Bo w życiu to jest tak, że lepiej coś zrobić, niż po latach żałować, że się tylko o tym myślało.
Nie spodziewałem się, że grupowy wyjazd autokarem na Wings for Life to taka frajda będzie.
Co więcej, kompletnie nie wiedziałem jak i co mam tam biec. Parę dni przed wyjazdem spojrzałem w historię treningów runalyze: a tam 2 dosłownie treningi, które miały charakter dłuższych: 24 km po 5:28 w Wielkanoc i 15,5 z 5' tempowymi odcinkami tydzień później. I weź tu teraz bądź mądry i pisz wiersze, jak właściwie biegam ostatnio pod 5 km.
Dobra po kolei bo zgubię wątek.
Poniedziałek:
Najszybsze rozbieganie jakie pamiętam. Jak człowiek lata po swoich lokalnych "górkach" jak nagle pójdzie pobiegać po super płaskim odcinku Warty w chłodne popołudnie to się może zdziwić. 8 km po 5:05, ~77%, samopoczucie 9/10. Ostatni kilometr ok 80% po 4:41.
Grażyna, mam zawał
Wtorek:
Rozbieganie rano przed wyjazdem na finał pucharu Polski w piłce nożnej (o którym już w sumie zapomniałem).
Po lokalnych "górkach", bluza z długim była za ciepła, lekko odwodniony po grillu. 7,7 km, ~76%, po 5:21 średnio.
Środa:
Wiało trochę, ale ładna pogoda. Średnio odpocząłem wczoraj bo wróciłem przed północą z Warszawy.
Więc nie chciałem męczyć buły, tylko krótkie intensywne odcinki zrobić. Coraz częściej będę biegał na tempach biegów średnich.
Biegane na wałach Warty (jedno oko na żonę, która udaje, że truchta i robi przebieżki). P1'15'' po 2' i p2' po 1'
1. 3,09 km 15:54 0,55 km 2:01 3:42/km
2. 3,78 km 19:10 0,57 km 2:01 3:32/km
3. 4,45 km 22:27 0,58 km 2:02 3:29/km
4. 4,92 km 25:26 0,32 km 1:01 3:11/km
5. 5,40 km 28:29 0,30 km 0:58 3:11/km
6. 5,91 km 31:33 0,33 km 1:01 3:06/km
Czwartek:
Adaptacja cieplna. Rozbieganie raczej spokojne w ciepełku i słońcu. 7,7 km po 5:14, ~77%, Samopoczucie 8/10.
Piątek:
Rozruch przed Wings for Life. 5,5 km, średnio po 5:08, 75% ok 150m żwawiej po ok 4:05.
Sobota wyjazd na Wings for Life.
Autokarem do Poznania wyjechaliśmy z Częstochowy ok 8 rano. Łącznie ok 40 osób z DRT, Stowarzyszenia Słońca Jury oraz z ekipy Parkrun Lasek Aniołowski.
Mieliśmy w planach odbiór pakietów i zameldowanie w hotelu. W połowie drogi się rozpadało i padało do ok 17, ale bez tragedii. Potem akurat przestało, więc wybraliśmy się w Poznaniu do restauracji włoskiej Atelier. Obsługa restauracji była lekko zaskoczona, gdy do lokalu wpadło 16 głodnych osób, ale stanęli na wysokości zadania z pizzami, makaronami itd. Więc carboloading przebiegł bez problemu

Wieczorem pogaduchy, jakieś symboliczne piwo i ok 22 marsz do pokoju do spania.
Następnego dnia w autokarze okazało się, że mamy jeden extra pakiet, bo jedna osoba niepełnosprawna gorzej się poczuła i zrezygnowała ze startu.
Głupio by było, żeby się zmarnował, więc hokus pokus czary mary Ewa (moja żona) już w leginsach i adidasach w koszulce Wings for Life i mamy debiutantkę (nie licząc parkruna to jej pierwsza impreza tej skali). Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to dopiero początek pozytywnych niespodzianek tego dnia.
Od 11 do 13 na Hali Expo to standard: toaleta, banany, toaleta, depozyt, zdjęcie, toaleta itd.
Pogoda zapowiadała się fajnie, atmosfera gorąca, czuć w powietrzu emocje.
A ja cały czas nie wiem jakie jest moje tempo maratońskie, dobra żart około maratońskie.
Śmiechy, czas płynie a ja nie wiem co mam biec. Ok 12:15 zrobiliśmy odprawę drużyny i rozeszliśmy się do stref startowych.
Ja startowałem z drugiej, chłodno jakoś było bo wiaterek zaczął wiać, ale w miarę napełniania się stref zrobiło się cieplej.
Najważniejsza decyzja: muzyka na bieg. Padło na kompilację albumów Darii Zawiałow: luz, dobra nuta i pozytywny przekaz.
Rozgrzewka, oficjalny program, pojawiła się Sofia Ennaoui, Paweł Januszewski, wyjaśnili uczestnikom co i jak.
Atmosfera gorąca, śpiewy, krzyki, latające drony, telewizja, muzyka. Odliczanie i poszli!!!
Chwila zamieszania i lecimy. Po 300 metrach wybiegamy przez bramę na ulice Poznania. Pierwszy kilometr to walka o życie.
Tłum, zamieszanie, wymijanie. Ale po pierwszym kilometrze sytuacja się stabilizuje i lecimy.
Pierwsze 5 km przez miasto to w sumie rozgrzewka. Średnie tempo 4:48, totalny luz biegowy.
Lecimy dalej przez miasto. Drugie 5 km wpada na średnim 4:39. Około 10,5 kilometra na poboczu stoi Tomasz Zimoch i przybija piątki.
Przybijam i ja i biegnę dalej. Samopoczucie genialne. Na 5 km wypijam dwa łyki wody, na 9 zjadam kawałek czekolady i popijam dwoma łykami na 10 km.
Wybiegamy z Poznania ok 15 kilometra. Trzeba przyznać, że Poznań kibicuje pięknie, robi wrażenie. 15 kilometr wybija około 1h 10 minut z jakimś groszem.
Bardzo naturalnie dochodzi do mnie myśl, że coś tak abstrakcyjnego jak moje tempo maratońskie to ok 4:35-4:40. Ogarnia mnie śmiech na myśl o abstrakcji tego stwierdzenia.
Na 14 km kolejny kawałek czekolady. Czwarte 5 km to średnie tempo 4:38. Tutaj byłem gotowy, że zaczną się ciężary i wogóle.
Ale moje zaskoczenie było duże nic się nie dzieje, co więcej nadal jest luz. Na 20 km melduje się po 1 godzinie 33 minutach i 45 sekundach (mniej więcej).
Biegnie się dobrze, zaczynam wyprzedzać sporo ludzi, którzy wyraźnie słabną. Hej, to ja miałem tutaj zdychać
Lecimy fajnymi okolicami pod Poznaniem. Na 20 km świadomie omijam wodopój. Sporo wypiłem na 15 km, a lecimy lasem, nie ma żadnego problemu.
Między 21-25 kilometrem biegnę i myślę, dobra co dalej. Powyżej 20 km to ja biegłem ze 4 razy w życiu i są to dla mnie niezbadane obszary.
Wyznaczam sobie 24 km jako minimum, 27 km jako realny dystans i 30km jako maksa. Chwila zastanowienia dobra, lecimy dalej.
Piąte 5 km wpada na średnim 4:37. Jest niewielki ok 100m rozjazd względem flag, ale to wynika z przybijania piątek z dziećmi i tego typu historii.
Na 24 km kawałek czekolady i dwa duże łyki wody. Po 25 km grupki biegaczy są już mniejsze. Zupełnie przypadkowo zawiązujemy 3 osobową grupkę z biegaczem z Mazur i Wałbrzycha. I kolejne kilometry upływają na wspólnym biegu. Zero kryzysu, biegniemy równo, rozmawiamy o naszych założeniach, trochę o bieganiu o dupie marynie a kilometry lecą. Naglę orientuje się, że zaczyna się 29 km, trochę ciepło się robi od słońca, i chyba mam na sobie ciut za grube skarpety na taką okoliczność.
Coś mnie na środkowym palcu delikatnie obciera.
Około 29 kilometra dokonuję oceny systemów. Tlenowo w porządku, tętno dość wysoko, ale nadal pod progiem, energetycznie żadnego problemu, czuję, że robi mi się odcisk ale nic co by na tym etapie było uciążliwe. Żeby nie było tak różowo jest lekkie zmęczenie mięśniowe. Ale wypadkowa czynników jest mega pozytywnym zaskoczeniem.
Szóste 5 km wpada po 4:36 więc jak w zegarku.
Tutaj pojawia się jednak kwestia organizacyjna: na 30 km jest punkt żywieniowy, toi toi a mnie się zachciało po ludzku sikać.
Żegnam się z grupką, dziękuję za wspólny bieg i zwyczajnie na świecie idę się wysikać. Po wyjściu zastanawiam się co dalej. Z tego punktu są autobusy powrotne.
Kolejny taki punkt jest na 35 km gdzie nie ma szans dobiec przed samochodem pościgowym.
Po wyjściu z toi toia, przypadkowa osoba prosi mnie o zdjęcie z flagą 30 km. Zatrzymuję się robię zdjęcie i proszę o to samo.
Łapę jeszcze łyk picia i zaczynam biec, ale po chwili widzę dziewczynę, którą złapał skurcz i nie może chodzić. Pomagam jej przejść kilkadziesiąt metrów do ławki, żeby usiadła.
I co i orientuje się, że nie biegnę od około 3 minut tylko robię pierdoły.
Zaczynam biec, po około 200m jadą rowerzyści i krzyczą, że 500m za nami samochód pościgowy.
Nie wiem, nie zrobiło to na mnie wrażenia, myślałem, że będą większe emocje...auto przejechało dość szybko i tyle. Złapało mnie po ok 30km i 400m.
Prawda jest taka, że tą końcówkę to odpuściłem bo dobiegłbym do ok 32,5 km.
Z obliczeń wynika, że 31 kilometr zacząłem po 2 godzinach i około 19 minutach. Coś tam przy końcu pomieszałem, bo chyba w kiblu spauzowałem zegarek i kawałka mi nie zliczyło. Nie ważne to nie apteka!!! Wyznaczyłem sobie tempo około maratońskie: i jest to na chwilę obecną 4:35-4:40. Nie wiem czy taka informacja mi się do czegokolwiek przyda, bo zamierzam trenować pod 800-5k w najbliższym czasie. Ale mam!!! A co kto bogatemu (w doświadczenie) zabroni!!!
I teraz najważniejsza kwestia, która jak każdy dobry film pozostaje nierozwiązania.
Czy gdyby to był maraton dobiegłbym do końca??
Dobra inne pytanie: czy dobiegłbym w 3 godziny i 20 minut ?
Bo biorąc pod uwagę, że zostało 11,6 km poniżej czterech godzin to bym doszedł z przerwą na dwa piwa w Tarnowie Podgórnym (bo miałem 100 minut zapasu do 4 godzin).
Mój osobisty typ jest taki: nie wiem i nigdy się nie dowiem. Ale w spekulacje pobawić się fajna rzecz.
Obstawiam: oczywiście, że bym ukończył, bo kolejne kilometry byłyby z górki, cztery godziny też nie byłyby żadnym problemem.
Za to 3:20 to by się nie wydarzyło: bo tempa 4:35-4:40 bym nie utrzymał. Po 35 km musiałbym zwolnić i tyle. Miałem jeszcze żela i musiałbym go zjeść na 30 km.
Dobra Wojtek, przestań, z ciebie taki maratończyk jak z koziej dupy trąba.
Wiecie co było najgorsze: wracanie autokarem w ścisku przez 45 minut jakąś okrężną trasą do pętli tramwajowej w Poznaniu.
Już w tramwaju to był luz, ale w autobusie to się umęczyłem w tej duchocie strasznie. Już bym wolał zostać i biec dalej.
Jak wróciliśmy na Expo, były uściski, przybijanie piątek, euforia, medale....wywiady, autografy i wizyty w zakładach pracy.
Nie no dosłownie tak było, tylko nie ja tylko moja żona wraz z koleżanką udzieliły w międzyczasie wywiadu dla TVN24 (w tramwaju powrotnym dla uczestników, którzy kończyli truchtanie w obrębie Poznania). Do tego mojej żonie udało się spotkać Adama Kszczota i ma z nim zdjęcie. Zazdroszczę, naprawdę, zazdroszczę...
Potem jeszcze prysznic po ciemku i w zimnej wodzie... bo nie było prądu w części hali. Ale w sumie co nie zabije to wzmocni.
Zdjęcia grupowe, zdjęcia indywidualne, dopingowanie innym biegaczom z naszej ekipy i innym z Częstochowy.
Kilku osobom udało się pobiec maraton, ba 2 zrobiły ponad 48 km z czego maraton w przelocie na 2:58!!! Gratulacje dla Adriana i Krystiana!!!
Wspaniały wyjazd, wspaniała ekipa, cudowna zabawa!! Wracamy za rok?? Kto wie
