Siedlak vs. Maraton 2:55

Moderator: infernal

Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Zmieniłem tytuł bloga na bardziej uniwersalny :usmiech:
Co ma być to będzie. Nie chcę się spinać założeniami.

Po październikowej klęsce zrobiłem tydzień przerwy z bieganiem, żeby trochę odpocząć fizycznie i mentalnie.
24 listopada planuję wystartować w zawodach na 10km. Potem będzie 3 tygodnie przerwy od biegania.
Ostatnio mam coraz większe problemy z płaszkowatym prawej nogi i lewą dwójką. Organizm coraz głośniej prosi o przerwę ale spróbuję dociągnąć do 24 listopada i coś nabiegać.

Tydzień 1 / 4
Poniedziałek Plan: 10km na spontanie bez patrzenia na zegarek. Ma być luz
Wykonanie 10km w 4:31 na 132(71%) Pełen luz. Super bieganie

Środa plan: 2km rozgrzewka+5km w 4:00+5km w 4:50+5km w 4:00 + 1km schłodzenie.
Wykonanie:
5km w 3:56 na 159(86%)
5km w 5:05 na 134
5km w 4:03 na 163(88%)
1km schłodzenie(skurcze w płaszczkowatych)

Zjebałem trening bo pierwsze 5km zbyt szybko co od razu wytknął mi Cichy70.
Byłem pewny, że to spokojnie uciągnę dwa powtórzenia na 3:55. Co mi będzie kierownik pisał po 4:00 jak baran Siedlak może przecież szybciej???? Niestety ale głupota niekiedy boli i to mocno. Pierwsze 3 km z pierwszej piątki spoko ale czwarty kilometr to był podbieg z oczywiście wiatrem w ryj. Nie był to wicher a raczej zefirek ale takie combo bardzo szybko wysysało energię. Końcówka piąteko kilometra już ciężko. Jeszcze to szło uratować tylko trzeba było piaty kilometr zwolnić poniżej 4:00 i skończyć na średniej 4:00 ale @#$%^ nie, trzeba było trzymać na chama po 3:56.
5km luzowania pomiędzy powtórzeniami miało być po 4:50 ale wiedziałem, że z drugim powtórzeniem będzie rzeźba więc pobiegłem trocę wolniej po 5:05.
Drugie powtórzenie umieralnia. Pierwszy kilometr jeszcze spoko ale drugi wszedł na tym cholernym podbiegu z wiatrem w ryj.
To mnie lekko poskładało ale jeszcze przez 3, 4 i połowę 5km trzymałem tempo 4:02. Niestety ostatnie około 300m mnie poskładało i trochę zwolniłem.
1km schłodzenia trucht na pietach. Przy każdej próbie odbicia z palców skurcze w płaszczkowatych lewej i prawej nogi.
Pierwszy raz miałem coś takiego.

Piątek plan 18km w 4:40
Wykonanie 18km w 4:39 na 134.
Czułem w nogach środowy trening ale pogoda była super i fajnie się biegało.
Sobota siła 100%.

Podsumowanie tygodnia: Jestem debil!!!. Sam sobie rozpierdalam treningi. Tyle podsumowania wystarczy.

Keiw zaproponował mi, żebym wpieprzał dużo musztardy. Ponoć pomaga na skurcze.
Lubię musztardę więc od kilku dni wpierniczam w ilościach przemysłowych.
Może to przypadek, może placebo. Nie wiem ale od kilku nocy nie mam, żadnych problemów z tym cholernym płaszczkowatym prawej nogi. Zero przykurczy, jakiś dziwnych prądów. Nic. W końcu mogę normalnie spać. Oby tak dalej.
New Balance but biegowy
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 2/4 łącznie Łącznie 43,5 km
Poniedziałek plan: 6x2km w 4:20 pomiędzy 200m gaz na 90% możliwości

Wykonanie: 1,5 km rozgrzewka a potem jazda. Myślałem że to będzie w miarę lekki trening ale się mocno pomyliłem. Ciężki dla nóg i głowy.
Nie ma odpoczynku. 4;20 to około mojego TM a teraz to chyba nawet mocniej więc wcale nie lekkie bieganie. Po każdych 2km od razu gaz 200m który szybko wysysał siły.
Po czwartym takim combo już dość mocno zmęczony. Po ostatnim zestawie który kończyłem 200m cieszyłem się, że to już koniec. Trening idealnie chyba trafiony bo mógłbym ukręcić jeszcze jeden zestaw ale to już by było na rzęsach. Ogólnie bardzo fajny trening, ciekawy. Nigdy czegoś takiego nie biegałem.

Środa plan: 7x1km w 3:50 na P 4min trucht.
Wykonanie: tego dla odmiany trochę się bałem bo czułem w nogach jeszcze poniedziałek ale weszło bez problemu, wręcz lekko jak na takie bieganie.
Każdy tysiączek równo w 3:50 a ostatni o 5 s szybciej. Dobrze się to robiło. Długie przerwy pozwoliły każde kolejne powtórzenie biegać wypoczętym, no prawie.

Piątek plan; 18km na 140
Wykonanie: 18km w 4:30 na średnim 138. Puls niski ale uda dość ciężkie. Ogólnie fajnie weszło, dobra pogoda pomogła. Na ten trening !@#$% nie chciało mi się wychodzić! Dawno nie miałem takiego anty nastawienia do biegania ale trzeba to trzeba.

Sobota siła 100%

Podsumowanie tygodnia:
W czwartek w nocy obudził mnie zajebisty ból stopy a konkretnie chyba ścięgna od środkowego palca prawej nogi. Ledwo zszedłem z piętra do kuchni. Zeżarłem 2 pyralginy i trochę pomogło ale noc rozpieprzona. Już się wystraszyłem, że to game over ale jakoś w ciągu dnia puściło. Jadłem jeszcze rano w czwartek i piątek ibuprom. Nie wiem co to było. Może buta zbyt mocno zawiązałem?

Ogólnie wszystko mnie jebie. Jebie mnie płaszczkowaty i napinacz powięzi szerokiej prawej nogi, lewa dwójka no i jakaś akcja ze stopą. Organizm błaga o litość ale o dziwo treningi wchodzą coraz lepiej. Jakbym łapał drugi oddech.
Jeszcze tylko 2 tygodnie.

Aha, dzisiaj 12x800 w 3:45/P 1min50s. Będzie chyba bolało :bum:
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 3 / 4 łącznie 50,2km
Poniedziałek plan: 2km trucht + 12 x 800m w 3:45 na przerwie 1min50s. + 1km schłodzenie
Wykonanie: Weszło, ciężko ale weszło. Wszystkie powtórzenia 3:43-3:47. Ostatnie w 3:43 i umieralni nie było. 7 i 8 powtórzenie w 3:47 ale to z jakiegoś gapiostwa. Do siódmego powtórzenia przerwę robiłem 1minuta marsz+50s trucht potem już całość w marszu
Ciężki ale fajny trening.

Środa plan: 15km w 4:20(TM????)
Wykonanie: 15km w 4:18 na średnim 145(78%). Pięknie lekko weszło. Obiecałem sobie, że już nie będę przeginał na treningach i leciałem jak kierownik kazał 4:19-4:20 ale na ostatnich 2 km się rozpadało i trochę docisnąłem, żeby jak najszybciej skończyć i wyszła średnia 4:18

Piątek plan: 5 x 2km w 3:50 na przerwie 1km trucht(5:30-5:45)
Wykonanie:
2km trucht+
2km w 3:50 na średnim 154 max 163
1km w 5:25 na średnim134
2km w 3:50 na średnim 157 max 162
1km w 5:23 na średnim 136
2km w 3:49 na średnim 158 max 163
1km w 5:43 na średnim 133
2km w 3:50 na średnim 158 max 162
1km w 5:44 na średnim 132
2km w 3:52 na średnim 157 max 162
1km schłodzenie
Bardzo ciężki trening. Wiało i to dość mocno.
Cztery powtórzenia stopniowo coraz ciężej a na ostatnim już mega ciężko.
Może zapłaciłem, za to że mało jadłem przez cały dzień albo po prostu taki ciężki trening.
Wszystkie kilometrowe przerwy od razu w biegu. Dopiero po ostatnim powtórzeniu kilka sekund pooglądałem czubki butów. Mam niedosyt z tym ostatnim powtórzeniem. Trochę się zagapiłem na pierwszym kilometrze które weszło w 3:53, na drugim goniłem ale weszło tylko w 3:51 stąd średnia 3:52

Sobota siła: 70-80% normalnego obciążenia. Już spokojnie.

Podsumowanie tygodnia:
Jakościowo to był chyba mój najcięższy tydzień w życiu Dwa ciężkie akcenty + akcencik.

Wstępny plan na bieg w niedzielę mam prosty, czyli pierwszy kilometr w 4:00 potem dociskam na 3:50 i trzymam odmawiając zdrowaśki żeby wytrzymać. To teoretycznie da wynik około 38:30.
Dla czego tak? Nie wiem, tak sobie na czuja wymyśliłem. Trzy lata nie biegałem dychy. Nie mam doświadczenia. Pamiętam, że za starych czasów biegałem to na pulsie 163-164.
Mój kierownik jest trochę sceptyczny do tempa 3:50.

Pytanie do doświadczonych kolegów, fachowców od 10km.
Tempo 3:50 jest REALNE czy już bardzo życzeniowe?
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 4/4.

Poniedziałek: 14km w 5:26 na 116(63%)
Ciężkawe nogi po poprzednim katorżniczym tygodniu.

Środa: 8km w 4:55 na 121(65%)
To biegłem na samopoczucie. Miało być lekko i przyjemnie i było ale jeszcze trochę zmulony byłem.
Ogólnie w tygodniu czułem zmęczenie. Do tego mało snu, czyli około 6 godzin na nockę
Na szczęście dzisiaj spałem prawie 8 i samopoczucie super. W końcu w nogach nic nie czuję.
Jeszcze dwie noce po 9 godzin snu i powinno nosić. Albo mnie ostatnie treningi poniosą albo zajebią :hej:
W niedzielę koniec sezonu!!!!! Nareszcie
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Grand Prix Tychów w biegach długodystansowych - bieg nr 3

W nocy z piątku na sobotę obudziłem się z dreszczami. Było mi zimno. Brało mnie jakieś cholerstwo.
W sobotę, zżarłem pyralginy z nadzieją, że jakoś dojdę do siebie. Po popołudniowym spaniu było już lepiej. W niedzielę rano jeszcze czułem się jakoś nijak ale po porannej mocnej kawie było OK.
Na miejscu zameldowałem się o godzinie 9 czyli godzinę przed startem. Podczas odbioru numeru startego spotkałem znajomego, Damiana M50, który jest znany w Tyskim światku biegowym.
Chwilę pogadaliśmy o pierdołach. Jak dowiedział się, ze chcę biec na 38:30 powiedział, ze przed startem pokaże mi kilka osób które biegają na tym poziomie. Potem poszliśmy każdy osobno na rozgrzewkę. Na rozgrzewce potruchtałem po trasie wzdłuż jeziora. Fajnia pogoda, około 3C. Po około 500m truchtu, zawracam w stronę startu i jeb delikatny wiaterek prosto w twarz. No to wieje z najgorszego kierunku jaki mógł być. Będą ostatnie 3 km w ryj do tego 4 i 5 również.
Zdecydowałem się pobiec w długich spodniach, koszulce z długim i na to z krótkim rękawem. Cienkie rękawiczki i czapka. Zdecydowana większość zawodników była tak ubrana. Później okazało się że dla mnie było zbyt ciepło.
5 minut przed startem stoję i rozglądam się za Damianem żeby pokazał mi tych gości. Wiedziałbym kogo się trzymać ale niestety nie umiałem go namierzyć. Trudno, trzeba radzić sobie samemu.

Plan był prosty, czyli otwarcie w 4:00 a potem każdy kilometr w około 3:50.
Powtarzałem sobie: Siedlak pamiętaj 4:00 nie szybciej, 4;00 nie szybciej…
Stoję w 3 rzędzie, 3,2,1 poszli. Jakieś 70-80 metrów szerokiej wypuzlowanej drogi i zakręt 90% w lewo.
Biegnę maksymalnie wolno, patrzę na zegarek a tu @#$%^ jeb 3:15!! Zwalniam, chwilę biegnę jeb 3:30 @#$%^!!!!! Jeszcze trochę zwalniam. Wyprzedza mnie ze 20 osób. O co @#$%^ chodzi? Zegarek się zepsuł czy co? Taki zajebisty poziom? Jak sprawdzałem wyniki z poprzedniego biegu to czas w granicach 38:30 dawał 10 miejsce.
Nic biegnę, 3:40 ja pieprzę przecież zwolniłem, zwalnia, zwalniam wyprzedzają….
Potem jak sprawdziłem to dopiero po 500m zszedłem do 4:00. ZAJEBANA SPRAWA.
Mijam znacznik pierwszego kilometra a Garmin milczy, biegnę nic. Dopiero po około 20 metrach raport 3:58. Germin mocno przejechał, czyli tak naprawdę mocno przesoliłem.
Nic, staram się unormować tempo na 3:50 i tyle. Przede mną mnóstwo osób. Zastanawiam się czy ja taki słaby, czy oni przeginają. Drugi kilometr według garmina wchodzi w 3:51, super czuje się dobrze, oddech mocny ale jest pięknie. W połowie trzeciego kilometra nagle widzę, że wszyscy przede mną obiegając mały pachołek zawracają. 5km!!! Oni biegną na piatkę. Siedlak ty debilu!!!
I zostaję sam. Dobre 50m jak nie więcej przede mną zawodnik. Za mną raczej nikogo nie słyszę.
Staram się trzymać tempo ale na sam koniec 3 km jest „rozciągnięty” podbieg pod wał. Delikatnie odpuszczam, żeby się nie zatkać. 3km wchodzi w 3:55. Niby lekka strata ale wiem że jestem „na czasie” bo Garmin po przejechaniu pierwszego kilometra pika mi grubo za znacznikami.
Co jakiś czas zerkam na puls. Jest OK 160-163. Jakieś 300m po nierównym wale, zakręt w prawo i krótki zbieg z wału już po super równym chodniku. Wchodzę na obroty i od razu jeb, wiatr w ryj.
Rozpędzony przez całe jezioro, prosto w ryj a ja sam. Żeby było jasne, nie był to jakiś wicher urywający głowę. Taki normalny wiaterek ale swoje zabierający. Zrobiło się od razu ciężko. Długa prosta wzdłuż jeziora pod wiatr ale staram się trzymać. 4km wchodzi w 3:55. Na zegarku średnie tempo skacze pomiędzy 3:53 i 3:54. Jest dobrze ale idzie coraz ciężej. Ten cholerny wiaterek cały czas wyciąga mi siły. Za mną słyszę już że ktoś się zbliża. Piąty kilometr bardzo ciężki. Mgła się rozeszła i wyszło słońce. Zrobiło mi się gorąco. Ściągam przepoconą czapkę i rękawiczki. Rękawiczki do kieszeni, czapka w łapie. Z naprzeciwka, już po nawrotce pojawia się pierwszy zawodni, potem kolejni. Liczę zawodników i zbliżam się do końca 5km. Słyszę że już, ktoś biegnie zaraz za mną. Na nawrotce jestem na ósmej pozycji ale już bardzo zmęczony. 5km wchodzi w 4:04. Dupa blada. Zaraz po nawrotce mija mnie trzech gości.
Teraz z wiatrem. Mam nadzieję, że wiatr teraz odda. Postanawiam trzymać się ich pleców i trochę odpocząć. Wkurwiony jestem za ten 5km ale może to dobrze że na chama nie trzymałem tempa pod wiatr? Lecimy, dobrze teraz mi się biegnie. Wiatr pomaga, ja cisnę ostatni czyli czwarty.
Szósty kilometr wchodzi w 3:50 czyli tak jak to miało być. Zerkam na zegarek. Średnie tempo 3:54, idzie dobrze teraz tylko utrzymać ostatnie 4 km i będzie pięknie. Nagle chłopaki dociskają albo ja słabnę. Metr, dwa, trzy i puszczam. I to był moment w którym przegrałem ten bieg.
W tym momencie wyprzedza mnie jeszcze jeden gość i próbuje łapać się tamtych ale nie daje rady. Mimo to pomału mi odchodzi. Zaczynam wymiękać. Po około 500m mocny podbieg na wał i mnie łamie. @#$%^ miele tymi nogami miele i nic. 7km wchodzi w 4:07. Przejebałem bieg.
Skręt w lewo zbieg z wału, trochę się uspakajam i jeb znowu wiatr w ryj. Ciężko idzie oddech bardzo mocny ale jaki ma być na 10km? Nie umiem/nie chcę się wkręcić na maksymalne obroty. Puls w okolicach 160 czyli na HM ale no jakoś nie idzie. Brnę pod ten wiatr modląc się żeby to już był koniec.
Gościa przede mną też ścina bo już się nie oddala, odległość stała, jakieś 30m.
8km w 4:08 a 9km w 4:06. Jezu jak wolno!!! Nagle zaczynam łapać, że nawet sub 40 jest zagrożone. Na ostatnim kilometrze trochę dociskam. Przed samą metą wyprzedza mnie jeszcze jakiś zawodnik.
Stopuję zegarek, 3-3sekundy podpieram kolana i idę. Oddech i puls momentalnie spadają, nogi spoko. Nie umiem biegać 10km.
Wynik 39:33. Open 13miejsce, 3 w M40. Pośród Tyszan 5 miejsce.
Po chwili przybiega Damian. Powiedział mi że ci goście których miał mi pokazać to ci co mnie wyprzedzili po 5km. Stare lisy wiozły się na piątym kilometrze pod wiatr na moich plecach a potem zrobili co trzeba było zrobić.

Moje przemyślenia po pierwszych zawodach na 10km od trzech lat:
Wynik 38:30 na ten dzień był poza zasięgiem. Może na wrześniowej formie.
Do zrobienia było 39 minut ale z mocną głową. Trzeba było się trzymać do wyżygu tych gości.
Skończyli 38:50 – 38:10.
Początek zbyt mocno. Nie zrealizowałem planu. Szkoda, że Damian nie pokazał mi tych zawodników.
Zaczynając wolniej razem z nimi, może na drugiej części byłoby lepie. Może.
Mam potencjał żeby biegać to dużo szybciej ale musiałbym chyba poświęcić treningi pod maraton na rzecz 10km a tego nie chcę zrobić.
Wyszły 3 lata biegania pod maraton na „komfortowych” intensywnościach. Z drugiej strony wiem, że biegnąc od początku troszkę wolniej na minimalnie mniejszej intensywności to mógłbym to ciągnąć w „nieskończoność”.
Przyjmuję to jako dużą lekcję na przyszłość a wynik do mocnego poprawienia w przyszłym roku.

Poniżej na wykresie ładnie widać jak przepaliłem pierwsze pół kilometra. Puls równy jak stół :smutek:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Krótkie podsumowanie roku.
O wiośnie lepiej nie pisać bo można się załamać. Po kilkunastu tygodniach treningów, złapałem infekcję gardła z którą walczyłem za pomocą trzech kuracji antybiotykiem. Wszystko poszło się jeb... Po krótkiej przerwie, rozpocząłem 21 tygodniowy plan pod maraton z celem złamania 3:10
Przed tym cyklem postanowiłem coś zmienić i umówiłem się z dietetykiem sportowym. Stwierdził że mogę spokojnie z 70kg/180cm zejść 5-6kg. Tak też zrobiłem. W 12 tygodni zjechałem do 64kg. Treningi z tygodnia na tydzień wchodziły coraz lepiej. Po 8 tygodniach latałem BSy w tempach o których nawet nie śniłem. Wszystko szło pięknie. W szesnastym tygodniu bez problemów "na lajcie" zrobiłem 25km w 4:16. Mam wrażenie, że jeszcze przez przez 2 tygodnie była super forma a potem zaczął się delikatny ale jednak spadek.
W ostatnim tygodniu przed maratonem dużo kombinowałem, co potem też się zemściło. Wizyta u fizjo, głodówka apotem szaline wpierdalanie węgli.W dniu startu 64,2 kg. Mimo że był 20 październik z pogodą trafiłem chujowo bo było ponad 20C. Na starcie stanąłem chcąc złamać 3:05. Krótko mówiąc poległem.
Potem tydzień odpoczynku i 4 tygodnie przygotowań pod 10km. Jak było niedawno opisałem , nie będę się powtarzał. Jeszcze jedną rzecz bym teraz zmienił. W dniu zawodów miałem aż 64,6kg. Przez te kilka tygodni zjechałbym teraz 2kg i na linię startu wniósł nie więcej niż 62,5kg. Ciekawe jaki byłby efekt. Oczywiście to tylko już gdybanie.
Do dnia dzisiejszego przebiegłem około 2200km o 200km mniej niż w 2018 przez wiosenne infekcje.
Jakie plany na 2020r?
Oczywiście nr 1 to maraton. Bałbym się to zmienić bo by mnie Logadin odszukał i na pal nabił :hahaha:
Chciałbym zmierzyć się w przyszłym roku z sub3. Czy to już będzie w Łodzi? Mam nadzieję, że tak.
Po maratonie HM. Najprawdopodobniej w Opolu 9 maja. Będą tylko 3 tygodnie na regenerację.
Potem chciałbym jeszcze zmierzyć się z 10km. Miejsca nie mam, bo dużo czasu ale kolega namawia mnie na Nysę w czerwcu.
Co przez najbliższe tygodnie?
3 tygodnie ZERO biegania. 4 grudnia mam test wydolnościowy w celu określenia stref treningowych na AWF w Katowicach.
Cały grudzień mam robić siłę 2 x tydzień. Po tych 3 tygodnia prawdopodobnie będą 2 tygodnie "wprowadzające" a potem 16 tygodni przygotowań do Łodzi. I to jest największa zmiana jaka będzie w stosunku do przygotowań do jesiennego maratonu.
W grudniu, kiedy nie będzie biegania lub będzie symboliczne chcę pobawić się kaloriami. Zresztą już od niedzieli zabawa trwa :oczko:
Mam nadzieję, że w końcu trafię z formą i pogodą w odpowiedni moment i nie będę już tylko mistrzem treningów.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Dostałem wyniki z AWF.
Próg mleczanowy wyżej.
Strefy treningowe wyżej.
Spadek mleczanu beznadziejny :bum:
W przyszłym tygodniu zaczynam
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień (16-22XII)
Waga po trzech tygodniach bez biegania 63,xx czyli bez zmian.
Nowość to Hrmax 175 a nie 185

Poniedziałek: 9km w 5:01 na średnim 127. Biegane na samopoczucie. Miał być totalny luz

Środa: 12,3 km w 4:53 na średnim 135. Założenia takie jak w poniedziałek ale pobiegłem zbyt mocno. Lekko szło ale puls zbyt wysoki. Średnią zaniżają pierwsze dwa kilometry. Od 5k było 140-142 czyli za mocno ale nie wiedziałem bo nie patrzyłem na zegarek.

Piątek: 15km w 4:54 na średnim 131(75%) Tym razem pełny luz. !@#$% wiało. Halny momentami wymiatał ale biegło się super. Było bardzo ciepło. Żałowałem że ubrałem długie spodnie. Mijałem gości w kurtkach, czapkach i rękawiczkach przy 13C. Kosmos.

Kierownik kazał biegać na samopoczucie, na totalnym luzie bez patrzenia na zegarek co jest nowością w moim bieganiu. trochę to niebezpieczne bo mam tendencje do zbyt szybkiego biegania treningów i pewniej się czuję jak mam założoną smycz na pulsie.
Po trzech tygodniach bez biegania i robienia tylko siły w domu forma biegowa wyparowała.
W pierwszym zakresie jestem jakieś 20s/km do tyłu ale mam czas. Ten tydzień będzie biegowo symboliczny przez święta a potem zaczynam 16 tygodniowy trening czyli aż o 5 tygodni mniej od przygotowań pod jesienny start. Ciekawy jestem jak to wypali
Aha, obiecałem sobie, że w tych przygotowaniach nie pobiegnę zbyt mocno ani jednego treningu co mi się ostatnio chyba zbyt często zdarzało.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień (25-29XII)

Poniedziałek: 17km w 5:00 na średnim 130. Chujowa pogoda więc biegałem na mechaniku. Gorąco ale jakoś weszło.

Środa(pierwszy dzień świąt): 8km w 4:49 na 130. Na więcej nie było czasu.

Piątek: 20 km w 4:36 na średnim 131. Licząc bez pierwszych dwóch kilometrów średnia 133(76%)
Ten trening mnie rozwalił. Tempo zajebiste jak na miejsce w którym jestem po 3 tygodniach bez biegania. Mega lekko szło. Założyłem sobie smycz w zegarku w postaci alarmu przy pulsie 135.
Zajebista sprawa. Nie wyłączam. Dzięki temu puls równiutko, jak po sznurku.

Sobota siła: zwiększyłem obciążenia i dojebałem nogi. Szczególnie przysiadem bułgarskim. Będę zwiększał sukcesywnie obciążenia/ powtórzenia. Chcę żeby tu był progres. W zeszłym roku doszedłem do pewnego poziomu i potem trzymałem poziom robiąc wszystkie ćwiczenia na lajcie.
Czuję jeszcze dzisiaj w tyłku sobotnią siłę.

Skończyłem dwutygodniowy rozruch po roztrenowaniu. Zaczynam 16 tygodni treningów pod maraton.
Poniżej wykres pulsu z piątkowego longa.
Aha, Wigi już zdążył mi napisać, że znów jestem mistrzem treningów :echech:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzien 1/16 waga 63,6kg

Poniedziałek: 2km rozgrzewka+ 10km w 4:21 na średnim 143(82%) + 500m schłodzenie.
Pięknie weszło. Bez spiny. Do tego dużo pod zajebiscie zimny i silny wiatr. Gdybym obrócił kierunek biegu to bez problemu po 4:15.
Środa:12km w 4:42 na średnim 131.
Męczyłem się bo dzień wcześniej chyba łapała mnie grypa żołądkowa. Zalałem cholerstwo jegermaistrem i 4 browarami :hej: przeszło ale czułem osłabienie. Tyle że nie wiem do teraz po czym :bum:
Piątek 21km w 4:51 na średnim 133.
Męczarnia przez kurwesko zimny i mocny wiatr. Od pierwszego kilometra modliłem się o koniec
Sobota siła mocnoooo!!! Dokładam z tygodnia na tydzień
Podsumowanie tygodnia
Gdyby nie poniedziałek to bym napisał, że rzeźbienie w gównie. Jestem zaskoczony że kierownik w pierwszym tygodniu dał mi ciągły. Do tego nadspodziewanie lekko i szybko wszedł.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 2/16 waga 63,9kg Łącznie 57km

Poniedziałek: 20 km w 4:48 na średnim 130. Znowu w poniedziałek uda ciężkie po sobotniej sile.

Środa: 15km w 4:49 na średnim 134. Kurewsko wiało. Do tego co chwilę coś kapało z nieba.

Piątek: 22,2 km w 4:43 na średnim 134 (76%). Zegarek pokazał średni puls 132 ale z ciekawości policzyłem na piechotę bez pierwszych 2 kilometrów na których serce mi się rozkręca. Wyszło 134.
Znowu wiało. Jak byłem osłonięty od wiatru to robiło mi się gorąco. Na odcinkach pod wiatr pizgało.
Już mam traume z tym wiatrem.

Sobota: siła na maksa bez opierdalania się. Przysiad bułgarski robię mając w rękach po 12kg. Rozgrzewka 10 powtórzeń + 2 serie x 15 na 3 minuty przerwa. Za dużo powtórzeń. Muszę dokupić talerzy. Kierownik napisał, że nie mogę robić więcej niż 8.

Podsumowanie tygodnia: Wiatr + nudy. Cały czas obrabiam pierwszy zakres. Pomału kilometraż idzie w górę.
Cały czas biegam z ustawionym alarmem na puls. Super sprawa. Bo często biegam pod koniec pierwszego zakresu i dzięki temu wiem ze nie przesadzę
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 3/16 Łącznie 65,5km waga bez zmian 63,6kg

Poniedziałek: 24,1 km w 4:48 na 130(74%)
Wreszcie weszło lekko i przyjemnie. Wiatr w końcu nie przeszkadzał, temperatura idealna i mimo że uda trochę ubite po sobotniej sile to było super bieganie. Niestety cały czas czuję lekko lewą dwójkę

Środa: 2km w 5:00 + 8km w 4:28 na 137(78%) + 6km w 4:44 na 130.
Znowu super bieganie. Leciutko. Pogoda idealna, 2C i prawie zero wiatru. Daj Boże kiedyś pobiec maraton w takich warunkach. Biegam lekko ubrany, czyli w tym przypadku cienkie spodnie, koszulka z długim a na to koszulka z krótkim. Rękawiczki i czapka. Wszyscy, których mijałem poubierani jakby w Rusach biegli ale jednego gościa minąłem który był w krótkim rękawie, bez czapki i bez rękawiczek!!! Nie zapierdalał, biegł powoli. MISZCZ

Piątek: 25,4km w 4:44 na 130
Znowu leciutko, -1C i zero wiatru. Nic tylko biegać. Prawie tego longa nie poczułem a tempo usypiające nie było. Cały czas czuję lewą dwójkę

Sobota: siła + balety, czyli może piwska i tańce. Wódy się oczywiście nie tykam więc w niedzielę źle nie było.

Podsumowanie tygodnia: Jestem bardzo zadowolony. Nareszcie bieganie bez tego cholernego wiatrzyska. Noga też zaczyna podawać. Do formy daleka droga ale to był duży krok do przodu.
Martwi mnie lewa dwójka. W sobotę odpuściłem wypychanie bioder na jednej nodze co bardzo mocno rąbie po dwójkach i zacząłem wpierniczać ibuprom max. 1 tableta dziennie. Wczoraj miałem mocniejszy trening i było dużo lepiej. Coś tam pod koniec minimalnie czułem. Wpierniczam ibuprom do końca tygodnia a w sobotę zrobię wypychanie bioder ale ostrożnie, na pół gwizdka. Zobaczymy
Poniżej koszulki jakie będą w tym roku na Tyskim półmaratonie 6 września. Jak dla mnie super!!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 4 Łącznie 56km Waga 63,3kg

Poniedziałek: 2km wolno + 6km w 4:24 na 141 + 2 km w 5:12 + 6km w 4:24 na 139(79%)+1km schłodzenia.
Fajne bieganie, lekko weszło. Na powtórzeniach miałem nadzieję zmieścić się w pulsie do 145 a weszło duuuużo lepiej. Skąd na drugim powtórzeniu mniejszy puls? Ano stąd, że na pierwszym mnie niosło i w połowie 5km miałem średni 4:22 więc musiałem zwolnić. Drugie powtórzenie już się pilnowałem i szło równo.

Środa: 12km w 4:46 na średnim 128 (73%)
Tym razem chujnia. Bolał mnie żołądek. Cały czas mi się odbijało. Jak bym miał kamień w żołądku.
Na chodnikach cienka warstwa śniegu więc ślisko, Do tego jakieś drobne gówno z nieba leciało i pod wiatr fest kłuło w oczy. No i znowu zimny wychładzający wiatr.

Piątek: 27 km w 4:41 na 133(76%)
Jeszcze rano byłem przekonany, że odpuszczam bieganie przez żołądek, który bolał od środwego treningu. Czułem się mocno osłabiony. Nie wiem co to było. Jakaś lajtowa grypa żołądkowa czy co?
Na szczęście w południe żołąd puścił i zacząłem czuć się coraz lepiej. Po pracy jak zawsze 45-60minut spacer z psem w lesie i było OK więc postanowiłem biec. Wziąłem jednego żel energetyczny z Lidla do kieszeni i wio. Ku mojemu zaskoczeniu pięknie weszło a warunki były przesrane. Mocny !@#$% wychładzający wiatr. Do tego lecąc po „mojej” osiedlowej 4km pętli na odcinku gdzie było teoretycznie z wiatrem to miałem osłonięte + podbieg a tam gdzie płasko zimny mocny wiatr w ryj.Mogłem obrócić kierunek biegu i by było dużo łatwiej ale stwierdziłem, że ma być trudniej i orałem pod wiatr.
Na ostatnim kółku modliłem się żeby był już koniec. Mocno zmarzłem. Na connect wpisałem, że trening chujowy ale Keiw napisał, że trening bardzo dobry tylko pogoda chujowa i niech tak zostanie.

Sobota: siła
. Czułem nogi po longu ale dałem do pieca i udało się zrobić 100%. Po wszystkim nogi ubite jak skała. Ciężko się szło 400m do baru na browara.
Podsumowanie tygodnia: jest OK. forma dalej wyraźnie w górę. Akcenty (poniedziałek, piątek)weszły z dużym zapasem mimo problemów z żołądkiem. Pierwszy zakres wchodzi coraz lżej. Niestety w piątek znowu delikatnie odezwała się lewa dwójka. Keiw zwrócił uwagę, że mam bardzo równy puls. Zasługa biegania z alarmem. Tak to wyglądało w piątek:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 5 Łącznie 50km waga constans

Poniedziałek: 2km BS + 15km w 4:24 na 146(83%)+1km BS
Już na rozgrzewce czułem, że uda są ciężkie. Nie zregenerowałem sobotniej siły (dowaliłem w nogi ostro) nałożonej na piątkowego, żwawego longa. Tydzień wcześniej robiłem 4 x 6km w 4:24 i szło bardzo lekko na 139-141. Teraz wyraźniej ciężej ale też bez jakiegoś piłowania. Pod kontrolą ale myślałem, że będzie duży luz. Z drugiej strony 15km ciągły na tym etapie to mocny trening

Środa: 12km w 5:00.
Była dziadowska pogoda to zrobiłem na mechaniku. Nie miałem ochoty szurać nogami w deszczu i mocnym wietrze.

Piątek 20km BNP: 5km w 4:48 na 127 + 5km w 4:31 na 141(80%) + 5km w 4:13 na 151(86%) + 5km w 4:32 na 134
Super trening.Tylko ciągłe są fajniejsze :taktak: Do tego trafiłem super pogodę. Ciepło 11C i prawie bez wiatru. Biegałem w krótkich spodenkach i koszulce z długim rękawem ale i tak na drugiej piątce podciągnąłem rękawy. Mijałem biegnacych ludzi w kurtkach, czapkach rękawiczkach i kominach na szyi. SZOK!
Wracając do treningu. Spokojnie czekałem na najszybszą piatkę, którą postanowiłem zrobić wokół osiedlowego stawu. Pętla ma około 630 m i jest płasko. Kierownik kazał robić poszczególne piątki na puls. kolejno 130, 140, 150 i 135.
Specjalnie zegarek tak, żeby nie wyświetlał tempa. nie chciałem się rozpraszać. korci mnie żeby dociskać :hej:
Trzecia najszybsza piątka szła super. Trzeba już było dość mocno popracować, szczególnie, że w nogach już 10km było.
Najprzyjemniejsze bieganie. Jeszcze kilka kilometrów chętnie bym dokręcił.
Potem przyszedł koszmar. Zwolniłem i spokojnie klepałem ostatnią piątkę i gdzieś w połowie dostałem takich skurczy jelit, ze mnie aż zgięło. Następnie gigantyczny ucisk na dwójkę. Kompletna Panika, Cały czas jakoś biegłem ale to było straszne. kilka razy chciałem sie zatrzymać ale jakoś dobiegłem do domu. drugi raz coś takiego przeżyłem oby nigdy więcej :bum: :bum: :bum:
Sobota siła: postanowiłem na próbę trochę poluzować i wszystkie ćwiczenia na nogi zrobiłem o jedną serię mniej. Chcę zobaczyć jak wejdzie trening w poniedziałek.

Podsumowanie tygodnia: Tylko 50km ale z dwoma akcentami na trochę większych prędkościach. Te najszybsze 5km z piątku pozytywnie mnie zaskoczyło. Myślałem, że będzie gdzieś pomiędzy 4:15-4:20 a wyszło mocniej.
Pomału do przodu. Nie ma co się spieszyć. Do tego, żeby 4:15 było moim TM to jeszcze daleka droga. Myślę, że teraz to będzie gdzieś pomiędzy Progowym a HM.
Siedlak1975
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4671
Rejestracja: 22 lis 2017, 14:58
Życiówka na 10k: 37:59
Życiówka w maratonie: 2:59:13
Lokalizacja: Tychy

Nieprzeczytany post

Tydzień 5 łącznie 34km waga 63,3kg

Poniedziałek: 2km BS + 10km 4:19 + 7km 4:29.
Bardzo lekko weszło. Dyszka poszła na średnim 143(81%) liczonym bez pierwszych dwóch „niskich” kilometrów. Fajne, szybsze bieganko. Niestety na piątym kilometrze zaczęło lać i lało około 30 minut.
Przemoczyło mnie na maksa. 7km w 4:29 robiłem całkowicie mokry i zaczęło mi się robić zimno bo tempo było prawie wleczone.
Wtorek – zaczynam się ciulato czuć
Środa – odpuszczam trening. Przeziębienie. Borę urlop na czwartek i piątek. Wcinam Bactrim.
Czwartek- opanowałem gardło. Został katar i lekki ból głowy+osłabienie

Piątek -Dużo lepiej. Katar i lekkie osłabienie. Postanawiam zrobić delikatnie pierwszy zakres.
15km w 4:39 na średnim 129(73%)
Jak na przeziębienie to weszło bardzo dobrym tempem i lekko.

Sobota: siła na 80%, Żeby nie przesadzić. Pierwszy raz stawanie na palcach z obciążeniem 21kg. Zrobiłem 40 + 2 x 45 na 2 minuty przerwa. Oj łydki poczuły ale i tak kierownik kazał dołożyć ciężaru którego nie mam. Podobno ma być nie więcej niż 8 powtórzeń.
Coraz lepiej się czuję
Niedziela- prawie zdrowy. Płukanie zatok itp.

Podsumowanie tygodnia:
Dzisiaj, @#$%^ znowu przeziębiony. Nie wierzę!!! Kładłem się spać to było wszystko ok. Wstałem z bólem głowy, katarem i drapiącym gardłem.
Waga ideał, poniedziałkowy trening potwierdził, że spokojnie idę w odpowiednim kierunku a potem w ryj. Jeden tydzień na niskim przebiegu 34 km jest OK ale zanosi się na drugi i nie daj Boże mnie rozłoży całkiem. Nie chce mi się pisać. DUPA
ODPOWIEDZ