Zacznijmy od tego, ze to nie był dystans półmaratoński. Trasa bez atestu, bo las i nikt sie nie bawil w dokladne pomiary, byle by po szlakach lecieć

Na Garminie wyszło mi 20,21 km, innym 20,5 km - w sumie bez znaczenia, ale jako połówki tego nie traktuję. Dla mnie trasa byla trudna. Niby biegłam tam już drugi raz i wiedziałam czego sie spodziewać, a jednak odczułam ten bieg wyjątkowo mocno - kłania się bieganie tylko po asfalcie

Dużo piachu, mokre liście i korzenie, noga nie raz mi się uślizgnęła. W pierwszej części dystansu sporo podbiegów - bez masakry, ale jednak równo to tam nie jest. Druga dycha ciut lepsza, a może to ja zlapałam rytm i lepiej mi sie biegło w drugiej połowie.
Czas: ja 1:46, Ania 1:51. Ania była na tyle zafiksowana na tym, zeby mnie nie gonić, że nie zauwazyla, ze przez pierwsze 10 km biegła sporo przede mną
Wstydu nie ma, szczegolnie że mialo być treningowo, ale jestem niemile zaskoczona, że tak mocno to odczułam. Jak dobiegłam do mety, odebrałam medal i wodę, to usiadłam na ziemi i myślalam, ze juz sie nie podniosę

Przez chwilę miałam nawet myśl, żeby skorzystać z pomocy medycznej parkującej nieopodal

Po wiosennej połówce w Berlinie czulam się o niebo lepiej, a miałam znacznie lepsze tempo niż teraz, no i trasa atestowana pelne 21 z kawalkiem. Jednak co asfalt, to asfalt

No i teraz się zastanawiam czy ja w ogole chce jeszcze biegać połówki
