsze jednostki, czułem jak wracam do żywych. No i właśnie wtedy los przypomniał mi, że zawsze może być ciekawiej.

22 kwietnia – operacja. Nie kolana, nie kostki, ale… uwolnienie troczka A1. Dla niewtajemniczonych: to taki mały paseczek w palcu, który postanowił się zbuntować. Zabieg szybki, prosty, ale jak tu biegać, gdy masz rękę owiniętą jak po spotkaniu z blenderem i w dodatku na temblaku (a przynajmniej powinna być na temblaku :hejhej: )

Odpowiedź? Normalnie. Dwa dni później ze szwami na dłoni znowu byłem na trasie.
Oczywiście biegi spokojne, bez szaleństw – choć nie powiem, próbowałem kilka razy podkręcić tempo. I co się działo?
Ręka mówiła NIE. I to nie jak grzeczny urzędnik, tylko jak ochroniarz w klubie, który od razu pcha cię z powrotem na chodnik. Każdy dynamiczniejszy ruch powodował ból, więc z pokorą wracałem do joggowania.

6 maja – zdjęcie szwów. Uwolnienie! Wreszcie mogłem biegać coś żywszego, bo ręka już nie czuła się jak obcy organizm przyszyty do reszty ciała. Tyle że... po dwóch tygodniach niemal wyłącznie spokojnych biegów, organizm przyzwyczaił się do trybu „senna niedziela”, więc powrót do szybkiego biegania nie był tak spektakularny jak w moich snach o formie życia.
Co z tego wszystkiego wyszło? Serce chce, nogi się jeszcze zastanawiają, ręka robiła strajk włoski. Baza powoli się odbudowuje, tempa wracają, ale wszystko wymaga czasu.
Plan na przyszłość? Spokojnie wrócić do intensywności, bez łamania kolejnych części ciała po drodze. Ręka po operacji, kolano po przejściach, ale pasja nie zna kompromisów. Bo jak się ma bieganie w sercu, to i z gipsem na ręce można wybiegać bazę tlenową :hahaha:

A co dalej? Oczywiście walka o formę przed piątką i dychą – bo przecież jak już się wpadło w ten sportowy rollercoaster, to nie ma opcji wysiadania.

Zaczynam 6-tygodniowy mezocykl pracy nad zwiększeniem MAS. Czyli będzie mocno i szybko.

Planowane zawody:
1. 22 czerwiec 5km
2. 07 wrzesień 10km
3. 11 listopad 10km

Walczę o zejście poniżej 37 minut na 10 km.
5km - 17:42 (18.03.2023 - bez atestu)
10km - 37:29 (17.09.2023)
HM - 1:22:40 (29.09.2024)
M - 2:59:58 (06.04.2025)

Blog - viewtopic.php?f=27&t=66028
Komentarze - viewtopic.php?f=28&t=66029
DKrunner
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 600
Rejestracja: 19 wrz 2019, 06:56
Życiówka na 10k: 37:29
Życiówka w maratonie: 3:02:45

Nieprzeczytany post

THE END — czyli „2:45 się nie wydarzyło”

No i cóż…
Nie udało się.
Nie było happy endu z fanfarami, łzami szczęścia i medalem dyndającym na szyi przy 2:44:59.
Nie będzie też okładki Runner’s World z moim spoconym, ale spełnionym ciałem :hahaha:
"Maraton w 2:45 przed 45" przechodzi do historii…
…choć w moim przypadku raczej do działu „Ambitnie, ale nie tym razem”.

Ale spokojnie – nie będzie tu dramatyzowania, nie będzie cytowania Paulo Coelho, nie porównam się do Odyseusza.
Zabrakło niewiele: może trochę czasu, może kilku tygodni treningu, może jednego lepszego cyklu a może 2 lat bez pandemii. A może po prostu młodszego organizmu.

Ten blog był moim notatnikiem walki z zegarem – tym na trasie i tym w peselu.
Zostają po nim:

fajne wspomnienia,
parę naprawdę solidnych treningów,
oraz kolano, które do dziś się na mnie obraża.

Co dalej?

Jak już pisałem, teraz czas na zmianę formuły.
Nie będzie już liczenia wszystkiego w kilometrach, minutach na kilometr i objętości na tydzień.
Nowy blog, nowy ja, nowe plany.
W tym roku celuję w szybsze dystanse — bo jak już nie mogę długo, to chociaż chcę krótko i ostro :hahaha: :hahaha: :hahaha:

Będzie luźniej, mniej cyferek, więcej przemyśleń.
Bo czasem trzeba spojrzeć na siebie z dystansu. Na przykład 10 kilometrów.

Nowy blog: „Zdycham z gracją, czyli zapiski geriatryka w butach startowych”
Jeśli chcesz poczytać, jak czterdziestopięcioletnie ciało próbuje biegać z ambicjami dwudziestopięciolatka, a głowa udaje, że wszystko jest pod kontrolą — to zapraszam.

Dzięki wszystkim, którzy czytali, kibicowali, komentowali, sugerowali, krytykowali i śmiali się ze mnie.
To była świetna podróż. A teraz... zmieniam buty i skręcam w nową ścieżkę.

Do zobaczenia na starcie!
5km - 17:42 (18.03.2023 - bez atestu)
10km - 37:29 (17.09.2023)
HM - 1:22:40 (29.09.2024)
M - 2:59:58 (06.04.2025)

Blog - viewtopic.php?f=27&t=66028
Komentarze - viewtopic.php?f=28&t=66029
ODPOWIEDZ