Charm, gratulacje

I PaulinaJ, ASK i Kojer

I ja dziś po debiucie. Mój pierwszy półmaraton, w ogóle pierwszy bieg uliczny

01:51:17! Jestem przeszczęśliwa! Jak ruszyłam marzyłam o 1:55, a tu taki wynik! Wracałam jak na skrzydłach!
A było tak. Obudziłam się o 7.30 głodna jak wilk. Zrobiłam standardową owsiankę, kawę i wystawiłam łepetynę za okno. Było chłodno, pomyślałam, że nad Wisłą będzie gwizdać, więc wezmę bluzkę z długim rękawem. Błąd. Wylazło słońce, rękawy podwinęłam, ale i tak było za ciepło, więc trochę zaczęłam się martwić, tym bardziej, że wszyscy w około byli raczej wyletnieni. No ale trudno się mówi, wiedziałam, że za jakiś czas nie będę czuła tego ciepła. Rozgrzałam się, powyginałam i zajęłam miejsce. Ruszyliśmy. Ja za zającem na 1:49, ale szybko zniknął mi z oczu, stałam jednak kawałek za nim. Miałam ambicję, żeby nie dać się wyprzedzić temu z 1:59

Na 30 minucie w końcu przestali mnie wyprzedzać inni, ja zaczęłam wyprzedzać

Ale w pewnym momencie wyprzedził mnie taki pan w czerwonej koszulce. Łydy miał jak moje uda, więc pewnie dlatego

Ale postanowiłam się mu nie dać. Niestety, nie wyszło, dobiegł chwilę przede mną. Największym problemem była woda. Chciało mi się pić, wiadomo, ale mam tak, że jak zmęczona wypiję coś szybko, albo za dużo (a nawet pół kubka to wtedy za dużo), to czuję się jakbym wstała od wigilijnego stołu. Brzuch mi wywala i robi się ciężki. A przecież nie będę stać i się delektować. Więc popijałam po troszkę, ale i tak po wypiciu biegło mi się źle. Siły dostałam w kilku miejscach - raz jak zobaczyłam Wawel i zaczęłam biec znaną mi trasą, a drugi jak biegłam w otoczeniu samych chłopów i ktoś z kibiców krzyknął do mnie: brawo dziewczyno! - to było bardzo budujące. Na 1:15 włączył się we mnie automat. Nie czułam zmęczenia, nie czułam nic, po prostu leciałam przed siebie. Potem otuchy dodał mi głos jakiegoś faceta za mną, który powiedział, że celuje w 1:56 i na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Więc pojawiła się u mnie myśl, ze może się uda 1:55? No i w końcu wróciliśmy na Błonia. Zobaczyłam mojego narzeczonego, który biegał za mną z aparatem i naszych przyjaciół, którzy przyjechali mi pokibicować. Zaczęłam cisnąć. Tuż przed metą widziałam już czas 1:52, ale nie pomyślałam oczywiście, że przecież mój pomiar zaczął się później

I dawaaaaj! Piękne uczucie, coś wspaniałego. Jeszcze 2 lata temu w życiu bym nie pomyślała, ze przebiegnę półamraton. A o tym, że jak będę mogła po nim bez wyrzutów zjeść czekoladę i nie będę miała ochoty, nie pomyślałabym tym bardziej. Dołączam zdjęcie - biegnę sobie odziana w czerń

To początek, wiec jeszcze blada

Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.