04.11.2024 - 10.11.2024
poniedziałek - wolne
Rowerem do pracy i z powrotem, łącznie 21 km. Nawet przyjemna pogoda, a mięśnie nie były zbyt zmęczone po niedzielnych zawodach.
wtorek - wolne
Godzina gry w padla z kolegami z pracy. No, może niecała godzina i bez dużej intensywności (nie jesteśmy żadnymi Federerami czy Nadalami padla), więc mięśnie nie dostały zbyt mocno po dupie. Piękna pogoda, słońce, ciepło, czasem latem takiej aury nie uświadczysz.
środa - 6,5 km (w tym 6x100m przebieżki)
Krótkie bieganie przed pracą. Dobrze, że po zmianie czasu można pobiegać przy świetle dziennym. Wybrałem się kawałek na bulwar nad morzem, trochę pizgało wiatrem, ale nie było tak zimno. Niestety od wczoraj wieczora zaczęło mnie łapać jakieś przeziębienie, ale zmusiłem się by wyjść pobiegać i była to dobra decyzja, bo poczułem się lepiej. Powtórzenia starałem się robić szybko, ale bez szaleństw. Trochę czułem mięśnie pod koniec, ale bez dramatu.
6,4 km @ 5:09 min/km ~ 147 bpm (max 166)
czwartek - 10 km
Niemal jak obiady czwartkowe w królewskich polskich czasach, tak nasze czwartkowe biegi z kolegami zaczynają być świecką tradycją. W trójkę spotkaliśmy się na tym samym mostku co zawsze punktualnie o 7:00 i ruszyliśmy w trasę (jeszcze było ciemno i pusto, Holendrzy później wstają i później pracują). 10 km minęło dość powolnym tempem, bo raczej skupialiśmy się na pogawędkach niż na ściganiu. Samopoczucie przed bieganiem średnie, po bieganiu bardzo dobre. O dziwo wyjątkowo mimo przeziębienia nie miałem kłopotu ze wstaniem z ciepłego łoża.
10 km @ 5:40 min/km ~ 135 bpm (max 151)
piątek - wolne
Nic ciekawego, tylko trochę sprzątania i jakieś winko wieczorem z żoną.
sobota - 11 km
Pobiegane trochę na raty, z parkrunem w środku. Tempo bardzo spokojne, jeszcze wolniej niż w czwartek, ale nie zwalam tego na przeziębienie, tylko na żonę. Chciałem jej towarzyszyć przez całą trasę, a do tego mamy 3 km dobiegu i 3 km powrotu. Po parkrunie i przed powrotem mieliśmy jeszcze przerwę na kawę w miłym towarzystwie, poznając nowych ludzi z Polski, Irlandii, Niemiec i Holandii.
11 km @ 5:52 min/km ~ 130 bpm (max 152)
niedziela - 14 km BNP
Trochę opornie szedł ten trening. Już się prawie doleczyłem, ale organizmowi chyba brakowało dziś trochę dobrego odżywienia. Ruszyłem dopiero po 16 i czułem już dość mało energii w baku, chyba za mały obiad. Pierwsze 5 km jeszcze OK, tempo nawet przyzwoite ok. 5:15, ale po paru km miałem wrażenie, jakby nogi w ogóle nie istniały, takie dziwne uczucie jak z waty. Niby brak bólu, ale też brak komfortu. Na 6 -8 km chciałem przyspieszyć do 5:00, ale wyszło coś bliżej 5:07. Dopiero na 9-10 biegłem po 5:00. Ostatnie 4 km zgodnie z planem po 4:50. Tutaj trzymanie tempa szło już trochę lepiej, ale nogi zaczęły już boleć. Trochę mi się dłużyło, ale dociągnąłem bez wielkiej męczarni. Ogólnie lubię BNP, ale dziś chciałem mieć to już z głowy. Nie lubię trenować o tej porze w weekend, wolę wyjść rano lub koło południa, ale życie trochę mnie zmusiło. Z pozytywów, puls całkiem przyzwoity i podryfował tylko do 162.
14 km @ 5:03 min/km ~ 149 bpm (max 162)
Łącznie w tygodniu: 41,7 km
I tutaj wreszcie jakiś pozytyw, bo wybiegałem najwięcej od czasu ślubu i to mimo drobnego przeziębienia nie poddałem się, a dziś czuję się już praktycznie zdrowy. Takie dystanse do ok. 10 km nie sprawiają mi już trudności czy wielkego wysiłku, ale im bliżej 15 km, tym póki co trudniej. Przyjdzie z czasem!
Bezuszny - piąte przez dziesiąte: powrót do ścigania na 5 i 10 km
Moderator: infernal
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
11.11.2024 - 14.11.204
poniedziałek - wolne
W Polsce Dzień Niepodległości, a ja podziwiałem wyczyny rodaków, siedząc w pracy. Dojechałem tam na rowerze, w dwie strony łącznie 21 km. Przeziębienie wreszcie zaczyna odpuszczać. Mój brat zaszalał życiówką na dyszkę w Warszawie - 38:33. Z treningów nie było widać jakiegoś przełomu, ale mówi, że pomogła mu głównie dieta pod okiem koleżanki-specjalistki i ładowanie węglami przed startem. No i zaryzykował, brak kalkulacji tylko gorąca głowa i naprzód!
wtorek - 10 km, w tym 5 km progowo
Fajny trening, takie lubię. Dzień też piękny i słoneczny. Urwałem się z pracy na przerwę lunchową i chciałem jak najszybciej wrócić. Najpierw rozgrzewkowe dwa kilometry, które wpadły bardzo szybko, po 5:01-5:05. Może dlatego że z wiatrem.
Później kolejne kilometry tempem ok. progowym, chciałem biec po ok 4:20 i się udało, nawet trochę za szybko, ale nie chciałem się hamować.
- 4:19 (z wiatrem)
- 4:19 (z wiatrem)
- 4:21 (pod wiatr i trochę pod górę)
- 4:14 (pod wiatr i trochę z góry)
- 4:14 (pod wiatr)
Ogólem pierwsze 2 km z dużym zapasem, trzeci już znacznie trudniej, na czwartym czułem już trochę mięśnie, na piątym znacznie mocniej, ale nie chciałem zwalniać. Oddechowo chyba też nie było super ciężko, ale już tego nie pamiętam, a puls wyszedł jednak wyższy niż progowy pod koniec.
Średnio 4:18 i puls 171, ale max aż 182.
Później musiałem się na chwilę zatrzymać i na koniec 3 km spokojnego truchtu, też o dziwo wchodził po 5:05-5:10, mimo że pod wiatr. Jestem zadowolony!
środa - wolne
Ponownie rowerem do pracy i standardowe 21 km. Specjalnie już nie odczuwam tego rodzaju dystansów, szczególnie gdy są podzielone na dwie części. No chyba że pizga jak zło. Ale tym razem była niezła pogoda.
czwartek - 10 km easy
Wczesnoporanne bieganie z kolegami, Polakiem i Niemcem. To brzmi jak wstęp do jakiegoś dowcipu. Spokojnym tempem i skupienie raczej na pogaduchach niż na konkretnym treningu.
10 km @ 5:49 min/km ~ 138 bpm (max 149)
Plan na weekend, start na 15 km. Bieg 7 wzgórz (asfalt) w Nijmegen. Nie nastawiam się na jakieś szaleństwa i życiówki, ale może uda się zakręcić w okolicach 1:07-1:08 (tempo 4:30). Pomimo pagórków trasa jest dość szybka i fajna, piękne widoki. Niestety pogoda ma być kiepska i deszczowa. Dawno już tak dłużej nie padało. Od jutra zaczynam ładowanie się węglami!
poniedziałek - wolne
W Polsce Dzień Niepodległości, a ja podziwiałem wyczyny rodaków, siedząc w pracy. Dojechałem tam na rowerze, w dwie strony łącznie 21 km. Przeziębienie wreszcie zaczyna odpuszczać. Mój brat zaszalał życiówką na dyszkę w Warszawie - 38:33. Z treningów nie było widać jakiegoś przełomu, ale mówi, że pomogła mu głównie dieta pod okiem koleżanki-specjalistki i ładowanie węglami przed startem. No i zaryzykował, brak kalkulacji tylko gorąca głowa i naprzód!
wtorek - 10 km, w tym 5 km progowo
Fajny trening, takie lubię. Dzień też piękny i słoneczny. Urwałem się z pracy na przerwę lunchową i chciałem jak najszybciej wrócić. Najpierw rozgrzewkowe dwa kilometry, które wpadły bardzo szybko, po 5:01-5:05. Może dlatego że z wiatrem.
Później kolejne kilometry tempem ok. progowym, chciałem biec po ok 4:20 i się udało, nawet trochę za szybko, ale nie chciałem się hamować.
- 4:19 (z wiatrem)
- 4:19 (z wiatrem)
- 4:21 (pod wiatr i trochę pod górę)
- 4:14 (pod wiatr i trochę z góry)
- 4:14 (pod wiatr)
Ogólem pierwsze 2 km z dużym zapasem, trzeci już znacznie trudniej, na czwartym czułem już trochę mięśnie, na piątym znacznie mocniej, ale nie chciałem zwalniać. Oddechowo chyba też nie było super ciężko, ale już tego nie pamiętam, a puls wyszedł jednak wyższy niż progowy pod koniec.
Średnio 4:18 i puls 171, ale max aż 182.
Później musiałem się na chwilę zatrzymać i na koniec 3 km spokojnego truchtu, też o dziwo wchodził po 5:05-5:10, mimo że pod wiatr. Jestem zadowolony!
środa - wolne
Ponownie rowerem do pracy i standardowe 21 km. Specjalnie już nie odczuwam tego rodzaju dystansów, szczególnie gdy są podzielone na dwie części. No chyba że pizga jak zło. Ale tym razem była niezła pogoda.
czwartek - 10 km easy
Wczesnoporanne bieganie z kolegami, Polakiem i Niemcem. To brzmi jak wstęp do jakiegoś dowcipu. Spokojnym tempem i skupienie raczej na pogaduchach niż na konkretnym treningu.
10 km @ 5:49 min/km ~ 138 bpm (max 149)
Plan na weekend, start na 15 km. Bieg 7 wzgórz (asfalt) w Nijmegen. Nie nastawiam się na jakieś szaleństwa i życiówki, ale może uda się zakręcić w okolicach 1:07-1:08 (tempo 4:30). Pomimo pagórków trasa jest dość szybka i fajna, piękne widoki. Niestety pogoda ma być kiepska i deszczowa. Dawno już tak dłużej nie padało. Od jutra zaczynam ładowanie się węglami!
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
15.11.2024 - 17.11.2024
piątek - wolne
sobota - 5 km easy
Zgłosiłem się na pacera w ramach parkrunu i wybrałem 30 minut, tak żeby się zbytnio nie przemęczyć. To mój debiut w tej roli, ale na szczęście poszło dość gładko. Przynajmniej z mojej perspektywy, bo zawodnikom tak fajnie już nie szło i zgubiłem większość grupy. Ale tak szczerze większość przybiegła szybciej i to oni mi uciekli, a kilka osób zostało za moimi plecami. Ja trzymałem się cały czas tempa 5:55-5:57 i Garmin mnie nie zawiódł, bo na mecie zameldowałem się z czasem 29:58. Całkiem niezła punktualność. Lepiej niż holenderskie koleje. Dowiozłem do mety dwie zawodniczki, to dobry wynik, bo w połowie trasy nie miałem ze sobą nikogo.
Po parkrunie jeszcze godzina gry w padla z grupą innych parkrunowych wolontariuszy, świetna ekipa!
niedziela - Zevenheuvelenloop 15 km (bieg 7 wzgórz)
Jak sama nazwa wskazuje, trasa płaska nie jest, przewyższenie nie jest też zawrotne, bo 130 m, ale jak na Holandię to bardzo dużo. Bieg odbywa się w mieście Nijmegen przy granicy z Niemcami i jest to lokalny klasyk. Pietnastkę ukończyło 23 tysiące osób!! A w sobotę wieczorem jest jeszcze bieg na 7 km. Tłumy, tłumy. A do tego rekord świata, ale o tym za chwilę.
Start jest dopiero po 13:00, co jest bardzo typowe w Holandii. Z jednej strony mnie to wkurza, bo nie wiadomo co tu zjeść i trzeba czekać cały dzień. Ostatecznie padło na dwa śniadania - owsianka, a później kanapka i banany. Do tego szot z buraka, mój nowy oręż. Przynajmniej można się wyspać i dojechać na spokojnie 1,5h autem.
Było trochę chłodno, ok. 7C, ale na szczęście deszczowe prognozy się nie sprawdziły. Trochę tylko wiało.
Na starcie okrutne tłumy, ale wszystko nieźle zorganizowane, tylko trzeba było bardzo długo czekać, stałem w strefie chyba ponad pół godziny i nie było totalnie miejsca na rozgrzewkę.
W końcu ruszamy. Nagle zza zakrętu wyłania się brama startowa, a ja jeszcze cały zimny?! Naciskam zegarek, przebiegamy pierwszy zakręt, ale coś nie załapało i widzę w zegarku same zera. Kurde, znowu mały minus dla Garmina, a może dla mnie. W każdym razie pierwsze 150m nie było zarejestrowane. Do tego puls z nadgarstka z pierwszych km można między bajki włożyć, bo pokazywał śmiesznie niskie wartości (ale na to w trakcie biegu nie patrzyłem, dopiero później).
Pierwszy zakręt i nagle słyszę dziki tumult tłumu na głównej ulicy! Ale po chwili zorientowałem się, o co cho. Właśnie na metę wpadł zwycięzca z czasem 40:42, Jacob Kiplimo z Ugandy, jak później sprawdziłem. Szaleniec! Wprawdzie nieco szybszy wynik padł na 15kę w trakcie półmaratonu w Lizbonie, ale było to najszybszy wynik w osobnym wyścigu na 15 km. Ciekawe co by było bez tych wszystkich pagórków na trasie?!
OK, wracamy już do mnie. Pierwsze kilometry mijają nawet nieźle.
1. 4:32 (lekko pod górę)
2. 4:24 (w miarę płasko)
3. 4:32 (pod górę - 11m)
4. 4:35 (pod górę - 15m)
5. 4:36 (pod górę - 17m)
Trasa jest prosta jak strzała, ale trudno mi było utrzymać zakładane tempo z powodu prawie ciągłego podbiegu, jak i tłumu ludzi. Niestety zapisałem się gdy byłem w gorszej formie, do wolniejszej strefy, i przez całe 15 km za to płaciłem, wymijając wolniejszych biegaczy slalomami. W większośći nie było tak źle, ale czasem musiałem zwalniać lub przeciskać się i kombinować.
Docierając do bramki z 5 km byłem w miarę zadowolony i czułem wciąż dużo energii, ale szybszego tempa nie mogłem wykrzesać. Wiedziałem, że mam za sobą 2 lub 3 wzgórza, a trasę pamiętałem doskonale z zeszłego roku i wiedziałem, że najgorsze za mną. Czy aby na pewno? Trochę dawały o sobie znać mięśnie podkolanowe po tych wspinaczkach, ale była to tylko lekka przypominajka dawnej kontuzji.
6. 4:28
7. 4:22
Dwa kilometry były dość płaskie i otworzyły się ładne widoki z lasu na dolinę. Piękna jesienna sceneria i tłum biegaczy na wąskiej uliczce. Na szczęście pojawiła się grupa biegnąca podobnym tempem i starałem się za nimi podążać, bo przecierali mi szlak w tłumie. Był wysoki koleś w niebieskiej koszulce i gościu wyglądający na Hiszpana, niski chłopak w okularach. Niebieską Koszulkę trudno było dogonić, ale trzymałem się chociaż za El Profesorem. Jeszcze łyk wody, ups, to jednak było izo, no dobra, trudno.
8. 4:36
9. 4:26
To chyba jednak tutaj był najtrudniejszy moment biegu. Ale zero kryzysów, jest dużo energii. Po zakręcie w lewo nagle dostajemy uderzenie wiatru w łeb. Naparza tak, że łopoczące numery startowe odgrywają własną muzykę, jakby zaraz miały odlecieć w kosmos. Mamy drobny podbieg, potem ostry zbieg, który kończy się kolejnym ostrym podbiegiem. Poprzednie podbiegi były lajtowo nachylone w porównaniu do tego. Na szczęście jest trochę więcej miejsca, ale ludzie wyraźnie zwalniają. Do tego wbiegliśmy znowu w las, wiatr ucicha. Mnie zaczyna trochę naparzać lewe kolano, a do tego lewy achilles. Kiedyś czytałem, że z bólem trzeba się zaprzyjaźnić, więc nazwałem go sobie Marek. OK, Marek, co tam u Ciebie? Biegniemy razem do mety. Później jeszcze jeden taki zbieg i podbieg i mamy za sobą już 6 wzgórz. Ładne wiejskie krajobrazy i kibice cieszący się atmosferą, rozstawiający spontaniczne punkty z muzyką.
10. 4:19 (długi zbieg)
11. 4:34 (długi podbieg - 21m)
10 km był mocno w dół, a ja lubię zbiegać, mam mocne czworogłowe, a płuca odpoczywają. Korzystam, ile się da, pomimo że kolano wciąż trochę przeszkadza, ja wiem, że ukończę ten bieg w niezłym tempie. Nie ma się co zastanawiać, po prostu wiem. Potem pod górę i tu już było trudniej. Kibice krzyczą, że już ostatni pagórek, co dodaje otuchy. Jest bardzo ciasno. Mijam zawodników od prawej strony, przede mną inny gościu robi to samo po lewej stronie. Na szczycie udało mi się też go dogonić i wyprzedzić. Jest nieźle, chociaż sapię dużo głosniej niż ci inni zawodnicy dookoła mnie.
12. 4:19 (w dół)
13. 4:22 (w dół)
14. 4:13 (w dół)
15. 4:05 (w dół)
Końcówka jest fantastyczna, biegnie się niemal ciągle w dół, poza krótkim wyjątkiem, można zbierać nagrodę z włożonego na początku wysiłku i cieszyć się atmosferą. Wybiega się z lasu z powrotem do Nijmegen i coraz więcej kibiców na mieście, a finisz to już w ogóle jakbym był na mecie Tour de France. Lewe kolano wciąż kłuje, na szczęście achilles już nie. Na przedostatnim kilometrze postarałem się trochę dodać gazu, a ostatni to już totalny maks. Dziś głównie ograniczały mnie płuca, nie czułem za bardzo mięśniowych problemów poza tym kolanem. Za to jak już stanąłem na mecie, to mięśnie czworogłowe były totalnie zniszcozone. Zobaczymy, jak będzie się biegać w tym tygodniu, ale sampoczucie jest OK.
Wynik końcowy. 1:06:48 (tempo 4:28), miejsce 3 998 spośród 23 627.
Puls max ledwie 176, to aż zadziwiające.
Moja życiówka to chyba ok. 1:04 na Chomiczówce w czasach sprzed kontuzji, nawet nie liczyłem na zbliżenie się do niej przy tych wszystkich pagórkach, ale poszło nieźle.
Moja żona też dobiegła z wynikiem trochę ponad 1:25, co jest podobnym rezultatem jak rok temu, mimo że mniej trenowała. No i biegł też premier Holandii z czasem ok. 1:15. Całkiem nieźle.
Świetny bieg i atmosfera, trasa i widoki, mam nadzieję, że wrócę tu za rok po raz trzeci.
piątek - wolne
sobota - 5 km easy
Zgłosiłem się na pacera w ramach parkrunu i wybrałem 30 minut, tak żeby się zbytnio nie przemęczyć. To mój debiut w tej roli, ale na szczęście poszło dość gładko. Przynajmniej z mojej perspektywy, bo zawodnikom tak fajnie już nie szło i zgubiłem większość grupy. Ale tak szczerze większość przybiegła szybciej i to oni mi uciekli, a kilka osób zostało za moimi plecami. Ja trzymałem się cały czas tempa 5:55-5:57 i Garmin mnie nie zawiódł, bo na mecie zameldowałem się z czasem 29:58. Całkiem niezła punktualność. Lepiej niż holenderskie koleje. Dowiozłem do mety dwie zawodniczki, to dobry wynik, bo w połowie trasy nie miałem ze sobą nikogo.
Po parkrunie jeszcze godzina gry w padla z grupą innych parkrunowych wolontariuszy, świetna ekipa!
niedziela - Zevenheuvelenloop 15 km (bieg 7 wzgórz)
Jak sama nazwa wskazuje, trasa płaska nie jest, przewyższenie nie jest też zawrotne, bo 130 m, ale jak na Holandię to bardzo dużo. Bieg odbywa się w mieście Nijmegen przy granicy z Niemcami i jest to lokalny klasyk. Pietnastkę ukończyło 23 tysiące osób!! A w sobotę wieczorem jest jeszcze bieg na 7 km. Tłumy, tłumy. A do tego rekord świata, ale o tym za chwilę.
Start jest dopiero po 13:00, co jest bardzo typowe w Holandii. Z jednej strony mnie to wkurza, bo nie wiadomo co tu zjeść i trzeba czekać cały dzień. Ostatecznie padło na dwa śniadania - owsianka, a później kanapka i banany. Do tego szot z buraka, mój nowy oręż. Przynajmniej można się wyspać i dojechać na spokojnie 1,5h autem.
Było trochę chłodno, ok. 7C, ale na szczęście deszczowe prognozy się nie sprawdziły. Trochę tylko wiało.
Na starcie okrutne tłumy, ale wszystko nieźle zorganizowane, tylko trzeba było bardzo długo czekać, stałem w strefie chyba ponad pół godziny i nie było totalnie miejsca na rozgrzewkę.
W końcu ruszamy. Nagle zza zakrętu wyłania się brama startowa, a ja jeszcze cały zimny?! Naciskam zegarek, przebiegamy pierwszy zakręt, ale coś nie załapało i widzę w zegarku same zera. Kurde, znowu mały minus dla Garmina, a może dla mnie. W każdym razie pierwsze 150m nie było zarejestrowane. Do tego puls z nadgarstka z pierwszych km można między bajki włożyć, bo pokazywał śmiesznie niskie wartości (ale na to w trakcie biegu nie patrzyłem, dopiero później).
Pierwszy zakręt i nagle słyszę dziki tumult tłumu na głównej ulicy! Ale po chwili zorientowałem się, o co cho. Właśnie na metę wpadł zwycięzca z czasem 40:42, Jacob Kiplimo z Ugandy, jak później sprawdziłem. Szaleniec! Wprawdzie nieco szybszy wynik padł na 15kę w trakcie półmaratonu w Lizbonie, ale było to najszybszy wynik w osobnym wyścigu na 15 km. Ciekawe co by było bez tych wszystkich pagórków na trasie?!
OK, wracamy już do mnie. Pierwsze kilometry mijają nawet nieźle.
1. 4:32 (lekko pod górę)
2. 4:24 (w miarę płasko)
3. 4:32 (pod górę - 11m)
4. 4:35 (pod górę - 15m)
5. 4:36 (pod górę - 17m)
Trasa jest prosta jak strzała, ale trudno mi było utrzymać zakładane tempo z powodu prawie ciągłego podbiegu, jak i tłumu ludzi. Niestety zapisałem się gdy byłem w gorszej formie, do wolniejszej strefy, i przez całe 15 km za to płaciłem, wymijając wolniejszych biegaczy slalomami. W większośći nie było tak źle, ale czasem musiałem zwalniać lub przeciskać się i kombinować.
Docierając do bramki z 5 km byłem w miarę zadowolony i czułem wciąż dużo energii, ale szybszego tempa nie mogłem wykrzesać. Wiedziałem, że mam za sobą 2 lub 3 wzgórza, a trasę pamiętałem doskonale z zeszłego roku i wiedziałem, że najgorsze za mną. Czy aby na pewno? Trochę dawały o sobie znać mięśnie podkolanowe po tych wspinaczkach, ale była to tylko lekka przypominajka dawnej kontuzji.
6. 4:28
7. 4:22
Dwa kilometry były dość płaskie i otworzyły się ładne widoki z lasu na dolinę. Piękna jesienna sceneria i tłum biegaczy na wąskiej uliczce. Na szczęście pojawiła się grupa biegnąca podobnym tempem i starałem się za nimi podążać, bo przecierali mi szlak w tłumie. Był wysoki koleś w niebieskiej koszulce i gościu wyglądający na Hiszpana, niski chłopak w okularach. Niebieską Koszulkę trudno było dogonić, ale trzymałem się chociaż za El Profesorem. Jeszcze łyk wody, ups, to jednak było izo, no dobra, trudno.
8. 4:36
9. 4:26
To chyba jednak tutaj był najtrudniejszy moment biegu. Ale zero kryzysów, jest dużo energii. Po zakręcie w lewo nagle dostajemy uderzenie wiatru w łeb. Naparza tak, że łopoczące numery startowe odgrywają własną muzykę, jakby zaraz miały odlecieć w kosmos. Mamy drobny podbieg, potem ostry zbieg, który kończy się kolejnym ostrym podbiegiem. Poprzednie podbiegi były lajtowo nachylone w porównaniu do tego. Na szczęście jest trochę więcej miejsca, ale ludzie wyraźnie zwalniają. Do tego wbiegliśmy znowu w las, wiatr ucicha. Mnie zaczyna trochę naparzać lewe kolano, a do tego lewy achilles. Kiedyś czytałem, że z bólem trzeba się zaprzyjaźnić, więc nazwałem go sobie Marek. OK, Marek, co tam u Ciebie? Biegniemy razem do mety. Później jeszcze jeden taki zbieg i podbieg i mamy za sobą już 6 wzgórz. Ładne wiejskie krajobrazy i kibice cieszący się atmosferą, rozstawiający spontaniczne punkty z muzyką.
10. 4:19 (długi zbieg)
11. 4:34 (długi podbieg - 21m)
10 km był mocno w dół, a ja lubię zbiegać, mam mocne czworogłowe, a płuca odpoczywają. Korzystam, ile się da, pomimo że kolano wciąż trochę przeszkadza, ja wiem, że ukończę ten bieg w niezłym tempie. Nie ma się co zastanawiać, po prostu wiem. Potem pod górę i tu już było trudniej. Kibice krzyczą, że już ostatni pagórek, co dodaje otuchy. Jest bardzo ciasno. Mijam zawodników od prawej strony, przede mną inny gościu robi to samo po lewej stronie. Na szczycie udało mi się też go dogonić i wyprzedzić. Jest nieźle, chociaż sapię dużo głosniej niż ci inni zawodnicy dookoła mnie.
12. 4:19 (w dół)
13. 4:22 (w dół)
14. 4:13 (w dół)
15. 4:05 (w dół)
Końcówka jest fantastyczna, biegnie się niemal ciągle w dół, poza krótkim wyjątkiem, można zbierać nagrodę z włożonego na początku wysiłku i cieszyć się atmosferą. Wybiega się z lasu z powrotem do Nijmegen i coraz więcej kibiców na mieście, a finisz to już w ogóle jakbym był na mecie Tour de France. Lewe kolano wciąż kłuje, na szczęście achilles już nie. Na przedostatnim kilometrze postarałem się trochę dodać gazu, a ostatni to już totalny maks. Dziś głównie ograniczały mnie płuca, nie czułem za bardzo mięśniowych problemów poza tym kolanem. Za to jak już stanąłem na mecie, to mięśnie czworogłowe były totalnie zniszcozone. Zobaczymy, jak będzie się biegać w tym tygodniu, ale sampoczucie jest OK.
Wynik końcowy. 1:06:48 (tempo 4:28), miejsce 3 998 spośród 23 627.
Puls max ledwie 176, to aż zadziwiające.
Moja życiówka to chyba ok. 1:04 na Chomiczówce w czasach sprzed kontuzji, nawet nie liczyłem na zbliżenie się do niej przy tych wszystkich pagórkach, ale poszło nieźle.
Moja żona też dobiegła z wynikiem trochę ponad 1:25, co jest podobnym rezultatem jak rok temu, mimo że mniej trenowała. No i biegł też premier Holandii z czasem ok. 1:15. Całkiem nieźle.
Świetny bieg i atmosfera, trasa i widoki, mam nadzieję, że wrócę tu za rok po raz trzeci.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
18.11.2024 - 24.11.2024
poniedziałek - 10 km easy
Trochę zmęczenia po niedzielnych zawodach jeszcze we mnie siedziało, ale biegło się zadziwiająco dobrze, a zakwasy minęły. Ładna pogoda, złapałem trochę słońca i pagórków na wydmach. Jedynie ten wiatr. No i pod koniec zacząłem nieco czuć lewe kolano, chyba to ślad po tych mocnych zbiegach w niedzielę.
10 km @ 5:21 min/km ~ 143 bpm
wtorek - wolne
1h gry w padla. Udało się pomimo deszczowej pogody i pojawiło się sporo długich wymian na lepszym poziomie niż poprzednio.
środa - wolne
Musiało być pewnie dość deszczowo, bo ani nie pojechałem do pracy rowerem, a bieganie przełożyłem sobie na czwartek. Odpoczynek się przyda, bo organizm czuł jeszcze zmęczenie zawodami.
czwartek - 11 km w tym 8x100m przebieżki
Nieźle szło, pogoda też idealna oprócz wiatru w mordę w pierwszej połowie biegu. Trochę wyrwałem się z pracy w przerwie lunchowej i dobiegłem na wydmy po drugiej stronie miasta i z powrotem. Przebieżki wchodziły bardzo fajnie, a kolano zbytnio nie doskwierało, może pod koniec. Ogólnie trening na plus!
10,8 km @ 5:16 min/km ~ 146 bpm
piątek - 15 km BNP
Uch och, cóż to był za trening. Musiałem go odbębnić przed weekendowym wyjazdem. W południe miało być okienko pogodowe, ale akurat się rozpadało, jak tylko wyszedłem z domu. Do tego chłód i wiatr, grad. Buty miałem po kilku km totalnie mokre. Nie biegło się super komfortowo w tych warunkach, a w planach miałem jeszcze przyspieszyć. O dziwo jak już ten pociąg się rozpędzi, to jakoś utrzymuję prędkość przelotową i jest to nawet przyjemniejsze niż wolne człapanie, może dlatego, że szybko mija. Dokładnych międzyczasów już nie chce mi się rozpisywać, ale pierwszą połowę dystansu pokonałem tempem ok. 5:20 (5:10-5:30 zależnie od kierunku wiatru), później kilometry 9 i 10 po ok. 5:05, 11 i 12 po ok. 4:55, ostatnie 3 po ok. 4:48. Puls na końcu dobił tylko do 164, więc wcale nie tak wysoko, ot taki drugi zakres. Nie było łatwo, ale udało się.
sobota - wolne
Wczesna pobudka i wylot do Włoch na mini 3-dniowe wakacje. Biegania nie było, ale właściwie musieliśmy biec do gate'u, bo już po kontroli żona zorientowała się, że dokumenty zostały w aucie. W ostatniej chwili cudem zdążyliśmy na lot, przepychając się przez ludzi i sprintując do samolotu. Dobre interwały! Dobrze, że żona też coś tam biega, dziś mnie wyprzedziła. Nie muszę dodawać, że na miejscu zrobiliśmy jeszcze ze 30 tysięcy kroków w ciągu dnia, a i dieta była mniej restrykcyjna niż na co dzień.
niedziela - 8 km easy
Zabawna sprawa, gdzie się nie pojawię, tam akurat odbywa się maraton. Tym razem byłem we Florencji i zupełnie przez przypadek biegli tam królewski dystans. Aż nabrałem apetytu na te zawody, bo trasa i data wyglądają bardzo ciekawie, końcówkę biegnie się przez historyczne stare miasto wśród zabytków, a finisz na głównym placu miasta robi wrażenie. Ja biegałem tylko luźno w płaskim parku, w starych butach biegowych, bo nowe się jeszcze suszyły po piątku... Płasko, spokojnie, ale kolana trochę dostają w kość w takich mocno ubitych butach, więc bez szaleństw. Niski puls na plus.
8 km @ 5:30 min/km ~ 138 bpm
Łącznie w tygodniu: 44 km
Bardzo spokojny tydzień odpoczynkowy po zawodach, ale kilometrowo to najwyższy wynik od wiosny, więc powoli baza się zwiększa. Muszę uważać, aby kolana za bardzo nie marudziły, ale póki co jest w granicach tolerancji. No i ważne, że mimo wyjazdu udało się zaliczyć wszystkie treningi i za bardzo nie przytyć. W przyszłym tygodniu dalsza spokojna realizacja planu.
poniedziałek - 10 km easy
Trochę zmęczenia po niedzielnych zawodach jeszcze we mnie siedziało, ale biegło się zadziwiająco dobrze, a zakwasy minęły. Ładna pogoda, złapałem trochę słońca i pagórków na wydmach. Jedynie ten wiatr. No i pod koniec zacząłem nieco czuć lewe kolano, chyba to ślad po tych mocnych zbiegach w niedzielę.
10 km @ 5:21 min/km ~ 143 bpm
wtorek - wolne
1h gry w padla. Udało się pomimo deszczowej pogody i pojawiło się sporo długich wymian na lepszym poziomie niż poprzednio.
środa - wolne
Musiało być pewnie dość deszczowo, bo ani nie pojechałem do pracy rowerem, a bieganie przełożyłem sobie na czwartek. Odpoczynek się przyda, bo organizm czuł jeszcze zmęczenie zawodami.
czwartek - 11 km w tym 8x100m przebieżki
Nieźle szło, pogoda też idealna oprócz wiatru w mordę w pierwszej połowie biegu. Trochę wyrwałem się z pracy w przerwie lunchowej i dobiegłem na wydmy po drugiej stronie miasta i z powrotem. Przebieżki wchodziły bardzo fajnie, a kolano zbytnio nie doskwierało, może pod koniec. Ogólnie trening na plus!
10,8 km @ 5:16 min/km ~ 146 bpm
piątek - 15 km BNP
Uch och, cóż to był za trening. Musiałem go odbębnić przed weekendowym wyjazdem. W południe miało być okienko pogodowe, ale akurat się rozpadało, jak tylko wyszedłem z domu. Do tego chłód i wiatr, grad. Buty miałem po kilku km totalnie mokre. Nie biegło się super komfortowo w tych warunkach, a w planach miałem jeszcze przyspieszyć. O dziwo jak już ten pociąg się rozpędzi, to jakoś utrzymuję prędkość przelotową i jest to nawet przyjemniejsze niż wolne człapanie, może dlatego, że szybko mija. Dokładnych międzyczasów już nie chce mi się rozpisywać, ale pierwszą połowę dystansu pokonałem tempem ok. 5:20 (5:10-5:30 zależnie od kierunku wiatru), później kilometry 9 i 10 po ok. 5:05, 11 i 12 po ok. 4:55, ostatnie 3 po ok. 4:48. Puls na końcu dobił tylko do 164, więc wcale nie tak wysoko, ot taki drugi zakres. Nie było łatwo, ale udało się.
sobota - wolne
Wczesna pobudka i wylot do Włoch na mini 3-dniowe wakacje. Biegania nie było, ale właściwie musieliśmy biec do gate'u, bo już po kontroli żona zorientowała się, że dokumenty zostały w aucie. W ostatniej chwili cudem zdążyliśmy na lot, przepychając się przez ludzi i sprintując do samolotu. Dobre interwały! Dobrze, że żona też coś tam biega, dziś mnie wyprzedziła. Nie muszę dodawać, że na miejscu zrobiliśmy jeszcze ze 30 tysięcy kroków w ciągu dnia, a i dieta była mniej restrykcyjna niż na co dzień.
niedziela - 8 km easy
Zabawna sprawa, gdzie się nie pojawię, tam akurat odbywa się maraton. Tym razem byłem we Florencji i zupełnie przez przypadek biegli tam królewski dystans. Aż nabrałem apetytu na te zawody, bo trasa i data wyglądają bardzo ciekawie, końcówkę biegnie się przez historyczne stare miasto wśród zabytków, a finisz na głównym placu miasta robi wrażenie. Ja biegałem tylko luźno w płaskim parku, w starych butach biegowych, bo nowe się jeszcze suszyły po piątku... Płasko, spokojnie, ale kolana trochę dostają w kość w takich mocno ubitych butach, więc bez szaleństw. Niski puls na plus.
8 km @ 5:30 min/km ~ 138 bpm
Łącznie w tygodniu: 44 km
Bardzo spokojny tydzień odpoczynkowy po zawodach, ale kilometrowo to najwyższy wynik od wiosny, więc powoli baza się zwiększa. Muszę uważać, aby kolana za bardzo nie marudziły, ale póki co jest w granicach tolerancji. No i ważne, że mimo wyjazdu udało się zaliczyć wszystkie treningi i za bardzo nie przytyć. W przyszłym tygodniu dalsza spokojna realizacja planu.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
25.11.2024 - 01.12.2024
poniedziałek - wolne
Dużo chodzenie i trochę jeżdżenia na rowerze w Pizie. Miasto jest bardzo płaskie i przyjemne do jazdy, ale rowery miejskie pozostawiają nieco do życzenia, więc takie 7 km było bardziej męczące niż 20 km na moim prywatnym rowerze. Mimo to fajnie było złapać trochę słońca i ciepła.
wtorek - 10 km w tym 5 km progowo
Już chyba trzeci trening tego typu w ostatnim czasie i coraz lepiej mi się to biega. Oczywiście jak tylko zacząłem biegać, musiało się znowu rozpadać (witamy z powrotem w Holandii ). Ale na szczęście deszcz szybko minął i po 3 km rozgrzewki szybko złapałem właściwy rytm. Zacząłem trochę za szybko od 4:17, później 4:20, znowu 4:17 przez 2 kolejne kilometry i ostatni po 4:15. Nie było lekko, ale pod kontrolą. Trochę czułem znowu lewe kolano, ale dało się biec.
Średnia 4:17, puls 168, max 175. Zatem całkiem przyzwoicie.
Cały trening: 10,6 km po 4:51 i 150 bpm
środa - wolne
Sztormy, ulewy, orkany, zero aktywności i długie spanko. No poza moimi standardowymi porannymi ćwiczeniami, ale nawet o wieczornym rozciąganiem zapomniałem.
czwartek - 8 km BS
Spokojne bieganie w przerwie lunchowej, pracując z domu. Bardzo fajny to przywilej, bo to chyba moja ulubiona pora biegania, a poza tym strasznie nie lubię biegać po ciemku. Szło nieźle, niski puls, choć pod koniec trochę mi się dłużyło. Kolano też coś tam lekko marudziło, ale było OK.
8,45 km @ 5:23 min/km ~ 137 bpm
piątek - wolne
Poza spacerem na piwko z kolegami zero sportu i odpoczynek.
sobota - 11 km w tym spokojny parkrun
Udało mi się wstać zaskakująco sprawnie po wczorajszej złocistej ambrozji, której wcześniej przez parę miesięcy skutecznie unikałem. Dobiegłem sobie 3 km na parkrun, gdzie czekał już święty Mikołaj z czekoladowymi literkami dla chętnych. Żona niestety się trochę spóźniła, dojeżdżając na rowerze, więc musiałem 2 minuty na nią zaczekać, ale dzięki temu fajnie wyprzedzaliśmy innych parkrunowiczów. Chłodno, słonecznie, bezwietrznie, idealna pogoda dla mnie. Dobiegliśmy oficjalnie w 29 minut, czyli faktyczny czas netto pewnie bliżej 27-28 minut. Spokojny powrot do domu po kawie no i dziś wreszcie kolano nie bolało!
11,5 km @ 5:27 min/km ~ 135 bpm
niedziela - 15 km BNP
Pogoda dalej utrzymywała się świetna, ale na trening wybrałem się dopiero po 15. Biegło się od początku bardzo dobrze i lekko. W zamierzaniu miałem stopniowo przyspieszać na samopoczucie, ale tak, aby się nie zajechać. Zgodnie z wytycznymi Pftitzingera. Od początku biegłem już dość niezłym tempem 5:15 i puls był zaskakująco niski. Po 4 km postanowiłem przyspieszyć do ok. 5:05 i dalej było luźno. Kolejne 4 miały być po 4:55, wyszły jak w tempomacie po 4:54-4:53, tu chyba biegłem z wiatrem, ale znowu się rozpadało. Trochę zacząłem czuć lewe kolano, a przez chwilę też mocne ciągnięcie w dolnej części pleców, ale to drugie na szczęście błyskawicznie ustąpiło. Mimo to kondycyjnie i tempowo nie miałem najmniejszych problemów. Ostatnie 3 km po 4:45, a właściwie 4:43, 4:39 i 4:39. Trochę już cisnęło mnie w jelitach, ale jakoś dociągnałem. Bardzo satysfakconujący i udany trening, patrząc, że dopiero na ostatnim km puls zaczął przekraczać 160. Chyba przesunęły mi się strefy!
15 km @ 5:00 min/km ~ 146 bpm (max 164)
Łącznie w tygodniu: 45,6 km
Łącznie w listopadzie: 171,3 km
Nie są to szałowe przebiegi, ale to najwyższy wynik od marca. Mimo to pomimo niewielkiego relatywnie nakładu udało się uzyskać już dość przyzwoitą kondycję. Myślę, że ćwiczenia, rozciąganie i trochę poprawek w diecie robią swoje. Jestem ciekaw, co z tego wyjdzie na sobotnim parkrunie, chciałbym pobiec na maksa, bo za 2 tygodnie kolejne zawody na 10 km. Może uda się zbliżyć do 20 minut, albo chociaż 20:30.
poniedziałek - wolne
Dużo chodzenie i trochę jeżdżenia na rowerze w Pizie. Miasto jest bardzo płaskie i przyjemne do jazdy, ale rowery miejskie pozostawiają nieco do życzenia, więc takie 7 km było bardziej męczące niż 20 km na moim prywatnym rowerze. Mimo to fajnie było złapać trochę słońca i ciepła.
wtorek - 10 km w tym 5 km progowo
Już chyba trzeci trening tego typu w ostatnim czasie i coraz lepiej mi się to biega. Oczywiście jak tylko zacząłem biegać, musiało się znowu rozpadać (witamy z powrotem w Holandii ). Ale na szczęście deszcz szybko minął i po 3 km rozgrzewki szybko złapałem właściwy rytm. Zacząłem trochę za szybko od 4:17, później 4:20, znowu 4:17 przez 2 kolejne kilometry i ostatni po 4:15. Nie było lekko, ale pod kontrolą. Trochę czułem znowu lewe kolano, ale dało się biec.
Średnia 4:17, puls 168, max 175. Zatem całkiem przyzwoicie.
Cały trening: 10,6 km po 4:51 i 150 bpm
środa - wolne
Sztormy, ulewy, orkany, zero aktywności i długie spanko. No poza moimi standardowymi porannymi ćwiczeniami, ale nawet o wieczornym rozciąganiem zapomniałem.
czwartek - 8 km BS
Spokojne bieganie w przerwie lunchowej, pracując z domu. Bardzo fajny to przywilej, bo to chyba moja ulubiona pora biegania, a poza tym strasznie nie lubię biegać po ciemku. Szło nieźle, niski puls, choć pod koniec trochę mi się dłużyło. Kolano też coś tam lekko marudziło, ale było OK.
8,45 km @ 5:23 min/km ~ 137 bpm
piątek - wolne
Poza spacerem na piwko z kolegami zero sportu i odpoczynek.
sobota - 11 km w tym spokojny parkrun
Udało mi się wstać zaskakująco sprawnie po wczorajszej złocistej ambrozji, której wcześniej przez parę miesięcy skutecznie unikałem. Dobiegłem sobie 3 km na parkrun, gdzie czekał już święty Mikołaj z czekoladowymi literkami dla chętnych. Żona niestety się trochę spóźniła, dojeżdżając na rowerze, więc musiałem 2 minuty na nią zaczekać, ale dzięki temu fajnie wyprzedzaliśmy innych parkrunowiczów. Chłodno, słonecznie, bezwietrznie, idealna pogoda dla mnie. Dobiegliśmy oficjalnie w 29 minut, czyli faktyczny czas netto pewnie bliżej 27-28 minut. Spokojny powrot do domu po kawie no i dziś wreszcie kolano nie bolało!
11,5 km @ 5:27 min/km ~ 135 bpm
niedziela - 15 km BNP
Pogoda dalej utrzymywała się świetna, ale na trening wybrałem się dopiero po 15. Biegło się od początku bardzo dobrze i lekko. W zamierzaniu miałem stopniowo przyspieszać na samopoczucie, ale tak, aby się nie zajechać. Zgodnie z wytycznymi Pftitzingera. Od początku biegłem już dość niezłym tempem 5:15 i puls był zaskakująco niski. Po 4 km postanowiłem przyspieszyć do ok. 5:05 i dalej było luźno. Kolejne 4 miały być po 4:55, wyszły jak w tempomacie po 4:54-4:53, tu chyba biegłem z wiatrem, ale znowu się rozpadało. Trochę zacząłem czuć lewe kolano, a przez chwilę też mocne ciągnięcie w dolnej części pleców, ale to drugie na szczęście błyskawicznie ustąpiło. Mimo to kondycyjnie i tempowo nie miałem najmniejszych problemów. Ostatnie 3 km po 4:45, a właściwie 4:43, 4:39 i 4:39. Trochę już cisnęło mnie w jelitach, ale jakoś dociągnałem. Bardzo satysfakconujący i udany trening, patrząc, że dopiero na ostatnim km puls zaczął przekraczać 160. Chyba przesunęły mi się strefy!
15 km @ 5:00 min/km ~ 146 bpm (max 164)
Łącznie w tygodniu: 45,6 km
Łącznie w listopadzie: 171,3 km
Nie są to szałowe przebiegi, ale to najwyższy wynik od marca. Mimo to pomimo niewielkiego relatywnie nakładu udało się uzyskać już dość przyzwoitą kondycję. Myślę, że ćwiczenia, rozciąganie i trochę poprawek w diecie robią swoje. Jestem ciekaw, co z tego wyjdzie na sobotnim parkrunie, chciałbym pobiec na maksa, bo za 2 tygodnie kolejne zawody na 10 km. Może uda się zbliżyć do 20 minut, albo chociaż 20:30.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
02.12.2024 - 08.12.2024
poniedziałek - wolne
Odpoczynek.
wtorek - 10 km easy w tym 8x100m przebieżki
Super pogoda, tylko spory wiatr. Z początku fajnie mi się biegło, dopóki nie musiałem zmienić kierunku.
Trochę brakowało mi energii, macie czasem takie uczucie, po kilku kilometrach biegu jakby Wasze ciało w ogóle nie stykało się z ziemią i było jak z waty? Właśnie tak miałem. Niby lekko, ale trochę męczarnia. Na szczęście po 8 100-m przebieżkach (przerwy 200m) się odmuliłem. Tempa ok. 3:40-3:50. Ogólnie trening na plus, zaliczony.
10,5 km @ 5:12 min/km ~ 143 bpm
środa - wolne
Rowerem do pracy, łącznie 24 km. Trafiłem znowu na masę objazdów i robót drogowych. Tak to jest, jak się od 3 tygodni nie wsiadało na rower, straciłem obeznanie. Ale zdążyłem już zapomnieć też, jak przyjemna bywa jazda na rowerze i fajna odskocznia od biegania. Nawet pomimo chłodnej i wietrznej pogody było fajnie.
czwartek - 10 km easy
Znalazłem okienko pogodowe w trakcie bardzo sztormistego dnia. Nie biegło mi się zbyt przyjemnie, bo już od początku buty były całe mokre, a pod koniec złapał mnie już totalny deszcz. Odcinki z wiatrem były jeszcze ok, pod wiatr spora męczarnia. Niby nie biegło się super ciężko, luźne tempo, niski puls, ale takie treningi są typowo na odbębnienie.
10,5 km @ 5:18 min/km ~ 141 bpm
piątek - wolne
Odpoczynek po urodzinach. Kurcze, jak na złość w nocy złapał mnie mega silny skurcz łydki. Nic nie piłem, nie trenowałem jakoś ostro, po prostu obudziłem się w środku nocy i robiąc gwałtowny ruch złapał mnie potworny skurcz i nie chciał odpuścić. Żona mówi, że nigdy nie wiedziała, że łydka może być aż tak twarda, masakra.
sobota - parkrun 5 km
W planach było mocne bieganie, ale zwyciężył zdrowy rozsądek. Wciąż trochę mnie ciągnęło w łydce, a nie był to żaden istotny start, więc wolałem nie ryzykować i przetestować łydkę spokojnym tempem. Pobiegliśmy razem z żoną w ok. 27 minut. Coś tam ciągnęło w trakcie biegu, ale nie było tak źle.
5 km @ 27:18 ~ 139 bpm
niedziela - 12 km easy
W planach miałem spokojne wybieganie, 15-16 km, ale postanowiłem, że najpierw przebiegnę rundkę wokół miasta ok. 6 km i zobaczę, jak się będę czuł. Super pogoda do biegania, to mnie poniosło. Po pierwszych 5 km było super, później zacząłem znowu czuć, że łydka się spina. Poza tym sam bieg był całkiem ok. Po 12 km stwierdziłem, że wystarczy, bo akurat byłem blisko domu i musiałem do toalety. Gdybym musiał, to dobiegłbym do 15-16 km, ale forma nie ucieknie, szkoda ryzykować kontuzję. Na plus bardzo niski puls.
12,6 km @ 5:18 min/km ~ 139 bpm
Łącznie w tygodniu: 38,7 km
Miało być ok. 48 km, ale ze względu na uraz wolałem nie ryzykować. Zawody na dychę za tydzień stoją pod znakiem zapytania. Póki co z dnia na dzień sytuacja się poprawia, będę dalej stosował domowe metody: rozciąganie, rolowanie, ciepły/zimny prysznic, voltaren i leżenie na kolcach. Wizyta u fizjo dopiero 18go, więc po zawodach z 15.12. Zobaczymy. Szkoda, bo akurat czuję, że złapałem dobrą formę, ale nic na siłę, może przyda się parę luźniejszych biegów i łydka wróci do normy.
poniedziałek - wolne
Odpoczynek.
wtorek - 10 km easy w tym 8x100m przebieżki
Super pogoda, tylko spory wiatr. Z początku fajnie mi się biegło, dopóki nie musiałem zmienić kierunku.
Trochę brakowało mi energii, macie czasem takie uczucie, po kilku kilometrach biegu jakby Wasze ciało w ogóle nie stykało się z ziemią i było jak z waty? Właśnie tak miałem. Niby lekko, ale trochę męczarnia. Na szczęście po 8 100-m przebieżkach (przerwy 200m) się odmuliłem. Tempa ok. 3:40-3:50. Ogólnie trening na plus, zaliczony.
10,5 km @ 5:12 min/km ~ 143 bpm
środa - wolne
Rowerem do pracy, łącznie 24 km. Trafiłem znowu na masę objazdów i robót drogowych. Tak to jest, jak się od 3 tygodni nie wsiadało na rower, straciłem obeznanie. Ale zdążyłem już zapomnieć też, jak przyjemna bywa jazda na rowerze i fajna odskocznia od biegania. Nawet pomimo chłodnej i wietrznej pogody było fajnie.
czwartek - 10 km easy
Znalazłem okienko pogodowe w trakcie bardzo sztormistego dnia. Nie biegło mi się zbyt przyjemnie, bo już od początku buty były całe mokre, a pod koniec złapał mnie już totalny deszcz. Odcinki z wiatrem były jeszcze ok, pod wiatr spora męczarnia. Niby nie biegło się super ciężko, luźne tempo, niski puls, ale takie treningi są typowo na odbębnienie.
10,5 km @ 5:18 min/km ~ 141 bpm
piątek - wolne
Odpoczynek po urodzinach. Kurcze, jak na złość w nocy złapał mnie mega silny skurcz łydki. Nic nie piłem, nie trenowałem jakoś ostro, po prostu obudziłem się w środku nocy i robiąc gwałtowny ruch złapał mnie potworny skurcz i nie chciał odpuścić. Żona mówi, że nigdy nie wiedziała, że łydka może być aż tak twarda, masakra.
sobota - parkrun 5 km
W planach było mocne bieganie, ale zwyciężył zdrowy rozsądek. Wciąż trochę mnie ciągnęło w łydce, a nie był to żaden istotny start, więc wolałem nie ryzykować i przetestować łydkę spokojnym tempem. Pobiegliśmy razem z żoną w ok. 27 minut. Coś tam ciągnęło w trakcie biegu, ale nie było tak źle.
5 km @ 27:18 ~ 139 bpm
niedziela - 12 km easy
W planach miałem spokojne wybieganie, 15-16 km, ale postanowiłem, że najpierw przebiegnę rundkę wokół miasta ok. 6 km i zobaczę, jak się będę czuł. Super pogoda do biegania, to mnie poniosło. Po pierwszych 5 km było super, później zacząłem znowu czuć, że łydka się spina. Poza tym sam bieg był całkiem ok. Po 12 km stwierdziłem, że wystarczy, bo akurat byłem blisko domu i musiałem do toalety. Gdybym musiał, to dobiegłbym do 15-16 km, ale forma nie ucieknie, szkoda ryzykować kontuzję. Na plus bardzo niski puls.
12,6 km @ 5:18 min/km ~ 139 bpm
Łącznie w tygodniu: 38,7 km
Miało być ok. 48 km, ale ze względu na uraz wolałem nie ryzykować. Zawody na dychę za tydzień stoją pod znakiem zapytania. Póki co z dnia na dzień sytuacja się poprawia, będę dalej stosował domowe metody: rozciąganie, rolowanie, ciepły/zimny prysznic, voltaren i leżenie na kolcach. Wizyta u fizjo dopiero 18go, więc po zawodach z 15.12. Zobaczymy. Szkoda, bo akurat czuję, że złapałem dobrą formę, ale nic na siłę, może przyda się parę luźniejszych biegów i łydka wróci do normy.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1545
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
09.12.2024 - 15.12.2024
poniedziałek - wolne
Na rowerze do pracy i z pracy, w obie strony po ciemku, pizga złem. Łącznie 21 km. Trochę depresyjnie. Przyda się bieganie na poprawę humoru.
wtorek - 8 km: BS + 8x100m
Dziś trochę mniej i ostrożniej, z dwóch powodów. W niedzielę zawody, a do tego chciałem sprawdzić, jak łydka będzie zachowywać się na większych prędkościach, ale na krótkich odcinkach. Na szczęście wszystko szło sprawnie. No może poza gigawiatrem, który akurat w trakcie przebieżek miałem w twarz. Traktuję to jako dobre wyzwanie, która zaprocentuje w przyszłości.
8,1 km @ 5:13 min/km ~ 143 bpm
środa - wolne
Ponownie rower do pracy i z powrotem, łącznie 21 km. Dziś nastrój już znacznie lepszy!
czwartek - 10 km BS
Wcześnie rano, pierwsze 5 km z kolegą spędzone na spokojnym truchtaniu i pogaduchach, nieco wolniej niż 6:00 min/km. Druga część już samemu, tempem ok. 5:25-5:30. Bez większej historii, było OK, na niskim pulsie.
Wieczorem wpadła jeszcze prawie godzina jazdy na łyżwach i trochę się bałem, że narobię sobię zakwasów od nietypowej aktywności, ale na szczęście było w miarę OK.
10 km @ 5:44 min/km ~ 132 bpm
piątek - wolne
Należny odpoczynek i w ramach wyjątku wjechały też dwa piwka i gra w bilarda.
sobota - 5 km BS
Znowu truchtanie z kolegą w ramach parkrunu. Przyjechałem i wróciłem na rowerze po 3 km w każdą stronę. Bardzo spokojny bieg po 5:33, puls 134. Bez historii, trochę zmagań z deszczem i wiatrem, poza tym OK.
niedziela - zawody 10 km - Z&Z Circuit - Ter Speckeloop (Lisse)
Start o 11:10. Najpierw ruszali koledzy na 5 km. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, bo dość mocno wiało, za to zrobiło się teoretycznie cieplej, bo było 9 stopni. Teoretycznie, bo w praktyce i tak pizgało złem.
Od piątku wieczorem ładowałem się węglami zgodnie z ustaleniami koleżanki dietetyk, do tego wjechały codziennie szoty z buraka. Placebo czy nie, czułem się bardzo dobrze przed biegiem, zarówno pod kątem energetycznym (dużo energii), jak i jelitowo-trawiennym (zero problemów w trakcie biegu). W dzień biegu owsianka na śniadanie, a godzinę przed startem jeszcze banan. Wiem, że może kogoś zanudzać taki detal logistyczny, ale wydaje mi się, że kwestia żywienia sporo u mnie zmieniła na plus.
Poprzedni start na dychę był pod koniec listopada. Dziś odbywały się kolejne zawody z cyklu. Jest ich łącznie 8 aż do maja, aby być sklasyfikowanym w generalce, trzeba wystartować 6 razy na tym samym dystansie (są też zazwyczaj zawody na 5 i 15 km).
Dość długa rozgrzewka, bo było mi zimno, a rzeczy zostały już w depozycie. Koledzy namówili mnie na start w krótkim rękawie i zacząłem trochę żałować. Pewnie przebiegłem ok. 2-3 km + trochę ćwiczeń i przebieżek i mały rekonesans trasy. Cel na dziś to pobiec poniżej 42 minut.
1. 4:13. Ruszamy. Wyjątkowo ustawiłem się dość blisko przodu stawki, więc wszyscy dookoła zaczęli dość żwawo. Gdy widziałem na zegarku tempo ok. 4:00, postanowiłem nie szaleć i zwolniłem, dając się wyprzedzać.
2. 4:14. Początek pętli jest mocno pod wiatr. Staram się schować za kimś, ale popełniłem błąd taktyczny. Niestety uformowały się dwie duże grupki, jedna daleko przede mną, druga daleko za mną. Starałem się nadgonić, ale nie za szybko, aby nie przepalić biegu. Do tego jedna nawrotka o 180 stopni trochę wybija mnie z rytmu.
3. 4:16. Dalej ostro pod wiatr. Zaczynam się zbliżać do grupki przede mną. Trasa jest dość fajna, mało zakrętów, właściwie taki niemal kwadrat o boku ponad kilometra (biegniemy dwie pętle). Czuję, że jest to dość mocna robota, więc nie jestem w stanie nawet za bardzo przyspieszyć, ale wciąż mam sytuację pod kontrolą. Trochę wolniej niż planowałem, ale może uda się nadrobić na trasie.
4. 4:11. Wreszcie lecimy z wiatrem. Jest dużo łatwiej. Łapię swój rytm i się go trzymam. Po drodze mijam kolegę, który skończył już bieg na 5 km i krzyczy do mnie motywujące słowa.
5. 4:07. Trochę za szybko, ale atmosfera mnie poniosła, bo w okolicach startu/mety bardzo dużo kibiców. Na stacji z wodą chlapnąłem sobie kubek, połowa wpadła do ust, połowa na twarz, ale fajnie mnie to odświeżyło. Udało mi się wreszcie doścignąć grupkę przede mną.
6. 4:12. Znowu atak wiatru w mordę. Tym razem biegłem już z grupą 4 osób. Jakiś gościu coś krzyczy po holendersku, chyba chciał, abyśmy się wymieniali i osłaniali przed wiatrem. Sam się cwaniak schował z tyłu i chciał, żebym robił za parawan. Niestety nic z tego nie wyszło, bo zaraz za nawrotką o 180 stopni ich wyprzedziłem i znowu zostałem sam.
7. 4:16. Zrobiło się ciężko. Oddechowo spoko, nogi spoko. Choć od pewnego czasu pulsuje mi noga w lewym kolanie. Na treningach nie miałem takich objawów. Z filmików na YT prowadzonych przez amerykańskiego maratończyka olimpijskiego, Claytona Younga, zacząłem stosować jego sposób na trudne chwili i liczyłem do 100 (każdy oddech to 1). Świetny kanał, gorąco polecam. Zauważyłem, że oddycham równo co 3 kroki.
8. 4:12. Dogoniłem kolejnego gościa, który krzyknął mi powodzenia. Ogólnie bardzo pusto na trasie, biegniemy przed pola kwiatowe, poldery lub lasy po asfaltowych drogach, nikogo nie ma. Przede mną widzę jeszcze jakąś dziewczynę z warkoczem. Ach nie, jednak przydałyby mi się okulary lub soczewki, bo gdy go dogoniłem okazało się, że to facet tylko z czarnym pionowym paskiem na koszulce.
9. 4:08. Najtrudniejsze za mną, wreszcie z wiatrem. Złapałem swój dobry rytm i staram się lekko przyspieszyć. 42 minuty powinny zostać złamane. Zegarek łapie autolapa nieco szybciej niż flagi km, więc tym bardziej mam pewien zapas. Dalej stosuję sposób odliczania do 100. Teraz jednak nie żałuję, że biegnę w krótki rękawie, bo inaczej bym się ugotował. Jedynie pod wiatr było mi zimno.
10. 3:56. Finiszowe metry. Wreszcie więcej kibiców, koledzy coś do mnie krzyczą na zakręcie, ale ledwo ich widzę, bo jestem skupiony na celu. Na ostatniej pętli musimy jeszcze odbić w bok i wbiec na bieżnię. Ostatnie 250m po tartanie. Nie mam już siły na sprint, ale widzę, że spokojnie będzie poniżej 42 minut. Jestem zaskoczony, bo zegarek pokazał mi 41:25.
Czas oficjalny netto na mecie to właśnie 41:25. Chyba mój najlepszy wynik od czasów kontuzji. Zegarek zmierzył mi o 80m za mało, ale nawet gdyby trasa była niedomierzona, zmieściłbym się poniżej 42 minut na pełnej trasie, więc jest git.
HR avg 173 bpm, max 184 bpm - mocno zdziwił mnie tak relatywnie niewysoki puls, bo wysiłek był naprawdę maksymalny. Kiedyś biegałem ze średnią co najmniej 178-182 na dyszkę, a na finiszu grubo powyżej 190 się pojawiało. Może to kwestia tego, że przez większość biegu było mi dość zimno.
Łącznie w tygodniu: 33 km
Nie za wiele, ale był to tydzień startowy. Niedługo mam zamiar rozpocząć prawdziwe akcenty pod 10 km. Jestem bardzo zadowolony, że bez mocnych treningów i z dość ostrożnym kilometrażem, ok. 40-45 tygodniowo osiągnąłem już przyzwoity wynik. Oby tylko kolano nie dolegało, wczoraj po rozciąganiu i rolowaniu odpuściło, zobaczymy, co będzie na kolejnych treningach.
poniedziałek - wolne
Na rowerze do pracy i z pracy, w obie strony po ciemku, pizga złem. Łącznie 21 km. Trochę depresyjnie. Przyda się bieganie na poprawę humoru.
wtorek - 8 km: BS + 8x100m
Dziś trochę mniej i ostrożniej, z dwóch powodów. W niedzielę zawody, a do tego chciałem sprawdzić, jak łydka będzie zachowywać się na większych prędkościach, ale na krótkich odcinkach. Na szczęście wszystko szło sprawnie. No może poza gigawiatrem, który akurat w trakcie przebieżek miałem w twarz. Traktuję to jako dobre wyzwanie, która zaprocentuje w przyszłości.
8,1 km @ 5:13 min/km ~ 143 bpm
środa - wolne
Ponownie rower do pracy i z powrotem, łącznie 21 km. Dziś nastrój już znacznie lepszy!
czwartek - 10 km BS
Wcześnie rano, pierwsze 5 km z kolegą spędzone na spokojnym truchtaniu i pogaduchach, nieco wolniej niż 6:00 min/km. Druga część już samemu, tempem ok. 5:25-5:30. Bez większej historii, było OK, na niskim pulsie.
Wieczorem wpadła jeszcze prawie godzina jazdy na łyżwach i trochę się bałem, że narobię sobię zakwasów od nietypowej aktywności, ale na szczęście było w miarę OK.
10 km @ 5:44 min/km ~ 132 bpm
piątek - wolne
Należny odpoczynek i w ramach wyjątku wjechały też dwa piwka i gra w bilarda.
sobota - 5 km BS
Znowu truchtanie z kolegą w ramach parkrunu. Przyjechałem i wróciłem na rowerze po 3 km w każdą stronę. Bardzo spokojny bieg po 5:33, puls 134. Bez historii, trochę zmagań z deszczem i wiatrem, poza tym OK.
niedziela - zawody 10 km - Z&Z Circuit - Ter Speckeloop (Lisse)
Start o 11:10. Najpierw ruszali koledzy na 5 km. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, bo dość mocno wiało, za to zrobiło się teoretycznie cieplej, bo było 9 stopni. Teoretycznie, bo w praktyce i tak pizgało złem.
Od piątku wieczorem ładowałem się węglami zgodnie z ustaleniami koleżanki dietetyk, do tego wjechały codziennie szoty z buraka. Placebo czy nie, czułem się bardzo dobrze przed biegiem, zarówno pod kątem energetycznym (dużo energii), jak i jelitowo-trawiennym (zero problemów w trakcie biegu). W dzień biegu owsianka na śniadanie, a godzinę przed startem jeszcze banan. Wiem, że może kogoś zanudzać taki detal logistyczny, ale wydaje mi się, że kwestia żywienia sporo u mnie zmieniła na plus.
Poprzedni start na dychę był pod koniec listopada. Dziś odbywały się kolejne zawody z cyklu. Jest ich łącznie 8 aż do maja, aby być sklasyfikowanym w generalce, trzeba wystartować 6 razy na tym samym dystansie (są też zazwyczaj zawody na 5 i 15 km).
Dość długa rozgrzewka, bo było mi zimno, a rzeczy zostały już w depozycie. Koledzy namówili mnie na start w krótkim rękawie i zacząłem trochę żałować. Pewnie przebiegłem ok. 2-3 km + trochę ćwiczeń i przebieżek i mały rekonesans trasy. Cel na dziś to pobiec poniżej 42 minut.
1. 4:13. Ruszamy. Wyjątkowo ustawiłem się dość blisko przodu stawki, więc wszyscy dookoła zaczęli dość żwawo. Gdy widziałem na zegarku tempo ok. 4:00, postanowiłem nie szaleć i zwolniłem, dając się wyprzedzać.
2. 4:14. Początek pętli jest mocno pod wiatr. Staram się schować za kimś, ale popełniłem błąd taktyczny. Niestety uformowały się dwie duże grupki, jedna daleko przede mną, druga daleko za mną. Starałem się nadgonić, ale nie za szybko, aby nie przepalić biegu. Do tego jedna nawrotka o 180 stopni trochę wybija mnie z rytmu.
3. 4:16. Dalej ostro pod wiatr. Zaczynam się zbliżać do grupki przede mną. Trasa jest dość fajna, mało zakrętów, właściwie taki niemal kwadrat o boku ponad kilometra (biegniemy dwie pętle). Czuję, że jest to dość mocna robota, więc nie jestem w stanie nawet za bardzo przyspieszyć, ale wciąż mam sytuację pod kontrolą. Trochę wolniej niż planowałem, ale może uda się nadrobić na trasie.
4. 4:11. Wreszcie lecimy z wiatrem. Jest dużo łatwiej. Łapię swój rytm i się go trzymam. Po drodze mijam kolegę, który skończył już bieg na 5 km i krzyczy do mnie motywujące słowa.
5. 4:07. Trochę za szybko, ale atmosfera mnie poniosła, bo w okolicach startu/mety bardzo dużo kibiców. Na stacji z wodą chlapnąłem sobie kubek, połowa wpadła do ust, połowa na twarz, ale fajnie mnie to odświeżyło. Udało mi się wreszcie doścignąć grupkę przede mną.
6. 4:12. Znowu atak wiatru w mordę. Tym razem biegłem już z grupą 4 osób. Jakiś gościu coś krzyczy po holendersku, chyba chciał, abyśmy się wymieniali i osłaniali przed wiatrem. Sam się cwaniak schował z tyłu i chciał, żebym robił za parawan. Niestety nic z tego nie wyszło, bo zaraz za nawrotką o 180 stopni ich wyprzedziłem i znowu zostałem sam.
7. 4:16. Zrobiło się ciężko. Oddechowo spoko, nogi spoko. Choć od pewnego czasu pulsuje mi noga w lewym kolanie. Na treningach nie miałem takich objawów. Z filmików na YT prowadzonych przez amerykańskiego maratończyka olimpijskiego, Claytona Younga, zacząłem stosować jego sposób na trudne chwili i liczyłem do 100 (każdy oddech to 1). Świetny kanał, gorąco polecam. Zauważyłem, że oddycham równo co 3 kroki.
8. 4:12. Dogoniłem kolejnego gościa, który krzyknął mi powodzenia. Ogólnie bardzo pusto na trasie, biegniemy przed pola kwiatowe, poldery lub lasy po asfaltowych drogach, nikogo nie ma. Przede mną widzę jeszcze jakąś dziewczynę z warkoczem. Ach nie, jednak przydałyby mi się okulary lub soczewki, bo gdy go dogoniłem okazało się, że to facet tylko z czarnym pionowym paskiem na koszulce.
9. 4:08. Najtrudniejsze za mną, wreszcie z wiatrem. Złapałem swój dobry rytm i staram się lekko przyspieszyć. 42 minuty powinny zostać złamane. Zegarek łapie autolapa nieco szybciej niż flagi km, więc tym bardziej mam pewien zapas. Dalej stosuję sposób odliczania do 100. Teraz jednak nie żałuję, że biegnę w krótki rękawie, bo inaczej bym się ugotował. Jedynie pod wiatr było mi zimno.
10. 3:56. Finiszowe metry. Wreszcie więcej kibiców, koledzy coś do mnie krzyczą na zakręcie, ale ledwo ich widzę, bo jestem skupiony na celu. Na ostatniej pętli musimy jeszcze odbić w bok i wbiec na bieżnię. Ostatnie 250m po tartanie. Nie mam już siły na sprint, ale widzę, że spokojnie będzie poniżej 42 minut. Jestem zaskoczony, bo zegarek pokazał mi 41:25.
Czas oficjalny netto na mecie to właśnie 41:25. Chyba mój najlepszy wynik od czasów kontuzji. Zegarek zmierzył mi o 80m za mało, ale nawet gdyby trasa była niedomierzona, zmieściłbym się poniżej 42 minut na pełnej trasie, więc jest git.
HR avg 173 bpm, max 184 bpm - mocno zdziwił mnie tak relatywnie niewysoki puls, bo wysiłek był naprawdę maksymalny. Kiedyś biegałem ze średnią co najmniej 178-182 na dyszkę, a na finiszu grubo powyżej 190 się pojawiało. Może to kwestia tego, że przez większość biegu było mi dość zimno.
Łącznie w tygodniu: 33 km
Nie za wiele, ale był to tydzień startowy. Niedługo mam zamiar rozpocząć prawdziwe akcenty pod 10 km. Jestem bardzo zadowolony, że bez mocnych treningów i z dość ostrożnym kilometrażem, ok. 40-45 tygodniowo osiągnąłem już przyzwoity wynik. Oby tylko kolano nie dolegało, wczoraj po rozciąganiu i rolowaniu odpuściło, zobaczymy, co będzie na kolejnych treningach.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)