Tauzen pisze:Teraz pytanie do bardziej doświadczonych czy wziąć sobie plan z ww. strony na 1:40 czy też może zaryzykować na 1:35?
Przylaczam sie do przedmowcow
Bylem kiedys w identycznej sytuacji i wzialem plan na 1:35, to byl blad.
Zajechalem sie, przeliczylem sie z tempami, efekt byl mizerny.
Potem zrobilem sumiennie plan na 1:40 i pobieglem... 1:35:11
Wracam do tematu. Z treningami zrobiłem jednak tak, że wziąłem sobie plan na 1:35, jak nie dawałem rady albo czułem zmęczenie to go modyfikowałem (w kilometrażach też nie było dużo różnicy). W planie na 1:40 tempa były jak dla mnie za wolne.
Do rzeczy. Za dwa tygodnie mój pierwszy półmaraton - "Nocny" we Wrocławiu. Doświadczenie w temacie zerowe, więc znów podpytam. Dzisiaj jestem po ostatniej próbnej dyszce. Niestety z powodu warunków atmosferycznych (zalania, podtopienia) organizator musiał skrócić trasę o ok. 200 m. Jeśli na te dwieście metrów doliczę sobie 50 sek (końcówkę i tak biegłem szybciej) to miałbym czas 43:15. Poprzednie dwie dziesiątki biegłem w terenie gdzie ciągle było coś pod górę lub w dół (i to nie delikatnie). Tym razem było jak dla mnie bardzo płasko i udało(by) się poprawić wynik o ok. 80 sekund. Niestety wyszło jak wyszło i teraz trudno.
Teraz pytanie.
Z wszelkich kalkulatorów wynika, że powinienem spróbować zbliżyć się do wyniku 1:35-36. Tym razem zastanawiam się czy nie podejść do tematu ostrożnie, tym bardziej że debiut i nie spróbować od tempa 4:44 (na 1:40) i w razie czego później przyspieszyć. Ale z drugiej strony tych sekund już nie odrobię, bo różnica wydaje mi się jednak duża pomiędzy 4:30 a 4:44.
Próbować na 1:35?
Aktualnie we Wrocławiu od kilku tygodni jest taka duchota, że takie założenia nie mają większego sensu.
Wczoraj leciałem kontrolnie przed nocnym Piastowską Piętnastkę z założeniem tempa 4:10 w które celuję za dwa tygodnie. Warunki były takie że nabiegałem średnio 4:17... A załapałem się na pudło w M30 co jak na tak marny wynik wiele mówi.
A wieczorami wcale nie jest dużo lepiej...
Weź to pod uwagę. Ja bym po prostu biegł na samopoczucie.
Zależy jak będzie z pogodą. Jak będzie >=20 stopni i parno to jednak bym zaczął po ok. 4:45 (znaczy ja bym spróbował po 4:30, ale źle by się to skończyło) i spróbował tak lecieć do 15. km. Jak będzie lekko, to ostatnie 5-6 km szybciej. Jak będzie ciężko, to próbowałbym utrzymać tempo lub minimalizować straty. Z 43 minut to raczej ciężko atakować 1:35, szczególnie latem. Nawet przyjmując, że start będzie późnym wieczorem, to i tak na 90% będzie gorąco i ciężko, więc dużo łatwiejszych warunków niż teraz bym nie upatrywał. Jak po 15 km noga będzie lekka to możesz jeszcze minutę spokojnie urwać. Przy naprawdę super samopoczuciu i zapasie sił 2. Stawiam, że biegnąc od początku po 4:30 miałbyś problem, żeby zamknąć bieg poniżej 1:37. Wybór należy do Ciebie. Jednak pamiętaj - kto nie ryzykuje, nie pije szampana i jednak czasami warto zagrać o maksymalną stawkę. Obserwuj organizm, jak znosi upały, jak reaguje na treningi w ostatnich tygodniach przed startem. Jak będziesz czuł narastającą moc może warto zaryzykować? A jak czujesz, że już teraz jesteś na granicy, to raczej przestrzeliłeś z formą i najbliższe tygodnie to będzie walka, żeby zaliczyć jak najmniejszy zjazd i wtedy tylko zachowawcza taktyka się sprawdzi. Pamiętaj jednak, że z każdego startu, nawet z nieudanego, można wynieść jakąś lekcję na przyszłość.
Dzięki za odpowiedź.
Na początek małe wyjaśnienie. Trening pod 1:35 wybrałem dlatego, ponieważ w planie na 1:40 najszybsze tempo było podane 4:45 przy odcinkach np. 6x1km, a BC2 w 5:10. To mi się wydawało zbyt wolne. Następnym razem nie będę patrzeć w ślepo na plan.
Więc nie ma jakiegoś ciśnienia czy też myślenia że jestem na granicy zakładanego planu. To są moje początki i na razie jest widoczny progres, więc podszedłem do tego tak jak do wszystkiego podchodzę w sporcie.
Zobaczę jak będzie z warunkami w sobotę i na coś się na miejscu zdecyduję. Raczej na pewno nie od początku na 1:35.
Dzięki za odpowiedzi
1:35 czy 1:40? Plany, planami a życie wszystko weryfikuje. W niedzielę podczas zabawy z piłką skręciłem staw skokowy. Według fizjo - skręcenie I stopnia. Kiedyś miałem III-go stopnia i wtedy było bardzo źle. Teraz tylko lekka opuchlizna bez sińca czy krwiaka.
Na razie walka z czasem. Dziś już w miarę swobodnie chodzę ale próba truchtu zakończyła się fiaskiem. Jeszcze 4 dni nadziei.
Tauzen pisze:W niedzielę podczas zabawy z piłką skręciłem staw skokowy. Według fizjo - skręcenie I stopnia. Kiedyś miałem III-go stopnia i wtedy było bardzo źle. Teraz tylko lekka opuchlizna bez sińca czy krwiaka.
Na razie walka z czasem. Dziś już w miarę swobodnie chodzę ale próba truchtu zakończyła się fiaskiem. Jeszcze 4 dni nadziei.
Polecam okłady z żywokostu, chociaż 3 dni, bo tyle zostało, to trochę mało.
Tauzen pisze:Z wszelkich kalkulatorów wynika, że powinienem spróbować zbliżyć się do wyniku 1:35-36. Tym razem zastanawiam się czy nie podejść do tematu ostrożnie, tym bardziej że debiut i nie spróbować od tempa 4:44 (na 1:40) i w razie czego później przyspieszyć. Ale z drugiej strony tych sekund już nie odrobię, bo różnica wydaje mi się jednak duża pomiędzy 4:30 a 4:44.
Jak wybiegałem 1:35, to zaczynałem z pejsem na 1:40, którego zostawiłem (chyba) po 4-5 kilometrze, a pół roku później po 2 kilometrze i wyszło 1:34.
Pierwszy stopień jest najlżejszy ale to jednak tylko 4 dni i to do połówki.
Po tym można wskoczyć na poziom III i wykluczyć się z biegania na długie miesiące.
Również unikanie ruchów, które powodują ból, a tym samym spowalniają proces gojenia, są konieczne.
Jeśli fizjo oglądał stopę, to zapytaj go czy możesz biec tą połówkę. Ciekawe co powie.
Niestety podzielę się swoją przygodą ze skręconą kostką. Też była opuchlizna, mały krwiak i stwierdziłem, że dam radę. Spuściłem trochę z tonu i po 3 tygodniach od urazu pobiegłem Marzannę. Czas jak na warunki nie był zły, ale była to najgorsza decyzja jaką podjąłem podczas mojej przygody z bieganiem. Dwa tygodnie ból, problem z chodzeniem po schodach, nawet ze wsiadaniem do samochodu. Od urazu minęło do teraz już prawie 4 miesiące i nadal czuję dyskomfort, a lekko pobolewa po szybszych treningach.
Więcej tego błędu nie popełnię, lepiej było odpuścić i tak jak już pisali inni, poszukać czegoś później.
keiw pisze:
Jeśli fizjo oglądał stopę, to zapytaj go czy możesz biec tą połówkę. Ciekawe co powie.
Wczoraj byłem i mówił, że nie jest źle. Widzi duże szanse żeby pobiec. W piątek wieczorem spróbuję się przelecieć. W sobotę ponowna wizyta u fizjo i podejmę decyzję.
Do piątku byłem sceptycznie nastawiony do biegu. Ciągle coś delikatnie bolało. W środę nie potrafiłem podskoczyć na tej nodze. Nie naszykowalem się w ogóle do wyjazdu. Sobota rano próba generalna po tygodniowej labie. 4 km i było ok. Trochę na początku bolało i czułem się niezbyt pewnie na zakrętach.
Dwie godziny później ćwiczenia u fizjo i jestem pewny że jadę.
Do 1:35 dużo zabrakło, miałem 1:39:57. Co ważne równe tempo cały czas.
Trzeba dalej pracować.
A sama impreza super
Po trzech miesiącach start w kolejnym półmaratonie. Tym razem u nas na Górnym Śląsku, więc już na pierwszych 4 kilometrach było dużo więcej przewyższeń niż na całym mojej poprzedniej połówce, tj. Nocnej we Wrocławiu. Czas poprawiony o prawie 4 min, 1:36:14. W porównaniu do Wrocławia to lekki kryzys przyszedł wcześniej gdzieś koło 13 km, gdy zauważyłem że tempo spadło do ok. 4:40-4:45. Na szczęście coś tam wcześniej wrzuciłem na ruszt i był to tylko chwilowy zastój. Generalnie w miarę równe tempo. Druga połowa "połówki" szybciej o ok. 45 sek. Ale nie miałem już sił na jakiś szybki finisz. To co wcześniej wyciągnąłem było chyba maksimum.
I tutaj jedno mnie dziwi. Po Wrocławiu nogi ciężkie, po schodach to najlepiej tyłem mi się schodziło. Tutaj tego w ogóle nie było. Jeszcze w tym samym dniu było trochę roweru i wieczorem granie z dzieciakami w piłkę. Na drugi dzień rower 50 km i też nic w nogach nie czułem. Ale jednak sił na finisz lub podkręcenie tempa brakowało.
Przebieg tygodniowy ok. 60-70 km. Jakiego rodzaju trening wziąć bardziej pod uwagę, jeśli nogi za bardzo nie odczuły trudów biegu a jednak się nie dało więcej wycisnąć.